XIV Dziewięć

228 25 44
                                    

Jechali gdzieś autobusem, a Akutagawa nawet nie wiedział, gdzie. Znowu. Powoli stawało się to ich rutyną. To nie tak, że zaakceptował swój los i się poddał, ale powoli coraz mniej miał ochotę walczyć. Dopadała go swego rodzaju zbłąkana nostalgia, gdy patrzył na podekscytowaną twarz Atsushiego, słuchał jego pełnego emocji głosu, gdy bez żadnego wahania gdzieś go prowadził. Przyzwyczajał się do jego obecności, nawet tego nie zauważył do momentu, kiedy ten jeden raz Atsushi nie wrócił z pracy o zwykłej porze, a on przyłapał się, że nerwowo spogląda na zegarek. Spóźniał się pięć minut, mimo że zawsze był punktualny jak nigdy indziej. Tylko wracając z pracy pilnował czasu co do sekundy. Pięć minut zamieniło się w trzydzieści, Akutagawa wyłącznie z nudów zaparzył dwie herbaty, przeszedł się do okolicznego sklepu po kisiel do kubka i wrócił, a jego dalej nie było.

Był bliski dzwonienia na policję, kiedy drzwi wreszcie się otworzyły. Poczuł się głupio, gdy zdał sobie sprawę ze swojego niepokoju.

— Coś się stało? — zapytał na wejściu Atsushi. — Zbladłeś.

— Wyglądasz jak zombie, to dlatego — odpowiedział, walczył z dziwnym uciskiem w gardle. Bez słowa podał mu herbatę i saszetkę z proszkiem, a potem zniknął w swojej części pokoju.

Nawet przed chwilą podświadomie szukał go wzrokiem w tłumie, chociaż wiedział, gdzie jest ich przystanek. Wbrew jego woli spojrzenie zawsze kierował na niego, a zaraz za oczami szły myśli. Przyzwyczajał się do jego obecności, to dlatego. Robili już razem tyle głupich rzeczy, że w końcu musieli poznać się całkiem dobrze.

Atsushi przed wyjściem zawsze dawał mu zadania do wykonania.

— Zadanie na dziś: powiedz nieznajomej osobie na ulicy jakiś komplement.

— Dzisiaj masz być ze sobą całkowicie szczery. Możesz kłamać w stosunku do innych, ale nie wolno ci oszukiwać siebie.

— Przypomnij komuś, że go kochasz. Komukolwiek, wobec kogo będzie to prawdziwe.

Każde kolejne było bardziej kłopotliwe, ale trzy dni temu przeszedł samego siebie. Już prawie wyszedł, Akutagawa liczył na łut szczęścia, być może Atsushi zapomniał ten jeden raz, a od ucieczki dzieliło go pół metra. On oczywiście nie zapomniałby o czymś takim.

— Czekaj. — Zatrzymał go w drzwiach. To był jeden z nielicznych przypadków, kiedy Akutagawa wychodził z domu wcześniej. — Twoje dzisiejsze zadanie. Chcę, żebyś kogoś pocałował.

— Kogoś konkretnego?

— Kogokolwiek. W dowolny sposób, nie musi być w usta.

Akutagawa bez słowa zamknął drzwi, nawet nie chciał komentować czegoś tak idiotycznego.

Kiedy wrócił późnym wieczorem ze spaceru, Atsushi natychmiast odłożył laptop.

— Jak ci poszło? — zapytał z nieskrywaną ciekawością w głosie.

— Nie wykonałem zadania, bo nie ma nikogo, kogo chciałbym pocałować — powiedział to, patrząc Atsushiemu w oczy.

Chciał zobaczyć jego reakcję na tak jawny sprzeciw wobec danego mu zadania.

— W takim razie zaliczone — odpowiedział spokojnie Atsushi. — Zmuszanie cię do czegoś takiego byłoby nieludzkie. Jednak wiesz, specjalnie dałem ci wolną rękę. Być może jest jedna osoba, dla której potrzebujesz tylko wymówki. Poza tym masz siostrę…

— …W Oslo — przerwał mu Akutagawa. — Na przyszłość oszczędź sobie takich głupich pomysłów, bo nie działają.

Atsushi chyba wziął sobie jego słowa do serca, bo wczoraj kazał mu tylko znaleźć dziwny smak czekolady. Akutagawa wrócił do domu z gorzką z chili.

Anafora || shin soukoku ||Where stories live. Discover now