VII Cztery

289 23 95
                                    

Był ostatni dzień na wprowadzenie się tymczasowych współlokatorów. U Atsushiego wciąż nikt się nie pojawił, więc powoli zaczynał myśleć, że może miał jednocześnie ogromne szczęście i paskudnego pecha, bo nie trafił na nikogo. Dochodziła siedemnasta, niedługo zacznie robić się ciemno, a nieznajomego wciąż nie było.

Siedział na łóżku i czytał książkę, próbował się skupić na pojawiających się w jego umyśle słowach, które nie chciały formować obrazów. Wyobraźnia go nie słuchała, mózg płatał najróżniejsze figle. Tak cierpliwie czekał! Przygotował nawet pokój na przybycie nieznajomego; posprzątał, przesunął wszystko na swoją połowę, kupił kolorową taśmę izolacyjną. Znalazł zapasową szczoteczkę do zębów i czysty ręcznik, gdyby jego nowy współlokator ich zapomniał. Długo szukał w sklepie budowlanym tej kolorowej taśmy. Musiał kupić parę rolek, dokładnie dziesięć.

Usłyszał stukot kółek, jaki zostawia za sobą ciągnięta po parkiecie walizka. Prawie podskoczył w miejscu, rzucił się do drzwi. Poczekał, aż rozlegnie się pukanie, i zamaszyście otworzył.

Zobaczył chłopaka ubranego w czarny T-shirt z logo My Chemical Romance, równie ciemną rozpiętą bejsbolówkę, podarte dżinsy i wysokie glany. Kurtkę gdzieś zgubił. Miał minę, jakby zobaczył samego diabła.

— Spośród wszystkich ludzi trafiło akurat na ciebie? — jęknął żałośnie Akutagawa.

Atsushi musiał zużyć całe pokłady swojej samokontroli, żeby się nie roześmiać. Ironia losu potrafiła być okrutna dla jednych, jednocześnie kochając drugich.

— Tragedia, prawda? Musisz znosić kogoś, kto lubi Austen.

— Po prostu nie zgadzam się z tym, że taki rodzaj miłości istnieje.

— W takim razie mam ci do udowodnienia coraz więcej błędów. — Oparł się o framugę, skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Wpuści go do środka za krótką chwilę. — Czym są dla ciebie „Wichrowe Wzgórza“?

Odpowiedź padła natychmiast:

— Horrorem.

— Dobrze. Widzisz? Uczucia istnieją, potrafią być tak silne i toksyczne, że nawiedzają cię długo po śmierci. Nie, żebym posądzał cię o posiadanie jakichkolwiek.

Wreszcie się odsunął, wyciągnął rękę po jedną z toreb. Nie były duże, ale mógł pomóc.

— Co ty zrobiłeś? — zapytał z wyraźną nutą zdegustowania Akutagawa, gdy tylko zobaczył wnętrze.

—  To — Atsushi wskazał taśmę izolacyjną w najróżniejszych kolorach naklejoną w równej linii wzdłuż pokoju, ścian i sufitu. Była nawet na oknie — jest tylko coś, co pomoże nam zachować odpowiedni dystans. Niestety do ostatniej chwili nie wiedziałem, kto będzie moim współlokatorem, wolałem więc zapewnić tej osobie należyty dystans.

— Czy twoje zapewnianie dystansu musiało być takie… pstrokate? — Akutagawa skrzywił się, jakby zielono-czerwono-czarno-żółto-białe paski sprawiały, że czuł się chory.

— Kolory nie są niczym złym. Miałem ci udowodnić, że życie jest czymś więcej niż satysfakcją z pierwszego miejsca na liście, prawda?

Lustrował go wzrokiem. Uważnie obserwował każdy jego ruch, próbował wybadać na podstawie tej głupiej taśmy, czy będą się traktować jak wrogowie. Jeden zły krok i wyląduje na liście najbardziej znienawidzonych osób Ryunosuke Akutagawy. On jednak zachowywał się całkiem normalnie jak na kogoś, kto właśnie przeżył szok. Atsushi też czuł się czy najmniej wstrząśnięty, ale dla niego sytuacja była korzystna.

— Dzisiaj ci odpuszczę — zakomunikował, by go trochę uspokoić. — Rozpakuj się, wołaj, gdybyś potrzebował pomocy. Nie będę daleko.

Nie wołał. Trzy godziny upłynęły im w milczeniu. Czas dłużył się niemiłosiernie, więc w końcu Atsushi włączył serial. Był dopiero na drugim sezonie z jakichś szesnastu albo piętnastu, nawet nie liczył. Uwielbiał tasiemce, bo długo nie musiał się rozstawać z ukochanym światem.

Anafora || shin soukoku ||Where stories live. Discover now