XXI Czternaście

267 22 84
                                    

Tej nocy obudził się z krzykiem. Koszmary nocne wróciły. Przypomniały o sobie w pełnej chwale, spływając krwią i łzami.

Akutagawa siedział skulony na łóżku, kołysał się delikatnie w przód i w tył, kiedy otworzyły się drzwi do pokoju. Jak zjawa do środka wszedł Atsushi. W stsroświeckiej piżamie wyglądał identycznie jak parędziesiąt lat temu.

— Koszmar? — zapytał.

Akutagawa tylko skinął głową.

— Chcesz, żebym coś z tym zrobił?

Ponownie skinął głową.

Nie spodziewał się, że chłopak uklęknie na łóżku obok niego i go przytuli. Dotyk ten był ostrożny, prawie niezauważalny, a jednak przynosił bardzo konkretny komfort. Dopiero wtedy Akutagawa zrozumiał, jak bardzo mu tego brakowało. Osiemdziesiąt sześć lat nie czuł jego dotyku, nie doświadczył tej bliskości. Do oczu napłynęły mu łzy. Cały ten czas tęsknota pożerała go od środka, odbierała mu po kawałeczku części jego jestestwa, wydzierała pamięć, próbowała go oszukać, a on nie mógł nawet nic z tym zrobić.

Objął go, jego ciałem wstrząsnął szloch, taki sam jak wtedy, gdy go stracił. Nie kontrolował tego, żal, nieodpuszczone poczucie winy i śmiertelna tęsknota z niecałego stulecia napłynęły do niego jak stado wron szykujących się na nocny spoczynek. Gdyby nie dłonie na jego plecach, cały czas trzymające go we w miarę pionowej pozycji, prawdopodobnie zacząłby się nimi dusić.

— Co się dzieje? — zapytał zaniepokojony Atsushi. — Możesz mi powiedzieć? Mam się odsunąć?

On niczego nie pamiętał. Nie rozumiał, dlaczego w ciele Akutagawy przetacza się cała lawina. Nie wiedział, co zrobić, jednak być może istniał jeden sposób, jeśli wierzyć baśniom.

— Pocałuj mnie — zażądał, ale mówił to zachrypniętym głosem, więc zabrzmiało bardziej jak desperackie błaganie. A może tym właśnie było. — Raz wystarczy.

Atsushi nie odpowiedział. Sekundy ciszy bolały Akutagawę coraz bardziej, ale on w końcu posłuchał. Dłonie zsunęły się z pleców Akutagawy, wkrótce znalazły się na jego ramionach i przyciskały do materaca. Kazał mu się położyć, co prawdopodobnie było bardzo rozsądnym rozwiązaniem.

Tuż przed widział jeszcze błysk jego oczu, odrobinę zdezorientowany, ale również radosny. Coś w sercu Akutagawy uwolniło się, kiedy ostatnie oplatające je pnącze tęsknoty uschło dokładnie w momencie, gdy poczuł jego usta, identyczne jak osiemdziesiąt sześć lat temu. Przesunął dłonie na jego szyję, nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Ciało Atsushiego rozluźniło się, mięśnie były odrobinę mniej napięte, jakby ogarnęła go wszechobecna ulga. Akutagawa nie potrzebował słów, doskonale to rozumiał.

Czuł dokładnie to samo. Równie dobrze dzielący ich szmat czasu mógłby nie istnieć.

Atsushi odsunął się bardzo powoli, pogłaskał go jeszcze po policzku.

— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — zapytał miękko, z prawie niezauważalnym wyrzutem wynikającym z troski brzmiącym w głosie.

Pamiętał.

Spojrzał mu w oczy, tym razem z pełnym zrozumieniem i współczuciem. Akutagawa ponownie objął go kurczowo, zmuszając tym samym do położenia się obok. Wtulił twarz w jego klatkę piersiową, czuł, jak się unosi w rytm oddechów, nasłuchiwał zaskakująco spokojnego jak na okoliczności tętna. Znał je doskonale.

— Tęskniłem — wyszeptał łamiącym się głosem.

— Wiem. — Atsushi przyłożył dłonie do jego policzków, Akutagawa poczuł jego uśmiech na swoim czole. — Przepraszam. Ale, Aku, nawet bez tych wspomnień zaczynałem cię kochać. Widzisz? Mówiłem ci, że los zrobi swoje, jeśli ma wobec kogoś plany.

Anafora || shin soukoku ||Where stories live. Discover now