XIII Dom

204 19 53
                                    

Za osiem dni miało być hucznie świętowane wesele kuzynki głowy rodu z kimś równie znamienitym. Obecność samego Syna Smoka była niestety obligatoryjna, jako że on sam udzielił zgody na to małżeństwo, toteż niechętnie powoli szykował się do wyjazdu. Podróż miała zająć cały dzień, bo samo dostanie się do miasta zajmowało godzinę konno. Ze względu na odosobnione położenie rezydencji, dotarcie samochodem nie wchodziło w grę. Brakowało jakichkolwiek dróg gruntowych, już o asfalcie nie wspominając. Liczne pagórki utrudniały podróż. Wielki dom kuzynki, gdzie miała odbyć się uroczystość, leżał nad morzem, tam też nie dało się dostać samochodem. Pozostawał powóz, inaczej musiałby zmieniać środek transportu na różnych odcinkach trasy.

Jego sypialnia opustoszała, na tak daleką podróż zapakował większość swoich ubrań i inne bardziej i mniej niezbędne rzeczy. Następnego ranka wyjeżdżał. Nie spodziewał się przeszkód, niebo było bezchmurne, słońce nieco raziło go w oczy.

Piętnaście minut później się rozpadało.

Wrócił, burza skłoniła go do odłożenia wyjazdu na dzień następny. Wjechał powozem przez bramę, głośno wołał siostrę. Nie zjawiła się, zamiast tego zobaczył matkę.

— Gdzie ona jest? — dopytywał gorączkowo.

— Chłopak jej szuka — wyjaśniła spokojnie staruszka.

Na te słowa jej syn tylko bardziej się zdenerwował. Nie zważał na deszcz, wybiegł z powozu, zostawił konie i bagaże komuś innemu, nie dbał o to, że mokną.

— Jak to: szuka? Co się stało z moją siostrą?

Spojrzał matce w oczy, zmęczone, okolone zmarszczkami wyrzeźnionymi przez śmiech, łzy i trud. Chwycił jej dłonie, z desperacją wyczekiwał odpowiedzi.

— Uciekła — odpowiedziała sucho kobieta. — Stało się to, przed czym ostrzegałam cię od dawna. Żadna klatka nie wytrzyma zbyt długo. Poszła prawdopodobnie na zabawę w mieście, Strażnik poszedł jej szukać, ty lepiej poczekaj i uspokój się trochę.

Nie chciał czekać, gdyby to tylko od niego zależało, dawno by już biegł w stronę miasta.

Nie wyobrażał sobie świata bez niej, był w stanie poświęcić wszystko inne, by tylko ją odzyskać. Doskonale pamiętał, jak to wyglądało, gdy był jeszcze dzieckiem. Ośmioletni chłopiec z drewnianym koniem udającym prawdziwego, na którym jeździł po całym ogrodzie.

— Pamiętaj, że jesteś starszym bratem — powtarzał mu ojciec, gdy przychodził z pięcioletnią córka na ramionach. Trzymała kciuk w buzi, nawyk, na który była już za duża, ale nikt nie potrafił jej go oduczyć. — Musisz ją chronić.

Salutował wtedy jak żołnierz. Jego tata walczył przecież na wojnie, całe cztery lata. Przeżył, był dzielny, więc on też musiał się wykazać. Chciał udowodnić, że jest godny bycia jego synem. Kiedy przyszedł na świat, ojca prawie nie było w domu. Skończyło się to tak, że płakał za każdym razem, gdy go widział, jako niemowlak brał go za obcego. Mimo to widział ojcowską miłość, doceniał jego poświęcenie, a mimo to czuł tę nieodpartą potrzebę udowodnienia swojej wartości.

— Przysięgam! — wykrzyknął.

Podbiegł nieco krzywo w stronę ojca, który pezyklęknął przed nim na jedno kolano. Chłopiec wyciągnął dłoń, by pogłaskać siostrę po pulchnym, dziecięcym policzku. Jeszcze nie wyrosła z tego wieku, kiedy dzieci są wyjątkowo okrągłe. Na jej policzki został delikatny, brudny ślad z ziemi i trawy, ale chłopiec się tym nie przejmował.

Jego siostra. To małe stworzonko było tak bezbronne, wyciągała w jego stronę zaciśnięte piąstki, wolała, sepleniąc, jego imię. Gdyby jeszcze miał jakiekolwiek wątpliwości, tamten moment go upewnił.

Anafora || shin soukoku ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz