XII Osiem

246 27 99
                                    

Nadszedł wieczór. Dokładnie o dwudziestej Atsushi wpadł do pokoju jak burza. Miał już na sobie brązową sztruksową kurtkę, rzucił tylko na łóżko plecak z uniformem z pracy.

— Gotowy? — zapytał.

Odgarnął włosy z czoła, zaczesał je palcami do tyłu. Uśmiechnął się krzywo i zmrużył oczy. Wskazał na drzwi za swoimi plecami, a Akutagawa natychmiast poszedł włożyć buty. Sznurowanie ich zajmowało dosyć długo. Miał za to już na sobie poszarpane dżinsy zamiast dresów.

Wyszli na spacer, długo nikt z nich się nie odzywał. Ciężko było w takiej sytuacji zacząć od czegoś rozmowę, zaplatanie jej wydawało się niemożliwe. Akutagawa nie miał najmniejszego zamiaru pomagać, chociaż już od jakiegoś czasu odrobinę mniej niechętnie podchodził do tych regularnych wypraw. Byli już w tyłu różnych miejscach, a znali się bliżej mniej niż miesiąc. Atsushi z kolei doskonale umiał tkać rozmowę, ale nie umiał wyczuć, kiedy będzie odpowiedni moment. Uśpione miasto wokół nich otulało ich dźwiękami, co chwilę słyszeli czyjś odległy śmiech, jakby echo nieobecnej u nich niekontrolowanej radości. Światła latarni sprawiały, że ich cienie tańczyły jak kukiełki, a wiatr zamieniał ich włosy w pnącza dzikich róż.

Doszli nad brzeg rzeki, sama droga zajęła im prawie godzinę. Była dziewiąta wieczorem ale mieli jeszcze sporo czasu, w końcu czekał na nich weekend. Atsushi szturchnął Akutagawę łokciem, a kiedy ten na niego spojrzał, przyłożył sobie palec do ust i wskazał mu ukradkiem palcem coś ze swojej lewej strony.

Tuż pod zamkowym wzgórzem pewien chłopak jechał jak najszybciej na deskorolce, wydawało się, że wpadnie na kogoś idącego spokojnym krokiem z naprzeciwka. Wiatr musiał wyciskać mu łzy z oczu, z pewnością nie pomagał fakt, że nic nie widział przez spadające na czoło czerwone włosy. Zbliżał się do przechodnia niebezpiecznie szybko, Akutagawa obserwował całą scenę z przejęciem. Prawdopodobnie chłopak na desce nie był do końca trzeźwy, według niego nikt nie robił takich rzeczy bez alkoholu albo środków odurzających.

Zmienił zdanie już parę sekund później, kiedy deska znalazła się praktycznie tuż przed biednym przechodniem, bo chłopak zeskoczył z niej i z okrzykiem radości wyrywającym się z gardła rzucił się na owego przechodnia. Akutagawa nie mógł usłyszeć słów, ale widział, jak drugi chłopak obejmuje go czule, jedną rękę położył na jego plecach, drugą wplótł we włosy. Kompletnie zapomnieli o desce, która leżała teraz porzucona w trawie. Wydawali się pogrążeni we własnym świecie, a Akutagawa natychmiast odwrócił wzrok czując, że nie powinien w ten sposób naruszać ich prywatności.

— To było głupie — skomentował, ostentacyjnie patrząc w drugą stronę. — Mogło się źle skończyć.

Atsushi stanął naprzeciwko niego, przez co teraz mimowolnie kątem oka widział radosną parę, która już pozbierała samotną deskę. Szli tam, skąd przyszedł chłopak z niebieskimi włosami, ten drugi niósł deskę pod pachą. Atsushi jednak nie poświęcił im już żadnej myśli, bo całą uwagę zwrócił na tego, kto stał przed nim. Latarnie były akurat pomiędzy nimi, na tyle daleko, by nie mógł zobaczyć go dokładnie. Woda za jego plecami szumiała delikatnie, z przodu zaś wiatr porywał drzewa rosnące na zamkowym wzgórzu.

— Witali się — polemizował Atsushi, czuł, że musi postawić na swoim. — Prawdopodobnie nie widzieli się jakiś czas, poza tym wygląda na to, że im na sobie zależy. W takich sytuacjach robi się różne głupie rzeczy.

— Miłość nie zjada ci wszystkich szarych komórek — prychnął.

Zrobił krok w tył, urwał kontakt wzrokowy, nie mógł znieść jego spojrzenia, czuł, jakby wywierał na nim presję, zmuszał go do czegoś, chociaż tak naprawdę niczego przecież nie żądał. To wszystko bylo tylko w głowie Akuagawy.

Anafora || shin soukoku ||Where stories live. Discover now