Poranek nastał zdecydowanie za szybko. Głowa nieznośnie mi pulsowała, a w ustach miałam pustynię. O przełknięciu śliny mogłam zapomnieć, więc tylko jęknęłam przeciągle, obracając się na drugi bok.
  Zaczęłam przypominać sobie wydarzenia minionej nocy, a przede wszystkim ilość wyżłopanego alkoholu, przez co momentalnie zrobiło mi się słabo. Rozważałam doczołganie się do łazienki, ale chyba nawet na to nie miałam siły, więc tylko gapiłam się w ścianę.
  Christiana nie było już w łóżku, a za oknem świeciło słońce, więc przypuszczałam, że pospałam dłużej niż zazwyczaj.
Uśmiechnęłam się, gdy przed oczami pojawiło mi się wspomnienie naszego powrotu do domu. Liam zasnął w aucie, więc Mason trzymał go na rękach, Astrid ledwo kontaktowała, ale jakoś udało jej się dojść do willi, a Neil stwierdził, że podwórko jest zalodzone i Nancy, będąc w ciąży, nie powinna iść o własnych siłach. Podniósł ją i próbował wnieść do domu, tak jak swoją drogą powinien zrobić jej świeżo upieczony mąż, ale Shelby plątała mu się pod nogami, więc oboje wyrżnęli orła w przedpokoju. Oczywiście Nancy nic się nie stało, bo Neil zrobił wszystko, by upadła na niego, a nie na podłogę, ale sam walnął się głową o kant szafki.
  Ja przez całą drogę jęczałam, że wcale nie chcę wracać do domu i użalałam się nad poszkodowanym Fredrikiem, ale kiedy Christian zaprowadził mnie do sypialni, zasnęłam niemal natychmiast.
  Spróbowałam podnieść się z łóżka i ruszyłam pod prysznic, by zmyć z siebie szaleństwo minionej nocy. Kac był największą karą za moje nieodpowiedzialne zachowanie i doprowadzenie się do takiego stanu, ale nie żałowałam, bo gdybym miała spędzić cały wieczór na trzeźwo, chyba bym oszalała. Na samą myśl o tym, że Edvard być może zdążył już wrócić do domu, przechodziły mnie ciarki. Zastanawiałam się czy będzie miał w planie nas zwyzywać czy raczej odpuści i od razu wyrzuci nas wszystkich z domu.
  Zeszłam na dół, pocierając skroń, by uśmierzyć nieco ból głowy i uśmiechnęłam się krzywo do Astrid, którą zastałam w salonie.
    – Dzień dobry. – wychrypiała.
    – Jeżeli czujesz się tak samo gównianie jak ja to współczuję. – odpowiedziałam, rezygnując ze standardowego powitania.
    – Ja też sobie współczuję. – wymamrotała, mrużąc oczy. Najwyraźniej nawet światło dnia cholernie ją raziło.
  Zachichotałam pod nosem, widząc jej zmarnowaną twarz i obróciłam się przez ramię, gdy usłyszałam za sobą Nancy.
    – Wyglądacie jakby was coś przeżuło i wypluło. – oznajmiła z uśmiechem.
  Tryskała radością, jakby wesele, które wczoraj się odbyło nie okazało się kompletną klapą. Nie dostrzegłam w niej choćby cienia zawodu i niezadowolenia, na co odetchnęłam z ulgą.
    – Gdzie są wszyscy? – zapytałam, przeczesując palcami wilgotne kosmyki włosów.
    – Rachel jeszcze śpi, Christian bawi się gdzieś z Liamem... – wyliczała, chodząc po salonie. – Mason jest oczywiście w kuchni, a Neil z samego rana wziął auto i gdzieś pojechał.
  Pokiwałam głową i zastanawiałam się, jak subtelnie podpytać o Edvarda. Nie chciałam robić Nancy przykrości i przypominać jej o tym, że mąż miał ją gdzieś przez całą uroczystość, a nawet znalazł niecały kwadrans by się nad nią poznęcać na ich własnym weselu. Jednak niewiedza była jeszcze gorsza, chodziłam sztywna, jakbym połknęła kij od miotły i zastanawiałam się czy mężczyzna pałał do nas aż tak dużą nienawiścią, że byłby zdolny do zrobienia nam karczemnej awantury. Obawiałam się, że tak.
  Jak na zawołanie drzwi wejściowe uchyliły się i aż zamrugałam, gdy Edvard, który zaprzątał moje myśli od momentu otworzenia przeze mnie oczu, wszedł do willi w asyście Marit. Spokojnymi ruchami pozbywał się płaszcza i butów, a ruda kobieta trzymała kilkanaście małych torebek i dwa bukiety kwiatów.
  Mężczyzna minął hol i z nieodgadnionym wyrazem twarzy zajrzał do salonu, skąd obserwowałam go ze ściśniętym z nerwów żołądkiem. 
    – Dzień dobry. – przywitał się grzecznie, a nawet zdobył się na uśmiech. – Jak się spało?
  Brzmiał tak normalnie, że aż przerażająco. Zaczęłam przypuszczać, że facet choruje na coś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Wczoraj nie zwracał na nas uwagi, ewentualnie mierzył nas złowrogim spojrzeniem, a dziś, jak gdyby nigdy nic zaczął przyjazną rozmowę.
    – Witaj, kochanie. – Nancy złożyła mu delikatny pocałunek na policzku.
   Edvard objął ją i czule pogłaskał po włosach, a mnie wręcz zemdliło. Gdybym nie wiedziała jakim był potworem, być może uwierzyłabym w jego teatrzyk.
    – Więcej kwiatów i reszta prezentów przyjedzie później. Nie mieliśmy miejsca w samochodzie, by zabrać wszystkie. – okręcił sobie pasmo jasnych włosów żony wokół palca.
    – To świetnie. Pokaż... – Nancy zaświeciły się oczy i odwróciła się do służącej, by przejąć od niej kilka papierowych toreb.
    – Nie. – powiedział sztywno Edvard, a ton jego ostrego głosu rozbrzmiał w całym salonie.
  Szybko pozbył się maski, ukazując swoją prawdziwą twarz.
    – Słucham?
    – Dobrze słyszałaś. Nie będziesz oglądać teraz żadnych prezentów.
    – Ale...
    – Nie. – powtórzył, jakby rozmawiał z niegrzecznym dzieckiem, a nie kobietą, którą wczoraj poślubił. – Nie zasłużyłaś na nie.
    – Edvard...
    – Prezenty będą zamknięte w jednej z sypialni. Taką podjąłem decyzję i nie mam zamiaru z tobą dyskutować.
  Zacisnęłam pięści, by nie wybuchnąć.
    – Zostaw mi chociaż kwiaty... – Nancy spojrzała błagalnie na niewzruszonego męża.
    – Nie. – popatrzył kobiecie głęboko w oczy i chwycił ją za żuchwę, zaciskając mocno palce. – Nie prowokuj mnie i daj wreszcie spokój. Nic z tych rzeczy ci się nie należy, a o skandalicznym zachowaniu twojego brata i pobiciu kelnera przez twojego przyjaciela, porozmawiamy później. – rzucił złowrogo i puścił swoją żonę, zostawiając na jej twarzy czerwone ślady.
  Był to pierwszy raz, gdy dopuścił się takiej formy przemocy przy osobach trzecich. Astrid marszczyła brwi i już uchylała usta, by się odezwać, ale Edvard, który nie udawał już przed nami przyjaznego i opanowanego, odsunął się od Nancy, minął nas i pewnym krokiem ruszył do korytarza, prowadzącego na górę. Po drodze, trochę od niechcenia kopnął leżącą spokojnie Shelby. Nie na tyle mocno, by zrobić jej krzywdę, ale zdezorientowany pies podniósł się, podkulił ogon i zniknął nam z zasięgu wzroku, szukając bezpiecznego miejsca.
  Znienawidziłam tego człowieka jeszcze bardziej.
Niestety, nie miałyśmy nawet czasu skomentować karygodnego zachowania mężczyzny.
    – Siema! – usłyszałyśmy głos Neila, który trzasnął drzwiami w swoim stylu, czyli na tyle mocno, by wszyscy wiedzieli, że wrócił do domu.
     – Gdzie byłeś? – Nancy wychyliła się odrobinę i pisnęła z radości, kiedy mężczyzna stanął w holu z ogromnym bukietem białych róż.
  Okrzyki kobiety wywabiły Christiana, Liama i Masona, który w jednej ręce trzymał parówkę, a w drugiej puszkę z colą.
     – Niespodzianka. – uśmiechnął się blondyn, zadowolony z reakcji siostry. – To taki mały prezent od naszej trójki. No wiesz... – odchrząknął. – Za zepsucie twojego ślubu.
    – I wesela. – dodał Christian.
    – I zdrowia psychicznego. – rzucił Mason z pełnymi ustami.
    – O mój Boże! Są piękne! – kobieta wyciągnęła ręce, ledwo unosząc sto równo przyciętych kwiatów. Nie potrafiła ukryć wzruszenia, gdy patrzyła na mężczyzn zaszklonymi oczami. – Skąd wiedzieliście?
    – O czym?
    – Edvard zabrał mi wszystkie prezenty i kwiaty. – poskarżyła się, robiąc to chyba nieświadomie, bo gdy zobaczyła, jak twarz Neila tężeje, pokręciła energicznie głową. – Nie no, spokojnie! To nic takiego. Jest po prostu zły...
    – To daje mu upoważnienie do traktowania cię w ten sposób? – prychnął Christian, masując sobie kark.
    – Błagam, chociaż jeden dzień nie rozmawiamy o moim mężu. – Nancy złożyła ręce w modlitewnym geście.
    – Dobra. – westchnął Neil z irytacją. – Zero gadania o Edmundzie.
    – Edvardzie...
    – Widzisz? I znów zaczynasz jego temat.
    – Nie zaczynam, ja po prostu... – kobieta przyłożyła sobie rękę do czoła i odetchnęła ciężko. – Nieważne. Alice, mogłabyś poszukać w kuchni jakiegoś wazonu?
  Skinęłam głową i wymknęłam się z salonu.
Myślałam, że w tej willi było dosłownie wszystko, a jednak się pomyliłam. Szukałam czegokolwiek w co mogłabym wsadzić aż sto róż, ale nie mogłam znaleźć niczego przydatnego. Nancy chyba rzadko dostawała od Edvarda tak duże bukiety, bo po godzinie poszukiwań, zrezygnowana usiadłam na krześle.
    – Co robisz? – usłyszałam za plecami znudzony głos Neila, który wślizgnął się do kuchni w poszukiwaniu jakichś słodkich przekąsek.
    – Szukam wazonu.
    – Jeszcze nie znalazłaś? – zaśmiał się, a gdy wbiłam w niego niezadowolone spojrzenie, otworzył pierwszą lepszą szafkę, by dołączyć do moich poszukiwań.
    – A ten? – uniosłam szklane naczynie, obracając je w dłoniach.
    – Za małe.
    – Cholera. – uderzyłam pięścią w marmurowy blat. – W dupie mam te wasze kwiaty.
    – Nawet tak nie mów. – skrzywił się, grzebiąc w lodówce. – Wydałem na nie kupę forsy.
    – Brat na medal. – uśmiechnęłam się pod nosem.
    – Widzisz, nie można mieć wszystkiego. Nancy ma zajebistego brata, ale chujowego męża.
   Normalnie zaśmiałabym się z tego stwierdzenia, ale tym razem po prostu musiałam się z nim zgodzić.
    – Dobra, tu nic nie znajdziemy. – westchnęłam bezradnie, a po chwili podeszłam do mężczyzny i zabrałam mu z ręki karton mleka czekoladowego.
    – Może sprawdzimy na górze? – podrzucił pomysł, nie komentując nawet mojego zachowania. Po prostu odczekał chwilę, a gdy skończyłam pić, bez słowa wyrwał mi swoją własność.
     – Warto spróbować. – odpowiedziałam, chociaż wątpiłam, że znajdziemy tam jakikolwiek wazon.
  Wdrapaliśmy się po schodach i zajrzeliśmy do kilku pokoi. Pudło, nic ciekawego. Żadnych dużych dzbanków, słojów czy czegokolwiek, co mogłoby nam się przydać.
  Ostatnim pomieszczeniem okazała się być sypialnia Nancy i Edvarda. Byłam przekonana, że mężczyzna jest w środku, a zakłócanie mu spokoju było ostatnim na co miałam ochotę. Próbowałam przekonać Neila, byśmy zeszli na dół i po prostu poszukali Nancy, ale on tylko uśmiechał się złośliwie, jakby bardzo chciał zrobić mężowi siostry na złość.
    – Daj spokój, Alice. – zaśmiał się, łapiąc za klamkę. – Czego ty się boisz?
    – A jak myślisz, błaźnie? – syknęłam, niedowierzając, że brałam udział w tych głupich gierkach Neila. – Nie chcę mu przeszkadzać...
    – Ale ja chcę.
    – Przestań, będziemy mieć kłopoty... – wyszeptałam i wstrzymałam oddech, gdy przyjaciel zignorował moje słowa.
Nacisnął na klamkę, a drzwi zaczęły się otwierać, ukazując nam niezbyt przytulne, chłodne wnętrze.
    – Widzisz, panikaro? Nie ma go tu. – zaśmiał się mężczyzna, obchodząc wielkie małżeńskie łoże. – Nie tak łatwo spotkać Edmunda w tej wielkiej willi. Pewnie czai się gdzieś za rogiem i nas obserwuje... – droczył się ze mną i obserwował moją reakcję, nie kryjąc rozbawienia.
    – Nie czuję się dobrze będąc w jego sypialni.
    – Nic dziwnego. – Neil pociągnął nosem. – Śmierdzi tu trupem.
    – Przestań!
   – Ale serio, nie czujesz? – rechotał, wodząc wzrokiem po ścianach.
Pomieszczenie było nudne i puste. Oprócz wejścia do prywatnej łazienki, wielkiej szafy, łóżka, biurka i toaletki Nancy, nie było tu żadnych mebli, ozdób, kwiatów czy rzeczy osobistych.
    – Nie, nie czuję. – prychnęłam, obejmując się ramionami. – Możemy już stąd wyjść?
    – Czekaj, skoro już tu jesteśmy to poszukajmy tego wazonu.
    – Niby gdzie?
    – W szafie? – wzruszył ramionami.
    – O nie, nie będę grzebać im w rzeczach.
    – Przesadzasz. – przewrócił oczami i zbliżył się do drewnianego mebla.
Chwycił za małe uchwyty i otworzył drzwiczki. Przez chwilę chyba stanęło mi serce, a przynajmniej tak mi się wydawało. Na pewno zaszumiało mi w uszach, bo nie słyszałam serii przekleństw, które opuściły gardło Neila, a przed oczami pojawiły mi się czarne punkciki, zapowiadające utratę przytomności.
Chciałam wziąć głęboki wdech, ale zapomniałam, jak używa się płuc. Z otwartymi ustami gapiłam się na przyjaciela, a on odwzajemniał moje spanikowane spojrzenie.
  Po kilku sekundach oboje, jak na rozkaz spojrzeliśmy w dół. Zrobiło mi się niedobrze i tym razem nie było to spowodowane kacem.
Staliśmy jak te kołki, gapiąc się na ciało, które wypadło z szafy.
U naszych stóp leżały zwłoki Edvarda Perssona.

MALBAT TOM 2Where stories live. Discover now