Rozdział 6

828 83 10
                                    

                                                               Rozdział 6

                                                               SUMMER

– Oszalałaś? Dlaczego tak bardzo poświęcasz się dla kobiety, która nawet cię nie docenia?

– Docenia, ale na swój sposób.

– Chyba sama nie wierzysz, w to co mówisz.

–Wierzę. –Zapewniam ściskając w palcach złotą zawieszkę słońca. – Nie jesteśmy w pełni dobrzy lub źli. Nie mogę oceniać pani Weston i ty też nie powinnaś, Vanesso.

Dziewczyna o prześlicznej porcelanowej twarzy spogląda na mnie zadziwiona. Jej zdumienie jest tak ogromne, że czuję się jakbym w zupełnie nieświadomy sposób zamieniła się ciałami z kosmitą. Nie mam do niej pretensji. Nie musi rozumieć czemu siedzę w szpitalnym korytarzu o szóstej nad ranem. Ludziom zbyt łatwo przychodzi skreślenie drugiego człowieka, nie zagłębiając się nawet w jego historię. Pani Weston nie była jedyną osobą, której niosłam pomoc, ale na pewno była najbardziej wymagająca. Pod wieloma względami. Uśmiecham się do Vanessy, która przewraca oczami.

– Jedź. – Rzucam spokojnym głosem. – Dziękuję, że mnie przywiozłaś, bez ciebie nie dałabym rady, ale teraz możesz już jechać.

– Jesteś pewna?

– Jasne. A w razie czego wiem gdzie cię znaleźć, kuzynko!

Vanessa chichocze, a potem odgarnia z lewego ramienia swoje kruczoczarne loki i otwiera torebkę. Przyglądam się jak wyjmuje kosmetyczkę i poprawia pomadkę na ustach. To przypomina mi o moim niechlujnym wyglądzie. Siadam na białym plastikowym krzesełku i splatam dłonie na przetartych dżinsowych ogrodniczkach. Wczoraj po zasłabnięciu pani Weston musiałam wrócić do azylu i przeprowadzić rutynowe szczepienia. A potem czekało mnie sprzątanie boksów dwóch terierów z zapaleniem pęcherza. Następnie wracałam do szpitala i dowiadywałam się o stanie upartej Szkotki. Noc była okropna, bo nie zmrużyłam oka, a o czwartej trzydzieści zawył alarm i musiałam pojechać do zaprzyjaźnionej lecznicy po zamówione leki na alergie pokarmowe dla biszkoptowego labradora. Teraz, kiedy podziwiam zwiewną sukienkę kuzynki i czuję zapach jej kwiatowych perfum czuję się jak brzydkie kaczątko wpuszczone do stawu pełnego śnieżnobiałych łabędzi. Opuszcza mnie pewność siebie, garbię plecy i wbijam wzrok w swoje znoszone trampki, które mają na sobie śladowe ilości zeschniętego błota.

– Nie mówiłam ci, ale umówiłam się z Theodorem na randkę.

– Z Teddym? – Dziwię się.

– Och, nie nazywaj go tak. Teddy brzmi strasznie infantylnie.

– Cieszę się. Na pewno będzie wspaniale.

– Tak sądzisz? Nie wiem. Może? Nie jestem przekonana, ale dam mu szansę.

Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale szybko je zamykam. Vanessa wrzuca pomadkę do kosmetyczki i zadowolona rusza sprężystym krokiem w kierunku wind. Wzdycham cicho tłumiąc ziewanie. Jestem śpiąca, lecz nerwy nie pozwalają mi odpocząć. Pani Weston ma pięćdziesiąt osiem lat, wyniszczony organizm przez chorobę alkoholową i wszelka ingerencja chirurgiczna niosła za sobą znacznie większe ryzyko, niż w przypadku zdrowych osób. Ściskam drżące dłonie próbując przekierowywać myśli. Dobre nastawienie było kluczowe, a nadzieja potrafiła zapalić światełko w najciemniejszym tunelu. Muszę tylko uspokoić swoje serce i natchnąć je wiarą. Przymykam powieki, jestem przekonana, że zrobiłam to na sekundę, ale kiedy otwieram oczy dostrzegam plecy wysokiego mężczyzny. Mężczyzny, którego wcześniej tutaj nie było. Mrugam gwałtownie nie będąc pewną, czy to jawa czy jednak jeszcze sen?

THINGS WE LOST (ZOSTANIE WYDANE)Where stories live. Discover now