Rozdział 4

785 81 18
                                    

                                                                 Rozdział 4

                                                             SUMMER

2008

Dziesięć lat


Od dwóch tygodni nie boję się wracać ze szkoły. Rich, Teddy i Tommy nie zmienili drogi, więc jak zwykle chodziliśmy w tym samym kierunku. Nie odzywali się do mnie, a czasami nawet miałam wrażenie, że obawiają się spojrzeć w moją stronę. A wszystko dzięki Bestii!

– Hej, dzieciaku!

Krzywię się, poprawiam zsuwający się z ramienia plecak i wzdycham głośno. Nie lubię kiedy mnie tak nazywa, ale bestia jak zwykle zupełnie się tym nie przejmuje. Kurczę, to naprawdę skomplikowany przypadek. W środy stał przy sklepiku w połowie mojej trasy do domu, a w pozostałe dni czekał na mnie siedząc na ławce w parku. Dziś była środa, więc stoi oparty o ścianę sklepiku i robi balony z gumy do żucia, a ja zaczynam biec ile sił w płucach.

– Hej! – Odpowiadam zadyszana. – O rany! – Sapię – Dlaczego masz na sobie długi rękawek? Na twoim miejscu już dawno bym go ściągnęła.

Naprawdę nie rozumiem dlaczego w tak ciepłą pogodę bestia założył czarną bluzkę z długimi rękawkami. Może jest na coś chory? Może na wściekliznę? Przyglądam mu się z uwagą i niespodziewanie zauważam zaschniętą krew na jego dolnej wardze. O rajciu!

– Co ci się stało!?

– Co?

– To krew?! – Piszczę przerażona. O boże, o boże. Nienawidzę widoku krwi, bo zawsze, gdy poczuje ten obrzydliwy metaliczny zapach robi mi się niedobrze, ale o dziwo krew bestii nie pachnie. Muszę się uspokoić.

– Taa – Rzuca wsuwając dłonie w kieszenie luźnych spodni. – Uderzyłem się drzwiami.

– Bolało?

– Nie bardziej niż zwykle.

Marszczę brwi. Co ma na myśli? Dlaczego tak trudno mi zrozumieć bestię. Ledwie udaje mi się nadążać za jego słowami.

– Dużo myślałam o twojej wymowie – Rzucam – Moja mama mówiła, że jak nie potrafiłam wymawiać dobrze poszczególnych słów to musiałam chodzić do laryngologa.

– Logopedy. – Poprawia mnie mrużąc swoje ciemne jak noc oczy. – I nie mam wady wymowy.

– Masz.

– Nie mam. –Wzdycha głęboko.

– To dlaczego mówisz inaczej? I to tak, że czasami nie rozumiem?

– Tam skąd pochodzę każdy tak mówi.

– Eee...jak to? Przecież pochodzisz stąd.

– Nie.

Jak to nie? A skąd?

– Jestem szkotem. – Mówi masując ramię. – Pochodzę z Edynburga.

– Szkotem? – Dziwię się. – Gdzie jest Edynburg? Rajciu, co to za dziwna nazwa? Czy to w Kanadzie?

Bestia wybucha śmiechem. Czy powiedziałam coś śmiesznego? Nie sądzę.

– To daleko? – Ciągnę.

– Mhm. – Przestaje masować swoje ramię i wyjmuje z kieszeni parę drobniaków. – Masz ochotę na coś do picia?

Czuję, że zaczynam się uśmiechać. Bestia zawsze to robił, gdy staliśmy pod sklepikiem. Zawsze pytał, czy chciałabym się czegoś napić lub coś zjeść. W takich chwilach zupełnie się nie obawiałam jego chmurzastej miny.

– Oczywiście! Na Coca Colę!

– Hmm

Nie wiem co oznacza jego „hm" ani dlaczego znów zaczyna przeliczać pieniądze. Przecież miał ich całą garść, więc na pewno wystarczy, żeby kupić dwie coca-cole. Wchodzimy do sklepiku, a pani Jackson pozdrawia nas szerokim uśmiechem i pyta na co mamy ochotę. Odzywam się jako pierwsza i krzyczę, że na Coca colę. Jesteśmy sami, więc bez skrępowania zaczynam tańcować na środku składu, a pani Jackson śmiejąc się wyciąga dwie zimniutkie butelki czarnego, słodkiego napoju. Bestia jednak się nie cieszy. Z dziwną miną podchodzi do kasy, wręcza wszystkie pieniądze, które miał zaciśnięte w pięści i przystępuje z nogi na nogę.

– Brakuje dwóch centów, kochanie – Mówi pani Jackson, na co bestia aż podskakuje z nerwów.

– Nie mam więcej – Szepcze czerwieniąc się po same cebulki włosów.

– Rozumiem, dobrze. – Pani Jackson podaje nam butelki z colą. – To będzie na koszt firmy.

– Dziękuję pani bardzo – Bestia mamrocze pod nosem. Nie rozumiem dlaczego tak się zachowuje. Przecież pani Jackson powiedziała, że to na koszt firmy, więc nie musiał nawet płacić. Czemu się tak martwi?

– Co to za mina? – Pytam, po jakimś czasie, gdy zbliżamy się już do mojego osiedla.

– Żadna mina.

Och nie! Znowu zaczyna.

– Masz minę, chmurko. Taką okropną, rozgniewaną minę. I wiesz co? Lepiej się jej pozbądź, bo zostanie z tobą na zawsze!

– Lubię być rozgniewany.

Nie. Nikt tego nie lubi.

– Powiesz mi jak masz na imię?

– Nie.

Głupia, rozgniewana bestia!

– Pewnie twoje imię jest tak samo brzydkie jak twoja podrapana twarz. – Rzucam bezmyślnie, a potem ze zdziwieniem patrzę jak zaciska usta w wąską kreskę, a w czarnych oczach pojawiają się...o rany, czy to są łzy?

– To znaczy – Dukam przejęta. – Nie chciałam tak powiedzieć, to...to nieważne. Cofam swoje słowa. Cofam, Cofam, Cofam! Masz na pewno super imię, może nawet lepsze od mojego. Tristan? Sam? David? Mike?

– Hunter. – Wzdycha. – Nazywam się Hunter Ian Weston, dzieciaku. 

THINGS WE LOST (ZOSTANIE WYDANE)Where stories live. Discover now