Rozdział 37. Lorena

4.3K 237 8
                                    

Suchość, to jedyne co poczułam po przebudzeniu, zaraz potem był okropny ból głowy. Otworzyłam jedno oko, by zamknąć je po chwili.
W tej właśnie chwili obiecałam sobie, że nigdy więcej nie wezmę alkoholu do ust. Westchnęłam głośno i usiadłam na łóżku, łapiac się za bolącą głowę.

– Matko święta – jęknęłam. Jak mogłam być tak głupia.

– Główka boli? – usłyszałam po swojej prawej stronie i od razu się w nią odwróciłam. Na fotelu siedział Dima i czytał jakąś psychologiczną książkę. Widziałam jak kąciki jego ust unoszą się lekko do góry. Autentyczne się ze mnie śmiał.

– Zero współczucia z twojej strony, mężu – odparłam zmęczona.

– Dla głupoty nie mam współczucia – zgromiłam go wzrokiem, a on tylko wzruszył ramionami i wszedł do łazienki totalnie nie zwracając na mnie uwagi. Obraził się?

Westchnęłam głośno, mając to gdzieś. Jeśli miał zamiar się obrażać, to nie musieliśmy rozmawiać. Wcale nie będę z tego powodu płakała. Gdy zobaczyłam tabletkę przeciwbólową na stoliku nocnym i szklankę wody miałam ochotę całować Inkę po rękach.

Oprócz tego obok stało śniadanie, skladające się z dwóch jajek po wiedeńsku, sałatki i cipłych jeszcze kromek chleba. Odkąd zamieszkałam w Rosji zaczęłam lubić także herbatę bardziej niż kiedykolwiek. Chociaż Seattle było deszczowym miastem, to nigdy nie ciągnęło mnie do picia herbaty, raczej stawiałam na gorącą czekoladę bądź kawę. Zjadłam wszystko i przeszłam do łazienki, by się umyć i ogarnąć bladą twarz. Picie alkoholu nie działało na moją cerę i samopoczucie pozytywnie. Kompanką do picia byłam do dupy.

Nie miałam dziś planów, więc spakowałam prezenty świąteczne, które przyszły mi wczoraj w południe. Uwielbiałam je ozdabiać, wiązać kokardki, chciałam by osoba, której dawałam prezent wiedziała, że nawet do takiej głupoty przywiązywałam dużą wagę. Dawałam z siebie sto procent zawsze.

Zirytowałam się, gdy zobaczyłam odjeżdżający samochód Dimy. Nawet nie raczył poinformować mnie, że gdzieś jechał. Fakt, mógł się obrazić, ale w takiej sytuacji, gdy nie byliśmy zwykłą rodziną i w każdej chwili ktoś mógł nas zaatakować to podstawą było chociaż poinformowanie się wzajemnie, że gdzieś jedna strona jedzie. Aczkolwiek miał to w dupie.
Gdy skończyłam pakować prezenty włożyłam je do górnej półki w garderobie. Nawet nie rozmiawialiśmy o świętach. Totalnie go to nie obchodziło, a one były już tuż tuż. Na szczęście nie miałam na wszystko wywalone tak jak on i spisałam menu, które dałam kucharce już jakiś czasem temu. Pozamawiałam świąteczne ozdoby, a ogromną choinką, która powinna stanąć w salonie powinien zająć się on. Jednak coś czułam, że tego nie zrobi. Wiedziałam, że był w szpitalu, ale nie był w takim złym stanie, by wybrać drzewko, już nawet nie nalegałam na to, by wybrał je ze mną, bo najwyraźniej nie miał na to ochoty.

Zeszłam do salonu i poprosiłam jednego z ochroniarzy o pomoc w przyniesieniu ozdób, które częściowo przyszły dziś rano. Naprawdę zostało kilka dni do świąt, a całe przygotowania były na ostatnią chwilę. Przełożyliśmy całą uroczystość do nas, bo nie wiedzieliśmy czy Dima dojdzie do siebie do szpitala. Lekarz jasno powiedział, że odradza jakiegokolwiek podróżowania ma ten moment, więc się posłuchaliśmy. Zawiadomiłam Sarę o sytuacji i powiedziała, że dla niej nie było w tym problemu, Anton stwierdził tak samo. Teraz, gdy to miały być nasze pierwsze święta razem, w dodatku poraz pierwszy byłam panią domu on tak po prostu mnie zostawił z tym wszystkim samą. Tak było mu wygodniej. Jeśli myślał, że to ja będę robić wszystko bez jakiegokolwiek jego zaangażowania to się mylił. Tworzyliśmy jedność, a ja czułam się w tym momencie sama.

Wraz z łysym, ogromnym mężczyzną w garniturze przymiosłam aż cztery ogromne pudła pełne nowych ozdób. Podziękowałam mu za pomoc, a on szybko się ulotnił, bym tylko nie poprosiła go o pomoc przy wieszaniu np. lampek. Przyjemniacha z niego.

Usiadłam na podłodze wśród wszystkich ozdób świątecznych, które wyjęłam. Były naprawdę śliczne i byłam z siebie dumna. Chwyciłam za ostatnie pudło, w którym miał być stojący dziadek do orzechów. Spodobał mi się gdy tylko go zobaczyłam i na pewno przypadnie do gustu także dzieciom.

Powoli otwierałam karton i zamarłam, gdy otworzyłam ozdobę cała. Wcale nie było w niej mojego dziadka do orzechów, a zakrwawiony trup w jego stroju. Odskoczyłam, gdy trup mężczyzny osunął się na ziemię i zaczęłam wrzeszczeć ile sił miałam w płucach. Ręce zaczęły mi się trząść, zaczęłam dygotać jak galareta. Byłam pewna, że miałam atak paniki. Do salonu wpadła grupa uzbrojonych mężczyzn z bronią wymierzoną w moją stronę. Miałam wrażenie, że i oni byli w szoku. Gdy tylko Sasza dotarł na miejsce zabrał mnie do skrzydła prywatnego, mojego i Dimy.

Zaczęłam głośno płakac siedząc na kanapie okryta kocem po samą szyję. Sasza wraz z szefem ochorny rozmawiał niedaleko mnie, by mieć mnie na oku do przyjazdu Dimy, który wracał do domu.

Cały czas miałam w głowie obrazek wypadającego trupa. Ktoś chciał nas zastraszyć i nawet domyślałam się kto. Było mi niedobrze, kręciło mi się w głowie i nawet tabletki mi nie pomagały. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś takiego. W domu był ruch jakiego jeszcze w nim nie widziałam. Ochrony krążyło dwa razy jak nie trzy więcej. Jednak to mnie nie uspokajało. Ten ktoś nie był głupi.

Dima wpadł do naszego salonu z dzikim, nieodgadnionym wzrokiem. Zaczął mówić coś po rosyjsku, ale rozumiałam tylko pojedyńcze słowa. Nie miałam siły, by się skupiać. Brzuch cały czas mnie bolał. Bałam się. Później Dima wygnał ich zostawiając dwóch ludzi pod drzwiami na korytarz i podszedł do mnie od razu.

Chwycił mnie w ramiona i posadził na swoich kolanach. Cała złość na niego magicznie wyparowała. Juz nie byłam zła, gdy czule głaskał mnie po włosach. Gdy nucił kołysankę, którą w dzieciństwie śpiewała mu do snu. Kołysał mnie w swoich ramionach, jak dziecko do snu, ale najważniejsze, że już tu był. To właśnie przy nim czułam się bezpiecznie jak przy nikim innym.

– Przepraszam, że byłaś z tym sama – szepnął mi po jakimś czasie wprost do ucha. Rozpłakałam się kolejny raz. Nie chciałam i nie miałam zamiaru udawać silnej.

– Przepraszam, że zachowałem się rano jak idiota. Byłem zdenerwowany po wcześniejszej akcji – mówił dalej.

– Przepraszam, że nie pocałowałem cię na dzień dobry, a teraz pozwól, że scałuję każdą twoją łzę – jak powiedział tak zrobił. Uspokajał mnie.

– Czemu ktoś tak bardzo chce nas zniszczyć? – zapytałam patrząc mu w oczy.

– Nie wiem, ale obiecuję, że się dowiem. Nie dam ci zrobić krzywdy – wiedziałam to.

– Tak bardzo się bałam.

– Wiem kochanie, wiem.

___________________________________

O choleraaa, ale się dzieje 😶

Pokusa - Szatańska gra |ZAKOŃCZONE|Where stories live. Discover now