Rozdział 20. Dima, Lorena

7.3K 298 10
                                    

Nie byłem dobry w pokazywaniu uczuć, ale chciałem, by jej pierwszy raz nie był tak okropny jak z opowieści jej koleżanek, które też były w aranżowanych małżeństwach. Mnie samemu chciało się wymiotować, gdy musiałem słuchać opowieści mężczyzn z jej rodziny, którzy doradzali mi co do nocy poślubnej. Byli spierdoleni i to ostro.

Przykryłem Lorenę kołdrą, a sam poszedłem na dół, by popracować. Nie byłem przyzwyczajony do czułości po seksie, one mnie nie kręciły, Lorena nie mogła ode mnie tego wymagać, chociaż wiedziałem, że kobiety miały do tego słabość. Lubiłem seks, ale to tyle. Żadnych czułość i słodkiego pieprzenia.

Jednak nie mogłem skupić się na pracy. Moje myśli były gdzieś daleko, na pewno nie przy papierkowej robocie, której miałem za dużo. Musiałem ją zrobić, więc zarywałem nocki. Otrzasnalem się, gdy telefon na moim biurku zaczął wibrować.

- Co jest? - zapytałem, widząc na wyświetlaczu imię jednego ze swoich przyjaciół, który od jutra miał zająć miejsce Nikity, być cieniem mojej żony.

- Jest problem na mieście. Ktoś rozpoczął strzelaninę przy jednym z twoich magazynów - przeklnąłem siarczyście.

- Kto jest na miejscu?

- Ja i Maksim, plus pięciu twoich ludzi - skinąłem głową. Przełączyłem rozmowę na tryb głośnomówiący, by w międzyczasie się ubrać. Założyłem spodnie, czarny golf zimowy i męski płaszcz równie ciemny.

- Podaj mi dokładną lokalizację. Wezmę ludzi i zaraz będziemy na miejscu - powiedziałem i rozłączyłem się. Moje oczy powędrowały na schody. Lorena spała i wątpiłem, że nie wrócę przed tym jak się obudzi, ale postanowiłem wysłać jej krótką wiadomość. Widziałem, że zazwyczaj wycisza telefon na noc.

Schowałem pistolet za pasek spodni i zamknąłem gabinet jak naciszej się mogłem. Dałem też cynka moim ludziom, by już na mnie czekali. Petersburg nie był teraz bezpieczny, nie tylko przez to, że brat Loreny miał w dupie umowy, ale też przez to, że były osoby, które najchętniej pozbyłyby się mnie wraz z moją rodziną. Całe swoje życie spędziłem na ciągłym czekaniu. Mogłem w następnej minucie nie żyć, przez wybuch bomby. Miałem na karku dużo wrogów, którzy tylko czekali aż mój ruch się zachwieje i wbiją mi nóż prosto w gardło. Miałem nazwisko Iwanow, każdy kto choć trochę obracał się w tym świecie wiedział ile ono znaczyło. Ono samo mówiło dużo. Petersburg był mój i nie miałem zamiaru, by ktoś mi go odbił. To nie wchodziło w grę.

Przemierzyłem hol, ale podniosłem głowę, gdy schody delikatnie skrzypnęły. U szczytu zobaczyłem Lorenę, była w szlafroku, jej włosy jeszcze do końca nie wyschły po kąpieli i szła boso. Miała zaciekawiony, dopiero co obudzony wzrok.

– Jedziesz gdzieś? O tej porze? – wiedziała, że nie powinno jej to interesować, a jednak zapytała. Była ciekawska, ale wiele razy udało jej się to ujarzmić. Nie należałem do ludzi rozmownych, lubiłem swój spokój i ciszę, ale widziałem wystarczająco dużo.

– Loreno, to nie jest twój problem. Idź spać – jej zapał w oczach nagle zgasł. Pokiwała głową i weszła o jeden schodek do góry.

– Zapomnij, że pytałam – odparła cicho, a ja skinąłem głową i wyszedłem. Powitał mnie mróz. Śnieg skrzypiał mi pod nogami. Nie lubiłem zimy. Nie przeszkadzało mi zimno, bo byłem zahartowany, ale denerwowało mnie to, że przez pogodę wszystko było utrudnione.

– Zaczynajmy ten teatrzyk – powiedziałem i wsiadłem do samochodu.

Lorena

Nie liczyłam na czułości, jednak było mi z deka dziwnie i niezręcznie, gdy po wszystkim on zaraz wyszedł. Musiałam się do tego przyzwyczaić i wszystko będzie dobrze, musiało być. Myślałam, że wyszedł popracować, ale później usłyszałam ryk silników i dźwięk wyjeżdżających aut, wtedy wiedziałam już, że coś było nie tak. Atmosfera była sztywna, gdy zeszłam na śniadanie i zdecydowanie coś wisiało w powietrzu.

Pokusa - Szatańska gra |ZAKOŃCZONE|Where stories live. Discover now