~1~

62 5 8
                                    

~~~

Nasz główny bohater zbudził się przed budzikiem. Przeciągnął rozkoszując słońcem wpadającym przez okno i przeczesał pasma kasztanowych włosów. Wyskoczył z łóżka od razu je ścieląc. Sięgnął po wieszak z przyszykowanymi wczoraj rzeczami. Wciągnął na siebie dżinsy z rozkloszowanymi nogawkami i miętową koszulkę. Na szyi zapiął łańcuszek z przeplatającymi się pomarańczowo – żółto – fioletowymi kwiatami i z uśmiechem na ustach skierował się do kuchni.

Nastawił czajnik na gorącą wodę i wyciągnął wszystkie składniki potrzebne do zrobienia śniadania. Podczas robienia kanapek jego myśli leciały w kierunku rzeczy do zrobienia na nadchodzący dzień i chłopak układał sobie w głowie listę zadań. Ach... prawie nie zdążyłby ściągnąć czajnika z gazu, tak się zamyślił. Wiedział, że jego przyjaciel przewraca się dopiero na drugi bok i nie chciał go budzić. Miał świadomość, że pracuje do późna, a czasem i do rana. Kanapki spakował do pudełka, a zalaną kawę wlał do termosu. Wciągnął śnieżnobiałe skarpetki na stopy, potem buty z błękitnym refleksem. Zarzucił na ramię swój plecak i po delikatnym zamknięciu drzwi radosnym krokiem ruszył schodami z piątego pietra. Nie było widny w ich bloku, a nawet jeśliby była chłopak i tak by z niej nie skorzystał. Uwielbiał się ruszać.

Chwilę zajęło mu wyciągnięcie roweru. I już jechał przecinając powietrze, chłonąc wszystkie dźwięki budzącego się świata, rześkie jeszcze wilgotne powietrze targało jego włosami. Oczy aż skrzyły się od światła, a serce dudniło ze zwiększonej dawki adrenaliny.

Zatrzymał się dopiero przed bramą ogromnego budynku. Na tablicy grubymi złotymi literami wyryty był napis Centrum Sportu i Wypoczynku. Spojrzał na zegarek 5:59. Uśmiechnął się pod nosem i zsiadł z roweru. Szedł w stronę głównego wejścia. Swój pojazd zaparkował na odpowiednim miejscu i pchnął wielkie szklane drzwi, na których zawsze wisiała kartka z napisem ciągnij. Eh, te dzieci, nigdy nie znudzi im się ten żart. Pozdrowił kobietę przy ladzie, wziął od niej swój pęk kluczy i przepustkę. Wymienili jeszcze kilka zdań i ruszył w lewo długim korytarzem. Odnalazł swoją sale w mgnieniu oka, choć na samym początku, kiedy zaczął tutaj przychodzić było mu ciężko złapać cały plan tego budynku. Zawsze zazdrościł swojemu przyjacielowi fotograficznej pamięci. No ale cóż umysłu się nie wybiera, po prostu każdy z nas próbuje wycisnąć ze swojego cokolwiek, co może się nam przydać. Położył rzeczy w kantorku przy swoim biurku, sączył kawę przygotowując sale na przyjście swoich podopiecznych. Dumnie przypiął swoją kartę trenera na kieszonkę spodni i dopił resztki kawy z termosu.

Na zegarze wybiła 6:30, kiedy zjawiły się pierwsze dzieciaki.

- Dzień dobry panie Jung! – wykrzyczała radośnie jedna z jego podopiecznych

Tuen była zawsze radosna i pełna energii, nawet po długim wysiłku, zdawała się jakby nigdy nie miała złego dnia. Jej młodszy brat Tu był ich najmłodszą gwiazdką, również pełen energii, ale jego nastrój wahał się a to w jedną a to w drugą stronę, był nieraz tak bardzo sfrustrowany, że rzucał przed siebie rakietką. Naprawdę to mądre dziecko, ale nie chce dać sobie wytłumaczyć, że ten problem można i nawet trzeba rozwiązywać inaczej. A młody trener naprawdę się stara pomóc swoim podopiecznym jak tylko może. Za nimi dołączyli Hyun – najwyższa z grupy, analizująca wszystkiego swoje ruchy, bardzo spokojna i inteligenta; Van – zachowujący się zawsze odpowiednio do pogody, ale mający naprawdę dobre wyniki; oraz Lan – który początkowy dawał wszystkim odczuć jakby dołączył do nich za karę, kiedy na początku semestru wpisano go do tej grupy, ale okazał się wspaniałym nabytkiem i bardzo polubił zarówno trenera jak i całą drużynę. Okazał się być dzieckiem tak szczerym i wspaniałym, że ich trener czasem myślał, że gdy w przyszłości założyłby rodzinę chciałby mieć właśnie takiego syna.

Wszystkie dzieciaki witały się ze sobą, wymieniły kilkoma ważnymi informacjami i zebrały się w kółko czekając na dalsze instrukcje. Jung wpatrywał się ze swoim szczerym uśmiechem w równie rozradowane twarze pełne marzeń i energii. Polecił wszystkim rozejść się po dużej sali i zaczęli rozgrzewkę. Wszyscy sportowcy wiedzą, że jest to jedna z najważniejszych rzeczy przed treningiem i po, dlatego i on przywiązywał do tego ogromna wagę. Wykonali ćwiczenia ogólne, potem przechodzą od głowy do czubków palców u nóg, rozciągając się dokładnie. Każe dziecko przychodziło na sale już ubrane w strój do ćwiczeń, ale Jung zawsze sprawdzał, dla pewności czy był on odpowiedni. Wtedy dopiero jego grupa sięgała do swoich worków i toreb, żeby wyciągnąć sprzęt.

Jak z grupą rycerzy wyruszających na bitwę Jung wyruszał ze swoją drużyną uzbrojoną w paletki i piłki na tory przeznaczone do gry w tenisa. Rozdzielił ich na pary, zaznaczając, że za tydzień znów się zmienią. Jednak liczba dzieci była nie parzysta, dlatego jedna osoba ćwiczyła wtedy swoje rzuty i skoki. Dziś przypadła kolej Lana, dlatego trener pozwolił sobie zagrać z nim krótką rundę i zwrócić uwagę na to co można dalej doskonalić. Wszystkie dzieciaki ćwiczyły pod jego czujnym okiem. Co kilkanaście minut przypominał też swoim podopiecznym o piciu wody. Wiedział, że jest to jedna z podstawowych i ważnych rzeczy i miał nadzieje wyrobić ten nawyk u swoich dzieci.

Kiedy zostało już piętnaście minut do końca Jung gwizdkiem zakończył ćwiczenia swoich podopiecznych. Dzisiaj wszyscy zgodnie ze wskazaniami doskonalili swoją grę starając się wycisnąć z paletek swoją siłę podczas rzutów. Tu prawie przy jednym ze swoich odbić prawie złamał swoją rakietkę. Wszyscy uzupełnili płyny i przeprowadzili rozgrzewkę po treningu. Dzieciaki pakując rzeczy, żegnały się z trenerem i ze sobą nawzajem idąc w kierunku szatni. Jung machał jeszcze chwile w ich kierunku, dopóki nie zniknęły za zakrętem na korytarzu. Usiadł z powrotem przy biurku opadając ciężko na krześle. Dzień się dopiero zaczął, a on był po grupie, która wysysa z niego najwięcej energii. Jednak uwielbiał ich i nie zamieniłby się na pewno na inną. Po prostu kochał te dzieciaki.

Skoczył po kawę z automatu i otworzył swój błękitny dziennik z wyrytymi wzorami piłek do tenisa. Przejechał palcem po grafiku i spojrzał na zegarek. Jego grupa miała zajęcia we wtorki i czwartki o 6.30 plus sobota o 10 co dwa tygodnie. W dodatku pomiędzy swoją praca, a zajęciami prowadził parę lekcji indywidualnych, czasem tez grupowych dla hobbystów, a kiedy miał więcej wolnego na uczelni spędzał tutaj niemal całe dnie. Uwielbiał to miejsce, uwielbiał też grać w tenisa, ale dużo więcej radości przynosiło mu jak uczył dzieci, pomagał im doskonalić ruchy, rzuty i skoki, a one rosły i grały coraz lepiej zdobywając nagrody i liczne wyróżnienia. Chłopak podszedł do kalendarza i przewertował jego parę stron. Niedługo mają się odbyć bardzo ważne zawody, więc wszystkich swoich podopiecznych chciał przygotować do tego jak najlepiej. Zostały tylko trzy pełne miesiące...

Nagle usłyszał krótki dźwięk ze strony biurka. Spojrzał na swój telefon i przeczytał SMS.

Dałbyś radę być dzisiaj wcześniej w pracy?

Odczytał i od razu odpisał, że nie ma problemu. Dziś miał mieć tylko jedne wykłady na uczelni, ale jakieś superciekawe to one nie były, poprosi potem kogoś o notatki. Usiadł uzupełnić dziennik treningowy do końca i zaczął robić notatki na temat postępu swoich podopiecznych. Zauważył, że Lan był dzisiaj nad wyraz spokojny i cichy, w połączeniu z jego smutnymi oczami wydawało się to bardzo niepokojące. Będzie go to męczyć do ich kolejnego treningu, dopóki nie dowie się, czy wszystko jest w porządku. Martwił się o niego pewnie bardziej niż powinien, w końcu był tylko jego trenerem, ale nie mógł nic na to poradzić.

~~~

~Zbożowy Wąż ~ (VHOPE) *Zakończone*Donde viven las historias. Descúbrelo ahora