Rozdział 34

144 17 0
                                    

Dan

Kiedy tylko otworzyłem oczy, byłem gotowy do działania. Poczułem, że to jest ten dzień; że muszę to wreszcie zrobić. Nie planowałem tego, ta decyzja przyszła sama. Myślę, że w pewien sposób mogła przyczynić się do tego wczorajsza rozmowa z Lewisem, podczas której zebrało nam się na wspominki.

Trudno jednoznacznie określić jak się czuję. Ekscytacja pomieszała się z lękiem, przez co ledwo wcisnąłem w siebie śniadanie. Millie na podstawie wiadomości wyczuła, że zachowuję się dziś jakoś inaczej, ale wmawiam jej, że się myli. Nie mogę powiedzieć jej prawdy, jeszcze nie. Nikomu nie powiem. Tylko tym, którzy muszą wiedzieć, żeby plan wszedł w życie.

Kolejny raz sięgam po telefon, przez cały czas nie mogę się dodzwonić do osoby, z którą koniecznie chcę porozmawiać. Nie muszę odnawiać kontaktów, ponieważ w ogóle ich nie zerwałem. To wiele ułatwia, ale najwyraźniej mam pecha, ponieważ komórka po drugiej stronie nie zostaje odebrana.

Gdy następna już próba kończy się fiaskiem, narzucam bluzę, sięgam po kluczyki, szybkim krokiem opuszczam dom i wsiadam do pickupa. Wycofuję z podjazdu i ruszam w stronę miasta. Trudno mi się skupić na jeździe, ponieważ rządzą mną naprawdę duże emocje. Dopiero kiedy starszy mężczyzna wyjeżdża prosto przede mnie z podporządkowanej drogi, nieco przytomnieję, przypominając sobie, że prowadząc nie można nikomu ufać.

Docieram do jednej z najbogatszych dzielnic w mieście – a raczej na jego obrzeżach – w której znajdują się, podobne do siebie, domy jednorodzinne. Szybko odnajduję posiadłość, której adres zawsze wylatuje mi z głowy, ale doskonale pamiętam, w którym miejscu się znajduje i jak wygląda. Kanciasta willa, w której szkła więcej niż jakichkolwiek innych materiałów budowlanych.

Zostawiam auto przed murowanym ogrodzeniem, otaczającym posiadłość, i podchodzę do furtki. Wciskam przycisk dzwonienia na panelu podobnym do tego, który znajduje się przy wejściu na posesję Alice.

– Kto tam? – odzywa się głos po drugiej stronie.

Nie należy on do osoby, do której przyjechałem. Głos Chrisa słyszałem tak wiele razy, że bez problemu wszędzie bym go rozpoznał.

– Dan Harrison – odpowiadam, mając przeczucie, graniczące z pewnością, że to w zupełności wystarczy.

Do moich uszu dociera dźwięk odblokowania zamka. Wchodzę na posesję, zmierzając do drzwi wejściowych, ale niespodziewanie zostaję zatrzymany w połowie kamiennej ścieżki.

– Dan?!

Odwracam się w poszukiwaniu źródła zdziwionego głosu. Chris przykłada dłoń do czoła, osłaniając oczy przed promieniami słońca. Wygląda tak dobrze, jak zwykle. Ma na sobie białe spodnie zaprasowane w kant i granatową koszulkę polo. Rusza w moją stronę i wita się ze mną męskim uściśnięciem dłoni.

– Co cię do mnie sprowadza?

– Trenerze, chciałbym porozmawiać – mówię, a on patrzy na mnie podejrzliwie, dokładnie tak jak się spodziewałem.

Od tamtego nieszczęsnego wypadku nie nazwałem go w ten sposób. Zawsze zwracałem się do niego imieniem. Przez cały ten czas mieliśmy ze sobą kontakt. Współzawodnicy bardzo szybko o mnie zapomnieli, ale nie on. On przejął się kontuzją, nie tylko dlatego, że był trenerem, ale dlatego, że widział we mnie coś więcej niż jedynie piłkarza. Widział we mnie człowieka, któremu zawaliło się życie. Nie zostawił mnie, rozmawiał ze mną, poświęcał mi czas, wspierał podczas rehabilitacji i głęboko wierzył, że wrócę na boisko.

Pamiętam jak trudno było mi powiedzieć mu, że nie chcę wracać do gry. Wiedziałem, że cholernie go rozczarowałem, choć on ani jednym słowem czy czynem, nie dał mi tego odczuć... Myślałem, że moja rezygnacja z zawodowej gry w piłkę będzie równoznaczna z zakończeniem naszej znajomości, ale tak się nie stało.

Dream Biggest #3 ✔ 18+Where stories live. Discover now