Rozdział 11

144 22 0
                                    

Alice

Moje podekscytowanie sięga zenitu, gdy wsiadam do białego pickupa przyjaciela. Cieszę się jak małe dziecko, a stresuję jak dorosły. Dobrze wiem, że dobrowolnie skazuję się na kilkunastoletnią odpowiedzialność, ale już nie mogę doczekać się wierności i przyjaźni, którą otrzymam w zamian.

Dan miał pewne obawy, czy szczeniak nie będzie przypadkiem denerwował naszego staruszka Rocky'ego, ale obiecałam mu, że zadbamy o to, by miał spokój. Co prawda nie wiem, jak miałabym nad tym zapanować, skoro tak często nie ma mnie w domu.

– Wiesz, James nie zanegował mojej propozycji byśmy czasami brali Maxa ze sobą w trasy – wyznaję.

– A co z Jaxem? Będzie wtedy samotnie czekał? To niesprawiedliwe.

– Nie dam rady zabierać dwóch! – odpowiadam, robiąc wielki oczy.

– To nie bierz żadnego.

To, co mówi Dan, jest logiczne i rozumiem jego punkt widzenia, ale już tak się nastawiłam... Przygotowałam w głowie cały plan działania, a on zepsuł mi teraz tę radość. Chyba jednak go posłucham, bo jeśli wezmę ze sobą Maxa, przez cały czas będę rozmyślała o tym, że to niesprawiedliwe wobec Jaxa. To dziwne. Będziemy mieli z Danem psy, które są rodzeństwem. James naprawdę zaskakuje mnie swoją wyrozumiałością, co do moich pomysłów.

– Jestem taka szczęśliwa – mówię cicho, jakby do siebie, ale doskonały słuch przyjaciela wyłapuje moje słowa.

– Lubię to w tobie. – Wyznaje ze śmiechem, a ja nie bardzo wiem, co ma na myśli.

– Co? – Rzucam spojrzenie spod długich rzęs.

– To, że masz pewnie miliony na koncie, a wciąż potrafisz cieszyć się drobiazgami.

Reaguję śmiechem na słowa Dana, ale jest mi bardzo miło, że tak uważa. Bo to właściwie prawda. Potrafię doceniać to, co dla wielu osób wydawałoby się zwyczajne. Codzienność sprawia mi radość, tak samo jak wielkie koncerty. Grunt to cieszyć się każdym przeżywanym momentem. Jeśli nie dzieje się nic złego, to znaczy, że dzieje się coś dobrego, bo już sam fakt, że nie mamy powodu do płaczu czy smutku, jest wystarczająco pozytywną rzeczą! To znaczy, w moim przypadku tak to właśnie wygląda.

– Wiesz, że to moje marzenie od kiedy tylko zobaczyłam Rocky'ego, wbiegającego na twoje podwórko!

– Oj wiem i widzę, że z żadnych marzeń w swoim życiu nie rezygnujesz!

– Coś w tym jest – odpowiadam ze śmiechem.

Pogoda od dawna nie była tak piękna. A na pewno nie przez tak długi czas jak teraz. Niedługo skończę dwadzieścia trzy lata, przez co z jednej strony odczuwam radość, a z drugiej zadziwia mnie, jak czas szybko mija. Od pięciu lat gram w zespole, zrobiliśmy z The Shrimp setki tysięcy kilometrów. Tak bardzo zmieniłam się od momentu, w którym z nimi zaczynałam. Czasami, gdy wspominam siebie z tamtych czasów, dziwię się jak mogłam być taka, a nie inna, ale to przeszłość. Grunt to niczego nie żałować.

Droga do schroniska jest dość długa, więc na dłuższą chwilę przymykam oczy. Dan szturcha mnie delikatnie w ramię, gdy dojeżdżamy na miejsce. Pozytywna energia na nowo zaczyna krążyć w moim krwiobiegu. Nie czuję śladu zmęczenia czy zaspania. Zeskakuję na kostkę chodnikową i kierujemy się w stronę budynku.

W jasnym pomieszczeniu wita nas uśmiechnięta kobieta, na oko nieco starsza od mojej mamy, wyjaśniam jej, że przyjechaliśmy po „zamówione" – jakkolwiek dziwnie i źle to brzmi – przez nas pieski, a ona od razu mnie poznaje. Już ma nas prowadzić do Jaxa i Maxa, ale Dan zatrzymuje ją pytaniem o to, gdzie może rozładować naczepę, na której przywieźliśmy worki z karmą. Ja zupełnie o tym zapomniałam, myśląc już tylko o dwóch, brązowych maluchach.

Dream Biggest #3 ✔ 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz