~~24~~

715 24 8
                                    

Annabeth stała na chodniku obok plaży w Monte Carlo. Pomimo, że był dziś drugi stycznia, pogoda była całkiem ładna, więc dziewczyna miała na sobie czarne jeansy i fioletową oversize'ową bluzę. Umówiła się w tym miejscu wczoraj z Charlesemz żeby porozmawiać o... No właśnie, o czym tak właściwie?... Sama nie wiedziała na co dokładnie ma się przygotować, co będzie musiała powiedzieć... Mogło to wydawać się trochę głupie - w końcu znała Charlesa już długo, zaprzyjaźniła się z nim dość bardzo w pewnym momencie. Niepewność jej była jednak spowodowana przerwą w ich znajomości przez wyznanie Charlesa. Annabeth wtedy stchórzyła, nigdy jednak nie pozwoliła sobie samej wytłumaczyć, dlaczego to zrobiła. Zawsze jednak w głębi znała ta odpowiedź.

Od zawsze po cichu coś do niego czuła. Od kiedy go poznała. Od kiedy zaczęli rozmawiać, przyjaźnić się ze sobą. Może i nie było tego widać, ale to było, ciche i nieśmiałe, tłumione przez sposób bycia Annabeth, ale było. To właśnie przerażało dziewczynę, ponieważ nigdy tak naprawdę nie czuła czegoś do kogoś. Bała się nieznanego.

Gdy tak stała zamyślona, usłyszała nagke znajomy głos, wołający jej imię. Odwróciła się i zobaczyła go, Charlesa. W padoku zazwyczaj miał na sobie ubrania zespołu, dzisiaj jednak miał na sobie bluzę, Annabeth sądziła, że wygląda w tym bardzi ładnie. Jego włosy zawsze były w wiecznym nieładzie, również dzisiaj. Jego kasztanowe, delikatne loki rozwiewał lekki wiatr wiejący od boku. Na jego twarzy widniał subtelny uśmiech, jego oczy rozświetlała iskra radości. Dziewczyna lekko zarumieniła się na jego widok i zpuściła wzrok gdy zdała sobie z tego sprawę.

-Hej - powiedział Charles, podchodząc do niej.

-Cześć... - odpowiedziała trochę niepewnie Annabeth. Nie lubiła tego uczucia onieśmielenia przy nim, ale nie panowała nad tym.

-Może... Przejdziemy się? - zaproponował chłopak po chwili, w której lustrował wzrokiem Annabeth.

-Możemy... - odparła dziewczyna.

Ruszyli powolnym krokiem przez plażę. Nikt nie odważył się odezwać choćby słowem, przerwać to milczenie niepewności. Szli po prostu prze aiebie, wewnętrznie ciesząc się swoją wzajemną obecnością.

Po dłuższym czasie ciszę niepewnie zmącił Charles.

-No więc... My coś mieliśmy ten... Czy...

-Charles, ja... Naprawdę chciałam... Po prostu... Nie potrafię i... - przerwała mu niezbyt składnym zdaniem Annabeth, co było do niej dość niepodobne.

-Co masz przez to na myśli?...

-Ja... Ja po prostu... Nie umiem rozmawiać, nie umiem nazywać uczuć, nie potrafię...

-Nie musisz od razu odpowiadać przecież - odparł spokojnym głosem Charles, zatrzymując się i patrząc na Annabeth - po prostu daj mi jakąś wskazówkę, choćby niejasną... Być może... Chcesz chociaż spróbować...

-Spróbować... - powtórzyła ciszej Annabeth, podnosząc na niego wzrok - Boże, Charles, zachowujemy się jak dzieci.

-Co w tym złego? - zapytał chłopak, uśmiechając się lekko.

-Ouh... Niby nic... - przytaknęła niepewnie Annabeth. Dodatkowej niepewności dodawała jej gonitwa myśli nad tym, czemu wbrew własnej woli zachowuje się tak niepodobnie do siebie.

-Więc?...

-Ja... Ja nie potrafię powiedzieć...

-Nie musisz nic mówić - odparł Charles, patrząc jej prosto w oczy.

Annabeth złapała z nim kontakt wzrokowy. Na nowo zatopiła spojrzenie w jego oczach. Patrzyli przez chwilę na siebie, by finalnie złączyć swoje usta w długim pocałunku, wyrażającym wszystko to, czego powiedzieć sobie nie potrafili.

𝐑𝐨𝐚𝐝 𝐭𝐨 𝐠𝐥𝐨𝐫𝐲 {𝐅1 𝐟𝐚𝐧𝐟𝐢𝐜𝐭𝐢𝐨𝐧}Where stories live. Discover now