Rozdział drugi

6.3K 420 20
                                    

Niepewnie wspiąłem się po drabince zawieszonej na gałęzi. Obawiałem się, że się pode mną załamie, bo mimo, że jestem szczupły, na pewno ważę więcej niż siedmioletnia dziewczynka. Jakoś udało mi się bez uszkodzeń wejść na górę, do wnętrza domku. Melody siedziała oparta o ścianę, z nogami podkulonymi pod brodę. Poczołgałem się do niej na kolanach, bo gdybym wstał, uderzyłybym głową o sufit. Usiadłem obok niej i objąłem ja ramieniem. Jej ciałem wstrząsnął szloch.
-Shhh, nie płacz kochanie - założyłem opadający jej na twarz kosmyk włosów, za ucho - chodź do mnie.
Odwróciła się i wtuliła ufnie w moją klatkę piersiową. Potarłem uspokajająco jej plecy.
-Niall, ja przesadziłam, prawda? - spytała po chwili.
Westchnąłem, nie wiedząc co jej odpowiedzieć.
-Po prostu powiedziałaś prawdę, to nie twoja wina, że twoja matka tak cię traktowała - mruknąłem.
-Teraz reszta rodziny mnie znienawidzi - podniosła swój wzrok na mnie i zobaczyłem łzy, błyszczą w jej brązowych oczach.
-Musisz sama to sprawdzić, tak sądzę - odparłem.
Kiedy już się uspokoiła, spytała:
-Jak mnie tu znalazłeś?
-Twój brat mi powiedział, że tu będziesz.
Siedzieliśmy tak jeszcze przez moment, aż dziewczyna stwierdziła, że jest już gotowa tam wrócić. Zszedłem pierwszy, bo Melody miała z tym spory problem.
-Nie zejdę stąd w butach na obcasie.
Zmarszczyłem brwi.
-To jak tam weszłaś?
-Wchodzenie zawsze było prostsze.
Po chwili namysłu postanowiłem zaryzykować, choć wiedziałem, że ten pomysł jej się nie spodoba:
-To ściągnij buty.
Uniosła brwi.
-Nie.
-Mels, inaczej nie zejdziesz.
-Ale... - westchnęła i widocznie stwierdziła, że mam rację, bo usiadła i zdjęła buty.
-Łap - zanim się zorientowałem rzuciła obuwiem w moją stronę, jakoś udało mi się je uchwycić.
-Nie zdziwię się, jeśli w stopy powbijają mi się drzazgi - mruknęła, stając na pierwszym szczebelku.
Kiedy jej stopy dotknęły ostatniego szczebla, nie zeszła na ziemię, tylko powiedziała:
-Nie pójdę na boso. Poniesiesz mnie? Proooszę?
Westchnąłem i, między palcami wciąż trzymając buty, podszedłem do niej i nachyliłem się, żeby mogła wejść mi na plecy.
-Jesteś najlepszy - powiedziała, gdy wracaliśmy ścieżką do domu.
-Wiem.
-Pewnie jestem ciężka.
-Jakoś to przeżyję.
-Hej miałeś teraz powiedzieć, że wcale nie jestem ciężka! - pacnęła mnie po ramieniu, a ja się zaśmiałem.
-Jesteś idealna.
Postawiłem ją na schodach prowadzących do domu i oddałem buty. Ubrała je i niepewnie spojrzała na budynek.
-Niall, mam pomysł.
Dałem jej znać, by mówiła dalej.
-Tu niedaleko jest staw, chodźmy się przejść. Co ty na to?
W odpowiedzi tylko się uśmiechnąłem.
Melody splotła nasze palce i pociągnęła mnie w kierunku bramy wjazdowej.
Szliśmy piaszczystą drogą, a dookoła nas rozciągały się pola.
-To naprawdę magiczne.
Dziewczyna spojrzała na mnie.
-Mhm - mruknęła.
W pewnym momencie zboczyliśmy z drogi i idąc polaną dotarliśmy do wspomnianego wcześniej stanu. Był dość duży i wydawał się czysty. Usiedliśmy pod drzewem, ja oparty plecami o pień, a Melody pomiędzy moimi nogami, oparta o mnie. Było idealnie.
-Życie w mieście musi słabe, w porównaniu z tym. Nie chcesz tu czasami wrócić?
Po chwili zastanowienia odparła:
-Tylko czasami. Tam mam całe moje życie. Ciebie.
Odwróciła się twarzą do mnie.
-Naprawdę przepraszam, że tak wyszło - powiedziała, odsuwając się od mnie na kilka centymetrów - miałeś poznać moją rodzinę, a zamiast tego dostałeś aferę. Przez ostatnie dni byłam jak wulkan emocji i to w końcu wybuchło. A ja po prostu chciałam, żeby oni choć przez chwilę cieszyli się moim szczęściem, razem ze mną. Może to samolubne, ale czy naprawdę nie mogłam dostać tej jednej małej rzeczy? Czy ja wymagam zbyt wiele? - w jej oczach znowu zaliśniły łzy.
-Oczywiście, że nie.
Melody była zupełnie inna niż te wszystkie puste i płytkie dziewczyny. Szanowała każdego. Nigdy się nie wywyższała, czy uważała za lepszą od innych.
Zaczęło się robić chłodno, a ten dzień i tak był wyjątkowo ciepły i słoneczny, zważając na to, że jest połowa kwietnia.
-Obawiam się, że musimy iść - powiedziała cicho i wstała.
-Jeśli chcesz, możemy teraz wrócić do domu, myślę, że twoja rodzina to zrozumie - zaproponowałem.
Mieliśmy zostać tutaj jeszcze parę dni, taka była ustalona wcześniej wersja.
Melody pokręciła głową.
-Muszę najpierw porozmawiać z ojcem. O ile będzie chciał ze mną rozmawiać.
Szliśmy w ciszy, wsłuchując się w odgłosy natury. Wkrótce na horyzoncie pojawił się nasz cel. Weszliśmy na podwórze przez bramę wjazdową i po schodach do domu. Mels od razu otworzyła drzwi i weszła do korytarza, a ja za nią. W środku powitał nas mały, ale głośno szczekający, pies. Wydaje mi się, że był to mały Golden Retriever.
-Uspokój się Mason - skarciła go Melody i patrząc na mnie, wyjaśniła - to pies mojej babci, ma go odkąd odszedł jej poprzedni pies. Był naprawdę stary, a babcia była do niego niesamowicie przywiązana. Ten jest jeszcze młody i głupiutki.
Weszliśmy do jadalni, gdzie pozostała już tylko babcia Melody rozmawiająca z jej ojcem oraz Michael i Jake, jedzący ciasto.
Melly odchrząknęła, a oni spojrzeli na nas.
-Przykro mi kochanie - pani babcia wstała i objęła ją ramionami - to nie twoja wina, pamiętaj.
-A- a co powiedzieli inni?
-To samo co ja, nie przejmuj się. To nie tak, że postanowili się od ciebie odwrócić, bo powiedziałaś prawdę.
-A co z nią? Z mamą? - spytała, prawie szeptem.
Ojciec Melody i babcia wymienili dziwne spojrzenia.
-Jest w szoku, zamknęła się w sypialni. Nie wiemy co robić - odparł w końcu, łamiącym się głosem.
Nagle ktoś wpadł do pokoju, otwierając drzwi z takim rozmachem, że uderzyły w ścianę, a wiszący na niej obraz z hukiem spadł na ziemię. Wszyscy odruchowo się wzdrygnęliśmy i spojrzeliśmy na drzwi.
-Jak mogliście mi nie powiedzieć? Przyczyniłam się do śmierci własnego dziecka - Mary Morgan stała w progu, płacząc - to moja wina i do tego zrujnowałam ci dzieciństwo - dodała patrząc na Melody.
Niespodziewanie kobieta pobladła i osunęła się na podłogę z zamkniętymi oczami.
-Mary - jej mąż podbiegł do niej i podniósł, chwytając za ramiona. Pomogliśmy mu posadzić ją na fotelu, a pani babcia przyniosła z kuchni zimny okład i szklankę wody. Po chwili otworzyła oczy i patrząc prosto na Melody wyszeptała:
-Wybacz mi córeczko - i jej powieki z powrotem się zasunęły.
Michael dotknął przegubu jej ręki i na jego twarzy pojawił się strach. Czyste przerażenia.
-Ona- ona chyba nie żyje.

Hejka! Mam nadzieję, że rozdział się podoba i poświęcicie chwilkę by zostawić komantarz. Dla Was to moment, a dla mnie wielka radość i motywacja, naprawdę! Następny za tydzień xx

forever together // horan ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz