Muzyka cichnie. DJ dziękuje za wieczór, żegna się z protestującym tłumem i znika za kotarami. Uczniowie i ich partnerzy zbierają powoli swoje rzeczy.
Ktoś płacze wzruszony. Ktoś wyciera rozlany przez pośpiech sok z białej koszuli, która już dawno była rozpiętą do połowy. Jedni się całują, a inni przytulają.
A ja siedzę, jak siedziałam.
Oparta niewygodnie o niewygodne krzesło, z nogami na drugim niewygodnym krześle. W dłoni butelka od wody, która większość czasu jedynie przerzucana z ręki do ręki.
To nie moja impreza.
Mam ochotę się upić. Mam ochotę zapomnieć. Cofnąć czas. Nie dopuścić do chwili sprzed paru miesięcy. Do spotkania, które teraz rujnuje moją psychikę i życie.
W tym tłumie wypatruję dziewczynę. Szatynkę. Z oczami koloru pięknej zieleni. Jasną cerą. Szczupłej, zbyt szczupłej, trochę wyższej ode mnie. Ubranej w błękitną koszulę i czarnymi rurkami.
Jest. W końcu ją zauważam.
Spotykam się z nią spojrzeniem, gdy kręcący wokół niej ludzie się rozchodzą i uwalniają kolejne części pomieszczenia. Ale sala zatrzyma dzisiejsze wydarzenia. Zatrzyma marzenia, nieśmiałe spoglądania spod umalowanych rzęs, trochę chęci życia chwilą. Nikomu nie powie o skradzionych gdzieś w ciemniejszym kącie pocałunkach. Nie doniesie o zakochanych, którzy oddali się sobie w jednym z bocznych pomieszczeń. Nie szepnie o niespełnionych obietnicach wstrzemięźliwości od słodyczy. Zachowa je dla siebie. I następne momenty, gdy przyjdą kolejni balowicze. Taki jest porządek rzeczy.
Utrzymuję kontakt wzrokowy z dziewczyną, dopóki w pomieszczeniu nie robi się pusto. Zapach czekoladowej fontanny z kończącymi się zapasami przyprawia mnie o mdłości. Siedzę obok niej od czterech godzin. Szatynka pierwsza robi krok do przodu, a za nim kolejny. Ja się podnoszę, choć z trudem.
Nogi mam jak z waty.
Spotykamy się w połowie drogi. Jak w bajce. Chodź bajki to jedna wielka bujda, zamydlanie oczów dzieciom. Nie lepiej już od małego uczyć ich brutalności życia? Prawda jest lepsza niż rozczarowanie, prawda?
Widzę jej śliczne - choć przekrwione tęczówki, w których lecą pojedyncze łzy. Widzę jej zmarszczone brwi, wykrzywioną w wyrazie hamowanego płaczu twarz. Zaciśnięte usta.
Ona też przesiedziała cały bal.
W przeciwległym kącie, ale ona w otoczeniu koleżanek, kolegów. Ludzi, którzy i tak niczego nie zmienią.
Nie będę się oszukiwać. Ja też nie, ale ten wieczór ma być ostatnim.
- Zostań ze mną - mówi, patrząc mi w oczy, jakby chciała zachować ten widok do końca życia - Jeszcze dziś wieczorem... - szepcze podchodząc trochę bliżej.
Wyciągam do niej dłoń, pochłaniając ją wzrokiem.
Nie. Nie taką chcę ją zapamiętać.
Szatynka dotyka kciukiem wnętrze mojego nadgarstka.
- Nie zostawiaj mnie jeszcze dzisiaj. Nie zostawiaj samej. Te ostatnie kilka minut, których brakuje do północy chcę spędzić z tobą, Clarke - Chwyta moją dłoń i splata swoje palce z moimi.
Czuje ciepło od jej skóry. Przyciągam ją do siebie. Nasze ciała pasują do siebie idealnie. Jak zawsze. Jak od samego początku. Wtulam twarz w jej włosy.
- Clarke, zobacz, jaką świeczkę znalazłam! - zapiszczała dziewczyna biorąc do ręki wcześniej wspomniany przedmioty.
- Lexi.. kochanie, co niezwykłego jest w tak tanich i zwykłych świeczkach? - zapytałam rozbawiona.