Dwie kreski. Dwie malutkie, czerwone kreski, które dały jej tyle szczęścia. To uczucie rozpierało ją od środka. Jedyne o czym teraz marzyła to spojrzeć jej w oczy, wtulić się w jej ramiona i podzielić się z nią tą radosną nowiną - urodziło się dziecko, ale nie mogła. Miało to być ich pierwsze dziecko. Starały się o nie już od ponad roku i dopiero teraz doczekały się rezultatów.
Było ono dla nich czymś w rodzaju dopełnienia regułki ,,szczęśliwej rodziny", lecz dla Clarke było czymś więcej. Było spełnieniem jednego z jej marzeń, a także było zapewnieniem, że nie zostanie sama.
Lexa, bo tak miała na imię jej żona, była żołnierzem walczącym w Afganistanie. Zamiłowaniem do obrony państwa zaraziła się, gdy jej rodzice posłali ją do szkoły wojskowej twierdząc, że bardzo dobrze spędzi tam czas, pozna przyjaciół i także obierze swoją własną drogę, którą będzie kierowała się w życiu.
Faktycznie tak było. Nauczyła się tam wielu pożytecznych rzeczy, poznała dobrych ludzi, w tym wspaniałego przyjaciela, który wskoczyłby za nią w ogień. Blondynka bardzo dobrze o tym wiedziała, gdyż jej to opowiadała. A jak się w sobie zakochały? Już w pierwszej chwili, gdy tylko spojrzały sobie głęboko w oczy, a ta historia zaczęła się tak:
Był piękny słoneczny poranek. Temperatura na dworze wynosiła około 25 stopni, przez co człowiek odczuwał ciepło w bardzo przyjemny sposób, nie męcząc się nadmiernym upałem. Clarke jak zwykle w każdy dzień pracowała w swojej własnej księgarni, umieszczonej na rogu jednej z najpopularniejszych ulic tego miasta. Mimo tego, że księgarni nie odwiedzały tłumy to blondynka spokojnie zarabiała na życie.
Jak co dzień, gdy nie było ludzi w sklepie zagłębiała się w lekturę tak bardzo, że nawet gdyby czołg przejechałby po dziale z literaturą autobiograficzną nie uniosłaby wzroku z linijki tekstu, którą aktualnie czytała.
Dzisiejsza książka jednak nie wciągnęła jej tak bardzo jak poprzednia. Była napisana trudnym językiem, a fabuła pozostawiała wiele do przemyślenia. Mając to w zwyczaju zaczęła miętolić róg kartki, ale tym razem coś jej przerwało. Usłyszała bicie dzwoneczków zawieszonych nad drzwiami. Była to oznaka, że ktoś wszedł do jej księgarni.
Uniosła wzrok kierując go w stronę klienta w między czasie wkładając zakładkę między strony tomu, po czym położyła go na blacie.
- Dzień dobry - Szatynka, która weszła przywitała się z szerokim uśmiechem na ustach, który Clarke od razu odwzajemniła, odpowiadając tym samym.
- Czy mogłaby mi pani powiedzieć jak dostanę się na Yellow street? - Spytała łagodnym, lekko zachrypniętym głosem.
Blondynka przyjrzała się jej. Była szczupła, ale za to bardzo umięśniona. Miała na sobie podarte, ciemne jeansy i biały t-shirt z nadrukiem, który wyraźnie pokazywał jej mięśnie. Na przedramieniu zauważyła tatuaż przedstawiający wilka, a niedaleko obok niego bliznę ciągnącą się od łokcia ze trzy centymetry w górę. Była wysoka, a jej najbardziej charakterystyczną cechą były długie ciemne włosy, a po boku spleciony warkocz. Co tu dużo mówić, była piękną kobietą jakiegokolwiek Clarke w życiu widziała. Nieznajoma była dokładnym odwzorowaniem bohaterek w książkach, do których wzdychała, gdy je czytała.
Była zdziwiona, że pyta się jej o drogę. W tym współczesnym świecie, w którym obie się znajdowały, człowiek potrafił załatwić wszystko za pomocą dwóch machnięć palcem po ekranie smartfona. Mimo tego uwiodła ją jej ciepła barwa głosu.
- Powinna pani skręcić tutaj za rogiem w lewo, jechać prosto aż dojedzie pani do Sunset Street, potem przez Bush'a, Lincoln'a, skręcić na Lablador Street i cały czas prosto aż do Yellow Street - Szatynka popatrzyła na nią skołowana.