2.03 "Maybe it was Morgan?"

2.8K 75 6
                                    


* Komunikator:
EmoDosiek: Wstawać, lekcje czekają ;P
WszyscyZ313i219 : SPADAJ!

    Charles otworzył jedno oko, potem drugie i nadal nie mógł pojąć dlaczego musi wstać tak wcześnie. Msza rozpoczynająca nowy rok szkolny miała odbyć się raz jeszcze, tego ranka w maleńkiej kaplicy niedaleko szkoły. A niech ich szlag. Ostatnią rzeczą na którą miał ochotę to siedzieć w zatłoczonej, śmierdzącej przestrzeni i patrzeć prosto w ołtarz oraz śpiewając pieśni których tekstów nawet nie umiał. I nigdy zapewne umieć nie będzie.
    Wyłączył dzwoniący budzik i wstał. Patricka już nie było; ale zniknał ręcznik więc mógł przypuszczać że współlokator poszedł pod zimny, ranny prysznic. Szkoła dobrze wiedziała jak budzić śpiochów - do godziny dziewiątej  była tylko orzeźwiająca, wręcz lodowata woda. Po takim prysznicu każdy był świeży i porzadnie obudzony. Zimna woda motywowała też do szybkiej akcji, więc większość lalusiów gotowa była już po pięciu minutach, a kolejki do łazienek były o wiele krótsze.
    Zarzucił na siebie szkolny mundurek i podszedł do lustra sprawdzając stan włosów. Nie były przetłuszczone, wyglądały w miarę niechlujnie i lekko błyszczały w blasku mdłego słońca. Uśmiechnął się do siebie i poprawił bordowo-biały krawat.
    Przed wyjściem z pokoju zerknął jeszcze na telefon; prócz głupich powitań Dominicka nic szczególnego tam nie znalazł. Lisa nawet nie pisała. Pewnie była zbyt przejęta rolą głównej przewodniczącej szkoły i nie miała czasu na nic więcej. Dawniej spędzali ze sobą więcej czasu; Lisa sprzedawała mu narkotyki, była jakby pośrednikiem między prawdziwymi dilerami a Charlesem. Czasami dawali ponieść się ludzkim potrzebom i sypiali ze sobą. Było im dobrze, ale wiedział że nie mógłby liczyć na nic więcej w tym związku. Lisa miała chłopaka, Jeremiaha Morgana.
    Był to wysoki, podobny do Chucka, ciemny blondyn. Byli niemal tego samego wzrostu, oczy tego samego kształtu oraz tej samej postury. Raz na czas mylili ich na korytarzu. Charles i Morgan nigdy nie rozmawiali, ale ludzie brali ich za braci. Śmieszne, on nigdy nie miał brata. Ojciec, jak raz powiedziała mu matka, zginął zaraz po urodzeniu Charlesa w wypadku samolotu wojskowego. Podobno był oficerem amerykańskich sił powietrznych i rzadko bywał w domu. Nazwała go też draniem i zakazała synkowi grzebać w historii jego rodziny.
    Zagryzł wargę i napisał parę zdań do Lisy o nowy towar, po czym zerknął na wylogowany profil Nicole. Ostatniej nocy trochę myślał nad tym co się mogło stać, że dziewczyna zemdlała. Przyjaciele rozerwaliby go gdyby Nicole przedawkowała. Patrick to już na pewno. Zakochał się w pannie N po uszy.
     Przewrócił oczami próbując przypomnieć sobie jakie zajęcia miał pierwsze. Mógł się założyć, że w papierach jakie rozdawał poprzedniego wieczoru Evans, widniały pierwsze dwie literatury angielskie. Nudy, nudy. Nienawidził czytać od dziecka, stara Luiza, hiszpańska niańka kazywała mu czytać gazety kiedy był niegrzeczny. To pogłębiło jego nienawiść do literatury, chociaż przez kary umiał prawie na pamięć dwa pierwsze rozdziały Wielkiego Gatsby'ego, co dawało mu już fory u pani Devon, nauczycielki angielskiego w Tinsleys. Był jej ulubieńcem, bo Wielki Gatsby to był jej konik, i wykorzystywał to kiedy nie mial pracy domowej.
    - Już myślałem, że nie wstałeś - usłyszał za sobą ponury głos Patricka. Wszedł właśnie do pokoju prawie nagi. Tylko błękitny ręcznik opasał mu biodra i ukazywał wydatne mięśnie brzucha. Chuck prychnął. - Idziesz w ogóle do kaplicy?
     - Nie, nie wiem - ziewnął zakrywając usta ręką.  - A ty?
    Patrick zaśmiał się pod nosem, co Charles mógł odebrać jako odpowiedź negatywną. Oboje wyraźnie kpili sobie z systemu szkoły i oboje starali się nie uczestniczyć w szkolnych uroczystościach. Czas wolny pożytkowali na palenie i rozmawianie o grach video czy piłce nożnej.
    - Zamierzam zakraść się do trzysta trzynastki i zobaczyć co z Nicky. - powiedział tylko Pat. Szybko zarzucił na ramiona koszulę i teraz zabrał się za bokserki i bordowe spodnie w kant. Charles opadł siedzeniem na materac.
     - Boże, Sheppard...! Co w ciebie wstąpiło? Carter to, Carter tamto. Idę ją zobaczyc, zapłacę za nią, może jeszcze zrobię za nią zadanie. To zaczeło się robić nudne... - westchnął. Nie był zazdrosny o to co się działo między Nicole Carter a Patrickiem Sheppardem, ale był pewny tego że oboje będą żałować swoich decyzji prędzej czy później. Nicole była osobą bardziej skrytą, ale szaloną... A on.. cóż Sheppard był totalnym dupkiem, który nie liczył się z niczyim zdaniem i martwił się tylko o... nie, nie martwił się juz tylko o siebie. Może naprawde się zakochał? Dobre sobie. Sheppard nie mógł się zakochać; on wolał seks bez zobowiązań i zdrady na prawo i lewo.
 Chłopak wzruszył tylko ramionami i męczył się z zawiązaniem krawatu na węzeł windsorski.
     - Zaczynasz się robić drażliwy, Charlie  - powiedział w końcu gdy udawało się mu zrobić idealny węzeł. Założył marynarkę i upenił się że w wewnętrznej kieszeni ma pełną paczkę Marlboro i tą dziwną srebrną zapalniczkę z jego inicjałami. Bardziej pasowałaby mu zapalniczka z nagą gwiazdką porno, stwierdził z przekąsem. Albo nagą Carter, dodał. - Martwię się tylko o to co się stało. To chyba nie jest normalne, że dwoje ludzi nagle w podobnym momencie jest zabieranym przez pogotowie.
     - Dwoje? - zapytał Charles. Widział dwie karetki, ale zwykle na większych uroczystościach stoi pogotowie na wypadek omdleń i urazów. Ale widział tylko jeden samochód, tych, którzy zajmowali się Carter.
    Patrick wział głęboki oddech.   
    - Wczoraj... kiedy wnosili Nicole do gabinetu... Boże, wynosili kogoś w worku. Trupa chyba.
Charles zaśmiał się w głos.
     - Trupa? Patrick, to ja byłem naćpany, nie ty.
    - Mieszkałem w Miami, byłem świadkiem wielu wypadków i wyobraź sobie że wiem jak wygląda wywożenie trupów!  - pwiedział urazonym tonem.
     - Ale wyobrażasz sobie, co by było gdyby to był trup? W szkole wybuchłaby panika, każdy by chciał wiedzieć o co chodzi i kto jest ofiarą. Byłoby pełno policji!
    - Jezu, nie wiem! Wyglądało to jednak tak, jakby wypadek Nicole odwrócił uwagę reszty od prawdziwego zdarzenia. Tamta karetka stała z tyłu i chyba nie jest normalne, że ci lekarze byli ubrani na czarno i pisało ' Koroner' na ich plecach - powiedział Patrick.
    Charles zmarszczył czoło.
    - To dziwne...
    - To porypane, chciałeś powiedzieć - poprawił go Sheppard. Napisał coś szybko na swoim telefonie i schował go do kieszeni mimo zakazu wnoszenia telefonów do klas. On nigdy się tym nie przejmował, czatował wszędzie i o każdej porze dnia. Zawsze gdy Chuck logował się do szkolnej sieci Patrick już był wyświetlony jako zielona kropeczka przy nicku. - Nina mówi, że już wychodza na śniadanie. Nicole śpi, bo dostała zwolnienie z lekcji. Ruszmy się więc...
     - Szczęściara. - mruknął Chuck.
 *
    " You can never say never , while we don't know when... but time, time and time again we're younger than we were before.. "
    Zanuciła melodyjkę ze swojego budzika i oparła boląca głowę o ścianę. Dziewczyny z jej pokoju już dawno wyszły na śniadanie, ale Nicole nadal nie mogła wstać. Środki przeciwbolówe przestały działać i nie dośc, że bolała ją szyta rana na głowie, to jeszcze dostała migreny od nienoszenia szkieł kontaktowych. Okularów nie wzięła z domu, a coś podrażniło jej oczy więc nie mogła zdecydować się na ubranie soczewek. Na szczęście wada wzrok nie była na tyle mocna i widziała w zasadzie wszystko wyraźnie w odległości dwudziestu metrów. Dalsze rejony strasznie się rozmazywały.
    W nocy zwymiotowała dwa razy, pani Rowley wypisała więc zwolnienie na dwa dni i jeśli czułaby się źle za dnia, pojechałaby z nią do miejskiego szpitala na szczegółowe badania. Dlatego też powstrzymywała się od brania narkotyków, lekarze od razu by to zauważyli od razu. Wpadłaby znowu w kłopoty. Obiecywała wiele razy ojcu że już nigdy nie weźmie. Ale szkoła z internatem i ludzie w niej bywali męczący...
    Mimo wszystko zdecydowała spróbować pójść na zajęcia literatury angielskiej. Dwa miesiące nudziła się w pokoju, teraz nie zamierzała siedzieć na tyłku i pisać na czacie ze znajomymi. To byłoby zbyt proste, a Nicole nie znosiła chodzić po linie najmniejszego oporu.
    Przeglądnęła się w lustrze oceniając wygląd. Dobrze, że w dwudziestym pierwszym wieku robili małe opatrunki przy szwach i przez grzywkę zaczesaną na bok nie było nic widać. Mimo wyraźnego zakazu pomalowała rzęsy i okrążyła oczy zieloną kredką. Musiała zatuszować cienie pod oczami. Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Ciemne, niesposkromione dziś loki zawinęła w dwa ciasne warkocze. Wyglądała jak siódme nieszczęście w niewinnym wydaniu.
    Ktoś zapukał do drzwi i nacisnął klamkę. Do środka weszła szczupła i wyraźnie przeziębiona pani Cole. Na dobrodusznej twarzy pojawił się uśmiech. W żylastych rękach trzymała czystą koszulę owiniętą w woreczek.
    - Panna Block mówiła, że twoja koszula jest strasznie poplamiona. Proszę - podała Nicole nową. Dziewczyna zmrużyła oczy, ale uśmiechnęła się leciutko. - Jak się czujesz?
    - W sumie dobrze. Pójdę jeszcze do pani Rowley po jakieś przeciwbólowe na głowę, a potem na śniadanie.    
    - A potem do łózka, prawda? - zapytała Cole.
    - Spróbuje iść na lekcje, nie jestem obłożnie chora przecież. - zaśmiała się Nicole rozpakowując snieżnobiałą koszulkę z logiem szkoły wszytym na piersi. - Nie chce mieć zaległości.
    - Jesteś strasznie blada... I zmęczona, to widać, kochanie.
    - Dam sobie rady i dziękuje za wszystko. Jeśli poczuje się źle to wrócę do pani. Obiecuję, a teraz jestem strasznie głodna. Nie jadłam nic od wczorajszego śniadania. - wyminęła opiekunkę.
    W zasadzie prócz bólu głowy i burczenia w brzuchu nic jej nie było. W Miami chodziła do szkoły na totalnym kacu lub z przeziębieniem, więc i tu sobie poradzi. Nie była małym dzieckiem.
 Zbiegła po schodach i już po chwili wchodziła do wielkiej jadalni szkoły Tinsleys. Setki stolików, wielka lada z  i trzy nowe kucharki. Westchnęła podchodząc do kolejki. Stanęła za Carmen Lokert i uśmiechnęła się do niej lekko. Dziewczyna chodziła z nią na zawaansowany francuski i miały raczej dobry kontakt.
     - O Nicky, jak wakacje? - powiedziała z wyraźnym francuskim akcentem. Pochodziła z tego kraju i bardzo się tym chwaliła. Nicole nie znosiła Francji z powodu matki, ale Carmen bywala bardzo miła.
    - Świetne - skłamała oglądając swoje paznokcie. Pod jednym zebrał się mały krwiak, chyba uderzyła nim o ziemię podczas upadku. Nie bolał na szczęście bardzo. - A ty?  - zawsze wiedziała, że pytanie o wakacje powinno się zakończyć tym zwrotem. Rany, jakby ją conajmniej obchodziło w jakim rejonie Żabolandu Carmen była!
      - Zwiedzałam wschodnią Europę. Mój chłopak, Eric wzial mnie na wyprawę.. ale nie byłam zachwycona zbytnio...
     - Super  - cieszyła się, że kolejka tak szybko się posuwa i że już mogła wybrać sobie dwie porcje sałatki z tuńczykiem i dwie kromki pieczywa chrupkiego. Z tacy na napoje wybrała gorzką herbatę. Grzecznie pożegnała się z Carmen i ruszyła ku swojemu stolikowi pod oknami. Nina i Cam uśmiechnęły się do niej i przesunęly swoje tace.
    - Nawet nie wiesz jak się o ciebie wczoraj bałyśmy - powiedziała Nina z nerwowym uśmiechem. Upiła łyk soku pomarańczowego i skrzywiła się czujac jego kwaśny smak. - Wyszłaś z pokoju tak nagle, potem nie poszłaś na apel...
    - I nie byłaś w łazience, bo poszłam za tobą. Coś się stało Nicole? - przerwała jej Camille patrząc na nią pytająco. Dziewczyna wzruszyła ramionami.   
    - Nic się nie stało, poszłam do męskiej części zobaczyć się z Charlesem. Zabrał coś mojego, i chciałam to odzyskać - rzekła tylko nabijając kawałek tuńczyka na widelec. - Potem ... poszłam was szukać na boisko. Zobaczyłam karetkę i zemdlałam. Właśnie, nie wiecie co się stało że wezwali lekarzy?
Cam i Nina popatrzyly po sobie jakby conajmniej zapytała ich o UFO.    
    -  Nie, nie wiemy. - powiedziała Cam w końcu. - Myśleliśmy że do ciebie ich wzywali...
    - Właśnie nie, jestem pewna że karetka jechała do kogoś innego - rozglądnęła się po stołówce szukając stolika Lisy Block. Był on pod drzwiami. Zwykle siedziała z Morganem, swoim chłopakiem oraz kilkoma swoimi przyjaciółmi. Dziś nie było jej chłopaka, a ona sama grzebała widelcem w swoim omlecie i patrzyła smętnie na ludzi. Dlaczego nie było Morgana?
    - I chyba tak było - ktoś zaskrzypiał krzesłem i obok Niny usiadł Patrick Sheppard. Przyglądał się Nicole badawczo. Napotkawszy jej wzrok napił się kawy i uśmiechnął seksownie. Za nim przyszedł Charles. On przysunął krzesło bliżej Nicky.
Wszyscy przy ich stoliku popatrzyli na Patricka.
    - To dziwne co powiem, ... ale słuchajcie. Kiedy byłem w pokoju i wtedy co zajmowali się tobą, Nicky, to... wynosili z trybun kogoś...ciało.W worku, ale wyglądało to tak jakby się śpieszyli by nikt ich nie zobaczył. - poweidział Patrick.
Nicole przełknęła slinę i czuła jak zakręciło się jej w głowie. Szybko napiła się herbaty. Jak to... czyjeś ciało?
     - Rany - jęknęła Cam.
    - Tylko nie zauważyłem by kogoś nie było przy śniadaniu czy kolacji.
    - Jak miałeś zauważyc, skoro cię nie było? - warknęła na niego Cammille. Zignorował ją całkowicie i dalej patrzył w stronę Nicole.
    - Morgan - mruknęła Nicole nagle zanim zdała sobie sprawę co mówi. Nagle wszyscy na nią spojrzeli. - No co?
    - Morgan? - powtórzył Charles. - Jeremiah Morgan? Ten podobny do mnie? Narzeczony Lisy? Dlaczego przyszło ci to do głowy, Nicole?
    Westchnęla i wsadziła do ust trochę sałatki. Powiedzieć im o śnie to byłoby społeczne samobójstwo. Nikt by nie uwierzył w spełniające się, prorocze sny, nawet tak realne jak ten. Przełknęła.
    - Bo go nie ma tutaj, a Lisa jest tak jakby zgaszona. Wczoraj nawet paliła przy mnie trawkę, poprosiła Cole o nową koszulkę dla mnie i tak dalej... W ogóle dziwnie się zachowuje - powiedziała w końcu przyciszonym głosem. Nina zaśmiała się w głos.
    - Może śpi, albo zerwali? - nie dawali za wygraną.
    - Rany boskie. - warknęła zniecierpliwiona. Zaczeła być agresywna, co źle o niej świadczyło. Czyżby zaczynala być na głodzie? Zacisnęła usta i odsunęła od siebie tacę. Straciła apetyt na cokolwiek, chyba że na kreskę kokainy. Założyła nogę za nogę.
Charles uśmiechnął się pogardliwie, ale po chwili spoważniał.
 - Idę zapalić przed zajęciami. - mrugnął do niej.
 - Idę z tobą - zerwała się z miejsca i nim ktoś coś powiedział z reszty ruszyła ku wyjściu za Chuckiem. Zrozumiała jego aluzję, chciał porozmawiać. Po dwunasto miesięcznej przyjaźni wiedziała, że nie palił rano niczego. Zaczynał dopiero popołudniami, by odstresować się kończącym się dniem.
  Do palarni doszli wystarczająco szybko. Nicole usiadła na murku obok chłopaka i mimo wszystko oparła głowę o jego szerokie ramię. Objął ją delikatnie.
     - Wiesz, Nicky... - powiedział po chwili. Zaciągnął się głęboko i spojrzał na nią. Na twarzy błąkał się lekki uśmiech. - Morgan ... Skąd możesz wiedzieć...
    - Nie wiem, domyślam się... Po prostu mi się to śniło, jego śmierć. Cały rok, trzy dni w tygodniu. Że został postrzelony. To brzmi nierealnie, wiem. Ale to prawda.
    Zaśmiał się.
    - Nigdy nie spełnił się mi żaden sen.
    - Mi również, ale to dziwne, że śniła mi się szkoła do której parę dni potem pojechałam. Wszystko bylo wyraźne, ten podjazd, trybuny, ta sama pogoda. Wy, a przecież rok temu was nie znałam! No i Morgan... W moim śnie został postrzelony.
Chłopak przestał się śmiać i przyglądał się dziewczynie z przerażeniem, ale i troską w oczach. Pogłaskał ją delikatnie po głowie.
    - Załóżmy że to prawda, nie sprawdzimy tego...
    - Zapytaj Lisy. Gdzie Morgan, bo chciałeś mu coś dać. Jesli powie, że wyjechał... to będzie podejrzane. Będziemy mogli się bać.
     - Zaraz. Nicole... kamery, pamiętasz? Może E.B.M pomyslała/ł, że Morgan to ja.
    Podniosła się i spojrzała na niego zaskoczona. W ogóle zapomniała o tym co odkryli w tajemnym pokoju na trzecim piętrze. Ale Charles miał rację, kamery były tam nie bez powodu. Ktos musiał przeglądnąć taśmy i dostrzec intruzów w środku, a że Charles i Morgan z daleka byli nie do odróżnienia, pozbyli się tylko jednego z nich. Zapewne pomyśleli, że tylko Morgan mial pojęcie co było w pokoju i gdzie on był. Po głębszym zastanowieniu doszła jeszcze do wniosku, że dostrzegli na pewno jeszcze dziewczynę. Co jeśli pozbędą się również jej? Nie widziała w jakim stopniu natężenia kamera była dobra i czy ktoś dałby rade rozpoznać nią. Zaczęła się niepokoić.
    - No i zaatakowali ciebie... ciebie na pewno  rozpoznali.
    - Nie pocieszyłeś mnie, Perry - warknęla. - Nie, nie zaatakowali mnie. Sama zemdlałam. Efekt duchoty, głodu i zmęczenia. No i szoku, bo bałam się że sen się spełnił. - wzięła głęboki wdech i dostrzegła przez krzaki zarys forda mustanga ze snu. - Nie wiesz kogo to auto?
Pokręcił głową i zaciągnał się papierosem.
     - Ładny - stwierdził.
    - Wcale nie, bardziej kręcą mnie wyścigi uliczne i takie zbajerowane auta. W miami mam ferrari 430, srebrne. Rzadko nim jednak jeżdżę... Tatuś sie o mnie martwił, a taka maszyna ma moc...
Uśmiechnął się,
    - W Nowym Jorku nie potrzebujemy własnych samochodów, za duże korki. Mogę liczyć tylko na limuzynę...
    - Limuzyna też dobry środek transportu, Chucky.
     - Ujdzie.   
    - Tylko nadal zastanawiam się do kogo należy. Wiesz, to auto też mi się śniło. W środku siedział młody chłopak z zielonymi oczami. Zalatywał mi Sheppardem, ale ... - głowa rozbolała ją jeszcze bardziej. Zeskoczyła na ziemię. - Och, idę do pokoju. Mam zwolnienie i dobrze mi z tym. Pani Devon powinna o tym wiedzieć. - pomachała mu palcami. Wolnym krokiem ruszyła ścieżką ku wejściu do szkoły. Minęła biuro pani Terrem, szkolnej sekretarki i wydawczyni przepustek, skręciła ku damskiej części Internatu i pobiegła do windy. Wątpiłaby udalo sie jej wejść po schodach.
    Gdy tylko znalazła się w swoim łózku od razu wiedziała, że ten dzień spędzi śpiąc.  chociaż to pozwoli jej zapomnieć o bólu i myślach o Morganie. Może przyjaciele mają rację i chłopak rzeczywiście śpi po nocy z Lisą. albo po imprezie na którą nie zaprosili nikogo spoza swojej paczki? Ewentualnie leży gdzieś zakopany w lesie.
RANY, WPADAŁA W PARANOJĘ. ZUPEŁNIE JAK DOMINICK. ale, że Patrick również widział trupa? To pasowało by zbadać, ziewnęła poprawiając różową puszystą poduszkę.

*

    Blade, jesienne słońce wnikało poprzez wielkie okna jadalni raz po raz rażac uczniów po oczach. Jak na godzinę ósmą rano było już bardzo tłoczno; kolejki po jedzenie były tak długie, że niektórzy wykorzystywali swoich przyjaciół, którzy stali bliżej głownego punktu by dostać szybciej i iść jeszcze chwilę pospać nim zegar wybije dziewiątą. O tej godzinie każdy powinien być już w kaplicy na swoim miejscu by wspólnie powitać rok szkolny.
    Camille Morris nigdy nie miała problemów ze wstawaniem, więc razem z Niną wybrały się wcześniej do stołówki by zająć swój ulubiony stolik przy oknie skąd roztaczał się piękny widok na park wokół szkoły. Z tego miejsca widać było też całą stołówkę.
    Przez wypadek Nicole zeszłej nocy nie miała okazji tak naprawdę porozmawiać z Patrickiem o tym co się stało na trybunach, zanim zostawił ją samą z Nickiem wymawiając się rozstrojem żołądka. Podejrzewała że kłamał, byle uniknąć nieprzyjemnej rozmowy z zerwaniem na końcu. Nie mogłaby wybaczyć mu zdrady.Gdyby to jeszcze była jedna dziewczyna, ale żeby nie chciał powiedzieć jej przypuszczalnej liczb. Świadczyło to o tym, że mogłobyć ich dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści.
    Z trudem powstrzymywała płacz; rozklejenie się przy wszystkich nie wchodziło w grę. Skończyła swoje śniadanie przysłuchując się dziwnej wymianie zdań jaka zaszła między Nicole, Patrickiem i Charlesem o jakimś morderstwie. Przez chwilę patrzyły na siebie z Niną, jakby pozostali naprawdę byli na silnych psychotropach. Ukryta zbrodnia w szkole; jeszcze czego! To realny świat, a nie gra video albo horror, których wielce nienawidziła.
     Spojrzała na Patricka; unikał jej wzroku, kompletnie ignorował jej wypowiedzi. Aj, to zabolało. Liczyła na coś więcej, w końcu nic nie zrobiła. On był wszystkiemu winny. Wielki Pan Sheppard! Żałowala że nie posłuchała Nicole i nie posłała go w diabły nim było za późno.
 Gdy Nicole i Charles szybko uciekli w stronę wyjścia tłumacząc się papierosem, dostrzegła na twarzy chłopaka wręcz złość. Odprowadził ich wzrokiem. Szybko zniknęli w tłumie nadchodzących śpiących jeszcze uczniów, a Patrick wrócił do swojego jedzenia. Polał omlet obficie ketchupem i ukroił kawalek. Na jego twarzy pojawił sie szyderczy usmiech.
    - Jak tam, Morris? - zapytał swoim seksownym głosem. Aż otworzyła buzię ze zdziwienia; miał niezły tupet.
Zmrużyła błękitne oczy.
    - Świetnie, a u ciebie, Sheppard? - powiedziała starając się by jej głos nie drżal od narastającego gniewu. Wysiliła się na ironiczny uśmiech i odsunęła od siebie talerz. chusteczką wytarła usta na wszelki wypadek.
    - Ujdzie. Trochę się nie wyspałem, ale...
    - Wiecie co, ja pójdę poszukać Easy'ego - Nina wstała z miejsca i ruszyła ku stolikom gdzie zwykle siedział jej chłopak. Cam prawie zapomniała, że ona była przy stoliku; myslenie o Patricku całkowicie ją zaćmiło.
Patrick zaśmiał się chłodno.
    - Wiesz, skarbie... - powiedział. - Pomyślałem, że...
    - NIE MÓW DO MNIE SKARBIE - warknęła odkładając kubek z herbatą. Jakoś nie miała ochoty by w chwili złości wylądował na ziemii, albo co gorsza na Patricku. - Nie zasłużyłeś. Nie po wczorajszym. Co to w ogóle miało znaczyć? Ta pusta barbie Nathalie, albo ta paskudna ćpunka? I to że nie umiesz zliczyć z iloma spaleś?
Unióśł brew, ale z ust nie schodził ironiczny usmieszek. Przeczesał palcami włosy i wział głęboki oddech.
    - Rany, Morris. Czepiasz się... Były wakacje, prawda? Skad ja mogę mieć pewność, że ty nie zrobiłaś czegoś głupiego na Karaibach, co? Po za tym skoro ty mi nie dałaś... ja ługo nie pociągne na seksualnej abstynencji.
    - Nie czepiam się, Patrick... tylko... Rany, ale to głupie. Ty jesteś głupi i te laski które na ciebie poleciały. Bo nie ma na co lecieć; jesteś pustym, egoistycznym Playboyem. Mówisz że ci nie dalam..  Mm, trzeba było brac, a nie pytać się jak dziecko...
Zrobił zaskoczoną minę. Plus dla niej.
     - Ale...
    - Nie ma ale; schrzaniłeś. Miałam jednak dla ciebie niespodziankę; wczoraj chciałam swój pierwszy raz. Teraz się z nim pożegnaj raz na zawsze. I się do mnie nie odzywaj! Nigdy więcej. Jesteś wolny, ciesz się!  - krzyknęła wściekle. Teraz już wszyscy w stołówce patrzyli tylko na nich spragnieni wiecej sensacji. Już wczoraj po akcji z Whittaker i po tym jak Sheppard dostał od niej w pysk krążyło więcej plotek niż o zemdlonej Nicole.
    Patrick oddychał szybko i nierówno. On również wyglądąl juz na zirytowanego. Obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem i wstał.
     - ŚWIĘTA DZIEWICA! Może jeszcze idź na zakonnice, i tak żaden cię nie zachce teraz. Wredna mała... - już go nie słuchała. Zerwała się z miejsca. Mineła go nie odzywając się ani słowem. Nie była już w stanie. Głos ugrzązł jej w gardle mimo że łzy nie chciały leciec. Tyle dobrze. Musiała być silna. Zerwanie z Patrickiem nie był końcem świata, jedynie końcem pewnego rozdziału w jej życiu.
    Wzięła głęboki oddech i zamknęła na chwilę oczy. Wzięła z lady szklankę soku pomarańczowego, wypiła duszkiem i az podskoczyła kiedy ktoś dotknął jej ramienia. Obróciła się mając nadzieję, że to nie Patrick.
    Aż zamarła. Przed nią stał niesamowcie przystojny chłopak. Wysoki na niemal sto osiemdziesiąt parę centymetrów, szczupły, umięśniony. Brązowe włosy, zielone oczy i ten sam pogardliwy uśmiech co u Patricka. Podobny w każdym razie. Zamiast zwykłej marynarki Tinsley's miał na sobie znoszoną czarną, skórzaną kurtkę, a z kącika ust zwisał mu zapalony papieros.
    Mogłaby przyznać, że nigdy go nie widziała w tej szkole, wydawał się znajomy.
    - Cześć - powiedział. Miał uroczy, lecz męski głos palacza. Nieco tajemniczy i pociągający. 
    - Czeeeść - odpowiedziała cicho. Poprawiła włosy.  Za bardzo nie wiedziała co ma powiedzieć i czego ten przystojniak może od niej chcieć.
     - Jestem Nate, a ty? - przedstawił się podając dłoń. Dostrzegła mały tatuaz na nadgarstku. Podała mu dłoń z lekkim uśmiechem.
     - Cammie - była wręcz zdziwiona kiedy uniósł delikatnie jej rękę w swojej i ucałował. Niemal jak prawdziwy dżentelmen, chociaż na takiego nie wyglądal. Kojarzyl się jej z takim buntownikiem. Trochę niebezpieczny, ale pewny swojej urody. Spojrzała na dziewczynę z jego stolika.  - To twoja narzeczona?
    obrócił się i zaśmiał.
     - Chciałaby - westchnał. - A ty?
    - Mogłabym, ale nie o to chodzi.
    - A o co? - zdziwił się, ale uśmiechnął. W jego policzkach pojawiły się dołeczki. Rany!
    - Ktoś daje się nabrać na takie gadki?
    - Patrząc na moje zdobycze, to tak. - oboje się zaśmiali. - Przyszłaś w tamtym roku, prawda?
    Kiwnęła głową.
    - Ciebie nie było w zeszłym semestrze. - zauważyła.
    - Tak się zlożyło, że podróżowałem - podrapał się w głowę. Oparł się krzyżem o boczny blat. Na szczęście większość uczniów juz siedziała przy swoich stolikach i kolejka zmniejszała się z kazdą minutą. Posłał jej kolejny seksowny uśmiech. - Wiesz... robiłem trochę na złość ojcu, dla którego nauka jest najważniejsza.
    - Chyba dla każdego rodzica wyksztalcenie dziecka ma duże znaczenie.
    - Co nie zmienia faktu, że mój tatuś to niezły drań. Ok, nie zanudzam cię już nudnymi opowiastkami. Właściwie... Co robisz w piątek wieczorem?
    - Nie wiem - odparła automatycznie. Nadal nie mogła uwierzyć, ze zaraz po tym jak publicznie zerwala ze swoim chłopakiem zaczepił ją taki przystojniak i na dodatek pyta o jej wolny czas. W zasadzie w pierwszy wieczór weekendy zwykle siedziała ze współlokatorkami w pokoju. Oglądały filmy, wymieniały się plotkami, malowały paznokcie. Była ciekawa czy w tym roku będzie tak samo skoro Nicole wyraźnie się od nich odsuwała. - Zobaczymy, dam ci znać...
    - Jasne, napisz na szkolnym czacie. To moje imię i nazwisko, jeszcze nie wymysliłem dobrego nicku, ale to kwestia czasu : NateSheppard, bez spacji. - rzekł. - I tak do piątku zostały dwa dni, więc zakładam że zobaczymy się pod klasami... w parku, w jadalni. - spojrzał na zegarek. - Cammie, wybacz ale muszę iść ... - machnął do niej ręką i odszedł w stronę w swoich znajomych.
 Zaraz; czy on powiedzial Sheppard? Czy świat jest usłany tylko Sheppardami? Juz wiedziała czemu był podobny do Patricka. Rany, nawet nie wedziała że ma brata. Bała sie, ze i on jest podobny do głupiego Pyaboya. Nie wyglądał w każdym razie.
Bedzie musiała to przemyśleć....

_____________________


no wybaczcie mi takie coś, ale musiałam wprowadzić ważnego bohatera jakim będzie Nate ;) notki akurat pisane w dobie ' stanie krytycznym mojej weny" (kryzys wenowy), ale myślę że nie są takie złe. Prawda? :)Teraz to dopiero będzie tragedia, bo skończyły mi się notki na zaś. uuuups.

The Scoffers and The Scoffers 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz