1

29K 677 358
                                    

Nareszcie nadszedł ten dzień, dzień, w którym dostałam list ze szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Oczywiście nie było w tym nic nadzwyczajnego. Z racji tego, że pochodzę z wiekowego, czystokrwistego rodu Trevelynów oraz tego, że moje magiczne zdolności objawiły się, gdy miałam niespełna trzy latka dla mojej rodziny nie było żadnych wątpliwości, że list się pojawi.
Moi rodzice to Michael i Melania Trevelyn, są typowymi kochającymi, jak zarówno wymagającymi opiekunami. Mam również dwójkę rodzeństwa; starszą o osiem lat, dziewiętnastoletnią Marthę oraz Mike'a, między którym dzielą mnie już tylko dwa lata. Jeśli chodzi o niego... to najbardziej zależy mi właśnie, aby to jemu pochwalić się otrzymanym listem- biliśmy i kłóciliśmy się od kiedy pamiętam. Tym razem było tak samo; list z Hogwartu z reguły dostaję się w dniu urodzin... ja dostałam swój dopiero po kilku miesiącach (podobno to kwestia nie dostrzeżenia jednego z setek zwitków pergaminu), więc brat miał dużo czasu, aby się ze mnie ponabijać. Śmiał się, że nie napisali do mnie, bo uważają mnie za zbyt głupią dla takiej prestiżowej szkoły. Mnie to kompletnie nie bawiło...

Zawsze mówiono mi, że jestem bardziej podobna do taty; mam ciemnobrązowe, długie, proste włosy i piwne oczy. Mama jest blondynką o niebieskich oczach, co odziedziczyła Martha. Obie również  nie należą do najwyższych. Mike natomiast jest "mieszany"(tak go kiedyś określiłam, będąc jeszcze brzdącem) - ma kolor włosów po mamie, a oczu po tacie. Kwestią bardziej charakteru niż wyglądu jest, a bardziej był, ich przydział do domów, które znajdują się w Hogwarcie: mama z tatą byli w Gryffindorze, siostra w Ravenclaw, a brat poszedł w ślady rodziców (aktualnie wybiera się do trzeciej klasy), więc jest wychowankiem Godryka Gryffindora. Nie ukrywam, trochę obawiam się gdzie ja trafię... czy jeden z tych, w których jest/była moja najbliższa rodzina, czy może trafię w nowy kąt? Poczekamy, zobaczymy - jak to mówią.

***

- Mame!!! Tate!!! Martha!!! Mike!!! - krzyczałam najgłośniej jak potrafiłam, jednocześnie zbiegając po dwa schodki naraz.

- Co się stało, kochanie? - spytała mnie mama. Jej mina wskazywała, że mogłam wrzeszczeć odroooobinę za głośno, ale byłam zbyt podekscytowana, żeby się przejąc taką niewerbalną uwagą. Zanim zdążyłam odpowiedzieć usłyszałam z kuchni:

- Nie drzyj się tak, smarkulo! - warknęło jednocześnie moje rodzeństwo. Cudnie, jak ja ich kocham... Są znacznie mniej subtelni w porównaniu do mamy.

- Grzeczniej, dzieci. - zainterweniował (jak zawsze, kiedy słyszał jak słodko się do siebie zwracamy do siebie nawzajem z rodzeństwem) tata. Uśmiechnęłam się pod nosem i odpowiedziałam dumnie mamie:

- Przyszedł list!!! Tak tak, do mnie! - dopowiedziałam, patrząc spod byka na brata. - Z Hogwartu!

- Niemożliwe, że ją tam przyjęli! Nie wytrzymam z nią tyle czasu w tej samej szkole! - wysyczał mój brat, krzyżując ręce na klatce.

Siostra natomiast podeszła do mnie bliżej, poczochrała moje włosy i powiedziała, o dziwo, z podziwem:

- Gratulacje!

- Dzięki, sis. - wypięłam się dumnie niczym paw, słysząc tak rzadkie słowa z ust siostry.

- Gratuluję, córeczko! - powiedziała mama, wstając z fotela, po czym czule mnie przytuliła.

- Mówiłem Ci, Mayuniu, nie potrzeba było tyle stresu! Jutro polecimy na Pokątną, aby kupić Tobie i Twojemu zazdrosnemu bratu potrzebne rzeczy! - mówiąc to, podniósł mnie i zakręcił mną dookoła. Wiedziałam, że jest ze mnie bardzo dumny. Jest najbardziej emocjonalny, kiedy rozchodzi się o mnie; najmłodsza córeczka, nic się na to nie poradzi.

Uradowana poszłam po coś słodkiego do kuchni, i nie odmawiając sobie przyjemności szturchnęłam brata w bark. Oczywiście, po tym wybryku musiałam szybko umknąć na górę, aby nie zdążył się na mnie odegrać.

***

Następnego dnia obudziłam się raczej bliżej południa niż rana, został jeszcze tylko tydzień wakacji i nie miałam najmniejszej ochoty nie korzystać z tej swobody.
"Matko, jak ja nie znoszę upałów" pomyślałam, wyglądając przez okno. Załatwiłam poranną toaletę i ubrałam się odpowiednio do pogody.
Zbiegłam radośnie na dół, aby coś zjeść przed wypadem na Pokątną. Wiedziałam, ile trzeba kupić rzeczy do szkoły, więc wychciewanie jeszcze jedzenia byłoby nie na miejscu. Byłam niesamowicie podekscytowana. Oczywiście nie odwiedzałam tego miejsca po raz pierwszy, ale nareszcie było to w mojej sprawie!

***

- Mike, idź i kup sobie wszystko, co jest Ci potrzebne. Ty wiesz co i jak, a ja zajmę się Twoją siostrą, żeby niczego nie zapomniała. Widzimy się za trzy godziny pod bankiem Gringotta. - powiedział tata, puszczając mojemu bratu oczko na pożegnanie.

Najpierw ruszyliśmy po szaty do Madame Malkin, niedługo po tym jak udało się mnie zmierzyć wzdłuż i szerz, udaliśmy się po książki, jak wiadomo, do księgarni "Esy i Floresy", co jak można się domyśleć nie było jakieś zbytnio interesujące.

- Może jakiegoś pupila, co Mayuniu? - Tata zawsze zdrabnia moje imię, co w sumie mi nie przeszkadza. Chociaż pewnie byłoby głupio, jakby ktoś z nowych znajomych usłyszał to i pomyślał, że jestem jakąś nieudaczną kluchą.

- No pewnie! - odpowiedziałam, ukrywając w głosie swoje nowo narodzone wątpliwości.

Jak tylko weszliśmy do sklepu w oczy rzucił mi się cudny, maleńki kotek. Niby najzwyklejszy szaro-czarny dachowiec, ale jednak czułam, że to właśnie on będzie tym, który będzie mi towarzyszył przez najbliższe lata w szkole.

- Ten! To musi być ten, tate! - powiedziałam, wskazując maluszka palcem.

Tata nie był pewien, ale gdy na mnie spojrzał i zobaczył jaka jestem uradowana na widok zwykłej puchatej kulki postanowił się nie sprzeczać.

- Bierzemy! - zakrzyknął do sprzedawcy. I poszedł zapłacić. Chwilę później ponownie staliśmy na ruchliwej ulicy.

- Córciu, ja polecę Ci po przedmioty potrzebne na zajęcia z eliksirów i resztę tych... niepotrzebnych rzeczy - zaśmiał się pod nosem i po chwili dodał: - A Ty, pójdziesz sobie po różdżkę. Chcę, abyś zrobiła to sama, dobrze? To ważne. Dasz sobie radę, będę naprzeciwko. Powodzenia! - nie zwlekałam, od razu udałam się pod drzwi wskazanego przez tatę sklepu.

Gdy podeszłam do lady natychmiast zjawił się pan Ollivander i spojrzał na mnie wyczekująco. Nie wiedziałam, o co mu chodzi... Dopiero po chwili spostrzegłam, że trzyma w dłoni kartonik z, jak się domyślałam, różdżką; chwyciłam go i podziękowałam skinieniem głowy. Cofnęłam się o krok, otwierając pudełko i wyciągając zawartość. Zamachnęłam się pewnym ruchem ręki - nagły błysk na krótko mnie oślepił.

- Ach, wiedziałem, że to będzie ta! - Starszy pan klasnął w dłonie i dodał: - trzynaście cali, buk, odpowiednio giętka i oczywiście pióro feniksa. Będzie Ci dobrze służyła, złociutka! - uśmiechnął się do mnie najszerzej jak mógł.

- Jest... cudowna. Dziękuję ślicznie. - powiedziałam szczerze, ale nie ukrywając zaskoczenia. Różdżka była dla mnie idealna: czarna, ze zdobieniami w kolorze wygaszonego szmaragdu wzdłuż całej jej długości, nie mogłam oderwać od niej wzroku. Zapłaciłam i podziękowałam ponownie. - Do widzenia - rzuciłam, wychodząc ze sklepu.

- Do widzenia, złociutka! - odkrzyknął na tyle głośno, abym usłyszała go jeszcze za drzwiami.

Heavy // with Draco MalfoyWhere stories live. Discover now