Spokojnie jak na wojnie

By Karolina_eM

174K 6.1K 13.1K

Młoda brunetka wkracza w dorosłość w najgorszym czasie - w czasie wojny. To właśnie wtedy w jej życiu nastają... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Dodatek | Hanna Miller
Rozdział 39
Rozdział 41
Rozdział 42
✨ROK✨
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57

Rozdział 40

3.3K 101 343
By Karolina_eM

Pʀᴏsᴢᴇ̨ ᴏ ᴘʀᴢᴇᴄᴢʏᴛᴀɴɪᴇ ɴᴏᴛᴀᴛᴋɪ ɴᴀ ᴅᴏʟᴇ. Dᴢɪᴇ̨ᴋᴜᴊᴇ̨!

Dᴢɪś ᴍᴀᴍʏ „Mᴀᴍᴀ ᴏsᴛʀᴢᴇɢᴀʟᴀ" ᴡ ᴡᴇʀsᴊɪ ʙᴀʟʟᴀᴅʏ. Jᴀᴋᴏś ᴍɪ ᴛᴜ ᴘᴀsᴜᴊᴇ ɪ ᴊᴇsᴛ ɴɪᴇᴢᴡʏᴊʟᴇ ᴍɪʟᴀ ᴅᴏ sʟᴜᴄʜᴀɴɪᴀ.

Mɪʟᴇɢᴏ ᴄᴢʏᴛᴀɴɪᴀ!
____________________________________________

Minął jakiś tydzień, nawet ponad od kiedy Janek zaproponował mi związek, a ja tę prośbę nie tyle odrzuciłam, co postanowiłam odczekać i tym samym tydzień, od kiedy ja i on jesteśmy pogodzeni.

Dopiero co wstałam. Dziś o godzinie dziewiątej idę na moje pierwsze zajęcia na tajnych kompletach. Nie mam pojęcia, kto tam będzie i ile nas będzie. Gdy wysłałam list z prośbą o przyjęcie mnie, po jakiś trzech dniach dostałam pozytywną odpowiedź. Poznałam adres i "sygnał" oznajmiający, że można bezpiecznie wejść. Więcej nic nie wiem.

Podeszłam do szafy i wyjęłam z niej już wcześniej upatrzoną sukienkę. Błękitna, na grubych ramiączkach z rozkloszowanym dołem. Następnie wyszłam z pokoju, by udać się do łazienki.

– Anastazja, przyszedł list do ciebie. – oznajmił Tadeusz.

Zdziwiłam się, bo żadnego listu się nie spodziewałam. Tym bardziej zaciekawiło mnie to.

– Od kogo? – zapytałam, zostawiając sukienkę na fotelu.
– Nie wiem, mama odbierała pocztę. – oznajmił. – Leży na kredensie.

Podeszłam więc do mebla i wzięłam kopertę. Gdy tylko moim oczom ukazał się napis "Pawiak" momentalnie zrobiło mi się słabo. Nie patrząc na nic, szybko pobiegłam do pokoju i zamknęłam go na klucz. Otwarlam kopertę i wyjęłam z niej list.

Droga Anastazjo,

Na kopercie nie ma moich danych, ani Twoich, bo nie było by to bezpieczne. Piszę do Ciebie ja, Edward Wilczyński.

I w tym momencie moje serce zabiło dwa razy szybciej niż normalnie. Wypuściłam z dłoni kopertę i odsunęłam się na ziemię, opierając się plecami o drzwi.

Pawiak znaczył tylko jedno. Złapali go. Nie wiem za co, ale go złapali.

Po przeczytaniu całego listu, wręcz tonęłam we łzach. Jednak nie mogłam teraz zawinąć się w koc i siedzieć z twarzą w poduszce. Po pierwsze, miałam jakieś czterdzieści minut do lekcji, po drugie mogłam jeszcze coś zrobić. Schowałam szybko list szczelnie w skrzynce pod deską i wyszłam szybko do łazienki się ubrać. Odświeżyłam się, ubrałam i zostawiłam włosy rozpuszczone. Następnie szybko złapałam za telefon.

– Ja, ich höre? (Tak, słucham?) – usłyszałam w słuchawce.
– Heniek, za dwadzieścia minut masz być na Klonowej. – oznajmiłam. – Tylko tak, żeby cię nikt nie wiedział.
– Anka? Ale o co chodzi?
– Za dwadzieścia minut. – powiedziałam i odstawiłam szybko słuchawkę.

Złapałam się za głowę i westchnęłam ciężko. Poszłam do pokoju, schowałam jakiś zeszyt i pióro, po czym wyprułam z pokoju. Miałam już wychodzić, kiedy zatrzymał mnie Zośka.

– A śniadanie?

Stanęłam jak wryta. Pusty żołądek domagał się jedzenia, ale ja nie miałam czasu.

– Muszę iść. – odparłam najbardziej zdesperowanym tonem.
– To przynajmniej kup sobie coś u mamy. – przewrócił oczami.

Poszłam szybko do kuchni, objęłam go jedną ręką i pocałowałam w policzek.

– Dziękuję.
– Uważaj na siebie. – powiedział, uśmiechając się.
– A to jakiś dzień czułości dziś jest?

Wzork nas oboje momentalnie pokierował się w stronę, z której wydobył się dźwięk. W framudze drzwi stał Rudy.

– Może. – zaśmiałam się. – Co tu robisz? Ja nie mam czasu, idę na komplety.
– Wiem, przyszedłem cię odprowadzić. – oznajmił.
– I przyszedłeś specjalnie tu, żeby mnie odprowadzić i wrócić do domu? – zakpiłam.
– Skąd wiesz, że wrócę do domu? – zaśmiał się. – Może pójdę na panienki.
– Gdyby tak było, to albo leżałbyś tu już z kulką w łbie, albo wrócił byś tu zalany łzami i błagał Ankę na kolanach o wybaczenie. – zaśmiał się Tadeusz.

Wszyscy wybuchneliśmy śmiechem. Obie opcje były jak najbardziej możliwe.

– To pośpiesz się. – powiedziałam, ciągnąć go za rękę.
– Ale, że już? – zdziwił się Rudy. – To nie masz na dziewiątą?
– Mam. – mruknęłam. – Po prostu chodź.

Podeszliśmy to drzwi, zabrałam torbę i wypchnęłam Bytnara z mieszkania.

– Do zobaczenia! – zawołałam, zamykając drzwi.

Poprawił torbę na ramieniu i ruszyliśmy. Gdy wyszliśmy z kamienicy, Janek zabrał głos.

– Czemu idziesz tak wcześnie?
– Muszę jeszcze iść do piekarni. – wzruszyłam ramionami.
– To nie znaczy, że musisz iść z półgodzinnym wyprzedzeniem. – nie dawał za wygraną.
– Przy okazji zrobię dobre wrażenie na profesorze. – wzruszyłam ramionami. – Pokaże, że naprawdę mi zależy na tych kompletach.

I takim też małym kłamstwem zakończyliśmy dyskusje na temat mojego wczesnego wyjścia.

Kiedy weszliśmy do piekarni, przywitał nas zapach świeżych bochenków. Janek momentalnie się uśmiechnął.

– A kogóż moje oczy widzą? – zaśmiała się mama, widząc nas.

Podeszłam do niej bliżej mimo to, że piekarnia była pusta.

– Nie jadłam śniadania. – oznajmiam. – Mogę jakąś bułkę na komplety?
– Masz. – powiedziała, dając mi zwiniętą w papier bułkę.
– A dałabyś coś dla Janka? Drożdżówkę najlepiej. – zaśmiałam się, patrząc na niego ukradkiem
– Oczywiście. – również się zaśmiała. – Czytałaś list?
– Tak, mamo. – odparłam, zabierając od niej drożdżowkę.
– Powiesz coś więcej?
– Mamo.. – westchnęłam, patrząc na nią znacząco.
– Dobrze, nie musisz mówić. – odparła. – Po prostu na siebie uważaj. Nie pokazywałam go Tadkowi i nie mówiłam skąd przyszedł, bo wiedziałam jak się to skończy.
– Dziękuję ci bardzo. – uśmiechnęłam się delikatnie.

Oboje się pożegnaliśmy i wyszliśmy z budynku.

– Masz. – powiedziałam, podjąc mu drożdżówkę.

Zdziwiony wziął ode mnie zawiniątko i otworzył.

– Jeny, ja się wrócę i zapłacę. – powiedział, ale ja szybko złapałam go za rękę.
– Na koszt firmy. – odparłam. – Poza tym widziałam, jakimi maślanymi oczami patrzyłeś na te wszystkie wypieki. – zaśmiałam się.

W podzięce pocałował mnie w policzek, a ja uśmiechnęłam się jeszcze bardziej. Następnie splorłam nasze ręce i tak szliśmy dalej.

Kiedy byliśmy już na Klonowej, nieopodal kamienicy, w której miałam mieć komplety, pożegnaliśmy się.

– Ucz się pilnie. – zaśmiał się, odchodząc tyłem.
– O mnie to ty się nie martw, Rudzielcu! – zawołałam, śmiejąc się.

Ale gdy tylko się obrócił i upewniłam się, że nie ma go w moim polu wiedzienia, uśmiech momentalnie znikł z mojej twarzy. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu Wierzbowskiego.

– Tu jestem. – powiedział, wychodząc zza kamienicy.
– Chryste, nie strasz tak! – zawołałam.
– Co chciałaś? – zapytał, nie zważając na to, jak bardzo blisko byłam zawału.
– Mam do ciebie sprawdzę.
– Domyślam się. – przewrócił oczami.
– Chodzi o Edka. – oznajmiłam.

Powiedziałam mu pokrótce, co i jak. Nawet nie musiałam go o nic prosić, bo Henryk sam już doskonale wiedział, po co mu o tym mówię. Szybko się pożegnał i poszedł, w nieznanym mi kierunku.

Westchnęłam ciężko, próbując nie wnosić na lekcje złych emocji. Kiedy trochę się opanowałam spojrzałam w okno kamienicy. Było otwarte i firanka lekko wystawała z niego, więc byłam pewna, mogę wejść.

Szybko weszłam po schodach kamienicy, a następnie zapukałam delikatnie do drzwi wyzanczonego mieszkania.

– Dzień dobry. – powiedziała pani w średnim wieku, otwierając mi drzwi.
– Dzień dobry, ja do umycia okien. – odparłam, zgodnie z instrukcją z listu.

Kobieta uśmiechnęła się i wpuściła mnie do środka.

– Mi też umyjesz okna, laleczko? – zakpił jakiś chłopak.
– Stefan, weź się przymknij. – warknęła jakaś dziewczyna, uderzając go ręką w ramie.
– Nie ściągaj butów. – powiedziała kobieta, która wpuściła mnie do mieszkania. – Jestem Krystyna.
– Anastazja. – uśmiechnęłam się.

Nim się obejrzałam do przedpokoju weszła pewna dziewczyna.

– Jesteś nowa? – zapytała ta sama dziewczyna, która wtedy uciszyła owego Stefana. - Nie wiedziałam cię wcześniej.
– Tak się składa, że tak. – zaśmiałam się nieśmiało.
– Mam na imię Maria. – powiedziała, podając mi dłoń. – Mówi mi Maryśka.
– Anastazja. – odparłam, uściskając jej dłoń. – Mówią mi Anka.

Następnie wzięła mnie pod ramię i zaczęła opowiadać.

– Ten co cię tak wspaniale przywitał, to Stefan. – powiedziała, wskazując na niego. – Ale spokojnie, to nie było złośliwie. Jest naprawdę miły, tylko czasami nie potrafi trzymać języka za zębami.

Chłopak miał brązowe włosy, lekko kręcone na końcach.

– Tam siedzi Majka i Ulka. – wskazała na dwie dziewczyny koło okna.

Jedna z nich miała krótkie, blond włosy, druga kruczoczarne zaplecione w grubego warkocza i spięte na czubku głowy.

– Tam jest Julka i Antek. – kiwnęła głową na dwójkę, stojącą przy kredensie.

Owa Julka miała rude włosy, wpadające w brąz. Natomiast Antek miał włosy koloru ciemnego blondu.

– Brakuje jeszcze Adama. – oznajmiała. – To średni syn pani Krystyny i pana Mirka.
– A gdzie on jest? – zapytałam.
– Pewnie zaraz przyjdzie. – wzruszyła ramionami.

Moja "przewodniczka" miała włosy brązowe. Oczy miała zielone niczym najdorodniejsze trawa. Jej uśmiech był zadziwiająco ciepły. Z wyglądu wydawała się naprawdę miłą i dobra dziewczyną. Charakter też miała ciekawy. Wydawała się bardzo pomocna, ale też potrafiła pokazać pazurki. Zabawna, ale znająca granice.

Po paru minutach rozmowy z Maryśką, przyszedł pan Mirek. Poprosił byśmy usiedli przy stole tak "jak zawsze". Jego syn Adam też już był.

Siedzieliśmy w salonie przy dużym rozkładanym stole. Pani Krysia była z tego co nam wiadomo w kuchni i robiła obiad, co jakiś czas czytając książkę. Pan Mirek stał leży przenośnej tablicy, miał wskaźnik i jako jedyny z nas książkę.

Siedziałam koło Adama, czyli syna profesora i Maryśki. Naprzeciwko był Stefan.

Adam był szatynem. Oczy miał jasno niebieskie, wpadające w szarość. Z twarzy był podobny bardziej do matki, niźli do ojca. Po nim z pewnością odziedziczył bardzo dobrze zarysowaną linię szczęki. Był też dobrze zbudowany. Gdyby był blondynem z pewnością można było by go uznać za typowego Aryjczyka.

– Mamy tu nową osobę. – zaczął, a ja czułam narastający stres. – Panienka Anastazja, proszę się pokazać.

Jedną z najważniejszych i praktycznie jedyną zasadą kompletów pana Mirka było to, że nie znaliśmy swoich nazwisk. A przynajmniej nie poznaliśmy ich tu. Było to ze względów bezpieczeństwa.

Wstałam od stołu i uśmiechnęłam się nieśmiało. Wszystkie pary oczu spoczęły na mnie i czułam jakby każdy próbował wyczytać coś z mojej twarzy, na której w tej chwili malowało się tylko „Proszę zacznijmy już lekcję".

Po krótkim zapoznaniu, po prostu zaczęliśmy lekcje. Pan Mirosław był naprawdę bardzo miły. Mimo starszego wieku dawał jakieś zabawne anegdotki, czasami upominał któregoś z chłopaków albo śmiał się razem z nami.

– Idziesz z nami do kawiarni? – zapytała Maryśka, gdy pakowałam rzeczy.
– Z miła chęcią, ale raczej nie dziś. – odparłam, narzucając torbę na ramię.
– Szkoda. – westchnęła. – Masz dziś coś już w planie?
– Tak jakby. – wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się niezręcznie.
– Rozumiem. – uśmiechnęła się. – Ale pamiętaj, że chrzest cię nie ominie. – zaśmiała się.
– Jaki chrzest? – zapytałam zdezorientowana.
– Stefan, Anka nie idzie! – zawołała Maryśka, oddalając się ode mnie.

Zostawiła mnie samą ze znakiem zapytania na twarzy. Zastanawiałam się, czym jest owy "chrzest". Domyślałam się, że będzie to coś typu oficjalnego przyłączenia się do kompletów, który wymyślili uczniowie. Nie wiedziałam czy mam się bać czy bardziej cieszyć.

Komplety skończyły się jakieś dziesięć minut przed trzynastą. Pożegnałam się ze wszystkimi, głównie z Maryśką, która bardzo przypadła mi do gustu. Wyszłam z mieszkania jako pierwsza i powoli wyszłam z kamienicy. Po wyjściu rozejrzałam się, czy na pewno nikt mnie nie obserwuje i ruszyłam.

– A co ty się tak rozglądasz, co?

Podskoczyłam przestraszona i odwróciłam się.

– Aleś ty durny jest. – mruknęłam, kręcąc niedowerzająco głową.
– No nie złość się, kruszynko. – zaśmiał się Janek podchodząc bliżej, wyrównując ze mną tempo i łapiąc mnie za rękę
– Co ty tu robisz, tak w ogóle? – zapytałam.
– Przyszedłem cię odprowadzić, żeby jakiś inny zbyt odważny chłystek mi nie przeszkodził.

Zaśmiałam się głośno, nie wierząc w jego słowa, a on spojrzał na mnie z góry z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy.

– A co żeś się tak wystroiła, wać panno? - zapytał. – Przyznawaj się, ilu tam chłopaków jest?
– A nie twój interes. – zaśmiałam się wybiegając lekko do przodu, idąc tyłem, wciąż trzymając go za rękę.
– No chyba jednak mój.

I wtedy strzał.

Zamarliśmy oboje.

Janek pobladł w jednej chwili. Zobaczył jak blada jest Anka i w głowie miał jedno – trafili ją. W głowie miał najczarniejsze scenariusze. Bał się o nią bardziej niż o siebie. Już miał ją złapać, kiedy ta się odwróciła. To nie do nich strzelali.

Podeszłam trochę bliżej, łapiąc się ściany kamienicy, Bytnar trzymał się kurczowo za mną. Wychyliłam głowę i wtedy to zobaczyłam.

W zamkniętej uliczce, na łączeniu dwóch kamienicy stali dwaj niemieccy żołnierze. Przed nimi przy ścianie stało kilku mężczyzn, poobijanych i we krwi, dwóch leżało już martwych na ziemi.

I może sam ten widok nie zrobiłby na mnie takiego wrażenia, gdyby nie jedna osoba.

Gdyby nie on.

Gdyby nie Edek.

Zauważył mnie. Spojrzał na mnie przelotnie, nie chciał by Niemcy zauważyli. Poruszył lekko dłonią, którą miał zaciśniętą w pięść.

I wtedy Niemcy zaczęli strzelać do Wilczyńskiego. Z mojego gardła wydobył się niewyobrażalny krzyk, który jednak nie został usłyszany przez świat, bo Rudy szybko zakrył mi usta ręką.

W tamtej chwili przypomniały mi się słowa listu.

Droga Anastazjo,

Na kopercie nie ma moich danych, ani twoich, bo nie było by to bezpieczne. Piszę do Ciebie ja, Edward Wilczyński.

Nie martw się. Nikt się nie dowie, gdzie mieszkasz, kim jesteś, ani co Cię ze mną łączy. Ale do tego przejdę za chwilę.

Jestem na Pawiaku, bo jak dobrze myślisz, złapali mnie. Człowiek, od którego miałem fałszywe dokumenty wydał mnie. Jednak powiedział, że to ja takowe wykonywałem. Oskarżyli mnie o fałszerstwo i działanie przeciw Rzeszy.

Pisząc to jestem u lekarza. Trafiłem tu, by opatrzył mi rany. Jednak w życiu nie miałbym tyle czasu na pisanie tego listu, dobrze myślisz. Powiedziałem mu, że choruję na miopatie. Oznajmił więc Niemcom, że mam podejrzenie tyfusu i musi mnie pilnie i dokładnie zbadać. Szkopy boją się tyfusu jak ognia.

Powiedziałem mu, a raczej powiem, żeby dał ten list Wesołemu, od którego regularnie kupuje czekoladki. Swoją drogą ten lekarz jest Polakiem. Powie mu twoje inicjały i tajemne "do mieszkania Zośki", więc mam nadzieję, że list do Ciebie dotrze.

Działanie przeciw Rzeszy to jeden z najgorszych zarzutów. W sumie, tu każdy zarzut jest najgorszy. Nie wydałem Ciebie, ani nikogo z was. Pewnie też dlatego, że milczę tak szybko skazali mnie na karę śmierci przez rozstrzelanie. Nie wiem, kiedy ona nastąpi, ale nastąpi prędzej czy później.

Nie płacz. Dobrze wiesz, że tak czy siak bym umarł. Teraz czy za rok, co za różnica?

Śmierć jest naturalna i nieunikniona. Każdego z nas w końcu dopadnie. Tobie życzę więc, abyś żyła jak najdłużej wśród ludzi, których kochasz i którzy kochają Ciebie.

Przeproś wszystkich, głowie Bytnara za moje zachowanie. Wiem, że twoi bliscy przyjaciele nie przepadali za mną, wiem. Przeproś ich za wszystko, co powiedziałem w gniewie. Za wszystko, co zrobiłem w zazdrości o Ciebie. Za wszystko, za co mnie nie lubili.

Ciebie przepraszam z całego serca za krzywdy jakie Ci wyrządziłem. Za wszystkie chwilę, przez jakie z mojej inicjatywy kłóciłaś się z Jankiem. Za wszystkie łzy, jakie wylałaś przez coś w czym się przyczyniłem lub co gorsza, zapoczątkowałem. Po prostu chcę, żebyś wiedziała, że żałuję. A za niedługo odkupie swoje winy.

Cieszę się, że za życia mogłem widzieć Twój uśmiech. Zkosztować smaku Twoich ust. Trzymać Cię za rękę. Chlubić się mianem Twojego chłopaka.

Jankowi już gratulowałem. Nie wiem czy Ci się z tego chwalił, czy nie. Wiem, że z nim będziesz szczęśliwa, więc odejdę w spokoju. Najbardziej na świecie zależy i zależało mi na Twoim szczęściu. I tylko na tym.

Pamiętaj, że zawszę Cię kochałem, kocham i będę kochać. Niezależnie czy będę żywy czy martwy.

Na zawsze twój
Edward Wilczyński

Chciałam biec w ich stronę, ale Janek mnie trzymał. Zaprowadził mnie do sklepu obok, żeby Niemcy nas nie zauważyli. Zalewałam się łzami, gula w gardle nie pozwalała wypowiedzieć ani jednego słowa, a Rudy trzymał mnie kurczowo przy sobie, żebym nie uciekła.

A moje serce krwawiło chyba jak nigdy dotąd. Naprawdę, czułam się jak niepasujący elementy układanki, który wszystko niszczy. Nie chciałam, żeby ludzie wokół mnie cierpieli. A już z pewnością, nie żeby umierali. W tamtej chwili najbardziej na świecie chciałam zniknąć. Do taty, do Edka. Nie chciałam być tu na ziemi, gdzie wszystko sprawia ból. Chciałam być niczym. Zwyczajnie niczym.

Niemcy przez kolejne pięć minut rozstrzeliwali pozostałych. Te kanalie lubią patrzeć na cierpienie innych. Zwłaszcza, kiedy stali przed bezbronnym, wręcz obnażonym z godności człowiekiem, który teraz tylko już czeka na ten strzał, by nie musieć być dalej upokarznanym. By nie czuć dalej bólu.

- Gut, packen Sie es in den Einkaufswagen. (Dobra, pakować to na wóz.) - powiedział jedne Niemiec. - Wir müssen ansammeln. (Musimy się zbierać.)
- Verlassen. (Zostaw.) - nakazał drugi, ten który wykonał egzekucję Edwarda.
- Sie wollen, dass wir es hier lassen? (Mamy to tu zostawić?) - zapytał niedowierzając.
- Ja. (Tak.) - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Lass die polnischen Schweine mal nachsehen. Sie werden wissen, wie die Feinde des Reiches enden. (Niech te polskie świnie się napatrzą. Będą wiedzieć jak kończą wrogowie Rzeszy.)
- Und wie werden die Familien sie wegnehmen? (A jak rodziny je zabiorą?)
- Was ist mit den Leichen? (A cóż im po martwych ciałach?) - zapytał niezwykle zdziwiony głupotą towarzysza.

Następnie założył ręce z tyłu, wyprostował się i powolnym krokiem zmierzał ku samochodowi. Drugi spojrzał ostatni raz na martwe ciała, po czym zdjął czapkę, poprawił włosy i pośpieszył za towarzyszem.

Ludzie w sklepie, gdy tylko zauważyli odjeżdżające auto, momentalnie wyszli ze sklepu. Było tam tak tłoczno, że prawie brakowało telnu, bowiem wszyscy przechodnie widząc niemieckie auto i słysząc strzały uciekali, gdzie popadnie i trafiało akurat na owy sklep.

My wyszliśmy prawie ostatni. Może zważając na mój stan, może po prostu Janek chciał się upewnić, że jest bezpiecznie. Siedziałam na podłodze z podkulonymi nogami, zalana łzami i patrząca w jeden punkt.

A Janek patrzył na ten widok, nie mogąc zrobić nic. Serce mu się krajało. Wiedział, że dla psychiki brunetki to kolejny duży cios. Nie miał pojęcia, ile tych ciosów jeszcze wytrzyma. Domyślał się, że przeżycia z Brwinowa nie dotknęły jej tak mocno, jak widok egzekucji kogoś tak dla niej bliskiego. Nawet jemu było przykro. Mimo tego, że naprawdę nie przepadał za Edwardem, nawet czasami skrycie nim gardził, to widok jego śmierci go zabolał. Nikt nie zasługiwał na taką śmierć. Nikt.

- Anastazja, wracajmy. - powiedział, kucając przy mnie.

Jego głos był ledwo słyszalny, jakby bał się, że mnie spłoszy. Jakby on był człowiekiem w lesie, a ja dzikim zwierzęciem, które może zareagować w najróżniejszy sposób.

- Dobrze. - wydusiłam, bo gula w gardle i drżącą warga, wciąż mnie nie opuściły.

Chłopak pomógł mi wstać, po czym objął ramieniem, jakby bał się, że upadnę, albo co gorsza ucieknę.

Niektórzy ludzie mijali ciała bez słowa, jedni zatrzymywali się i zmówili pacierz, drudzy zaś czynili znak krzyża, inni znowuż nie zwracali nawet na nie uwagi.

Przyzwyczailiśmy się do śmieci. Przyzwyczailiśmy się do zabijania. Do widoku martwych, zakrwawionych i pobitych ciał. Do strzałów i wybuchów. Przyzwyczailiśmy się do wojny.

Ale ja nie mogłam tak po prostu wrócić do domu. Musiałam, po prostu musiałam podejść. Zobaczyć go ostatni raz, mimo tego, że był już martwy.

- Janek.. - wyszeptałam.
- Idź. - westchnął. - Tylko szybko, bo w każdej chwili mogą przyjechać po ciała.

Kiwnęłam tylko zgodnie głową i powoli, cała się trzęsąc, podeszłam do ciał.

Edek leżał w środku, był trochę pobity, a krew na jego koszuli powoli wysychała. Ciało powoli stygło, ale nadal było ciepłe. Dopiero co uszło z niego życie. Dopiero co był tu żywy. Trafili go w klatkę piersiową. W serce.

Te jedną rękę nadal miał zaciśniętą w pięść. Jakoś nie mogłam wydarować tego, że wtedy nią poruszył. To musiało coś znaczyć. Albo po prostu ja już popadam w paranoję.

Złapałam jego dłoń i delikatnie otwarłam. Faktycznie, w ręce trzymał skrawek grypsu.

Żywy czy martwy będę cię kochać.
Bądź szczęśliwa.

Zasłoniłam ręką usta i zaczęłam ponownie płakałać. Gdybym nie miała kompletów, nie szła bym tędy. Nie zauważyła bym go i nie wiedziałabym o grypsie. Co więcej nie przeczytała bym jego zawartości. Zabrałby go ze sobą do grobu.

Dla Bytnara płacz Anki był sygnałem, że pora wracać. Nie wiedział, co ponownie skłoniło ją do płaczu, ale miał świadomość, że mogło to być wszystko. Najmniejsze wspomnienie, dotyk, czy sam widok ciała przyjaciela.

Widziałam, że Jasiek ruszył w moją stronę i wiedziałam, że powinniśmy iść. Musnęłam delikatnie ustami jego usta. Tylko tyle mogłam mu teraz dać. To było niczym pocałunek śmierci. Nie czułam nic, totalną pustkę.

Rudy podał mi rękę i pomógł wstać z klęczek. Następnie ruszyliśmy ku mojej kamienicy. Cała droga minęła w ciszy. Nikt nie miał ochoty się odzywać. Ba! O czym mieli byśmy rozmawiać? O tym, co na obiad? Dopiero co byliśmy świadkami śmierci, nikt o zdrowych zmysłach nie miał by ochoty na rozmowę, jak gdyby nigdy nic

Gdy byliśmy już przed nią zatrzymaliśmy się, jakbyśmy obydwoje nie wiedzieli, co dalej. Mamy wrócić do domu i zapomnieć o wszystkim? A może właśnie powiedzieć o tym wszystkim?

- Masz krew na policzku. - odezwał się Janek, stojąc na wprost mnie.

Starł kciukiem szkarłatną ciecz, ale nie zabrał ręki z mojego policzka. Był wilgotny, tak samo jak drugi, bo łzy nadal po nich spływały. Czułam, jak bardzo piekły mnie już oczy.

Zbliżył się lekko i pocałował mnie w czoło. Ten jeden gest wystarczył, bym wiedziała, że będzie przy mnie w najgorszych chwilach. Że będzie mnie wspierał. Bo skoro można współczuć śmierci swojemu wrogowi, to jest się człowiekiem bardzo wartościowym. Nie każdy potrafi to zrobić.

Gdy tylko oderwał swoje usta, przytuliłam go mocno, zaciskając ręce na jego koszuli. Wypłakiwałam mu się w klatkę piersiową, a on nic nie mówił. W milczeniu gładził ręką moje włosy i lekko kołysał.

Sam miał łzy w oczach. Cierpienie Zawadzkiej było też jego cierpieniem. Bardzo ubolewał nad tym, że musieli to wiedzieć. Że ona musiała. Nie mogła być te kika minut dłużej na kompletach? Nie mogła zagadać się z koleżanką? Nie mógł on sam dłużej z nią rozmawiać i opóźniać drogę do domu?

Teraz cierpieli oboje i to było dla niego najgorsze.

Kiedy trochę się uspokoiłam, unormowałam oddech i przestałam chwilowo płakać, weszliśmy do kamienicy.

Stanęliśmy jak słupy przed drzwiami mieszkania. Żadne z nas nie chciało tam wchodzić.

- Powiemy im? - zapytał Janek.
- Ja im powiem.. - westchnęłam.

Spojrzałam mu w prosto w oczy. Wiedziałam, że zrozumie. Chciałam im powiedzieć sama, bo to ja byłam z nim związana. Jasne, nie miałam nic przeciwko temu, żeby on też im powiedział. Ale czułam, że to powinno być moim zadaniem.

W końcu odważyliśmy się wejść. W salonie siedział Tadeusz i Aniela, a mama krzątała się po kuchni.

- Trochę wam zeszło. - zaśmiała się blondynka.

Powoli usiadłam na fotelu. Poprosiłam Jaśka, żeby poprosił mamę, aby zrobiła mi herbatę. Wiem, że jako gospodyni to ja powinnam obsługiwać gości, a nie na odwrót, ale ja nawet nie miałam siły podnieść czajnika.

- Chcecie herbaty? - zapytał, zanim wszedł do kuchni.
- Ja poproszę. - uśmiechnęła się Aniela.
- Aniela, skąd się tu wzięłaś? - zapytałam nagle.
- Spotkałam Tadeusza w parku. - odparła, patrząc ukradkiem na Zawadzkiego.

On natomiast w głowie miał tylko „Co ty wygadujesz? Nie pogrążaj nas jeszcze bardziej".

- W parku? - zdziwiłam się i odwróciłam w stronę Tadka. - Myślałam, że nigdzie nie wychodzisz. Cóż ty robiłeś w tym parku?
- Byłem umówiony z.. - podrapał się po karku. - Z Kazikiem! Tak, z Kazikiem.
- Więc, czemu mi o tym nie powiedziałeś? - zapytałam, unosząc brew.
- A czy ty musisz wiedzieć wszystko? - oddał mi tym samym.
- Dobrze, zapamiętam sobie. - odprałam.

Gdyby Tadeusz miał teraz na sobie krawat, z pewnością by go poluzował. Obojgu, jemu i blondynce zrobiło się momentalnie gorąco. Normalnie Zawadzki jest przygotowany na każde pytanie. Ma w głowie zaplanowane, co powiedzieć, gdy ktoś go o coś zapyta. I tym razem też miał. Ale w życiu by nie pomyślał, że Miller powie, iż spotkała go w parku. Mogli to uzgodnić przed przybyciem Anki i Janka.

Pov.Tadeusz

Gdy Anastazja była instruowana przez Maryśkę, a Janek wracał powoli, pogwizdujac sobie do domu, Tadeusz siedział na fotelu, czytając w spokoju książkę.

Kiedy przewracałem kolejną kartkę, usłyszałem, że ktoś otwiera drzwi. Zdziwiłem się, bo Anka dopiero co wyszła. Zapewne czegoś zapomniała, nie było by to w sumie nic zadziwiająco.

- Dzień dobry, synku. - uśmiechnęła się mama, otwierając drzwi.

Odłożyła klucze na komodę, a torebkę powiesiła na wieszaku. Zdjęła swoje niskie pantofle i podążyła do kuchni.

- Szybko wróciłaś. - odparłem. - Bardzo szybko.
- Wiem, sama się dziwię. - zaśmiała się. - Ale nie było żadnego ruchu, więc pomyślałam, że zamiast bezczynnie siedzieć, wrócę do domu i zrobię wam obiad. Anastazja jak wróci będzie z pewnością głodna.
- Ciekawe czemu nie było ruchu. - zamyśliłem się.
- Ludzie mówili, że dziś podobno jakieś rozstrzelania mają być.. - westchnęła. - I ludzie wolą w domach zostać bezpiecznie.
- Rozstrzelania?
- Tak. - odparła. - Miej Boże w opiece tych biednych ludzi. Naszą biedną Polskę..
- Mamo.. - westchnąłem i objąłem ją.

Zacząłem gładzić ją ręką po plecach, a ona głaskała mnie po włosach, niczym prawdziwa, kochająca matka.

- Proszę nie pozwól bym kiedyś słyszała o twoim rozstrzelaniu. Twoim, albo Anki. - oznajmiła z poważnym wyrazem twarzy.

Objęła dłońmi moją twarzy, żeby mogła się upewnić, że będę patrzył jej prosto w oczy. A ja nie potrafiłem. Nie potrafiłem jej tego obiecać. Uciekałem wzorkiem gdzie popadnie.

- Tadeusz, spójrz mi w oczy. - powiedziała stanowczo. - Tadeusz!
- Mamo, dobrze wiesz, że nie mogę ci tego obiecać.. - odparłem.

Serce mi się karajało na samą myśl, żeby powiedzieć ukochanej rodzicielce, że nie mogę jej obiecać, iż jej dzieci nie umrą. Że przeżyją wojnę.

- Ale chociaż się postarajcie. - odparła ze szklanymi oczami.
- To ci obiecuje, mamo. - powiedziałem, łapiąc jej dłonie. - Będziemy walczyć by przeżyć i żyć w wolnej Polsce. W niepodległej Polsce. - dodałem, po czym ucałowałem jej dłonie.

Następnie mama dyskretnie otarła łzy i zabrała się za robienie obiadu. Kiedy już miałem wyjść z pomieszczenia, zatrzymała mnie.

- A ty nie miałeś gdzieś dziś iść? - zapytała, biorąc się pod boki i patrząc na mnie z uniesioną brwią.

- Miałem? - zapytałem, drapiąc się po karku.

Wczoraj...

Anka była z Basią na zakupach, bo powiedziała, że nie ma się w co ubrać na komplety. Jakoś nie wierzę w to, że nie miała ubrań, bo jej szafa prawie pęka w szwach.

Byłem w kuchni i robiłem sobie śniadanie. Mama siedziała przy stole i popijała herbatę. Wtedy zadzwonił telefon.

- Tadzik, odbierz, proszę. - powiedziała, patrząc na mnie.

Bez słowa zostawiłem przyrządzaną kanapkę z serem i szybkim krokiem podążyłem ku komodzie.

- Tak, słucham? - powiedziałem, przystawiając słuchawkę do ucha.
- Tadeusz?
- Tak. - odparłem. - Aniela? Stało się coś?
- Tak. - powiedziała. - Znaczy nie! Nic się nie stało!

Przez moment w moich myślach było tylko jedno zdanie - „Dziewczyno, o czym ty mówisz?".

Zdałem sobie wtedy sprawę, że nigdy w życiu nie zrozumiem kobiecej logiki. Niektórzy mogą ją rozumieć w małym procencie, ja - w żadnym.

- Ugh po prostu dzwonię, żeby się zapytać.. - zająkała się.
- Żeby się zapytać o co? - dociekałem.
- Nie chciał byś się spotkać jutro? - zapytała wreszcie. - W parku. Dawno nie byliśmy nigdzie sami.. Znaczy wiesz, jak nie chcesz to nie musisz, to tylko propozycja!
- Jutro? - dopytałem.
- Tak. W parku.
- Będę. - powiedziałem. - Jakąś godzinę po tym jak Anka wyjdzie. Gdzieś o dziesiątej.
- To wyśmienicie. - powiedziała uradowana. - To do zobaczenia! - odłożyła słuchawkę.

Chwilę po rozłączeniu stałem nadal z słuchawką przy uchu i analizowałem wszystkie słowa. Czułam jak serce zaczyna mi bić szybciej.

Faktycznie, dawno nie byliśmy sami. Ale nie możemy zapomnieć jak kończy się każde nasze "sam na sam". Trzeba spróbować opanować emocje.

- Kto dzwonił? - zapytała mama z kuchni.
- Aniela Miller.

- Moja ukochana Aniela Miller. - dodałem w myślach.

- Oczywiście, że miałem! - zawołałem przerażony.
- Myślałam, że to ty jesteś tym zawsze przygotowanym. - zaśmiała się rodzicielka.
- Bo jestem! - zawołałem. - Ale to mi całkiem z głowy wypadło!
- Idź się szykuj, synu. - roześmiała się delikatnie i wskazała na pokój, do którego poszedłem.

Po chwili miałem już na sobie jakąś lepszą koszulę i mogłem wyjść. Powiadomiłem starszą Zawadzką, że wychodzę i podążyłem od razu ku parkowi.

Po jakiś piętnastu minutach byłem na miejscu. Odnalazłem ją wzorkiem. Siedziała na ławce pod brzozą i machała nogami. Ubrana była w dopasowaną spódniczkę i koszule z krótkim rękawem z wzorem w kwiaty. Na ustach standardowo czerwona szminka. Nieodłączny element wyglądu Anieli.

Bez szminki widziałem ją tylko raz i nawet nie była całkiem bez szminki. Sam byłem przyczyną tego, że jej nie miała. To było wtedy w jej urodziny. Naturalny kolor jej ust był i nadal jest dla mnie największą zagadką świata.

Gdy podeszłem bliżej jej twarz momentalnie się rozpromieniła. Wstała, wręcz podskoczyła z ławki i pocałowała mnie w policzek.

- O jeny, znowu to samo. - mruknęła, ścierając kciukiem ślad szminki na moim policzku.

Kiedy usiedliśmy ponownie zabrała głos.

- Już myślałam, że zapomniałeś.
- Ja? Nigdy. - zaśmiałem się. - Byłem zajęty i wyleciało mi na chwilę z głowy.
- Rozumiem. - pokiwała głową. - Anastazja dawno poszła?
-Rudy przyszedł ją odprowadzić. - wzruszyłem ramionami. - Wyszła jakoś dość wcześnie.
- Dlaczego?
- Nie mam bladego pojęcia.
- Pewnie miała coś do załatwienia. - wzruszyła ramionami.

Przez dobrą godzinę rozmawialiśmy w parku. Trochę o wojnie, o akcjach, o Ance i Janku, o Brwinowie, czy o Florku.

- Idziemy do was? - zapytała.
- Jasne. - odparłem.
- A jest pani Leonka?
- Przed wyjściem mówiła, że idzie do pani Dębowskiej, bo dawno jej nie odwiedzała. - wzruszyłem ramionami. - Pewnie będą gadać do wieczora. - zaśmiałem się, a blondynka razem ze mną.

Następnie wstałem z ławki, co ona też uczyniła i podałem jej ramię, które przyjęła z uśmiechem na twarzy. Powolnym krokiem szliśmy w kierunku mojej kamienicy. Gawędziliśmy sobie o wszystkim i o niczym.

Kiedy wchodziliśmy do kamienicy złapała mnie za rękę, więc ja zacząłem gładzić kciukiem wierzch jej dłoni. Natomiast kiedy otwierałem drzwi, najzwyczajniej w świecie pociągnęła mnie za kołnierz i złączyła nasze usta, po czym ja popatrzyłem na nią zdziwiony, a ona tylko uśmiechnęła się chytrze.

I wtedy przestały istnieć wszystkie zasady.

Wszystkie postanowienia.

Przestało istnieć wszystko.

Pocałowałem ją, a ona nie pozostała mi dłużna. Sprawnym ruchem otwarłem drzwi, wciąż nie rozłączając naszych ust. Kiedy weszliśmy do mieszkania, a Aniela na oślep zamykała drzwi, ja zacząłem wyciągać jej koszule ze spódnicy.

- Tadeuszku, wróciłeś?

Natomiast wtedy wszystko ponownie zaczęło istnieć.

Momentalnie oderwaliśmy się od siebie. Blondynka zaczęła ponownie wkładać koszule w spódnice, a ja poprawiać włosy. Mama stanęła w drzwiach od kuchni.

- A ty, mamo, nie miałaś być u naszej szanownej pani sąsiadki? - zapytałem, stojąc wraz z Anielą niemal na baczność.
- Zajrzałam, ale jej nie było, więc wróciłam. - odparła lekko zdezorientowana. - Ja pójdę do siebie. - dodała, pokazując na drzwi.
- Dobrze. - powiedzieliśmy oboje, kiwając zgodnie głową.

Mama z bardzo dziwnym wyrazem twarzy poszła do swojego pokoju, a my staliśmy tak jak słupy, dopóki nie zamknęła za sobą drzwi. Następnie wybuchneliśmy śmiechem, po czym opadliśmy oboje na kanapę.

- Wyglądam koszmarnie, nie? - zaśmiała się dziewczyna. - Moje włosy wyglądają jak po niezłej wichurze.
- Co ty nie powiesz? - zakpiłem. - Po mojej brylantynie nie zostało nic. - Zjesz coś? - zapytałem. - Mama przyniosła trochę makowca.
- Z przyjemnością. - uśmiechnęła się.

*Pov.Anastazja*

- Proszę. - powiedział Janek, kładąc przede mną filiżankę z herbatą.
- Lepiej się dziś już nigdzie nie włuczcie. - zaczął Tadeusz.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Wszędzie ludzie gadają o jakiś rozstrzelaniach. - oznajmiła Aniela. - Lepiej uważać.

Wtedy łzy ponownie napłyneły mi do oczu. Ręce, w których trzymałam filiżankę zaczęły się trząść. Jednak Janek to zauważył i szybko zabrał ją z moich rąk.

- Anastazja? - zapytał zdezorientowany Tadek.
- Coś się stało? - dopytała blondynka.
- Dziś rozstrzelali Edka..

Wtedy wszyscy zamilkli. Aniela spojrzała na Tadeusza, a Tadeusz na nią. Obydwoje nie wiedzieli, co powiedzieć, co ze sobą zrobić. To była ciężka wiadomość.

- A-ale skąd to wiesz..? - zająkała się Miller.
- Jak szliśmy z kompletów.. - wyszlochałam. - On.. On stał tam pod ścianą, we krwi. Ten Niemiec tak po prostu.. Po prostu strzelił..
- Mój Boże.. - dziewczyna zakryła dłońmi usta.
- Bóg tu nie pomoże. - odparłam. - Gdzie jest, gdy go potrzebujemy, co?
- Anka, spokojnie.. - powiedział Bytnar, łapiąc mnie delikatnie za rękę.

Zdenerwowana zrzuciłam jego dłoń, na co on lekko rozchylił usta, jednak nie wydał z siebie żadnego dźwięku.

- Co spokojnie? - zakpiłam. - Gdyby Bóg tu był to nigdy nie pozwolił by na to, co wyprawiają Niemcy z Polakami! Nie pozwoliłby na śmierć, cierpienie i katusze. Gdzie jest ten wszechmogący Bóg, gdy katują żywcem niewinnych ludzi?!
- Anastazjo Zawadzka! - zawołała nagle mama, stojąc w drzwiach pokoju. - Nie wolno ci tak mówić! Powinnaś się wstydzić!
- Ja się mam wstydzić? - zakpiłam. - To Bóg się powinien wstydzić za to, co dzieje się pod czas tej cholernie wojny, która z resztą jest Jego wymysłem!

Wstałam szybko z fotela i wtedy wszyscy usłyszeliśmy, jak otwarły się drzwi wejściowe. Stał w nich zdezorientowany Dawidowski.

- Cześć Maciek. - mruknęłam niezrozumiale.

Wzięłam szybki swoją torbę i pognałam do swojego pokoju. Po mieszkaniu rozległ się huk zamykanych drzwi. Usiadłam na łóżku, oparłam się plecaki o ścianę i zakryłam twarz dłońmi. Mimowolnie zaczęłam płakać, a gula w gardle wręcz piekła.

- Cześ-

Niestety chłopak nie miał na tyle szczęścia, by Anka usłyszała jego powitanie.

- Siadaj. - Tadek kiwnął głową na fotel.
- Idę tam. - powiedział zdecydowanie Janek i wstał.

Szybkim krokiem podszedł w stronę pokoju Anki, a już po chwili wszedł do niego.

- Kłótnia małżeńska? - zaśmiał się Maciek.

Jednak nikt nie miał nastroju do śmiechu. Aniela spojrzała na niego wzrokiem typu „To nie odpowiedni moment.", a Dawidowski zdezorientował się jeszcze bardziej.

- Rozstrzelali Edwarda. - wypalił Tadeusz.

Alek zakrztusił się w sumie nie wiadomo czym. Zrobił wielkie oczy i patrzył to na dziewczynę, to na chłopaka.

- Anastazja z Jankiem to widzieli. - kontynuował. - Anka nie jest w najlepszym nastroju.
- Dobrze, że na początku nie palnąłem nic o grobowej ciszy. - złapał się za głowę najwyższy.
- Wtedy to byś był większą ciamajdą niż Anastazja. - zakpiła blondynka.

Zastanawiałam się czemu ważni dla mnie ludzie odchodzą z tego świata. Wiele dość filozoficznych myśli przemykało przez moją głowę. Zaczęłam się bać, że stracę też tych, którzy są dla mnie najważniejsi na świecie.

- Anastazja..?

Spojrzałam w stronę drzwi. Bytnar stał speszony w drzwiach jakby bał się wejść. Jakby właśnie wchodził do klatki lwa.

- Wejdź.

Jasiek zamknął starannie drzwi i niezbyt wiedząc, co ma ze sobą zrobić, stanął na wprost.

- Usiądź sobie. - kiwnęłam delikatnie głową na miejsce obok.

Chlopak posłuszne zrobił to, o co go poprosiłam.

- Jak... się czujesz..? - zapytał.
- A jak mam się czuć? - zakpiłam. - Widziałam śmierć przyjaciela, mam się czuć wspaniale?
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi.. - pokręcił głową.
- Gdybym tylko wiedziała, że to będzie dziś.. - powiedziałam, łapiąc się za głowę.
- I co byś niby zrobiła? - zakpił Bytnar. - Nie wiedziałaś, co się z nim działo, gdzie był. Nie wiedziałaś nawet, że jest na Pawiaku! - krzyknął.
- Wiedziałam!! - wrzasnęłam, czując tym samym jak zdzieram gardło.

Wtedy nastała cisza. Ja zaczęłam płakać jeszcze bardziej, natomiast Janek spoważniał, wyprostował się i spojrzał na mnie dokładnie sama nie wiem jak. Z jakimś takim żalem, złością, pretensjami..

- Skąd?

Nie chciałam mówić o liście. Tak po prostu nie chciałam.

- Anastazja, skąd, do cholery?! - krzyknął.
- Dostałam list! Głupi list! - również krzyknęłam.

Cicha rozmowa przekształciła się w głośną kłótnie. Wszystko starczało się w złym kierunku.

Natomiast w salonie reszta siedziała jak na szpilkach. Nie dlatego, że byli równie pogrążeni w żalu jak Anka, tylko dlatego, że słyszeli wszelkie wrzaski i krzyki z jej pokoju.

- Tak mi szkoda Anki.. - westchnął Alek.

Wtedy rozległo się pukanie do drzwi.

- Proszę! - zawołał Tadek, a drzwi się otwarły.

Stanął w nich Heniek, lekko zdyszany. Koszula była lekko umięta, a niesforne kosmyki włosów opadały mu na czoło.

- Czemu ci jej szkoda? - zapytał Wierzbowski.
- Bo widziała to całe rozstrzelanie.. - oznajmiła Aniela.
- Jakie rozstrzelnie? - zapytał ponownie zdezorientowany.
- Edwarda. - odparł Tadeusz.
- Cholera! - krzyknął chłopak i wybiegł z mieszkania, zamykając drzwi.

Wszyscy spojrzeli po sobie, mając na twarzach wypisane: „Co się dziś ze wszystkim dzieje?".

- Co to było? - zapytał Dawidowski.
- Nie mam pojęcia. - pokręciła głową równie zdziwiona dziewczyna.

Natomiast u Anki w pokoju nadal rozstrzygała się zażarta bitwa na słowa. Na zdania. Te, które najbardziej zabolą. Te, które nie powinny wypłynąć z ich ust.

- Anastazja, jaki list? - zapytał Janek.

Krążył nerwowo po całym pokoju, podpierając ręce na biodrach.

- Dostałam go dziś od Edka.. - wymamrotałam. - Gdybym ja tylko wiedziała, że to dziś..
- Jakim cudem dostałaś od niego list? Skąd?!
- Doktor przekazał Wesołemu, Wesoły tutaj. - wyjaśniałam.
- Z jakiego adresu? - zapytał.
- Z Pawiaka.
- Gdzie go masz?
- Schowałam. - odparłam.
- Pokaż go. - powiedział.
- Nie.
- Słucham? - zdziwił się. - Dlaczego?
- Janek chciałabym, ale nie mogę. - oznajmiłam.
- Niby dlaczego?
- Tam są słowa Edwarda skierowane wyłącznie do mnie. - wyjaśniłam. - Chciałbym ci go pokazać, ale nie potrafię.
- Zniszcz go.

Wtedy otwarłam szerzej oczy, a serce na moment stanęło. Janek patrzył na mnie zdecydowanie z wypisaną najwyższą powagą ma twarzy.

- Nie zrobię tego.
- Anka, zniszcz go, do cholery! - krzyknął.
- Czemu ci na tym tak zależy?!
- Nie rozumiesz, że tam są twoje dane?! Może nie dosłowne, ale są! Jak trafią na jakikolwiek trop, ten list będzie dowodem!
- Nie znajdą go! - wrzasnęłam.
- Nie masz takiej pewności. - pokręcił głową. - Masz go zniszczyć.

Nie potrafiłam już nic powiedzieć. Łzy spływały po mojej twarzy strumieniami, a ręce mi się trzęsły. Bytnar westchnął lekko i przykucnął przy mnie.

- To dla twojego bezpieczeństwa, zrozum to.
- Dlatego każesz mi niszczyć ważne dla mnie rzeczy? - spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Kocham cię, do cholery, nie rozumiesz tego?! - krzyknął.

Janek też już nie miał sił. Oboje wiedzieli, że ta kłótnia nie prowadzi do niczego. A przynajmniej do niczego dobrego.

- A Edek nawet po śmierci potrafi zrujnować ci życie. - krzyknął. - Dlatego ponownie proszę: Zostańmy parą. Ja chcę cię chronić, naprawdę. Dobrze wiesz, że zależy mi na tobie. Chcę po prostu móc zapewnić ci bezpieczeństwo..

- I tylko o to ci chodzi? - wypaliłam ze szklanymi oczami. - O ochronę mnie? I o Edka? Co, nikt ci już nie przeszkadza, prawda?
- Anka, czemu zawsze źle interptetujesz moje słowa?
- Wyjdź.
- Co? - zapytał zdezorientowany.
- Wynoś się, do cholery!

Janek słyszał dobrze już za pierwszym razem. Jednak jakoś w głębi serca nie dowierzał, że Zawadzka kazała by mu wyjść, co więcej - wynosić się.

- Dobrze. - odparł, podchodząc do drzwi i łapiąc za klamkę. - Ostatnio ci powiedziałem, że będę czekać nawet całe życie. I owszem będę. Tylko nie zdziw się, jeżeli już nie będę czuł tego samego. - oznajmił, po czym trzasnął drzwiami.

A ja pogrążyłam się jeszcze bardziej w płaczu. Z jednej storny krzyczałam, żeby się wynosił, z drugiej w głębi błagałam, żeby został. Żeby mnie przytulił, po prostu siedział obok. Ale nie mogę mieć mu za złe tego, że zrobił to, co kazałam. Mogę mieć pretensje tylko do siebie.

Janek zamknął głośno drzwi, a wszystkie pary oczu w salonie przeniosły się wprost na niego. Westchnął tylko głośno i udał się do kuchni. Usiadł ciężko na krześle i schował twarz w dłoniach.

- Janeczku.. - westchnęła pani Leonka, trzymając dłoń na jego ramieniu. - Nie słuchaj jej. Ona jest po prostu.. Rozdarta. Nie idź, ona cię potrzebuję.
- Nie miałem zamiaru nigdzie iść, proszę pani. - powiedział, patrząc na jej twarz, na której pojawił się mały uśmiech. - Mogę zaparzyć herbatę?
- Oczywiście, nawet nie pytaj. - pokiwała twierdząco głową kobieta.

Bytnar wstał z krzesła i przystąpił do robienia herbaty. Wyjął z szafki tą jedną szczególną filiżankę. Była to jedyna biała filiżanka w niebieskie niezapominajki. Pozostałych z tego zestawu już nie było, większość się zabiła, resztę szlag trafił. A ta jedna filiżanka przypisana była Anastazji Zawadzkiej. To z niej zawsze popijała herbatę, siedząc samotnie w pokoju czy jedząc śniadanie lub kolację. Janek ma oko do szczegółów, nie ma co.

Zalewając herbatę ciepłą wodą, wpatrywał się tępo w strumień wody. Jakby szukał w nim odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania. Jakby był filozofem, szukającym odpowiedzi na pytanie „kim jest człowiek?" i „po co istnieje?". Tyle że on się zastanawiał „czym jest miłość?" i „po co istnieje?", „czym jest śmierć?" i „po co istnieje?", aż w końcu „czym jest wojna?" i „po co istnieje?".

Chłopak westchnął ciężko, po czym wziął filiżankę i udał się ku wyjściu z kuchni. Gdy zmierzał w stronę drzwi pokoju Anastazji, ktoś się odezwał.

- Ty tam idziesz? - zapytał Maciek, akcentując słowo "tam", jakby za nimi znajdowało się dzikie zwierzę.

Dawidowski patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami, co podzielała również Aniela. Tadeusz natomiast siedział cicho, można wręcz powiedzieć, że modlił się w ciszy o to, by wszystko dobrze się skończyło.

- Tak, idę. - odparł Bytnar.

Alek już miał się odezwać, ale blondynka wkroczyła do akcji.

- Maciek, tego nie da się zrozumieć. - pokręciła głową, na co chłopak popatrzył na nią jak gdyby przewidziała przyszłość, a ona po prostu wiedziała, o co chciał zapytać.
- Czy moje pytania są aż tak oczywiste? - zapytał, unosząc brew.
- Chcesz usłyszeć prawdę? - zapytał Tadek, zerkając na niego.
- No oczywiście.
- Tak. - odparła razem cała trójka, po czym wszyscy zaśmiali się cicho.
- Idź. - Zawadzki kiwnął głową w stronę pokoju siostry. - Dasz radę.

Tadek chciał dodać otuchy swojemu najlepszemu przyjacielowi. Nie tylko dlatego, że martwił się o siostrę, ale głównie przez to, że wiedział jak jakakolwiek ich kłótnia oddziałuje na całą ich grupę. Nie chciał znowu czuć tego napięcia, jakie czuli ostatnimi czasy.

- Bo jak nie ty, to kto? - zaśmiała się delikatnie panienka Miller.

Rudy uśmiechnął się łagodnie i kiwnął głową twierdząco. Złapał za klamkę, która go wręcz piekła w dłoń, ale mimo wszystko nacisnął ją i wszedł do środka. Zdaniem Maćka rzucił się lwą na pożarcie, a właściwie - lwicy.

Siedziałam na podłodze i opierałam się plecami o łóżko. Głowę położyłam na materacu i wpatrywałam się w sufit. Łzy jak już zdążyły wyschnąć, to pojawiały się nowe, więc cała moja twarz była wilgotna. Wytarłam dłonią policzek, kiedy usłyszałam, jak otwierały się drzwi.

Wymieniłam z Jankiem krótkie spojrzenie, ale żadne z nas się nie odezwało.

- Przyniosłem ci herbatę. - powiedział wreszcie.

Podszedł trochę bliżej, a ja wyciągnęłam ręce po filiżankę. Dał mi ją do rąk i patrzył na mnie. Trzymałam ją obiema dłońmi i zaczęłam dmuchać.

- Nie jest gorąca. - oznajmił. - Nie lubisz gorącej. - wzruszył ramionami, na co ja się lekko uśmiechnęłam.
- Usiądź. - kiwnęłam na miejsce obok mnie.

Chłopak zasiadł okok mnie na podłodze i również oparł się plecami o łóżko. Chwilę siedzieliśmy w ciszy. Odłożyłam filiżankę na szafie obok i postanowiłam, że może wreszcie zakończę tę ciszę.

- Przepraszam za tamto. - powiedzieliśmy oboje.

Kiedy zorientowaliśmy się, że wypaliliśmy to samo, zaśmialiśmy się cicho. Oparłam głowę na jego ramieniu. Janka na sam ten ruch przeszył miły dreszcz po całym ciele.

- Nie chciałam się kłócić. - powiedziałam. - Po prostu to dla mnie za dużo jak na jeden dzień.
- Rozumiem. - odparł, bawiąc się moimi palcami. - Ja też nie chciałem.
- A w sprawie listu..
- Nie rozmawiajmy już na ten temat. - westchnął Rudy.
- Nie, Janek. - pokręciłam głową, pokazując dłonią, żeby przestał. - Ja wiem, że to może lekkomyślne, ale ja naprawdę nie wyrzucę tego listu.
- Dobrze, ale na litość boską, mam nadzieję, że to dobrze ukryłaś. - westchnął, patrząc na mnie. - Zrozum, ja się po prostu martwię. Chcę cię chronić, wiesz o tym.
- Wiem.. - westchnęłam ciężko. - Kocham cię.
- Ja ciebie też. - uśmiechnął się i pocałował mnie w czubek głowy.

Następne parę minut rozmawialiśmy praktycznie od rzeczy. Zaczęliśmy na pytaniach Janka odnoście tej tak zwanej „mojej filizanki", kończąc na wypowiedziach osobników z salonu na temat naszej kłótni.

- Zgadzam się. - powiedziałam tak po prostu, kiedy nastała cisza.
- Na co? - zdziwił się Bytnar.
- Na zostanie parą. - zaśmiałam się, patrząc mu prosto w oczy.
- Żartujesz?! - zawołał, a jego twarz cała była rozpromieniona.
- A mam żartować? - zakpiłam.
- Nie, jasne, że nie! - oburzył się, a ja się zaśmiałam jeszcze bardziej.
- Na serio się zgadzam. - pokręciłam rozbawiona głową.

Chłopak wydał z siebie okrzyk radości, po czym objął mnie mocno. Ja szczerzyłam się jak głupia, ale nie dało się inaczej. Objęłam go równie mocno, po czym cmokęłam go w usta.

Czy to było oficjalne? Nie miałam pojęcia. Powiedziała bym, że to było oficjalne, ale jednak nieoficjalne, także w końcu nie wiadomo. Sama się zastanawiałam czy nie chciałabym tej decyzji podjąć w innych okolicznościach. Myślałam nad tym, czy przypadkiem nie podjęłam tej decyzji przez poczucie nacisku, jaki na mnie wywierał Janek, zadając mi to pytanie poraz kolejny. Albo stresu i żalu spowodowanego jego słowami przed wyjściem z mojego pokoju. Jednak mogłam być pewna, że jestem szczęśliwa. A przynajmniej w tym momencie.

Do Janka chyba nie do końca dochodził fakt, że Anastazja naprawdę się zgodziła. Wprawdzie planował to w bardziej sprzyjających okolicznościach. Chciał ją zabrać w jakieś ładne miejsce i wtedy poprosić, a nie w dzień śmierci jej najlepszego przyjaciela. On też zastanawiał się czy to oficjalne, czy nie. Ale dzięki tej niewiadomej, wiedział, że nadal może ziścić plan poproszenia jej o zostanie parą w jakiś ładny sposób. I wtedy zostać oficjalną parą, bez dwóch zdań.

Kiedy sobie sielankowo siedzieliśmy tym razem już w przyjemnej ciszy, do pokoju wtargnął Tadeusz.

- Anka, telefon do ciebie.

Zdziwiona wstałam z podłogi i wyszłam z pokoju. Podeszłam do komody i przystawiłam telefon do ucha.

- Tak, słucham? - zapytałam.
- Anka, tu Heniek. - zabrzmiało w skcuhawce.
- Heniek, już po-
- Wiem, byłem u was. - przerwał mi. - Bardzo mi przykro.
- Gdybym wiedział, że to dziś..
- Nie obwiniaj się. - powiedział. - To musiało tak być. Nikt nie miał prawa tego zaprzestać. Widocznie ktoś już tak zaplanował jego los.
- A udało ci się czegoś dowiedzieć?
- Byłem u Niemców od razu jak mi o wszystkim powiedziałaś. - oznajmił. - Jeden z nich mi powiedział, że Edka przeniosą w bezpieczne miejsce i będę mógł go zabrać. W tej samej chwili stał pod ścianą i czekał, aż żołnierz wreszcie strzeli.

Zasłoniłam jedną dłonią usta, a łzy napłynęły mi do oczu.

- Szkopy to bezlitosne machiny do zabijania. - powiedziałam.
- Ale dzwonię w innej sprawie. - wyjaśnił. - Byłem u rodziny Edka.
- Chryste.. - westchnęłam. - I co?
- Postanowili go pochować jak najszybciej, tak też jutro jest pogrzeb. Dobrze, że mają rodzinny grób. - odparł. - Pomyślałem, że będziesz chciała tam być.
- Oczywiście. O której?
- Wcześnie, żeby Niemców dużo nie było. - oznajmił. - O siódmej rano.
- Będę. - odparłam szybko.
- Dobranoc.
- Dobranoc również. - odpowiedziałam i odstawiłam słuchawkę.

Miałam wrażenie, że nadal do mnie nie dochodzi to, że Edward Wilczyński naprawdę nie żyje. Że naprawdę jutro jego rodzina będzie go żegnać na zawsze. Że jutro jego ciało spocznie w ziemi i zostanie tam na wieki.

- Po co dzwonił? - zapytał Zośka.
- Powiedzieć mi o pogrzebie.
- O której..? - dodała Nika.
- Siódma rano. - oznajmiłam. - Żeby Szkopów było mało.
- Idziesz? - spytał Tadek.
- Oczywiście. - odparłam. - Muszę iść.

Janek chciał coś powiedzieć, ale jednak nic nie wydusił. Reszta siedziała w milczeniu.

Spojrzałam ukradkiem na zegarek, na którym była już o dziwo godzina siedemnasta.

- Idę do siebie. - powiedziałam i skierowałam się ku pokoju, a za mną poszedł Janek.

Usiadłam na łóżku, po czym opadłam na nie plecami. Przetarłam rękami twarz i ziewnęłam.

- Zmęczona? - zaśmiał się lekko chłopak.
- Yhm trochę. - mruknęłam.
- Pójdę z tobą.

Zdziwiona podniosłam głowę i spojrzałam na niego z uniesioną jedną brwią.

- O czym ty bredzisz? - wypaliłam.
- O pogrzebie. - wzruszył ramionami. - Pójdę z tobą. Sama sobie nie dasz rady, wiem o tym.

Zrobiłam lekko skrzywioną minę, a on od razu to zauważył.

- Co ci znów nie pasuje? - zaśmiał się.
- Ja nie wiem czy to dobry pomysł. - oznajmiłam.
- Niby czemu?
- Nie chce, żeby ludzie gadali.
- A od kiedy obchodzi cię, co ludzie gadają? - zakpił.
- Od kiedy wiem, co potrafią gadać. - przetarłam dłońmi twarz.
- Pójdę z tobą i kropka. - powiedział. - Jeśli tak bardzo się boisz, będę stać z boku. Rozumem, że z Edkiem nie byliśmy zbyt blisko, więc nie chcę się rzucać w oczy.
- Dobrze. - pokiwałam głową.

Ponownie ziewnęłam i przeciągnęłam się.

- Chodź tu. - zaśmiałam się, klepiąc miejsce obok siebie.
- Jak zasnę, to zostaję do rana. - zaśmiał się i pogroził mi placem.
- To nie robi różnicy. - wzruszyłam ramionami. - I tak spędzasz tu większość dnia. - zaśmiałam się.

Janek położył się obok mnie i teraz oboje leżeliśmy na plecach. Oboje spojrzeliśmy na siebie.

- Co się śmiejesz? - zaśmiał się.

Oboje szczerzyliśmy się jak głupi. Iskierki radości w naszych oczach wręcz świeciły, a uśmiechy były najprawdziwsze na świecie.

- Tak po prostu. - uśmiechnęłam się. - A ty?
- Tak po prostu. - wzruszył ramionami i uśmiechnął się.

Położyłam mu dłoń na policzku i delikatnie pocałowałam go w usta. Następnie obróciłam się do niego plecami, żeby móc zasnąć. Janek również przekręcił się na bok i przytulił się od moich pleców. Zasnęliśmy.

***

- Janek, bo Maci- przerwał Tadeusz.

Stanął w drzwiach i pokręcił niedowierzająco głową. Mimo wszystko uśmiechnął się. Zamknął delikatnie drzwi.

- I co? - zapytała Aniela.
- Śpią.
- Jak to śpią? - zdziwił się Dawidowski. - Oboje?
- Tak.
- I będą tak spać do rana? - zaśmiała się Aniela.
- Oczywiście, że ni- zaczął Tadek, ale przerwał. - A zresztą co ja się będę mieszać! Anka ma matkę, niech się ona tym zajmie.
- Tadeusz! - zawołała pani Leonka. - Żeby zaraz nie było tak, że Anielka nie może zostać na noc.

Wszyscy zaczęli się śmiać, łącznie z Tadkiem i rodzicielką.

- Pani Leonka jest po naszej stronie. - zaśmiał się Maciek.
- Idźcie już dzieciaki, bo ich obudzicie w końcu. - pani Zawadzka wzięła się pod boki i pokręciła głową w rozbawieniu.
- Dobranoc! - zawołali Alek i Nika, wychodząc z mieszkania.
- Idę do siebie. - oznajmił Tadek.

Pani Leonka tylko kiwnęła głową na znak zgody. Kiedy jej syn wszedł do pokoju, ona uśmiechnęła się lekko i podążyła ku pokoju córki. Otwarła delikatnie drzwi i zaśmiała się cicho, widząc wtuloną w siebie dwójkę zakochańców. Podeszła do nich cicho, po czym wzięła jedną z poduszek i włożyła między nich. Następnie odeszła, śmiejąc się pod nosem.

***

Następnego dnia...

Wszyscy krzątali się po domu. Janek był w łazience i przebierał się w ubrania, które pożyczył mu Tadeusz.

- Pada. - powiedziałam, patrząc w okno.

Stałam już w czarnej sukniece zapinanej na guziki na przodzie, we włosach związanych w solidnego koka i czarnym swetrze na ramionach.

- W pogrzeby powinno padać. - oznajmiłam.
- W takim razie w Polsce powinno padać codziennie. - powiedział Tadek.
- Na pewno nie chcesz iść?
- Nie, nie powinno być dużo ludzi, bo będzie podejrzanie. - oznajmił. - Przekaż moje kondolencje.

Kiwnęłam głową na znak zgody i wtedy Jasiek wyszedł łazienki.

- Możemy iść. - powiedział.

Miał na sobie czarne spodnie, białą koszulę i czarną kamizelkę. Włosy ułożone na żelu.

- Ten żel ci cały spłynie. - zaśmiałam się cicho. - Musimy wziąć parasolkę.
- Chodźmy.

Chłopak podał mi ramię i podążyliśmy ku wyjściu.

- Wrócimy od razu po pogrzebie. - oznajmiłam przed wyjściem.
- Dobrze. - kiwnęła głową mama.

Weszliśmy z mieszkania, a w drzwiach kamienicy otwarłam parasolkę.

Natomiast w mieszkaniu pani Leonka i Tadeusz nadal parzyli w zamknięte drzwi.

- Jesteś jakaś nie w sosie. - zauważył Tadek.
- Muszę porozmawiać z Anastazją. - odparła.
- To coś poważnego, mamo? - zapytał.
- Nie, nie martw się. - uśmiechnęła się. - Miałam z nią porozmawiać wczoraj, ale nie zdążyłam.

Szliśmy średnim tempem po chodniku. Mijaliśmy ludzi, którzy bez parasolek szybkim krokiem podążali do celu by nie zmoknąć.

- Boisz się? - zapytał Janek, czując jak spięta jestem.
- Trochę. - odparłam.
- Dasz radę. - powiedział. - Będę tam z tobą, pamiętaj.

Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Widziałam rodzinę Wilczyńskich i znajomych ze szkoły, wszyscy ubrani na czarno i pogrążeni w żałobie.

Ksiądz odprawiał mszę na zewnątrz, bo miał kilkanaście takich pogrzebów do odprawienia. Tak też nie tylko my dziś kogoś żegnaliśmy na wieki.

Stałam gdzieś w środku, między rodziną a przyjaciółmi. Za mną stał Janek, który trzymał mnie kurczowo za rękę. Potrzebowałam tego. O ile próbowałam być silna, to widząc trumnę wkładaną do grobu, rozpłakałam się. Wtedy Janek objął mnie i gładził po plecach.

Ludzie zaczęli się zbierać, niektórzy podchodzili do rodziny, żeby powiedzieć parę słów. Taką osobą chciałam być też ja.

- Podejdę do nich na chwilę. - oznajmiłam, patrząc na Janka. - Zostań tu, dobrze?
- Oczywiście. - westchnął.
- Naprawdę dziękuję. - odparłam i pocałowałam go szybko w policzek.

Odetchnęłam głęboko, po czym ruszyłam w stronę państwa Wilczyński.

- Dzień dobry państwu. - powiedziałam.

Dopiero po chwili zorientowałam się jak źle brzmiało "dzień DOBRY" w owym momencie.

- Dla kogo dobry, dla tego dobry. - odparła mama Edka, która cały czas wpatrywała się w grób.
- Jak śmiesz się tu w ogóle pokazywać?! - zawołała zrozpaczona Lena.
- Ja..
- To przez ciebie mój syn leży w tym grobie. - oznajmiła pani Wilczyńska głosem pełnym pretensji, żalu i pogardy, a mimo to był stonowany i spokojny.

Nie krzyczała tak jak jej córka, wręcz przeciwnie.

- To nie prawda. Ja chciałam mu pomóc. Gdybym wiedziała, kiedy to się wydarzy..
- To dla ciebie on te dokumenty wyrobił!
- Słucham? - zdziwiłam się.
- Żebyście mogli jechać na te twoją wiochę. A ty i tak mu tam serce złamałaś. - wycedziła siostra Edka.
- Przecież on miał już wcześniej fałszywe dokumenty. - odparłam.
- Owszem miał. - zgodziła się rodzicielka. - Wszyscy mieliśmy od tego samego gościa. Ale jemu się umyślało wyrobić nowe na ten wasz wyjazd. Na już mu były potrzebne, akurat!
- Jeszcze gdyby coś dobrego z tego wyjazdu wyszło. - dodała Lena. - Ale ty go wykorzystałaś i zostawiłaś jak śmiecia! Wrócił zdruzgotany, całymi dniami w pokoju przesiadywał.
- To ty jesteś winna jego śmierci. - oznajmiła pani Wilczyńska, patrząc mi prosto w oczy.
- I jak śmiesz się tu pokazywać z jakimś twom nowym patałachem?! - zawołała Lena. - Mało ci? Ty tam lepiej uważaj, żeby ciebie też do gorobu nie wpędziła!
- Idź stąd. - wycedziła kobieta. - Żałuję, że mój syn cię poznał.

Kiedy dzieje się coś złego, coś niezaplanowanego zawsze szuka się osoby winnej. W końcu nic nie dzieje się bez przyczyny, zawsze ktoś lub coś musi być winne. Tak też staramy się obarczyć kogoś winą, kiedy to nieszczęście przytrafia się nam. A ja doskonale o tym wiedziałam. Jednak nigdy bym nie pomyślała, że Wilczyńscy będą chcieli tą winą obarczyc mnie. Że powiedzą mi, że to przeze mnie Edward nie żyje.

Łzy napłynęły mi do oczu momentalnie. Byłam świadoma tego, że jego rodzice nie wiedzą, że on nie ma mi nic za złe. Ja wiedziałam, bo miałam od niego list. Ale oni nie mogli o tym wiedzieć. Może poczułam się trochę winna, każdy by się poczuł w takiej sytuacji.

- Moje najszczersze kondolencje. - odparłam i zaczęłam odchodzić.
- Idź, idź. Znajdź sobie kolejną ofiarę, ty suko!
- W takim dobrym, porządnym domu takie kurwisko wychowali. - pokręciła głową Wilczyńska z dezaprobatą. - Do burdelu się nadaje jak żadna inna.

Nigdy bym nawet nie pomyślała, że rodzina mojego najlepszego przyjaciela nazwie mnie "suką", a tym bardziej "kurwą". Dlatego też teraz nie dochodziło to do mnie w całości.

Podeszłam do Janka, który podał mi parasolkę. Z pewnością wszystko słyszał, bo rozmowa była na tyle głośna, że dziwne by było, gdyby właśnie nie słyszał. Jednak nic nie mówił. Po prostu szliśmy z powrotem do mojej kamienicy.

***

- Nie mogę uwierzyć, że cię tak potraktowali. - wydusił wreszcie, po całej drodze spędzonej w ciszy.

Staliśmy przed moją kamienicą. Mieliśmy się żegnać, bo Janek chciał iść od razu do siebie.

- Ja też nie. - westchnęłam. - Trochę mi przykro.
- Nie powinno. - odparł. - Chciałaś pomóc, nie twoja wina, że stało się jak się stało. - wzruszył ramionami. - Ty znasz prawdę.
- Zastanawiam się, czy naprawdę to jest prawda..
- Tego się już nie dowiesz. - westchnął. - Ale szczerze wątpię, że Edek by ci kłamał. Tym bardziej w ostatnim liście.
- Kocham cię. - uśmiechnęłam się.
- Ja ciebie bardziej. - zaśmiał się i pocałował mnie w czubek głowy. - Do zobaczenia!
- Serwus! - pomachałam mu i weszłam do kamienicy.

Powoli weszłam po schodach i zatrzymałam się przed drzwiami mieszkania. Dopiero po chwili przemyśleń i ukrycia obelg, które otrzymałam z tyłu głowy, postanowiłam wreszcie wejść do domu.

- Wróciłam! - zawołałam.
- Jak się czujesz? - zapytał Tadek, wychodząc z kuchni.
- Nieźle. - uśmiechnęłam się. - Wczoraj było gorzej.
- To dobrze. Mama jest u ciebie w pokoju.

Zdziwiłam się lekko, co Tadeusz zauważył.

- Mnie nie pytaj, mówiła, że chce z tobą pogadać. - wzruszył ramionami.
- Dobrzeee...

Zdjęłam buty, które były na lekkim obcasie i na bosaka podążyłam ku mojej jaskini. Kiedy otwarłam drzwi, ujrzałam rodzicielkę, siedzącą na fotelu.

- O jesteś. - uśmiechnęła się i wstała.
- Tak. Tadeusz powiedział, że chciałaś o czym ze mną porozmawiać.
- Owszem. - rozejrzała się po pokoju. - Usiądź, proszę.
- Mam się bać? - zaśmiałam się.
- Pamiętasz, co wczoraj powiedziałaś? - zapytała z powagą, pomijając moje pytanie.
- Dużo rzeczy wczoraj powiedziałam. - przełknęłam ślinę.

Mama spojrzała na mnie z dużą, wręcz przytłaczającą powagą i od razu sobie przypomniałam.

- Ah to.. - westchnęłam. - Tak, pamiętam.
- O tym chcę porozmawiać.
- Nie ma o czym rozmawiać. - odparłam. - Gdyby Bóg naprawdę był, nie pozwolił by na to, co się dzieje.
- Jesteś chrześcijanką i nie wolno ci tak mówić. - powiedziała.
- Coraz bardziej wątpię w to, że nią jestem.
- Anastazja, ludzie często wątpią w Boga, ale w czasie wojny w Boga się albo wierzy, albo nie wierzy. - wyjaśniła. - Tu nie ma czasu na wachanie.
- Więc chyba przestałam wierzyć. - wydukałam.
- Jedna sytuacja nie sprawia, że przestajesz wierzyć.
- Ale to nie jest jedna sytuacja! - zawołałam. - Wojna to największy argument, te wszystkie rozstrzelania, katowania, publiczne wieszanie czy bicie kogo popadnie. Czy Bóg, który nas kocha, pozwoliłby na nasze cierpienie?
- Kiedyś ktoś powiedział coś typu „Kto nie zna historii, skazany jest na jej ponowne przeżycie". To nie Bóg tworzy wojnę, to ludzie ją tworzą, złotko. - oznajmiała, łapiąc mnie za rękę.
- Mamo, czy ty po tym wszystkim nadal wierzysz?
- Oczywiście, że wierzę.
- Bóg zabrał ci męża, tak po prostu, a ty nadal go kochasz. - odparłam.
- Bo tam jest szczęśliwy. I na pewno tam mu jest lepiej, niż tam tu teraz.
- A gdyby cię wzięli na katowanie, wciąż byś wierzyła?
- Wierzyła bym.

Patrzyłam na tę kobietę z pełnym podziwem. Nie potrafiłam sobie uświadomić, jak silna jest jej wiara.

- A gdybyś trafiła do obozu koncentracyjnego, nadal byś wierzyła?
- Wierzyła bym. - oznajmiała.
- Dlaczego...?
- Bo tylko wiara i nadzieja może cię utrzymać przy życiu, słonko. Gdy tracisz jedno z nich, tracisz cząstkę życia. - wyjaśniała. - A gdy stracisz obie, tracisz życie.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię podziwiam, mamo. - powiedziałam po cichu.
- Ja ciebie też, Anka. - uśmiechnęła się i przytuliła mnie. - Podziwiam cię od zawsze.

Mimo całkiem sensownych argumentów, nadal nie jego nie byłam pewna. Niepewność to powinno być niej drugie imię. Nie byłam pewna wiary. Nie byłam pewna prawdy i powodu śmierci Edka. Nie byłam pewna związku z Jankiem, w którym niby to jesteśmy, a niby nie. Mogłam być pewna tylko i wyłącznie jednego - wojna będzie trwać długo. Bardzo długo. I jeszcze nie raz będziemy przez nią cierpieć.

____________________________________________

Witam was Iskierki bardzo gorąco! ❤️✨

Ah naczekaliście się, prawda? Mam nadzieję, że wam to jakoś wynagrodziłam! Było dużo wrażeń?

Podzielcie się opiniami na temat rozdziału w komentarzach! ❤️

Ludzie w czasie wojny często tracili wiarę w Boga. Tak też postanowiłam ten temat tu wpleść, chyba nie wyszło mi to najlepiej, ale co tam, haha!

Gdyby ktoś miał zdanie, że zrobię z Anki idiotkę itp. to o to chodzi, haha! Anastazja nie jest święta, każdy ma swoje wady. Jedni mają ją lubić, inni nie. Nie che żeby była to postać idealna, która wszyscy kochają. No to tyle haha

No i tak ogłoszenia parafialne czas zacząć, haha! Najważniejsze zaznaczone emotką "⛔"!

⛔ 1) Wiem, że się powtarzam i czuję się z tym niezwykle głupio, ale - Proszę was, czytelników sjw o follow. Dużo informacji związanych z książką pojawia się na moim profilu i nie wszyscy je widzą, a chciałabym, żeby wszyscy byli dobrze poinformowani. Dziękuję! ❤️🌷

2) Przypominam, że mam hasztag! Będzie mi niezmiernie miło, jeżeli dodacie go do opisu! #iskierki_Karolinki_eM

⛔ 3) Chciałabym was poinformować o czasie w jakim będę dodawać rozdziały. Biorąc pod uwagę rok szkolny, nową szkołę i wiele innych czynników, postanowiłam ŻE rozdziały będą się pojawiać CO MIESIĄC. Wiem, że to strasznie długo, ale wolę to niż mówienie wam, że będzie wtedy i wtedy i okazuje się, że go nie ma. Jeżeli oczywiście dam radę dodać do wcześniej, to to zrobię!

⛔ 4) Tu mamy sprawę bardziej hmm stylistyczną? Chodzi mi o dialogi. Nie wiem czy zauważyliście, ale od tego rozdziału myślniki w dialogu zostają zmienione z tych "-" na te "-". Chciałbym jeszcze was zapytać, jak wolicie czytać dialogi. Tu mam przykłady:

a) - Anka jest głupia. - powiedzieli czytelnicy.
- Tak, to święta prawda! - odparłam

CZY

b) - Janek też nie jest święty. - dodali zwolennicy Edka.

- Od Janka to wy się odwalcie! - zawołali najwięksi shiperzy Anka tudzież Janki.

Mała zmiana, a daje wiele. Pytam was o to, bo od początku pisze sposobem a), więc może się przyzwyczailiście. Ale zależy mi na waszej wygodzie, więc wybierajcie!

I chyba to tyle, pewnie znowu czymś zapomniałam. Jeżeli jeszcze nie czytaliście, nie widzieliście to u xxMadame_xx pojawił się niedawno wywiad ze mną, więc zapraszam!

Do następnego i bajoo! ❤️

Przepraszam za wszelkie literówki!

Dodany ~ 13 września 2020

Słowa: 9180

Continue Reading

You'll Also Like

105K 10.4K 65
❝Na Odyna, Juliusz, czy ty naprawdę musisz być taki wkurzający?❞ ~*~ Juliusz Słowacki jest przegrywem i doskonale zdaje sobie z tego sprawę, Adam Mic...
174K 6.1K 59
Młoda brunetka wkracza w dorosłość w najgorszym czasie - w czasie wojny. To właśnie wtedy w jej życiu nastają gwałtowne zmiany. Przyszłość wali jej s...
1.7K 275 16
druga część sezonu pierwszego Tylko tłumaczę! Uciekając przed dziadkiem, szalonym naukowcem, młoda oraz błyskotliwa Xi ginie w eksplozji i zostaje pr...
1.9K 279 28
Powieść znana jest również pod nazwami "Golden Stage" oraz "Huang Jin Tai" Autor: Cang Wu Bin Bai Ilość rozdziałów: 80 + 4 rozdziały dodatkowe Na moi...