WolfKnight

By JagodaWi

3.9K 258 11

Księga I trylogii |WolfKnight| W moim świecie podzieloną na rasy i społeczeństwa ludzkość obowiązuje ścisła h... More

Świat Mocy
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35

Rozdział 9

112 7 0
By JagodaWi

Ja, Królowa Świata Mocy, oświadczam, że każda osoba, która złamie Traktat, poniesie karę Śmierci z mojej katowskiej ręki i odpowie za swoje haniebne czyny w Abaddonie. W przypadku wyjątkowym na oskarżonego może zostać nałożony wyrok inny niż wyżej wymieniony jedynie za moją królewską decyzją.

Tak brzmiała treść krótkiego dekretu, który publicznie wygłosiłam w południe tego samego dnia, co odbył się pierwszy Sąd. Reakcja poddanych przerosła moje oczekiwania, oczywiście w pozytywnym sensie. Ludzie bardzo dobrze przyjęli moje zarządzenie, dzięki czemu mój autorytet się jeszcze bardziej powiększył.

– Niech żyje, Królowa! – krzyczeli na całe gardła. – W końcu ktoś zaprowadzi porządek w tym świecie!

– Precz z przestępcami!

– Przestępcy do Abaddonu!

A ja mogłam się tylko cieszyć, że udało mi się trafić w samo sedno sprawy. Niby społeczeństwo uwielbiało walczyć i się nawzajem zabijać, ale tylko jeżeli odbywało się to według odgórnie przyjętych zasad moralności. Domyślałam się, że trochę to potrwa, zanim sytuacja w rzeczywistości się unormuje. To był dopiero początek wymagającego wielkiego wysiłku porządkowania chaosu, w którym królestwo topiło się przez ostatnie kilkadziesiąt lat.

***

Kto by pomyślał, że siedzenie przy biurku mogło tak człowieka zmęczyć? Nie robiłam przez resztę dnia praktycznie nic poza wypełnianiem papierów, a czułam się psychicznie tak, jakbym polowała samotnie kilka godzin w bardzo trudnych warunkach. Poza tym zwierzyna, za którą w tej chwili goniłam, miała chyba niewyczerpane pokłady energii i ewidentnie się ze mnie naigrywała. Gdy tylko uświadomiłam sobie, że od dzisiaj praktycznie każdą noc spędzę nad dokumentami, to przestałam się dziwić, dlaczego moi poprzednicy traktowali aspekt papierologii po macoszemu. No bo komu by się chciało poświęcać czas na odpoczynek, aby barować się z tymi zapisanymi drobnym druczkiem kartkami? Mnie się jednak musiało chcieć...

– Skończyłaś? – zapytał Zimer, stając w otwartym wejściu do mojego pogrążonego w półmroku gabinetu i tym samym oderwał moją osobę od bolesnych rozmyślań.

Wcześniej mężczyzna próbował mnie przekonać, abym dała sobie spokój z dokumentami i zostawiła je na jutro, gdy będę miała więcej siły. Ale ja, jak to ja, uparłam się, że nie chciałam niczego odkładać na później i zabrałam się do tej cholernej roboty. Przynajmniej nie musiałam się już tym przejmować, bo ostatni segregator wylądował właśnie w szufladzie biurka, którego blat stał się niemalże idealnie pusty. Leżały na nim jedynie wyłączony laptop, pudełko z długopisami, samoprzylepne karteczki i lampa rozświetlająca otoczenie.

– Tak – oświadczyłam zwyczajnym tonem i wstałam z obrotowego fotela. Pełno-twarzową maskę i koronę zdążyłam wcześniej odnieść do siebie do sypialni.

– Było się mnie posłuchać – stwierdził przewodniczący, lustrując mnie krytycznym wzrokiem. Zastanowiłam się, czy rzeczywiście tak mocno biło ode mnie zmęczenie.

– Nie było aż tak źle – skłamałam płynnie. – Przejdziemy się? Chętnie przewietrzę swoją głowę.

– Jasne – odparł, przepuszczając mnie w drzwiach, a na jego ustach zagościł niewielki uśmiech.

Na końcu jasnego korytarza Prywatnego Skrzydła znajdowało się wyjście do ogrodów, za co byłam niezwykle wdzięczna temu, kto kiedyś zaprojektował ten zamek. Gdy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz, z nieskrywaną przyjemnością odetchnęłam świeżym, chłodnym powietrzem. Jesień w tym roku okazała się niezwykle ciepła jak na standardy naszego klimatu umiarkowanego. Trochę żałowałam, że nie mogłam spędzić tych dni z watahą pośród dzikich, leśnych ostępów. Pierwszy tygodniowy urlop miałam niestety dopiero na koniec miesiąca. Dziesięć dni wolnego musiało jeszcze trochę poczekać. Moje barki samoistnie opadły, a postawa się rozluźniła, gdy zeszłam schodkami z kamiennego podestu i na chybił trafił wybrałam odgrodzoną od otoczenia krzewami alejkę. Z chęcią przestudiowałam zapachy najbliższych roślin i z przymkniętymi oczami zaciągnęłam się naturalną wonią puszczy, przywianą tutaj od strony wysokich murów.

– Szybko się przystosowujesz do ludzkiego życia – zauważył Zimer, krocząc obok mnie nie tak wąską ścieżką i zwracając ponownie na siebie moją uwagę. – Przygotowałem się na to, że będziesz bardzo mocno przeżywać rozłąkę z dziczą, a tu proszę, dajesz sobie radę bez większego problemu.

– Też myślałam, że pójdzie mi to o wiele gorzej – przyznałam z westchnięciem i obdarzyłam towarzysza krótkim spojrzeniem. Od niego również biło zmęczenie i najwyraźniej spacer był mu potrzebny tak samo jak mi. – Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale w niektórych momentach czuję się tak, jakby stanowisko Królowej było stworzone specjalnie dla mnie.

– Czasem tak bywa, że niektórzy rodzą się Władcami. Najwyraźniej ty należysz do tego grona – skomentował, po czym wzruszył beztrosko szerokimi ramionami. – I dobrze.

– Ty też urodziłeś się Władcą? – zapytałam, spoglądając znowu na niego. Wiedziałam, że wkraczałam na niewygodny temat, ale nie zamierzałam się wycofać. Zimer stał się dla mnie kimś ważnym i chciałam go w pełni zrozumieć, między innymi poznając jego przeszłość.

– Dlaczego tak sądzisz? – spróbował wywinąć się od odpowiedzi.

– Jesteś ode mnie rok młodszy, a zdobyłeś całkowite poparcie Rady i zostałeś Alfą watahy, do której wcześniej nie należałeś – odparłam pewnym tonem. – Musi więc być w tobie coś z naturalnego przywódcy.

– Widzę, że nie uniknę tej rozmowy – mruknął z wyczuwalnym niezadowoleniem. – Na pewno chcesz słuchać o mojej przeszłości?

– Wolisz, abym wyciągnęła te informacje od Agentów lub co gorsza pogrzebała w bazie danych? – zaproponowałam z chytrym błyskiem w oku.

– Nie, sam ci powiem – odpuścił od razu i wskazał kamienną ławkę, która stała w pobliżu pośród gęstych krzaków.

Zbliżyliśmy się do niej spokojnym krokiem i usiedliśmy obok siebie, zachowując jednak pewien dystans. Tej nocy chmury nie zakrywały nieba, więc łatwo można było obserwować gwiezdne konstelacje i księżyc po przebytej pełni. Zerknęłam na mężczyznę, który założył nogę na nogę i opadł plecami na oparcie. Ze swoją bladą cerą przypominał mi w tym momencie jedną ze schowanych w ogrodzie rzeźb, ociosanych z jasnej skały. Srebrne światło oblewało jego niemalże nieruchomą sylwetkę przystrojoną w białą szatę z dość dużym rozcięciem na piersi, w którym dumnie prezentował się naszyjnik z fantazyjnie oszlifowany szmaragdem. Kamień ten idealnie pasował do jego toksycznie zielonych tęczówek, uciekających właśnie w dal, by pozwolić umysłowi pogrążyć się we wspomnieniach. Zdziwiłam się, jak łatwo osiągnęłam cel i przekonałam przewodniczącego do opowiedzenia o sobie. On chyba naprawdę musiał mi ufać.

– Nie urodziłem się w dziczy tak jak ty – rozpoczął sam z siebie po chwilowej ciszy. – Moimi rodzicami są arystokraci z rodu Krie. Najgorsze, że moja matka należy do głównej linii i miała, to znaczy nadal ma chorą obsesję na punkcie czystości Mocy w rodzinie. Ogień, ogień i tylko ogień. No i pojawiłem się ja. Pomijając to, że nie przypominałem z wyglądu nikogo z rodzicieli i ich znanych przodków, przyjęto mnie entuzjastycznie. Moje predyspozycje do zostania kimś potężnym było czuć na kilometr. Przeżyłem spokojnie parę lat otoczony luksusami i najdoskonalszymi wychowawcami. Zdążyłem poznać Shadowa, a nawet zainteresowali się mną ówcześni radni. Ale przyszedł około jedenastego roku życia moment, w którym moja Moc zaczęła się ujawniać. Wyobraź sobie teraz reakcję mojej matki na widok mnie zamieniającego się nagle w wilka.

– Bardzo ją to zirytowało? – zapytałam z dziwnym dla mojej osoby współczuciem.

– Na początku jeszcze starała się to zaakceptować, ale prędko ta dobroć jej przeszła – stwierdził z przekąsem, nie zerkając ani razu w moją stronę. – Ojciec nic nie miał do gadania. Odsunięto mnie od majątku i wpływów rodu, zaczęto poniżać i upokarzać. Oczywiście w tajemnicy, aby nikt nie oskarżył ich o okrucieństwo. Nie wiem, jakim cudem to przetrwałem. Chyba tylko dzięki wsparciu Shadowa. Niby on też należy do wielkiego rodu, nawet większego od Krie, ale zawsze stawał po mojej stronie i nie pozwolił, abym dał się zniszczyć. Gdy skończyłem szesnastkę, udało mi się raz na zawsze uwolnić, jak formalnie wydalono mnie z rodziny. Shadow proponował mi, abym przeprowadził się do dworu Dark. Zostałbym tam pewnie ciepło przyjęty, ponieważ jego matka, która obejmuje pozycję matriarchini rodu, mnie naprawdę lubi. Chciałem jednak udowodnić światu, że rodzina nie miała racji, tak mnie traktując. Cudem zostałem włączony do Zity i szybko awansowałem na Alfę. A rok temu Rada się o mnie upomniała i po kilku miesiącach ustanowiła przewodniczącym.

Pokiwałam głową na znak przyjęcia informacji do wiadomości. Nie miałam pojęcia, co powinnam myśleć o tej historii. Nie potrafiłam zrozumieć, jak rodzice mogli tak potraktować własne dziecko. Domyślałam się, że nie w ten sposób powinno to wyglądać, chociaż sama nigdy nie miałam ani matki, ani ojca. Wszechświat mnie stworzył, ale nigdy się z nim nie spotkałam, nie usłyszałam od niego choćby jednego słowa. Trzy lata temu, w dniu, w którym obudziłam się w tym ciele, nikogo i niczego przy mnie nie było. Miałam wyłącznie podstawową wiedzę w głowie, a mięśnie doskonale znały pierwotne czynności. Resztę musiałam zdobyć sama. Dobrze, że wataha Void zezwoliła na moje przyjęcie w swoje szeregi, bo inaczej pewnie nie skończyłoby się to dla mnie tak dobrze. Cóż, póki co jednak o tych wszystkich faktach nikomu nie wspomniałam.

– Na szczęście moja potęga i zdolności przetrwania zostały postawione wyżej niż zniewaga rodu. Cieszę się z tego niezmiernie, ale nigdy nie zapomnę moim rodzicom tego, co mi zrobili – warknął nienawistnie mężczyzna, choć wściekłość z jego spojrzenia szybko wyparowała.

Zapadło między nami krótkie milczenie, a ja poczułam, jak palce naszych dłoni się ze sobą zetknęły. Jakby nasze ręce same do siebie powędrowały, aby się ze sobą spleść. Przeszedł mnie dreszcz, który dosięgnął serca. Mimo że na zewnątrz było chłodno, moja klatka piersiowa płonęła ogniem piekielnym. Postanowiłam odsunąć na chwilę od siebie uczucia ewidentnie niestosowne w obecnej sytuacji i jak gdyby nigdy nic kontynuowałam rozmowę.

– Czyli to Shadow pomógł ci w największym stopniu – skwitowałam, odwracając głowę w stronę niknącej między krzewami alejki.

– Tak, był moim największym oparciem i jestem mu za to ogromnie wdzięczny – odparł Zimer, udając tak jak ja, że nie zauważał powstałego między nami napięcia. Co prawda kątem oka dostrzegłam, że jego policzki lekko się zaróżowiły, dodając mu uroku.

– Jaki on jest w rzeczywistości? – dopytywałam dalej. W świetle historii przedstawionej przez przewodniczącego Władca Cieni i Snów wydał mi się inną osobą. Nadal czułam do niego dziką nienawiść, ale może po prostu nasza znajomość zaczęła się w zły sposób. W bardzo zły sposób.

– Przyznaję ma on swoje wady – westchnął ciężko – ale ma też swoje zalety. Pod tą całą impulsywnością i agresją, wywoływaną przez chorobę, kryje się dobra osoba. Nie brakuje u niego egoizmu, ale gdy mu na kimś naprawdę zależy, potrafi się całkowicie poświęcić. Jest bardzo opiekuńczy i uczuciowy – mówił ciepłym tonem z dziwnym uśmiechem na szorstkich ustach. – Nie umie kłamać, ale świetnie dochowuje wszelkich tajemnic. Jest potężny, ambitny i niezwykle inteligenty, tak samo jak ty.

Nie poczułam się urażona tym porównaniem, bo w rzeczywistości posiadałam te trzy cechy. W reszcie pozytywów różniłam się jednak znacznie od Shadowa.

– Kiedy ostatni raz się z nim widziałeś?

– Dzień przed twoją koronacją – wyznał z nieskrywanym bólem.

– I w jakim był stanie?

Nie chciałam się do tego przyznać, ale zaczął mnie interesować ten temat. Ciągnęło mnie do informacji związanych z Shadowem. Powoli przestawałam postrzegać go jako szaleńca, wręcz jego osoba szczerze mnie zaciekawiła.

– Jest trochę lepiej – ocenił przewodniczący, bawiąc się jednym ze swoich sygnetów. – Po przegranym z tobą pojedynku wzmogła się jego wola walki, więc mam nadzieję, że uda mi się go wyleczyć. W taki sposób mogę mu się odwdzięczyć za wszystko, co kiedykolwiek dla mnie uczynił. Mam nadzieję, że więź riend zrobi swoje i wrócimy do normalności.

Już otwierałam usta, aby zadać kolejne pytanie, gdy zza najbliższego zakrętu wybiegł Grejs. Jego fioletowe włosy rozwiewały się na boki, gdy szybkim truchtem zmierzał w naszą stronę. Przystanął przede mną i pokłonił się.

– Wybacz, że wam przerywam, Królowo – zwrócił się do mnie, a jego szata przypominająca kimono przestała falować, układając się idealnie wzdłuż wyprasowanych zagięć.

– Mów, co się stało – ponagliłam go, prostując się natychmiast na ławce.

W moim głosie odezwał się chłodny, poważny ton. Pojawiał się on automatycznie za każdym razem, gdy prowadziłam bardziej oficjalne rozmowy. Był to oczekiwany objaw profesjonalizmu, który powinien cechować Władców.

– Yyy...

***

Pędziliśmy w trójkę do Głównej Sali, w której już znajdował się przybyły Agent. Gdy tylko Grejs powiedział, że zamordowano grupę Krótkowiecznych, ja z Zimerem zerwaliśmy się na równe nogi. Po drodze zabrałam ze swojej sypialni maskę i koronę, aby w żadnym razie nie przywitać posłańca „po domowemu". Widząc nas, strażnicy od razu otworzyli wrota, abyśmy nie musieli się zatrzymywać. Przeszłam przez próg i od razu skierowałam się do wysokiego czarnoskórego mężczyzny, czekającego pod podwyższeniem. Miał zdjęty kaptur i skrzyżowane ze plecami ręce. Odwrócił się w naszą stronę, dzięki czemu w jego oczach dałam radę zobaczyć zdenerwowanie. Gdy tylko znaleźliśmy się dostatecznie blisko, zgiął się w ukłonie i wrócił natychmiast do wyprostowanej pozycji.

– Wyjaśnij mi to – zażądałam, jak najspokojniej umiałam, stając między przewodniczącym i zastępcą. Czułam, jak moje pobudzone serce próbowało wysadzić mi klatkę piersiową.

– Królowo – odezwał się przybyły Agent, starając się ukryć niepokój w swoim głosie. – Czterdzieści minut temu znaleźliśmy na obrzeżach Anatonis siódemkę Krótkowiecznych z poderżniętymi gardłami. Mieli na sobie nieliczne ślady walki, a na stosie ich ciał leżała zabezpieczona koperta z listem, który obecnie znajduje się u nas w laboratorium z pozostałymi dowodami.

Podał mi kartkę z wydrukowanym zdjęciem przedstawiającym ową wiadomość, która wyglądała tak, jakby jej autor zamiast tuszem z długopisu posłużył się czyjąś krwią.

– Do naszej nowej Królowej: abdykuj po dobroci albo pojawią się kolejne ofiary, twoja droga Opozycja – przeczytałam groźbę na głos.

– Podejrzewamy, że sprawców było kilku – kontynuował czarnoskóry. – Niestety na miejscu nie znaleźliśmy póki co niczego, co mogłoby wskazywać ich tożsamość. Jak stwierdził po pierwszych oględzinach patolog, rany zostały zadane sztyletami, a ofiary nie są ze sobą w żaden widoczny sposób powiązane.

– Dowiedzcie się jak najwięcej, przebadajcie każdy dowód – rozkazałam, gdy tylko skończył mówić. – Informujcie mnie o wszystkim.

– Oczywiście, Królowo.

Agent zniknął bezzwłocznie za drzwiami, pozostawiając naszą trójkę samą w Głównej Sali.

– Co się właśnie stało? – mruknęłam do siebie, dalej wpatrując się w zdjęcie listu.

– To nie możliwe, aby opozycja pojawiła się tak szybko – odezwał się Grejs z wyraźnym zamyśleniem w głosie. – Potrzebowaliby o wiele więcej czasu, aby się zgrupować i zaplanować tak idealne morderstwo.

– Chyba że mieli to już wcześniej przygotowane – odparł Zimer.

– Albo kieruje nimi jakiś genialny dowódca – dodałam, przeczesując nerwowo włosy.

– Ale o co im chodzi? – zapytał zastępca, zaczynając chodzić dookoła miejsca, w którym wcześniej stał. – Królowa nie zdążyła jeszcze praktycznie niczego zrobić poza wydaniem oświadczenia odnośnie wyroków dla przestępców łamiących Traktat.

– Może nie mają nic do mnie – zasugerowałam, podnosząc wzrok na Xianga, który postanowił się na moment zatrzymać. – Pewnie są wściekli, że zajęłam ich wymarzoną pozycję. Chcą po prostu władzy, a prawdopodobnie nie znajdują się na tyle wysoko w hierarchii, aby uczciwie o nią zawalczyć.

Nie miałam już dość problemów do rozwiązania?, pomyślałam z wyrzutem. Cóż, najwyraźniej, ktoś uznał, że nie. Teraz jeszcze ta Opozycja...

– Możesz mieć rację, WolfKnight – przyznał przewodniczący, zwracając moją uwagę. – Dużo osób chętnie położyłoby swoje łapy na twoim stanowisku. Poza tym ty, jako świeża Królowa, możesz im się wydawać przeszkodą dość łatwą do pokonania. Koronacja dużo zrobiła, ale jeszcze długa droga przed tym, jak wyrobisz sobie dostateczny respekt wśród społeczeństwa, aby ono samo ciebie broniło. Opozycja pewnie chce wykorzystać ten chwiejny moment, w szczególności że przeciągnie się on jeszcze bardziej ze względu na poważne zmiany, które zamierzasz wkrótce wprowadzić.

Pokiwałam niemrawo głową, w pełni się z nim zgadzając. Nie było jednak innego wyjścia, musiałam sobie z tym nowym problemem poradzić i w żadnym razie nie rezygnować ze swoich ambitnych planów uporządkowania świata. Przynajmniej mogłam liczyć na to, że ludzie oddadzą mi należyty szacunek, gdy pozbędę się tych morderców i możliwe, że reszta spraw po części rozwiąże się sama. Usunę tę Opozycję, postanowiłam w duchu, dopisując ten punkt na sam szczyt listy rzeczy do zrobienia. Cóż, nikt nie miał prawa się przeciwstawiać swojej nowej Władczyni, która bezsprzecznie udowodni królestwu, do czego była zdolna. Oj tak, pokażę im, że nie powinno się ze mną zadzierać.

– Byli inni kandydaci do tronu poza mną? – zapytałam towarzyszących mi mężczyzn, choć odpowiedź wydawała mi się oczywista.

– Tak – potwierdził od razu Grejs. – Prezentowali się dosyć licznie, choć większość z nich z marszu odrzuciliśmy.

– Macie ich wszystkich sprawdzić – rozkazałam twardo i zgniotłam w pięści otrzymaną od Agenta kartkę.

W głębi duszy wiedziałam, że ta gra, w którą zostałam wplątana, dopiero się rozpoczęła. Ale obecnie na szachownicy świata Królową stałam się ja i postanowiłam zbić wszystkie zagrażające pokojowi pionki. Wy spisaliście groźbę cudzą krwią, pomyślałam do Opozycji, więc ja wyroki Śmierci wydane na was spiszę waszą. Odetchnęłam głębiej, odsuwając od siebie te nienawistne emocje. Przecież nie mogłam działać tak pochopnie, chociaż moje serce się do tego wyrywało, szepcząc do mnie zachęcająco. Uciszyłam je jedną szorstka myślą i z powrotem dopuściłam do władzy swój zdrowy rozsądek.

Continue Reading

You'll Also Like

5.4K 144 10
MxP | Patryk zakochuje się w Maćku, jednak stoi wiele przeszkód aby doszło do ich związku. To czy będą razem?
23.4K 1K 21
Nazywają to obsesją. Ja, nazywam to miłością. Zresztą, co za różnica? - Harry Styles Zgoda na tłumaczenie jest ✔ Oryginał opowiadania należy do @Arc...
2.1M 187 6
Piszę od nowa, zapraszam! Kiedy tracisz wszystko na czym ci zależy, nie czujesz złości, nie czujesz strachu, nie czujesz nic. Tylko rozpacz, która j...
Wyznania By Joanna

Mystery / Thriller

3.2K 724 26
Sprawa Jacka Kowalika może zostać ponownie otwarta i wzbudza to niepokój pewnego mężczyzny. Nie wie on, co zdarzyło się tego feralnego dnia, ale obaw...