Rozdział 19

63 6 0
                                    

Miał zamknięte powieki, a jego klatka piersiowa unosiła się delikatnie w miarowym tempie. Poczułam ukłucie żalu, że nie mogłam zobaczyć czekoladowych tęczówek ani usłyszeć klarownego głosu zapewniającego mnie, że wszystko było w porządku. Przed sobą widziałam jedynie nieruchome ciało arystokraty leżące na okrytej grubym kocem więziennej pryczy. Uznałam, że ból od igieł Stradona wystarczał jako tortura, więc Shadowa traktowano w kwestii życiowego funkcjonowania wręcz z należną mu godnością. Służba zapewniała mu trzy ciepłe posiłki dziennie, Henker w ciągu doby kilka razy wypuszczał go do łazienki w areszcie, a dwór Dark z wielką chęcią przysłał mu dostatecznie dużo ubrań na zmianę. Powiedzmy, że nawet przymknęłam oko na dwa koce dla Władcy Cieni i Snów, choć oficjalnie nie wyraziłam na nie zgody.

– Jak dawno temu zemdlał? – zapytałam cicho Henkera.

– Niedawno – odparł Agent, porządkując swoje rzeczy porozrzucane w kącie. Zamknął okładkę książki i ponownie popatrzył na skazańca. – Jakieś dwie godziny temu.

Rzucił powieść na rozłożone pod pustą ścianą składane łóżko. Chyba z dwa razy zaproponowałam mu, aby spał w jednym z pokoi przeznaczonych dla strażników, ale konsekwentnie odmawiał. Wolał cały czas przebywać w celi Władcy Cieni i Snów. Rozumiałam to poczucie obowiązku, więc dłużej nie nalegałam.

– Miałem właśnie iść do Rience'a po zastrzyki, więc jeśli Pani pozwoli, oddalę się na chwilę.

Skinęłam w milczeniu głową. Gdy tylko kroki mężczyzny ucichły w oddali korytarza, podeszłam powoli do pryczy i po krótkim wahaniu usiadłam na jej brzegu. Nie potrafiłam oderwać wzroku od stężałej w beznamiętnym wyrazie twarzy Shadowa, jakby nagle miał się obudzić. Kajdany nieprzerwanie ściskały jego nadgarstki, a pod skórą widniały długie wypuklenia. Zasłużył sobie na to, na ten ból i doskonale to wiedziałam. Jednak gdzieś w głębi mnie nieśmiało odzywało się uczucie mocno kolidujące z moim brakiem wyrzutów sumienia. Korzystając z tego, że nikt nie przybywał w pobliżu i nie mógł tego zobaczyć, złapałam delikatnie prawą dłoń więźnia. Splotłam bezwładne palce ze swoimi i tym gestem prostym gestem zniszczyłam chłodny dystans, który pomiędzy nami trzymałam. On nie był Zimerem, praktycznie go nie znałam. Ale w końcu gdyby nie on, nigdy nie opuściłabym terenu watahy, nie rozpoczęłabym ludzkiego życia, nie zostałabym Królową i co najważniejsze nie poznałabym przewodniczącego Rady. Byłam mu ogromnie wdzięczna.

– To nieodpowiedni moment, ale dziękuję, Shadow – wyszeptałam z pełną szczerością.

Gdybyśmy inaczej zaczęli naszą znajomość... Nie, w końcu nigdy nie było za późno, aby coś naprawić. Mogliśmy się doskonale dogadać, a nawet powinniśmy, skoro oboje byliśmy miłościami tej samej osoby. Prychnęłam. Wszystko utrudniały te cholerne przestępstwa, których dopuścił się arystokrata. Na szczęście już zdążyłam znaleźć odpowiednie rozwiązanie.

– Przeżyj te tortury. Zrób to dla siebie, a nawet jak nie dla siebie, to dla Zimera – poprosiłam cicho, wciąż trzymając go za bursztynową dłoń. – Bo to dopiero początek, Shadow. Obiecuję ci to.

***

– Sytuacja została opanowana – poinformował posłaniec, kłaniając się jeszcze raz. – Gazociąg został naprawiony i na nowo podłączony. Wszyscy ranni otrzymali odpowiednią pomoc medyczną, i tylko nieliczni nadal przebywają w szpitalach.

– Doskonale – odparłam chłodno, zaszczycając go kamiennym spojrzeniem. – Przekaż swojej Jurysdytce, że w razie potrzeby, jestem gotowa wspomóc ją odpowiednimi środkami.

– Tak zrobię – zapewnił i oddalił się w kierunku wyjścia.

Cóż, przynajmniej jedna sprawa z głowy. Wildener wróciło do normalności, tak jak większość miast. Szum wokół Opozycji jednak nadal trwał i przynosił najróżniejsze incydenty od hucznych uroczystości, po nieliczne ataki. Rada uważała, że wszystko wyciszy się niebawem i taką miałam nadzieję.

WolfKnightWhere stories live. Discover now