Rozdział 7

137 7 0
                                    

Nad tak dobrze znajomą mi puszczą dumnie górowała wielka budowla z ciemno-szarej cegły – zamek Chelema. Grube ściany i dodatkowe mury schodziły się w liczne, wysokie wieże zakończone czarnymi, spiczastymi dachami, które jak stada kruków wznosiły się nad czubkami drzew. W oszklonych oknach udekorowanych masywnymi maswerkami przywodzącymi na myśl kwiatowe kompozycje przemykały od czasu do czasu tajemnicze cienie. Największe z portali wieńczyły trójkątne wimpergi i smukłe pinakle z ozdobnymi, metalowymi kwiatonami. Na gzymsach, których nie okalały blanki siedziały zwierzęce gargulce w pozycjach zdradzających gotowość do ataku, a ostatnie blaski nocy delikatnie pieściły ich kamienne skóry. W niektórych miejscach po przyporach wdrapywały się nawet soczyście-zielone rośliny próbujące sięgnąć nieba i gwiazd. Bijący od tego wszystkiego mrok i pancerna potęga od pierwszych chwil skradły moje twarde serce.

Główne wejście prezentowały ciężkie wrota wykonane z zimnego jako lód metalu, znajdujące się na szczycie półokrągłego podestu kończącego dziedziniec. Gdy pokonało się tych kilka masywnych stopni, można było dostać się do środka zamku zaprojektowanego na planie krzyża. Wnętrza oczywiście urządzono w arystokratycznym stylu, aczkolwiek o wiele bardziej surowym niż ten, z którym spotkałam się w dworze Dark. Starano się po prostu nie odbierać temu miejscu jego charakterystycznego klimatu, więc na szerokich korytarzach nie znajdowało się nic poza lampami, długimi chodnikami w krwistych odcieniach czerwieni oraz gdzieniegdzie pięknymi obrazami. Dzięki temu każdy gość mógł podziwiać naturalne nierówności cegieł, gwiaździste sklepienie oraz oryginalne arkady.

Dużą część parteru zajmowała Główna Sala – miejsce spotkań moich z poddanymi, w którym również odbywały się Sądy i ważne uroczystości. W większym skrzydle po zachodniej stronie mieściły się komnaty służby, w którą wliczało się dwóch kucharzy, kilka pokojówek i kamerdynerów, ogrodnik, specjalista od wszelkich napraw, prywatny lekarz oraz strażnicy pilnujący całego kompleksu. Nie potrzebowaliśmy więcej, w końcu na co dzień mieszkałam tu tylko ja i Rada. Swoją własną kwaterę miałam w Prywatnym Skrzydle na wschodzie przeznaczonym dla Władców, które obejmowało trzy sypialnie z łazienkami oraz gabinet. Prawie nikt nie mógł tu tak po prostu tu wejść, chyba że wcześniej uzyskał ode mnie stosowne pozwolenie.

Na pierwszym piętrze znajdowały się Sala Obrad, salony do oficjalnych spotkań, jadalnia, biblioteka, gabinet lekarza oraz Skrzydło Rady z dwunastoma sypialniami, dwunastoma gabinetami oraz prywatnym salonem. Na dwóch kolejnych kondygnacjach wybudowano pokoje dla ewentualnych gości lub rodziny królewskiej i inne pomieszczenia służące głównie rozrywce. Całość wieńczył zagracony strych, baszty używane zgodnie z kaprysem Władcy oraz trzy wewnętrzne dziedzińce. Piwnicę za to wypełniono pomieszczeniami gospodarczymi, kuchnią, dodatkowymi kwaterami dla służby, a w jej głębszej części można było znaleźć kilkanaście pustych cel mogących służyć za więzienie.

Otoczony pięknym, stworzonym na życzenie dawnych domowników, ogrodem zamek Chelema leżał stosunkowo blisko stolicy Świata Mocy, ponieważ coś około pół godziny drogi samochodem od granicy przedmieść Anatonis. Od wielu Wieków służył moim poprzednikom za dom, ale mimo tego był praktycznie nie zmieniany od czasu, gdy na ziemi położono jego pierwsze cegły. Stanowił symbol wszelakiej tradycji naszego królestwa, zachowując niezmiennie swój tajemniczy urok i ten cudowny, nieopisywalny zapach, w którym bezsprzecznie się zakochałam. Do woni kamienia, delikatnej wilgoci i ledwo wyczuwalnych ludzi raz po raz dołączało rześkie powietrze niosące ze sobą obecność lasu, dzięki czemu czułam się tutaj jak w drugim domu.

Siedziałam na brzegu twardego materaca ogromnego, bo trzyosobowego łóżka w moim nowym pokoju, które wydawało mi się najwygodniejszym i najwspanialszym posłaniem, na jakim mogłam spać jako człowiek. Spodobało mi się ono, gdy tylko wczoraj pierwszy raz zawitałam do królewskiej sypialni, a po spędzeniu w nim resztek nocy mogłam uznać je za cud przemysłu meblarskiego. Teraz jednak zamiast gospodarować cenny czas na leniwe wylegiwanie się pośród miękkiej pościeli ze znudzeniem przyglądałam się, jak lokaje prezentowali mojej osobie stroje przygotowane przez najlepszych projektantów dla przyszłej Królowej, czyli dla mnie, na jutrzejszą koronację. Już na samym początku tego pokazu odrzuciłam wszystko, w czym dominującym kolorem nie był czarny. Zostało mi więc kilkanaście propozycji, z czego te składające się z sukni również natychmiast zanegowałam. Służba pokazała mi ostatecznie dziesięć kobiecych szat z krojami zależnymi od poszczególnych miast, ale te także nie przypadły mi do gustu, co skwitowałam przeczącym kręceniem głową.

WolfKnightWhere stories live. Discover now