Rozdział 10

108 8 0
                                    

Błyskały flesze aparatów, migały lampki kilkunastu kamer, klikały długopisy reporterów, szurały kartki ich notesów, a pełno-twarzowa maska przysłaniała częściowo widok wypełnionej po brzegi sali konferencyjnej w zamku Chelema. Mój głos niknął w poduszeczkach mikrofonów przyczepionych do ambony, o którą opierałam schowane w rękawiczkach dłonie. Dwójka strażników nieprzerwanie stała krok za mną na niewielkim podwyższeniu przy centralnej ścianie pokoju. Mój czarny, elegancki strój wyraźnie odcinał się od białej farby, sprawiając, że byłam niezwykle widoczna i przez to cała uwaga dziennikarzy skupiała się wyłącznie na mojej osobie oraz na tym, co miałam dzisiaj do powiedzenia. A po moich długich naradach z Radą miałam do powiedzenia kilka naprawdę ważnych rzeczy i dlatego właśnie teraz odbywała się ta nużąca mnie już konferencja publiczna.

– Czy zapewnicie bezpieczeństwo Krótkowiecznym? – rozległo się z tłumu, który mimo spędzenia tych dwudziestu kilku minut w przepełnionym ludźmi pomieszczeniu nie stracił swojego żywiołu.

Naprawdę nie mogłam odgadnąć, dlaczego zawitało na tym wydarzeniu aż tyle osób, chociaż spokojnie wystarczyłoby kilka ekip z głównych stacji telewizyjnych i pojedynczy reporterzy z wiodących prym na rynku gazet. Wtedy logicznie w pomieszczeniu nie powstałby taki potworny ścisk, a mnie nie zalewałaby lawina tylu powtarzających się pytań, która ciągnęła się i ciągnęła, jakby ktoś chciał doprowadzić moją osobę do stanu furii. Sama się sobie dziwiłam, ale jakimś cudem potrafiłam zachować spokój przez cały czas trwania wydarzenia, które określiłabym mianem mordęgi. W szczególności po tym, jak przekazałam społeczeństwu, że wraz z Radą uznałam morderców za oficjalną Opozycję.

– Zostaną wprowadzone środki, które zapewnią bezpieczeństwo Światu Mocy – zapewniłam chłodno po raz kolejny nadal w pełni opanowanym tonem.

– Czy myśli Pani, że Opozycja zdoła pozbawić Panią tronu? – odezwała się po raz któryś z rzędu natrętna kobieta w przykuwającej wzrok, neonowo różowej garsonce z jakimś takim dziwnym obszyciem z białej koronki, której nie dało się nie porównać do grubo tkanego obrusu.

– Jestem przekonana, że im się to nie uda – odparłam z wyczuwalną pewnością.

– Kiedy zdecyduje się Pani pokazać twarz? – krzyknął ktoś z tyłu sali, powodując, że mimowolnie przewróciłam oczami, co maska skutecznie ukryła przed tłumem.

Uch, znudziła mnie już ta fraza. Licząc od początku konferencji, padła już szósty raz. Uznałam, że miałam serdecznie dość zbywania tych, którzy ją wypowiedzieli, czy raczej wykrzyczeli na całe gardło, aby zagłuszyć konkurencję. Uniosłam więc złączone dwa palce prawej ręki, nakazując ostatnią ciszę i wszyscy natychmiast bezwzględnie umilkli. Widziałam, jak świat obsesyjnie pragnął spijać słowa z moich ust, przez co musiałam przynajmniej dwa razy przemyśleć przed wypowiedzeniem każde ułożone w głowie zdanie.

– Zrobię to, gdy tylko uporam się z Opozycją – obiecałam i powoli opuściłam dłoń w cienkiej, gustownej rękawiczce udekorowanej trzema pierścieniami. – A teraz niech państwo wybaczą, ale jestem zmuszona zakończyć tę konferencję. Pozostałe, naglące obowiązki mnie wzywają.

W tłumie rozległy się ciche szemrania i nieliczne niezadowolone mruknięcia, ale wszyscy się stosownie ukłonili, nie mając nawet najmniejszej ochoty na stawianie oporu mojej decyzji. Nacisnęłam guziczek pod blatem ambony, wyłączając mikrofony, czym jawnie oświadczyłam, że mój czas dla publiki się niezaprzeczalnie wyczerpał. Jeden ze strażników od razu podszedł do bocznych drzwi przy podeście i gdy tylko skierowałam się do nich, aby śpiesznie opuścić salę, otworzył je przede mną. Dopiero gdy jego współpracownik również znalazł się na bocznym korytarzu, odciął od nas pokój, w którym na nowo rozległy się głosy dziennikarzy. Westchnęłam z ulgą, pocierając skroń i w duchu stwierdziłam, że papiery czekające na moją królewską osobistość były stanowczo lepsze od tamtego zgiełku.

WolfKnightWhere stories live. Discover now