Rozdział 34

65 6 0
                                    

To nie bolało, ale dawało jeszcze dziwniejsze doznania niż podróż przez Wymiar Cieni. Nie zbierało mi się na wymioty, po prostu stan, w którym znalazł się mój organizm, wprawił mnie w silną konsternację. Trwało to jednak tylko krótką chwilę. Podczas teleportacji jak zwykle miałam zamknięte oczy i dopiero, gdy wszystko wróciło do domniemanej przeze mnie normalności, otworzyłam je.

Widok zapierał dech w piersiach. Na ciągnącym się w nieskończoność czarnym firmamencie błyszczały tysiące gwiezdnych konstelacji, towarzysząc licznym galaktykom, różnokolorowym mgławicom, deszczom meteorytów i innym przepięknym kosmicznym tworom. Stałam na przezroczystej podłodze, pod którą widziałam cuda ziemskiej natury. Zielone lasy wspinały się na górskie szczyty, których łagodne lub strome stoki spadały do błękitnych mórz i oceanów. Krajobraz gdzieniegdzie przecinały głębokie kaniony, na których dnie płynęły wartkie rzeki, a na dalekim horyzoncie wybuchał wulkan, barwiąc na moment niebo na pomarańczowy odcień i zalewając swoje okolice żarzącą się lawą.

– Można by się w to wpatrywać godzinami, co nie? – usłyszałam zza siebie niski, męski głos.

Odwróciłam się, napotykając zainteresowane spojrzenie dwóch złotych oczu przypominających najcenniejsze kryształy. Dopiero po chwili udało mi się oderwać od nich wzrok i obejrzeć resztę postaci. Granatową skórę pokrywały liczne, nieregularnie rozmieszczone, świecące na biało kropki. Śnieżne, gęste włosy muskały muskularne ramiona, a towarzyszył im bujny zarost o tym samym kolorze. Ciemno niebieskie szaty sięgały aż do samej podłogi i odkrywały całe ręce, na których nadgarstkach widniały dwie złote bransolety wyglądające jak kajdany. Bose stopy leżały na purpurowym kocu, gdy on siedział na dużej kanapie, opierając się jednym z łokci o miękki podłokietnik. Gładził biały materiał palcami, a na jego dojrzałej twarzy gościł złowrogi uśmiech. Już dawno zapomniałam, jak to jest tylko obserwować kogoś i gotować się w środku pod wpływem zwierzęcej nienawiści.

– Może usiądziesz? – zaproponował, klepiąc dłonią poduszkę obok siebie.

Nie ruszyłam się z miejsca, utrzymując dzielącą nas odległość dwóch dużych kroków. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i oparłam swój ciężar na prawej nodze. Starałam się zachować chłodny spokój i dumną postawę. Uniosłam wyżej podbródek i posłałam mu twarde spojrzenie.

– Dlaczego jesteś tak negatywnie do mnie nastawiona? – zapytał, rozsiadając się wygodniej i nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Tak, ciekawe dlaczego... – odezwałam się lodowatym tonem, co najwyraźniej nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.

– A tak w ogóle, wyglądasz dzisiaj przepięknie. – Posłał mi szelmowski uśmiech. – Piękniej niż te cudowne widoki.

Pokręciłam z dezaprobatą głową.

– Komplementami mnie nie przekupisz – stwierdziłam, odpychając od siebie myśli o mobilizujących do ataku skurczach w moich mięśniach.

Oblizał granatowe usta i ciężko westchnął.

– No dobrze – poddał się. – Czego ode mnie żądasz, córko?

– Po pierwsze nie jestem twoją córką – sprostowałam ostrzej. – Po prostu mnie stworzyłeś.

– Ale ile musiałem się przy tym napracować – odparł z wyrzutem. – Nie masz za grosz szacunku do swego oj... no dobrze, stwórcy – poprawił się, widząc moje spojrzenie.

– Tobie nie należy się żaden szacunek – odwarknęłam.

Zapadła chwila ciszy, przez którą Unitet lustrował mnie uważnie wzrokiem.

WolfKnightOù les histoires vivent. Découvrez maintenant