WolfKnight

By JagodaWi

3.8K 258 11

Księga I trylogii |WolfKnight| W moim świecie podzieloną na rasy i społeczeństwa ludzkość obowiązuje ścisła h... More

Świat Mocy
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35

Rozdział 6

168 8 3
By JagodaWi

Spojrzałam za siebie, przeciągle studiując oblane czerwonym, klimatycznym światłem otoczenie. Ostatnie blaski Krwawej Pełni już z nie tak wielkim trudem przedostawały się przez korony rosnących gęsto drzew, ślizgając się z niezwykłą dumą po ściółce i opadłych na nią liściach, po grubych, szorstkich korach i coraz bardziej łysych gałęziach, po ostrych kolcach krzewów i zdobiących je jadalnych owocach. Otoczenia nie wypełniał żaden widoczny na pierwszy rzut oka ruch, a wibrująca cisza miała zniknąć dopiero po nadejściu upragnionego przez ofiary świtu. Dla obcych taki widok mógłby wydawać się niezwykle mroczny a nawet straszny, jednak mojej osobie kojarzył się wyłącznie z pozytywnymi przeżyciami i przyjemnie wypełnionym na zimę brzuchem.

– Wrócę tu niedługo – obiecałam sobie szeptem.

Mocno wątpiłam w wypowiadane słowa, ale od podjętej decyzji nie było już odwrotu. Jedyna dobra rzecz w tym, że wataha nie przyjęła źle wiadomości o moim kolejnym wybyciu i szczerze życzyła mi powodzenia na nowej drodze życia. Westchnęłam ciężko i wymusiłam skrzywienie wilczych ust, aby w końcu pożegnać się na jakiś czas z tak doskonale znanym terytorium. Przekroczyłam granicę i delikatnie otarłam się o bok czekającego na mnie wilka, sygnalizując swoją gotowość do nieuchronnego wybycia. Zimer uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco, a ja szybko odwróciłam wzrok od jego pyska. Nie chciałam akurat teraz ponownie rozwodzić się nad tym, jak pięknie wyglądał, gdy otwarcie pokazywał swoją radość.

Ruszyliśmy spokojnym tempem w głąb terytorium Zity i co chwilę odnosiłam wrażenie, że przewodniczący zerkał z zaciekawieniem na moją osobę. Jednak mogło mi się tak tylko wydawać. Między nami panowała bezwzględna cisza, dzięki której doświadczaliśmy możliwości wsłuchiwania się w kojące dźwięki lasu. Otaczały nas najróżniejsze zapachy, w tym wyraźne wonie członków innego stada. Czułam się trochę jak intruz, choć zdawałam sobie sprawę, że miałam pełnoprawne przyzwolenie na przebywanie w miejscu, w którym się teraz znalazłam. W końcu Alfa sąsiadującego z moim plemienia się na to zgodził, a tak naprawdę sam mnie tu zaciągnął. Szum opadających liści i głuche odgłosy stawianych przez nas kroków uspokajały mnie, a skupienie na nich pozwalało mi na chwilę przestać myśleć o nadchodzących wydarzeniach. Pragnęłam jeszcze przez kilka sekund, jeszcze przez kilka minut lub najlepiej jeszcze przez kilka godzin egzystować jako dzika wilczyca i dać się pochłaniać w pełni zwierzęcemu rozumowaniu.

Zimer po dłuższym czasie zatrzymał się i zaczął się rozglądać, jakby czegoś szukał. Jego kształtne uszy kręciły się przy tym na boki. Nie rozumiałam, o co mu chodziło, więc sama przestudiowałam uważnym spojrzeniem okolicę, która nijak się nie różniła od pozostałej części lasu. Wszędzie te same drzewa, zwalone pnie, te same krzewinki i nawet te same wonie. Nic innego, nic niezwykłego, ale po zachowaniu przewodniczącego poznałam, że znaleźliśmy się w jakiejś szczególnej lokalizacji.

– Coś się stało? – zapytałam zdziwiona, nie słysząc nic podejrzanego.

– Powinni już od dawna tu być – wymamrotał ewidentnie niezadowolony i zwrócił łeb w moją stronę, patrząc na mnie z przepraszającym wyrazem. – Wybacz mi, ale muszę zadzwonić.

Skinęłam łbem na znak, że nie miałam nic przeciwko temu, więc na moich oczach ciało Zimera przeszło praktycznie niezauważalną przemianę. Zdążyłam tylko mrugnąć, a już stał przede mną ten sam przystojny, odziany w śnieżne, puszyste futro mężczyzna, który odwiedził zajmowaną przeze mnie celę w dworze Dark. Sięgnął dłonią do kieszeni po wewnętrznej stronie okrycia i wydobył z niej komórkę. Kliknął w urządzenie parę razy i przyłożył je do przebitego trzema złotymi kolczykami ucha. Miał na sobie o wiele więcej biżuterii niż przy naszym pierwszym spotkaniu, co dodawało mu arystokratycznego uroku. Na bladych palcach błyszczało kilka dużych pierścieni wysadzanych pasującymi do jego oczu kamieniami szlachetnymi, a szyję oplatał mu delikatny łańcuszek z zawieszką w kształcie siedmioramiennej gwiazdy. Nie odwrócił się do mnie tyłem, więc swobodnie mogłam przyglądać się wysokiej, umięśnionej sylwetce wybijającej się spod białych ciuchów oraz każdemu wykonywanemu przez nią ruchowi.

Zielone tęczówki przez te kilka chwil zdawały się unikać mojej osoby, gdy ich właściciel całkowicie koncentrował się na toczonej przez siebie rozmowie. Mówił dość szybko, więc nie dałam rady zrozumieć większości wypowiadanych przez niego słów, choć wydawały mi się one niezwykle znajome. Cóż, w wilczej formie o wiele trudniej było ogarnąć mieszczański język, a ja nie posiadałam w tym praktycznie żadnej praktyki. Jednak poważna mimika twarzy przewodniczącego Rady i niebezpiecznie niski głos podszyty zwierzęcą chrypką zdradzały, że nie był, delikatnie mówiąc, zachwycony z nieobecności swojego rozmówcy. Co prawda cały czas zachowywał się spokojnie i ani razu się nie wydarł, ale domyślałam się, że w jego środku buzowała wściekłość.

Szczerze podziwiałam go za to opanowanie, świadoma, że sama w takiej sytuacji na pewno dałabym się wyprowadzić z równowagi. Zaciekawienie zaistniałą sytuacją i chęć dowiedzenia się, o co w niej chodziło, same popchnęły mnie do przemiany. Zanim się zorientowałam, już stałam bosymi stopami na wilgotnym, kłującym podłożu, a delikatny, jesienny wiatr poruszał długimi kosmykami moich włosów. Ułożyłam je dla wygody na lewym ramieniu i postarałam się stosownie wygładzić czarną szatę, ale to działanie nie poprawiło jej wyglądu. Nadal ubranie było pogniecione, w kilku miejscach podarte i mocno brudne od zaschniętej krwi.

– Potraficie tylko wszystko utrudniać – zakończył nagle Zimer, jeszcze na mnie nie zerkając i ostentacyjnie się rozłączył. – Cholerni idioci...

– Rada dużo przeklina? – zapytałam z wyraźnym zaintrygowaniem, studiując aparycję mężczyzny.

Z tej perspektywy wyglądał trochę inaczej, ale nie mogłam zdecydować, czy lepiej, czy gorzej. Po prostu tak... bardziej ludzko, mniej dziko i naprawdę nie wiedziałam, co o tym fakcie sądzić. On uśmiechnął się, gdy moje pytanie do niego dotarło i przeczesał ręką grzywkę, przeciągając moment braku odpowiedzi.

– Staramy się powstrzymywać – odparł, prychając z lekkim rozbawieniem i wreszcie na mnie spojrzał.

– Myślałam, że w rodach uczy się dobrego wychowania – skomentowałam, przytrzymując kontakt wzrokowy, który nie sprawił mi nawet najmniejszego dyskomfortu.

– Oraz używania bardziej wyrafinowanych określeń, aby kogoś obrazić – dodał, lustrując mnie krytycznym wzrokiem, przez co jego dość kanciasta twarz przybrała surowszy wyraz. – Nie jest ci zimno?

Zerknęłam na swoje nagie stopy, do których zdążyły się już przykleić niewielkie grudki burej ziemi, a między dwa ostatnie palce wślizgnął się jakimś cudem fragment urwanej gałązki. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale rzeczywiście zrobiło mi się chłodno po tym, jak przemieniłam się w kobietę. Jako zwierzę o gęstym futrze i aktywnym trybie życia raczej nie zwykłam się przejmować temperaturą o tej porze roku, bo niezbędne do przetrwania polowania i odpoczynek wśród licznej rodziny skutecznie mnie rozgrzewały. Jednak teraz, gdy wzburzone powietrze poruszało fałdami cienkich czarnych szat, wyraźnie brakowało mi ciepła. Skrzyżowałam więc ręce na piersi i zaczęłam rozmasowywać swoje ramiona, przyciskając jedną nogę do drugiej. Spuściłam speszony wzrok na ściółkę, stwierdzając, że decyzja o zmianie formy okazała się niezwykle nierozważnym rozwiązaniem. Wygłupiłam się, ot po prostu. A podobno świetnie nadawałam się na przyszłą Królową. W tym momencie pozostało mi jedynie liczyć na to, że oczekiwani przez Alfę Zity przybysze pojawią się jak najprędzej.

Nagle zauważyłam, że Zimer zbliżył się do mnie na odległość kilkunastu centymetrów. Przez zaskoczenie w pierwszym odruchu miałam zamiar się gwałtownie cofnąć, ale jakaś ludzka część w moim umyśle kazała mi się powstrzymać. Przyjemny zapach mężczyzny dotarł do moich nozdrzy, powodując niewytłumaczalne rozluźnienie i uspokojenie. Niemalże wbrew dzikiej sobie pozwoliłam mu pokonać resztę dystansu, czując instynktownie, że nie musiałam się obawiać jego zaplanowanych działań. On nie chciał mnie skrzywdzić. On chyba chciał mi tylko pomóc. Powoli, jakby niepewny mojej reakcji, oplótł mnie muskularnymi ramionami i bardzo delikatnie przycisnął do swojej gołej klatki piersiowej, która wydała mi się wręcz gorąca w porównaniu z zimnym otoczeniem. Nasze torsy zetknęły się ze sobą, a białe futro zakryło nas oboje.

– Nie chcę, abyś zachorowała – wyjaśnił cichym głosem, niemalże mrucząc mi te słowa do ucha.

– Jestem Wieczną – zaoponowałam, ale nie dałam rady się odsunąć od niego choćby o milimetr. W jego objęciach było mi tak ciepło, tak komfortowo, że aż pragnęłam, aby przytulił mnie do siebie trochę mocniej. Jednak dalej próbowałam opierać się i nie dać się zawładnąć doznaniom. – Mam wysoką odporność.

– Co nie oznacza, że nie możesz czegoś złapać – stwierdził, sunąc niespiesznie dłońmi po górnej części moich pleców. – Przecież ostatnie, czego potrzebujemy, to chora Królowa.

Westchnęłam bezradnie, mimowolnie w duchu się z nim zgadzając. Musiałam zachować pełnię sił na jutrzejszą koronację i najtrudniejszych kilka tygodni po niej. Chciałam przecież wyrobić sobie należyty respekt wśród przyszłych poddanych, żeby jak najłatwiej wprowadzić swoje plany w życie. Trochę trudno byłoby mi to osiągnąć, gdybym co kilka sekund kaszlała lub mówiła z zatkanym nosem. Dopuściłam w pełni do siebie rację obejmującego mnie mężczyzny, który grzejąc moją osobę, najprawdopodobniej spełniał wyłącznie swój obowiązek. Chociaż pomimo tych czysto zawodowych intencji wydał mi się teraz bardzo troskliwy i opiekuńczy, tak przyjemnie ciepły i jednocześnie nadzwyczaj delikatny. Przypominał w tym promienie wiosennego słońca, pieszczące młodziutkie, zielone roślinki wyglądające spod śniegu równie jasnego i równie puchatego co jego futro. Te złote łuny odbijające się od mojej sierści, kiedy witałam nową porę roku związaną z odrodzeniem.

Zatopiona w tych przemiłych wyobrażeniach, poczułam impuls pchający mnie do wtulenia się w Zimera, aby móc lepiej doświadczyć jego kuszącego ciepła. Już moje dłonie szykowały się do pozostawienia falistych ścieżek na bladej skórze a policzek do spoczęcia na twardej piersi, gdy mój rozsądek stanowczo zaprotestował. Nie. Nie mogłam tego zrobić. Po pierwsze nie powinnam wykazywać się taką nieprofesjonalnością jako osoba, która za kilka chwil miał stać się Władczynią całego świata. Po drugie w ogóle nie rozumiałam tego, co działo się ze mną, z moimi myślami i związanymi z nimi reakcjami. To zachowanie... To szukanie bliskości w drugim człowieku nie pasowało do mnie ani trochę. Wydawało się nielogiczne, kompletnie bezsensowne i takie niekompetentne. Stanowiło wręcz oznakę ludzkiej słabości do poddawania się prymitywnym żądzom.

Nie zmieniłam więc swojej wyprostowanej pozycji, starając się ignorować ładny zapach przewodniczącego, który uparcie łechtał moje nozdrza. Ręce niewzruszone spoczywały po bokach mojej ciała, a uwaga utkwiona była w studiowaniu sygnałów pochodzących z otoczenia. Jednak mój słuch zamiast skupiać się na szumie liści otaczających nas drzew, mimowolnie wyłapywał charakterystyczny oddech, który wyraźnie świadczył o tym, że Zimer studiował moją woń. W pewnym momencie zimny czubek jego nosa dotknął nawet boku mojej szyi, a jego właściciel wydał cichutki pomruk zadowolenia. Stężałam w osłupieniu, gdy niespodziewanie pod swoimi palcami poczułam żebra towarzysza, przez co on również zastygł w bezruchu. Pewnie stalibyśmy tak w nieskończoność, gdyby niedaleko nas nie rozległ się głośny trach. Odsunęliśmy się gwałtownie od siebie i spojrzeliśmy zdezorientowani w stronę, z której pochodził dźwięk.

– Naprawdę, Henker?! Pokrzywy?! – krzyczała nieznajoma mi dziewczyna, mocno gestykulując rękami, na których dałam radę dostrzec malutkie bąble pochodzące najprawdopodobniej wymienionej przez nią rośliny.

– Skąd mogłem wiedzieć, że tam są pokrzywy – odparł równie mocno zirytowany chłopak. – Dobrze wiesz, jak działa teleportacja. Mogłaś zrobić to sama, ale nie... Uparłaś się, że nie będziesz marnować siły, więc teraz masz.

– Ekhm... – odchrząknął Zimer, krzyżując ręce na piersi i przybierając surowy wyraz twarzy.

Tamta dwójka przerwała swoją kłótnię natychmiast, jak tylko zauważyła wyraźnie niezadowolonego przewodniczącego. Od razu stanęli obok siebie na baczność i pokłonili się mu głęboko, chowając lewe dłonie za swoimi plecami zgodnie z panującym zwyczajem. Przyjrzałam im się z na nowo rozbudzonym zaintrygowaniem, gdy trwali w służalczej pozycji przygotowani na wysłuchanie ostrego opieprzu. Oboje mieli na sobie czarne, grube szaty sięgające do kolan, na których wyróżniały się pojedyncze elementy srebrnych zbroi. Na ich długich przedramiennikach i klamrach od wysokich glanów błyszczały małe, ostre ćwieki. Skórzane pasy ściskały ich talie i dumnie służyły za miejsce prezentacji dzierżonej broni. Każde z nich posiadało sztylet, parę kajdanek oraz średniej wielkości pistolet, a o biodro chłopaka obijał się zwinięty łańcuch. Ich twarze chowały się pod obszernymi kapturami, dając na pierwszy plan wybić się przyczepionym do piersi odznakom w kształcie wielkiej litery „A".

– Mam nadzieję, że spóźniliście się, nie dlatego iż coś się wydarzyło – zwrócił się do nich cichym, poważnym głosem Alfa Zity. – Nie potrzebujemy obecnie kolejnych problemów.

– To wyłącznie nasza wina – zapewnił owy Henker, nie podnosząc głowy. – Źle obliczyliśmy odległość między cieniami i musieliśmy robić drugi skok.

– Mhm... – mruknął z dezaprobatą Zimer. – Oby to się nigdy więcej nie powtórzyło.

– Nie powtórzy – obiecali oboje niezwykle gorliwie i wyprostowali się, gdy mężczyzna machnął w charakterystyczny sposób dłonią. W tym krótkim, prostym geście znajdowało się jasne polecenie i towarzyszące mu zauważalne lekceważenie, będące bolesnym zruganiem za błędy.

Domyślałam się, że na twarzach tajemniczych przybyszów pojawiły się zbolałe, przepraszające wyrazy ukryte przez obszerne kaptury. Oboje skierowali się w naszą stronę bezszelestnym krokiem, przecinając dzielący nas dystans. Chłopak zatrzymał się przed niewzruszonym tym Zimerem, a ja zostałam zaszczycona towarzystwem wyższej ode mnie dziewczyny. Jeszcze raz przestudiowałam jej wygląd, nie mając bladego pojęcia, kim w rzeczywistości była. Może zajmowała się zawodem strażniczki, eskorty, czy czymś w tym rodzaju, ale nie potrafiłam na sto procent określić jej profesji.

– Podróżowałaś kiedyś Wymiarem Cieni, Pani? – zwróciła się do mnie grzecznym tonem, cały czas chyląc głowę, aby uniknąć mojego zainteresowanego spojrzenia.

– Nie – zaprzeczyłam, stwierdzając w duchu, że zwrot „Pani" nie zrobił na mojej osobie większego wrażenia. Tak jakby moja podświadomość wręcz oczekiwała, że inni ludzie właśnie w ten sposób powinni mnie tytułować.

– Więc uprzedzam, możesz, Pani, poczuć się niedobrze – ostrzegła, trochę się rozluźniając. – Radzę zamknąć oczy, zawsze to pomaga.

Wyciągnęła przed siebie dłoń i niepewnie położyła ją na moim prawym ramieniu, ledwo muskając palcami moją szatę. Przymknęłam zgodnie z jej radą powieki i w tym samym momencie poczułam gwałtowne szarpnięcie. Mimo iż cała podróż tym Wymiarem Cieni, o którym wspomniała moja tymczasowa towarzyszka, trwała tylko kilka sekund, zdążyło mi się porządnie zakręcić w głowie. Wokół nas rozlegały się bardzo dziwne dźwięki, nie dające się porównać z czymkolwiek mi znajomym i odnosiłam niemiłe wrażenie, że unoszę się w jakiejś próżni. Zakołysało mną dwa razy, coś śliskiego przemknęło między moimi łydkami, po czym cała rzeczywistość wróciła do pożądanej przez umysł normy. Gdy stopami w końcu dotknęłam twardej, stabilnej ziemi, ostatni posiłek w moim żołądku upomniał się o wolność, podchodząc mi pod samo gardło. Wysiliłam swoją wolę, skutecznie powstrzymując odruch wymiotny, choć kwas solny z żołądka niemiłosiernie drażnił górną część mojego przełyku. Wydusiłam z siebie niemrawe jęknięcie, gdy prawie straciłam równowagę. Na szczęście ktoś w porę podtrzymał mnie za ramiona, abym się zjawiskowo nie wywróciła.

Dopiero gdy udało mi się stanąć na dwóch nogach, otworzyłam oczy, napotykając wzrokiem zupełnie inne niż wcześniej otoczenie, mocno kontrastujące z towarzyszącymi mi przez te trzy lata leśnymi ostępami. Znajdowaliśmy się w jakimś jasnym, przestronnym holu urządzonym w bardzo prostym, nowoczesnym stylu. Gładkie, białe ściany wyraźnie odcinały się od wyłożonej czarnymi, marmurowymi płytami podłogi. Na równie ciemnym, wiszącym wysoko nad nami suficie zamontowano szeregi prostokątnych lamp rozciągających się dwoma rzędami od wielkiego okna do dwuskrzydłowych drzwi naprzeciwko. Wrota wykonano z matowego szkła, a prezentowały się na nich dwie wyryte siedmioramienne gwiazdy. Przed tym wejściem do nieznanego pomieszczenia odchodziła od przedsionka para szerokich korytarzy. Po naszych bokach, pod ścianami stało kilka szarych, skórzanych kanap, prostopadłościennych stolików i soczyście zielonych roślin w gustownych, błyszczących donicach. Całość wyglądała stosownie i niezmiernie cieszyła wymagające oko.

– Wszystko w porządku? – upewnił się Zimer nieprzerwanie podpierający od tyłu moją osobę. Wręcz czułam na plecach ciepło buchające od jego torsu.

Skinęłam twierdząco głową, ponieważ na dobre ustąpiły mi odruchy wymiotne i przestałam mieć problem z samodzielnym utrzymaniem równowagi. Mężczyzna więc po kilku sekundach puścił moje ciało i stanął krok przede mną, odsyłając szybkim acz już spokojniejszym gestem naszych „teleportatorów". Gdy tamta dwójka wyprostowała się z pożegnalnego ukłonu, zdołałam przez krótki moment dojrzeć oczy schowane pod kapturem Henkera. Dwie tęczówki o odcieniu neonowej czerwieni zamigotały, odbijając sztuczne światło pochodzące z lamp. A więc to ty mnie obserwowałeś, pomyślałam, szybko łącząc ze sobą fakty. Byłam śledzona... Chłopak odwrócił się do nas tyłem wraz ze swoją współpracowniczką, urywając moje rozważania i nawet się nie odzywając, skierował się do jednego z bocznych korytarzy. Czarne szaty zafalowały za tą dwójką, gdy postawili pierwsze bezgłośne kroki i tylko niemrawy brzdęk ogniw łańcucha przerywał panujące wśród nas milczenie. Mój umysł nie mógł oprzeć się przed porównaniem ich do płynących po leśnej ściółce cieni drapieżników, wracających z udanych łowów.

– Kim oni są? – zwróciłam się cicho do przewodniczącego, który wraz ze mną odprowadzał ich wzrokiem, aż zniknęli za zakrętem.

– Agenci – odparł, gdy zostaliśmy sami i zwrócił swoją twarz w moją stronę. – W głównym założeniu są to ogólnoświatowe służby specjalne, działające na rozkaz rządzących i pełniące funkcje służb porządkowych w strefach, do których policja nie ma dostępu. Pilnują przestrzegania Traktatu, zgłaszają wszelkie wykroczenia i prowadzą dochodzenia w takowych sprawach. Jednak poza tym Rada wykorzystuje ich do najróżniejszych zadań.

– Do śledzenia?

– Też – potwierdził i spojrzał się na mnie z nieskrywanym uznaniem. – W historii zdarzały się nawet przypadki, w których moi poprzednicy zlecali im zabójstwa. Agentów cechuje dyskrecja i dokładność w działaniu, więc są wręcz idealni do takiej pracy. Przed dołączeniem do organizacji w danym mieście, przechodzą długie, bardzo trudne szkolenia i zdają restrykcyjne egzaminy. Praktycznie zaledwie kilka procent wybierających te studia osób kończy je z sukcesem i ostatecznie podejmuje tę męczącą ścieżkę kariery.

– Wszyscy z nich posiadają Moc Cieni?

– Nie wszyscy, ale znakomita większość z niej korzysta – stwierdził, jeszcze raz zerkając na róg, za którym zniknęli nasi teleportatorzy. – Ułatwia im to pracę na ogromnym terenie, w szczególności że obecnie nie cieszą się zbyt dużą liczbą członków. Przez ostatnie lata organizacja straciła wielu ludzi podczas zbyt niebezpiecznych akcji, a nikt nowy nie doszedł. Na szczęście w tym roku perspektywy studenckie są już lepsze i może uda nam się w miarę szybko uzupełnić braki.

Uśmiechnął się smutno, a ja ze zdziwieniem zdałam sobie sprawę z tego, że sama poczułam ciężar tego problemu, który za kilka chwil miał stać się również moim kłopotem.

– Kto dokładnie wydaje im rozkazy? – ciągnęłam temat, mimowolnie zastanawiając się już w duchu nad możliwym rozwiązaniem.

– Władca i Rada, w której powinien znaleźć się ich zwierzchnik zajmujący trzecią pozycję w hierarchii świata. Niestety Król Razar umierając, zabrał poprzednią zwierzchniczkę Agentów ze sobą do grobu – wyjawił niemalże szeptem.

Czyli po prostu się nawzajem pozabijali, skwitowałam w myślach.

– Więc jest was tylko jedenastka – podsumowałam po krótkim rozważeniu otrzymanej informacji.

– Nie robimy wokół tego szumu, ale tak – przyznał z bólem mężczyzna. – Jest nas tylko jedenastka...

– W takim razie, kto pilnuje Agentów? – zapytałam, zerkając na niego podejrzliwym wzrokiem. Coraz mniej podobała mi się panująca teraz sytuacja w Świecie Mocy i coraz bardziej czułam się za nią odpowiedzialna, choć nie potrafiłam wytłumaczyć dlaczego.

– Ja ich pilnuję – wyznał Zimer po krótkim milczeniu, a w jego głosie zabrzmiało głęboko skrywane zmęczenie.

Najwyraźniej był przeładowany robotą, ale dumnie znosił ciężar odpowiedzialności przyjęty na swoje barki. Nie rozumiałam czemu, ale cieszyłam się, że niedługo będę mogła go odciążyć z części, jak nie z większości obowiązków związanych z władzą. Z obowiązków, których nie umiałam się bać. Z obowiązków, które pragnęłam wypełniać. Chciałam mieć tę władzę, chciałam cierpieć za swoje decyzje i chciałam naprawić błędy poprzednich Władców. Moje serce się do tego rwało. Mój umysł się do tego rwał. Ja się do tego rwałam. Cele widniały daleko na horyzoncie, a droga do nich wiła się między przeciwnościami. Wiedziałam jednak, że ją pokonam, jeśli tylko się postaram. Jak wilczyca dopadnę do nich jak do swojej ofiary i z pełnym triumfem wbiję w nie ostre kły, pijąc krew o smaku absolutnej wygranej.

– Chodźmy już, powinnaś spotkać się z resztą Rady – westchnął Alfa Zity i trochę się rozpogodził, widząc zaciętość na mojej twarzy.

Przeciął przestronny hol i poczekał, aż dołączę do niego przed wejściem do następnego pomieszczenia. Popchnął obiema dłońmi szklane drzwi, które rozstąpiły się przed nami bez żadnego oporu. Ujrzałam za nimi prostokątny pokój urządzony w tak samo surowym stylu jak przedsionek. Ogromne okna tworzyły całą ścianę naprzeciwko nas, wzbogacając wystrój o nocną panoramę nowoczesnej metropolii. Ostatnie blaski Krwawej Pełni ślizgały się po wieżowcach i niższych budynkach rozciągających się w pogrążoną w ciemności dal. Po widocznych ulicach przemykały samochody, nieliczne ciężarówki oraz autobusy, a między tym wszystkim mknęły nieznające odpoczynku tramwaje. Niedaleko drapacza chmur, w którym znajdowaliśmy się my, krajobraz urozmaicał siedmiokątny plac oddzielony od pięknego parku z szeroką rzeką przecinającą samo centrum Anatonis. Za to na samym środku sali stał długi, czarny stół w towarzystwie trzynastu krzeseł obitych czerwoną skórą. Siedzisko u szczytu, czyli to od strony okien, prezentowało się najdostojniej dzięki najwyższemu oparciu zwieńczonemu srebrnymi ornamentami. Wyglądało jak miejsce godne samego Władcy, który za pomocą tych niewielkich różnic mógł się stosownie wyróżnić i górować nad innymi.

Spodziewałam się, że zastanę widok pozostałej dziesiątki radnych siedzących wyprostowanych przy głównym meblu w pomieszczeniu, oczekujących w ciszy naszego przybycia. Jednak reszta członków organu pomocniczego stała oparta o blat z wymalowaną na nim siedmioramienną gwiazdą lub przechadzała się leniwie po pokoju, rozprawiając na różne tematy. Byli zbici w trzy mniejsze grupki i swobodnie wymieniali między sobą różnorakie uwagi, choć w ich głosach dało się dosłyszeć zmęczenie, zdenerwowanie i wyraźne zniecierpliwienie. Wszyscy wyglądali jak pierwszorzędni arystokraci ze swoimi pięknymi, drogimi strojami, perfekcyjnie wykonanymi makijażami, w większości wyprostowanymi postawami i bijącym od nich zasłużonym respektem. Intuicyjnie czułam, że każdy z nich posiadał należytą potęgę oraz zdobyte w wyniku wielu lat pracy doświadczenie.

Gdy tylko zorientowali się, że drzwi zostały otworzone, dziesięć par błyszczących oczu spoczęło na mojej osobie i całe otoczenie zamilkło na kilka długich sekund. Po raz kolejny pożałowałam, że w porównaniu z nimi moja aparycja zakrawała o totalną katastrofę. Moje podarte, brudne od krwi ubranie kompletnie nie pasowało do ich cudownych szat, fraków, futer i kimon. W sumie tak samo jak potargane włosy, bose, zakurzone stopy, zaczerwieniona od zimna skóra oraz brak choćby najcieńszego łańcuszka. Jednak nie odniosłam wrażenia wrogości bądź zbytniej krytyki od pozostałych. Moja obecność chyba wręcz rozluźniła napiętą atmosferę wśród grupy i wywołała nieskrywaną ulgę. Część osób uśmiechnęła się przyjaźnie gotowa stosownie mnie przywitać.

– Widzę, Zimer, że udało ci się ją przekonać – odezwał się jako pierwszy wyglądający młodo, niewysoki mężczyzna, odsuwając się od grubej szyby. Jego błękitnawe, skośne oczy zmrużyły się jeszcze bardziej, a końcówki szaro-fioletowych włosów posmyrały kości policzkowe. Jego głos brzmiał przyjemnie, choć nie posiadał niskiej barwy.

– Witamy, WolfKnight – powiedziała stojąca najbliżej wejścia kobieta o bardzo ciemnej skórze, długich włosach zaplecionych w liczne, drobne warkoczyki i dość obfitych, wyeksponowanych kształtach. – Jesteśmy ogromnie wdzięczni za to, że zgodziłaś się przyjąć naszą propozycję. Nie umiem sobie wyobrazić, co byśmy zrobili, gdybyś jednak odmówiła... Ale proszę, zajmij miejsce wśród nas, zanim na dobre się rozgadam.

Posłała mi kolejny uśmiech pełnych ust i wskazała dostojnym gestem krzesło u szczytu stołu. W jej miodowych oczach zatańczyły dzikie, kocie iskierki, gdy kilkoro innych radnych odsunęło się ze swoich dotychczasowych pozycji, robiąc mi przejście. Wszyscy spoglądali na mnie z taką zachętą i wyraźną nadzieją, a ja nie chciałam zawieść ich oczekiwań. Zerknęłam tylko jeszcze raz na stojącego obok mnie Zimera, który delikatnie skinął głową i posłał mi proszące spojrzenie, po czym niespiesznym krokiem podążyłam w wyznaczone miejsce. Czułam pod swoimi stopami gładkość zimnej podłogi a w sercu wywieraną presję. Co prawda nie dała ona rady mnie przytłoczyć, ale wzbudziła niewielki dyskomfort.

Minęłam nie za szybko zadowolonych arystokratów, od których biły najróżniejsze wonie i zbliżyłam się wyznaczonego do siedzenia. W głębi mojej duszy pojawił się krótki, mocny impuls, przez co nawet nie zdążyłam przesunąć dłonią po skórzanym obiciu. Od razu opadłam na idealnie miękkie poduszki, opierając się bez wahania o zagłówek i zakładając nogę na nogę. Pozycja, w której mimowolnie się znalazłam wydała mi się niezwykle naturalna i musiałam przyznać, że o wiele lepiej patrzyło mi się na pomieszczenie z tej właśnie perspektywy. Pozostali obecni przez kilka sekund wpatrywali się we mnie, po czym prędko się zreflektowali i zajęli przeznaczone sobie krzesła, zostawiając jedno puste przy mojej lewej ręce. Zimer znalazł się po mojej prawej stronie, a na jego twarz wpłyną szczery wyraz radości, czym nieświadomie dodał mi otuchy.

– Musimy jedynie dopełnić formalności i jutro podczas koronacji oficjalnie przyjmiesz tytuł Królowej – kontynuowała czarnoskóra, odbierając od dziewczyny koło siebie jakieś papiery. – Jednak jak tylko podpiszesz umowę, zyskasz prawo do decydowania o wszystkim i wprowadzania zmian. Jesteśmy dokładnie poinformowani o twojej sytuacji życiowej, więc tym chętniej będziemy służyć ci potrzebną pomocą i radą. Ale szczerze wierzymy, że sobie doskonale poradzisz i bez problemu wprawisz się w rolę Królowej Świata Mocy.

Kobieta przesunęła przede mnie wygładzony plik spiętych ze sobą kartek i wróciła na swoje miejsce tuż za pustym siedzeniem. Zerknęłam jeszcze raz na długi blat i przysuniętą do niego Radę, aby ujrzeć wielobarwne tęczówki śledzące każdy ruch mojego ciała. Robię to dla wilków, dla Void, pomyślałam i z odwagą otworzyłam umowę na pierwszej stronie, uważnie wczytując się w tekst. Skupiałam się całkowicie na formalnej treści, próbując znaleźć jakąkolwiek rzecz, która wzbudziłaby mój niepokój. Jednak wszystko wydawało się spójne, jasne i nie zawierało nic, czego bym się nie spodziewała. Przejechałam jeszcze tylko kciukiem po wykropkowanym miejscu na samym końcu i podniosłam wzrok znad papieru.

Przede mną leżało już prostokątne pudełko a w nim na gustownej, krwistoczerwonej poduszeczce błyszczący srebrem długopis. Sięgnęłam w ciszy po niego, przykładając końcówkę z tuszem do kartki. Przecież tego pragniesz, należy ci się to, usłyszałam nagle w swojej głowie bezgłośny szept i zanim się zorientowałam, przede mną pojawił się mój podpis składający się wyłącznie z imienia. Przewodniczący w tym momencie delikatnie zabrał ode mnie dokument i wysunął bladą dłoń, abym podała mu długopis. Zrobiłam to bez wahania, wiedząc, że już nie mogłam się wycofać. Nie to, że chciałabym to zrobić...

– Wyrażam wolę całej Rady w sprawie wyboru nowej Władczyni – oznajmił Zimer, po zostawieniu swojej parafki pod moją. – Niech mój zastępca zapieczętuje umowę. Jeśli ktoś ma jakiekolwiek obiekcje, to przypomnę, że jest to ostatni moment na zgłoszenie ich.

Nikt przez długi moment nie zabrał głosu, więc skośnooki mężczyzna sprawnie nakreślił trzeci podpis i przyłożył ozdobną pieczątkę do kartki, zostawiając na niej dekoracyjny wzorek z siedmioramienną gwiazdą. Rzecz była więc dokonana. Dyskretnie odetchnęłam z ulgą, czując, jak spłynęło ze mnie i z innych obecnych napięcie narosłe podczas czytania umowy. Dokument wraz z długopisem i stemplem schowano do czarnej, pancernej teczki, po czym zamknięto ją dziewięciocyfrowym szyfrem, który szeptem mi podyktowano. Jedna z kobiet zajmujących krzesło przy końcu stołu zabrała tę walizkę, chyba kładąc ją sobie na kolanach.

– Oficjalnie witamy Cię w naszym gronie, Królowo – odezwał się ponownie Zimer, uśmiechając się do mnie promiennie, a ja doświadczyłam jeszcze większego szczęścia i ulgi. – Zapewne masz teraz do nas dużo pytań, a my na każde z nich postaramy się udzielić ci satysfakcjonującej odpowiedzi. W końcu już nic nie będzie dla Ciebie tajemnicą, Pani.

– Może na początek się przedstawcie – poprosiłam tonem, którego nigdy wcześniej u siebie nie słyszałam.

To władcze brzmienie, ten chłód i opanowanie same wydostały się z mojego gardła, a moje serce zostało rozgrzane nieznanym mi wcześniej ciepłem. Tak pociągającym, tak mocno uświadamiającym, jaką potęgę trzymałam w swoich rękach i jaki ciężar leżał na moich barkach. Na barkach, które samoistnie przykleiły się do obitego skórą oparcia, gdy postanowiłam trochę bardziej się wyprostować. Oj tak, cudownie czułam się w tej pozycji z lekko uniesionym podbródkiem i kamiennym wyrazem twarzy. To... To byłam ja, prawdziwa ja. Królowa.

– Zimer Krie, Władca Wilczej Mocy, przewodniczący Rady – rozpoczął litanię imion wilk, a po nim wypowiedzieli się inni radni w kolejności zgodnej z hierarchią.

– Grejs Xiang, Władca Mocy Burzy, zastępca przewodniczącego.

– Nuqra Whitercouse, Władczyni Lwiej Mocy.

– Agder Whitercouse, Władczyni Mocy Snów.

– Concern Wisdoren, Władczyni Mocy Ognia.

– Ax Fantomhive, Władca Niedźwiedziej Mocy.

– Senom Dark, Władca Mocy Cieni.

– Wircha Jaberawi, Władczyni Mocy Wody.

– Laurence Demonius, Władca Kruczej Mocy.

– Rajna Nejrdoom, Władczyni Mocy Szakali.

– Roxett Gardiandes, Władczyni Mocy Jaguarów.

Pokiwałam powoli głową, przyswajając tych sześć kobiecych i pięć męskich nazwisk. Dokładnie przyjrzałam się każdemu z ich właścicieli, aby jak najszybciej je zapamiętać i nie musieć co rusz się o nie pytać. W szczególności że większość Świata Mocy na pewno je doskonale znała i nie miała problemu z rozróżnieniem radnych.

– Wiecie o tym, że jestem również Alfą watahy Void – powiedziałam po chwili, patrząc się z przyjemnością po całej jedenastce. – Obiecano mi, że ten problem zostanie rozwiązany.

– Oczywiście – odparł od razu Grejs, którego niska, szczupła postura mocno kontrastowała z wysokim, umięśnionym ciałem Zimera. – Obowiązków jest dużo, ale spokojnie znajdziesz dostatecznie dużo czasu dla swojej wilczej połowy.

– My, dzicy radni – przejęła pałeczkę Nuqra, a złoty kolczyk przebijający jej dolną wargę zamigotał – radzimy sobie z tym tak, że jeden tydzień w każdym miesiącu poświęcamy zwierzęcemu życiu. Teren twojego plemienia jest stosunkowo blisko, więc gdyby podczas twojego urlopu wynikła jakaś niecierpiąca zwłoki sprawa, będziesz mogła szybko wrócić.

– Nie posiadam nazwiska, stanowi to problem? – zainteresowałam się.

– W żadnym razie – zaprzeczył zastępca z uspokajającym uśmiechem.

– A jak z anonimowością?

W pomieszczeniu nagle zapadła cisza tak przejmująca, jak podczas studiowania przez mnie umowy. Radni wpatrywali się w moją osobę, nie starając się ukryć zaskoczonych wyrazów twarzy.

– Abym nie musiała pokazywać twarzy, a moje imię nie było wspominane – rozwinęłam niewzruszona ich osłupieniem.

Podczas dokładnego czytania dokumentu przemyślałam całą sprawę związaną z moimi rządami. Nikt nie mógł mi dać obecnie pewności, że żaden człowiek nie będzie się buntował przeciwko moim przyszłym decyzjom i planom. Dlatego jeżeli istniałaby taka możliwość, wolałam na razie ukryć swoją tożsamość, aby zapewnić sobie i Void większe bezpieczeństwo. Moim priorytetem przecież niezmiennie pozostawała wataha i nie zamierzałam jej narażać. Po chwili na twarzach radnych ze zwierzęcymi Mocami dostrzegłam pełne zrozumienie tak, jakby czytali mi w myślach. Oni także znali ten strach i ciężar odpowiedzialności za własne stado.

– Każde twoje żądanie zostanie spełnione, Królowo – stwierdził Zimer po tym, jak na niego zerknęłam i odniosłam dziwne wrażenie, że chciał mnie złapać dla pokrzepienia za dłoń. Nie wykonał jednak żadnego ruchu, jedynie poszerzając piękny uśmiech szorstkich ust. – Dopilnujemy, aby twoją tożsamość znali tylko członkowie Rady i najważniejsi Agenci. Od razu też podkreślę, że jesteś całkowicie bezkarna wobec Traktatu oraz wszelkich innych praw. Twoje rozkazy są święte i nikt nie może ich podważać, nawet my. Trzymasz w swoich rękach pełnię władzy i jak wyczytałaś w umowie, jedynie Śmierć lub twoja abdykacja może pozbawić Cię stanowiska.

– Będę ze wszystkich sił starała się być godną Królową – zapewniłam, wracając wzrokiem do reszty członków Rady. – Będę podejmowała decyzje, które naprawią sytuację w naszym królestwie i sprawią, że zapanuje w nim możliwy do osiągnięcia pokój. Mam ogromną nadzieję, że was, moich poddanych, w żadnym razie nie zawiodę.

***

Uliczne lampy przemykały szybko za oknami czarnego suv-a, gdy Zimer prowadził go z taką zręcznością, z jaką biegał między pniami drzew. Toksycznie zielone oczy koncentrowały się na ulicy i tylko do czasu do czasu sprawdzały, czy w odbiciach lusterek nadal było widać samochody pozostałych radnych. Na początku zdziwił mnie fakt, że nikt z organu pomocniczego nie korzystał z pomocy jakiegoś szofera, tylko samodzielnie prowadził pojazd. Zostało mi więc wyjaśnione, że najbardziej ufali sobie samym i w przeciwieństwie do większości arystokracji lubili być samodzielni.

– Naprawdę to twój pierwszy raz w samochodzie? – wznowił rozmowę przewodniczący, odrywając mnie od rozmyślań i wpatrywania się w nocny widok miasta.

Przytaknęłam cicho, chociaż odnosiłam wrażenie, jakbym robiła to już wcześniej. Niby całe moje dotychczasowe życie spędziłam w dziczy bez kontaktu z cywilizacją, ale żadna z rzeczy, które zobaczyłam w stolicy, nie zdołała mnie zaskoczyć lub zdezorientować. Nie miałam najmniejszego problemu z obsłużeniem komórki, którą dostałam od Rady, czy z choćby zapięciem pasów bezpieczeństwa. Wydawało mi się to niezwykle dziwne i musiałam co rusz sobie samej przypominać, że przecież Wszechświat dał mi tę wiedzę, stwarzając mnie trzy lata temu.

– Okej, odpuśćmy temat – stwierdził, prychając, gdy nie doczekał się żadnego rozwinięcia z mojej strony i skręcił w lewo na skrzyżowaniu. – Zrobiłaś naprawdę świetne wrażenie na Radzie.

– Tak uważasz?

– Oczywiście – potwierdził, słysząc niedowierzanie w moim głosie. – Zachowywałaś się w sposób, którego oczekuje się od osób z twoją pozycją. Do tego nieźle nas zaskoczyłaś, Królowo.

Uśmiechnęłam się niemrawo i wróciłam uwagą do nowoczesnego krajobrazu za przyciemnianą szybą. Królowo, powtórzyłam w myślach zwrot, którego użył mężczyzna. Od teraz wszyscy tak do mnie mówili lub ewentualnie używali formy „Pani". Nie, nie przeszkadzało mi to i pragnęłam się do tego stanu przyzwyczaić, ale po prostu... Wolałam chyba, aby Alfa Zity używał mojego imienia. Był on na razie jedyną osobą, którą choć trochę znałam. Był jedynym człowiekiem, któremu po części ufałam. A doskonale wiedziałam, że musiałam nauczyć się żyć i w sferze oficjalnej i w sferze nieformalnej, jeśli naprawdę chciałam zostać dobrą Władczynią. Potrzebowałam bliskiego wsparcia od kogoś, kto choć trochę mnie rozumiał i choć trochę mnie przypominał. Czułam instynktownie, że Zimer chciał mi szczerze pomóc, przez co wydawał się obecnie najlepszą opcją do wyboru.

– Nie musisz się tak do mnie zwracać, gdy jesteśmy sami – odparłam więc po chwili ciszy, poprawiając się na fotelu pasażera.

Spojrzał na mnie z ukosa, starając się jednak nie odrywać wzroku od drogi. Przytrzymał kierownicę lewą ręką, a prawą poprawił białą grzywkę, jakby pragnął lepiej widzieć moją osobę. Przestudiował moją poważną twarz kilka razy, a ja już zaczęłam mieć obawy, że popełniłam jakąś gafę. Królowa i przewodniczący powinni chyba utrzymywać czysto zawodową relację i się nie spoufalać.

– Jesteś pewna? – zapytał wilk, zanim zdążyłam odwołać swoje słowa.

– Tak – odrzekłam krótko po długim wahaniu i wypuściłam spomiędzy swoich palców brudną szatę, którą musiałam zacząć gnieść ze zdenerwowania.

– Dobrze, WolfKnight. – Uśmiechnął się niezwykle radośnie, czym lekko szturchnął moje twarde serce i westchnął beztrosko. – Też kiedyś potrzebowałem osoby, która na nowo nauczyłaby mnie żyć. Rozumiem, co czujesz w związku z zaistniałą sytuacją, w związku z tym nagłym wyniesieniem na tak wysoką pozycję i czuję się zaszczycony, że będę mógł udzielić ci takiej pomocy, jaką kiedyś ktoś inny udzielił mi. W takim razie obiecuję, że się postaram i ułatwię ci zadomowienie się w ludzkim świecie.

– Dziękuję – odparłam cicho, wykrzywiając usta w czymś na kształt uśmiechu. Jego zgoda wiele dla mnie znaczyła, bo nie musiałam się martwić, że nagle zostanę z tym wszystkim sama. Domyślałam się, że nie zastąpi mi on watahy, ukochanej rodziny, ale i tak lepiej, żeby był, niż żeby go nie było.

– Zawsze będziesz mogła na mnie liczyć – dodał i naprawdę sięgnął po moją dłoń, która spoczywała nieprzerwanie na moim udzie.

Zaskoczona obserwowałam, jak gładko wsunął swoje blade palce między moje i delikatnie je ścisnął. Dotyk jego skóry był dziwny, ale jednocześnie bardzo przyjemny. Miłe ciepło przedostało się na moje opuszki, gdy zdecydowałam się je zetknąć z jego ręką. Z jakiś nieznanych mi przyczyn nie miałam najmniejszej ochoty się wyrywać tak samo, jak kilka godzin temu nie chciałam opuszczać jego objęć. Bliskość Zimera nie wydawała mi się już taka zła, skoro praktycznie pokonaliśmy wcześniejszą dziurę w hierarchii między nami. Jednak nadal nie rozumiałam, dlaczego pragnęłam skrócić dzielący nas dystans, ale na razie byłam zbyt zmęczona, aby się nad tym zastanawiać.

– A tak w ogóle to nie powiedziałeś mi, gdzie właśnie jedziemy – przypomniałam przewodniczącemu, przerywając swoje milczenie.

– Wybacz, wyleciało mi to z głowy – odparł z przepraszającym uśmiechem. – Jedziemy do zamku Chelema, czyli twojego obecnego miejsca zamieszkania. Nie sądzę, abyś była miłośniczką ludzkich osiągnięć w dziedzinie architektury, ale mogę się założyć, że akurat ta budowla ci się na pewno spodoba.

Continue Reading

You'll Also Like

11.2K 192 11
💖Idealne filmy na nudny wieczór💖 Głównie romanse i dramaty -daytime shooting star -trzy kroki od siebie -angus, stringi i przytulanki -łatwa dziewc...
341K 14.9K 44
Harry jest kochającym ojcem trzyletniego Eda, którego wychowuje samotnie. Co się stanie gdy Louis namówi bruneta na imprezę, gdzie pozna kilka nowych...
56.4K 2.6K 28
PROLOG Sakura - piękna, mądra, niewinna , ale samotna. Sasuke - młody, przystojny, bogaty, ale samotny. Łączy ich wiele, ale przede wszystkim pasja d...
30.6K 1.7K 68
Po skończniu będzie korekta. Lilith jest niechcianą córką w ich domu Hailie jest tą *lepszą* córeczką mamusi. w mojej wersji zaczynamy od momętu dni...