Mroczna Bohaterka x Camren

By Martyna-24-

46.1K 4.7K 389

"Mroczna Bohaterka" to książka Abigail Gibbs. Zmieniona na wersję Camren. Mam nadzieję, że spodoba wam się ta... More

JEDEN
Dwa
Trzy
Cztery
Pięć
Sześć
Siedem
Osiem
Dziewięć
Dziesięć
Jedenaście
Dwanaście
Trzynaście
Czternaście
Piętnaście
Szesnaście
Siedemnaście
Osiemnaście
Dziewiętnaście
Dwadzieścia
Dwadzieścia Jeden
Dwadzieścia Dwa
Dwadzieścia Trzy
Dwadzieścia Cztery
Dwadzieścia Pięć
Dwadzieścia Sześć
Dwadzieścia Siedem
Dwadzieścia Osiem
Dwadzieścia Dziewięć
Trzydzieści
Trzydzieści Jeden
Trzydzieści Dwa
Trzydzieści Trzy
Trzydzieści Cztery
Trzydzieści Pięć
Trzydzieści Sześć
Trzydzieści Siedem
Trzydzieści Osiem
Trzydzieści Dziewięć
Czterdzieści
Czterdzieści Jeden
Czterdzieści Dwa
Czterdzieści Trzy
Czterdzieści Cztery
Czterdzieści Pięć
Czterdzieści Sześć
Czterdzieści Siedem
Czterdzieści Osiem
Czterdzieści Dziewięć
Pięćdziesiąt
Pięćdziesiąt Jeden
Pięćdziesiąt Dwa
Pięćdziesiąt Trzy
Pięćdziesiąt Cztery
Pięćdziesiąt Pięć
Pięćdziesiąt Sześć
Pięćdziesiąt Siedem
Pięćdziesiąt Osiem
Pięćdziesiąt Dziewięć
Sześćdziesiąt
Sześćdziesiąt Jeden
Sześćdziesiąt Dwa
Sześćdziesiąt Trzy
Druga Część
Jesienna Róża
Rozdział Pierwszy
Rozdział Drugi
Rozdział Trzeci
Rozdział Czwarty
Rozdział Piąty
Rozdział Szósty
Rozdział Siódmy
Rozdział Ósmy
Rozdział Dziewiąty
Rozdział Dziesiąty
Rozdział Jedenasty
Rozdział Dwunasty
Rozdział Trzynasty
Rozdział Czternasty
Rozdział Szesnasty
Rozdział Siedemnasty
Rozdział Osiemnasty
Rozdział Dziewiętnasty
Rozdział Dwudziesty
Rozdział Dwudziesty Pierwszy
Rozdział Dwudziesty Drugi
Rozdział Dwudziesty Trzeci
Rozdział Dwudziesty Czwarty
Rozdział Dwudziesty Piąty
Rozdział Dwudziesty Szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział Dwudziesty Ósmy
Rozdział Dwudziesty Dziewiąty

Rozdział Piętnasty

167 13 2
By Martyna-24-


Jesienna Róża

Za nic nie chcesz umrzeć, co, Camila?

Ze wstydu poczułam palenie w dłoniach. Wiedziałam, że moje usta są otwarte w niemym krzyku, ale jedyne, co słyszałam, to odgłos rozrywanego mięsa i siorbania krwi sączącej się z ciała na jasny żwir i plamiącej go różanym odcieniem. Do tego stukot kolejnych kości rzucanych na ziemię. Dźwięk jednostajny, rytmiczny, który w końcu przeszedł w tykanie budzika.

Dziewczynka uciekła przytrzymującemu ją człowiekowi. Jej sukienka łopotała na wietrze. Przyklękła obok ciała kobiety, jakby chciała ucałować jej dłoń. Zamiast tego jednak zatopiła w niej zęby. Nie mogłam dostrzec twarzy. Wszystkie przytknięte były do leżących ciał. Wszystkie istoty jadły. I tak wiedziałam jednak dobrze, komu się przyglądam. To były wampiry. Wampiry zjadające wampiry.

Camila Cabello rzucała się, chwiała, aż w końcu padła na ziemię. Raz po raz krzyczała z całych sił: „Przestańcie!", ale nikt nie zwracał na jej słowa uwagi. Leżała w kałuży własnych wymiocin, ale i tak osobiście zatroszczyła się o nią sama księżniczka wampirów. Jej koszula splamiona była krwią, rękawa użyła jak serwetki do wytarcia ust. Uniosła dziewczynę z czułością kochanki, delikatnie odchylając jej głowę do tyłu i odgarniając grzywkę z oczu. Tuliła ją do siebie, jakby w każdej chwili mogła wysunąć się z jej rąk i zniknąć na zawsze.

Nie umiem do końca powiedzieć, dlaczego kilka tygodni później zdecydowałam się przyjąć zaproszenie księcia. Może dlatego, żeby postawić się matce. A może dlatego, że gdy zabrakło Nathana, praca stała się czymś absolutnie nieznośnym. Zrezygnował bez uprzedzenia. Szefowa nie potrafiła wyjaśnić dlaczego. Jednocześnie perspektywa tej wizyty przestała być czymś strasznie odpychającym. Odwiedzenie Atheneów było moim obowiązkiem, a przy tym coraz trudniej było mi wierzyć, że ukrywają informacje na temat śmierci mojej babci. Po co mieliby to robić? Mój mózg wprost zasypywał mnie wątpliwościami. Ich natłok sprawiał, że coraz trudniej było mi uznać za uzasadnione utrzymywanie takiego jak dotąd dystansu.

Ostatni raz sprawdziłam, czy niczego nie zapomniałam spakować. Kilka książek, szkolna torba i świeży mundurek czekały przygotowane na poniedziałkowy ranek na spodzie walizki. Nad nimi bielizna, dwie zmiany ubrań i strój do jazdy konnej, które specjalnie zamówiłam po tym, jak książę wspomniał, że może wybierzemy się na wycieczkę po posiadłości. Miałam w domu myśliczek zachowany z dawnych lat, ale po pierwsze nie chciałam jeździć bokiem na siodle, a po drugie prawdopodobnie i tak już bym się w niego nie zmieściła.

Po szkole popędziłam do domu. Książę, mimo że był to piątek, musiał zostać dłużej po lekcjach, ale to oznaczało, że i tak mam tylko godzinę, żeby się przygotować. Jakimś cudem się udało. Do 16.20 zdążyłam wziąć prysznic, ubrać się i wygrać walkę z włosami, które ostatecznie ułożyłam w spiralny koczek z boku głowy. Zostawiłam tylko kilka luźnych kosmyków opadających na twarz. Stojąc przed lustrem, obciągnęłam spódnicę. Miałam nadzieję, że jestem ubrana wystarczająco oficjalnie. Wybrałam fałdowaną wzorzystą spódnicę. Niemal przesadziłam, dobierając do niej rajstopy w kolorze wpadającym w bordo, ale nadrabiałam dość elegancką marynarką i bluzką wsuniętą za pasek. Mogłam też w tym stroju głęboko dygnąć, a o wiele więcej nie chodziło. Postawiłam walizkę na dole schodów, po czym sama usiadłam na najniższym stopniu i czekałam. 

Po kilku minutach usłyszałam, jak brama otwiera się i z powrotem zamyka. Natychmiast się spięłam. Czułam silny niepokój. Porównywalnie czułam się tylko wtedy, gdy w St. Saphire wezwano mnie do dyrektora. Dzisiejsza sytuacja, w odróżnieniu od tamtej, była dla mnie jednak naprawdę ważna.

Zadzwonił dzwonek. Podniosłam się, by otworzyć drzwi, ale nim zdążyłam przejść przez przedpokój, ubiegł mnie ojciec. Pojawił się znikąd, a ja zawahałam się, nie wiedząc, czego właściwie chce. Wysłuchałam już od matki wykładu na ten temat. On też wyraźnie się zawahał. Położył mi dłonie na policzkach, przechylił mnie lekko ku sobie i pocałował w czoło.

– Bądź grzeczna i wracaj bezpiecznie.

Po tych słowach wyszedł do salonu, zamykając za sobą drzwi. Zdumiona wpatrywałam się w podłogę, póki nie ocknęłam się na dźwięk pukania. Za drzwiami stał uśmiechnięty książę.

– Gotowa? – spytał. Skinęłam głową twierdząco i poszłam po walizkę. Nim zdążyłam zaprotestować, odebrał ją z moich rąk. Siedząc już w jego samochodzie, nie oglądałam się za siebie.

Obawiałam się, że w ostatniej chwili mogłabym się rozmyślić.

– Nie masz się czym denerwować – powiedział książę, kiedy ruszyliśmy.

– Nie denerwuję się.

– Drżysz. – Na sekundę oderwał wzrok od drogi i spojrzał uważnie na moje dłonie. Też na nie zerknęłam. Miał rację, więc natychmiast zaplotłam palce i ułożyłam ręce na udach.

Przez większość czasu jechaliśmy w ciszy. Dotarcie na wrzosowiska, gdzie osiedlili się jego krewni, zajęło nam prawie godzinę. Droga wiła się przed nami jak szara blizna na krajobrazie, zdając się zupełnie zanikać tam, gdzie teren opadał wąwozami. Przez wiele kilometrów nie widziałam przed nami nic, tylko niekończący się, miejscami wypalony dywan kolcolistu i kępy włosokwiatu, które zdusiły wszelką inną roślinność z wyjątkiem dziwacznego pniaka. Dartmoor – pamiętam, że jako dziecko myślałam o nim jako o najbardziej opustoszałym miejscu na ziemi. Można tu było iść wiele kilometrów i nie spotkać żywej duszy.

Przejechaliśmy przez szczyt wzniesienia i zaczęliśmy kierować się w dół. Wtedy z mgły, w której tonęło dno doliny, zaczęły pomału wyłaniać się kontury kilku dużych granitowych budynków. Ich mury były lite, niemal pozbawione okien. Z dachów wystawały długie kominy. Całość przypominała rzeźnię.

– Więzienie Dartmoor, teren psa Baskerville'ów. Kojarzy się, prawda?

Jeśli chodzi o skojarzenia, to mnie akurat bardziej uderzyło, że miejscowość, przez którą akurat przejeżdżaliśmy, nazywała się Princetown. To ponure miejsce nie zaprzątało jednak długo mojej uwagi. Teren stał się bardziej płaski i pojawiły się sosny. Ponad kilometr ciągnęły się szpalerem wzdłuż drogi. Wtem samochód skręcił w lewo, w przesmyk pomiędzy pniami tak niewielki, że na pewno bym go przegapiła, gdybyśmy właśnie w niego nie wjechali. Otaczały nas wysokie drzewa.

Gdyby opadła na to miejsce mgła, chyba nie zdołalibyśmy nawet wypatrzyć wąskiego duktu ciągnącego się pomiędzy kolumnami pni i pod nisko wiszącymi gałęziami. Przed nami, w oddali, było jednak widać światło. Kierowaliśmy się w jego stronę, aż w końcu dotarliśmy na skraj lasu. Wysokie drzewa ustąpiły miejsca potężnemu iglastemu żywopłotowi, w którym znajdowała się otwarta na oścież brama. Aż zaparło mi dech.

Znajdowaliśmy się na wąskiej łące. Ziemię w całości skrywał dywan zieleni przetykany gdzieniegdzie plamami w odcieniach purpury, oranżu i różu. Wzdłuż drogi biegł niewielki akwedukt. Krętą trasę otaczał szpaler drzew. Całość była jak wiecznie zielony wąwóz. Zbliżaliśmy się do zakrętu, więc nie miałam na razie szansy zobaczyć celu podróży. Kiedy jednak wyjechaliśmy na prostą, spomiędzy równych rzędów drzew wyłonił się widok równie malowniczy jak łąka, którą widziałam chwilę wcześniej.

Stał przed nami dom w stylu georgiańskim. Fronton części centralnej znaczyły cztery półkolumny, a po obu jego stronach wznosiły się skrzydła boczne. Budynek był pobielony wapnem i miał tylko dwie kondygnacje. Odetchnęłam z ulgą. Miałam przed sobą piękny dom pośrodku pięknej posiadłości, ale zważywszy na to, kim byli właściciele, całość należało uznać za wyjątkowo skromną.

Droga rozszerzała się, tworząc przed dworem półkolisty podjazd. W niewielkich drzwiach na wysokim parterze pojawił się szofer. Książę zgasił silnik i odpiął pas, ale nie wysiadł. Odwrócił się tylko z uśmiechem w moją stronę i powiedział:

– Panienko Różo, witamy z powrotem.

Nie dał mi szansy odpowiedzieć ani spytać, co właściwie ma na myśli. Chwycił moją walizkę i wysiadł. Gdy obszedł samochód, ruszyłam za nim. Do auta wsiadł teraz szofer i odjechał, zapewne w stronę garaży. Patrzyłam na oddalającego się mercedesa, żałując, że już w nim nie siedzę. Przyszła pora zmierzyć się z rzeczywistością.

Decorum, dziecko. Decorum jest wszystkim.

Zaczęłam iść przed siebie. Książę natychmiast wyprzedził mnie o krok i poprowadził schodami ku głównym drzwiom, które stały już otworem. Wzięłam głęboki wdech i splotłam dłonie, by powstrzymać ich drżenie. Idąc tuż za księciem, przekroczyłam próg dworu. Nie miałam czasu przyjrzeć się uważnie wystrojowi wnętrza, ponieważ moje spojrzenie natychmiast powędrowało w stronę czterech osób stojących pośrodku holu. Książę stanął tuż przed nimi, a ja, zatrzymawszy się obok niego, zrobiłam coś, co jak wcześniej sądziłam, nigdy mi się już nie zdarzy: złożyłam głęboki ukłon.

– Wasza Wysokość – zwróciłam się do wzorowo wylakierowanej podłogi. Miałam wrażenie, że nim padła odpowiedź, zdążyła upłynąć masa czasu.

– Panienko Różo.

Wyprostowałam się, licząc na to, że najgorsze mam za sobą.

– Wspaniale jest znów panienkę widzieć.

Stał przede mną, uśmiechając się, książę Lorent, pan na Victorii, najstarszy i najbliższy królowi brat. Sięgnęłam natychmiast pamięcią do wspomnień o władcy i zaczęłam porównywać obu mężczyzn. Gdy byłam dzieckiem, król zrobił na mnie nie lada wrażenie. Jego brat miał takie same popielatoblond włosy i rzecz jasna atheneańskie, niebieskie oczy. Książę Lorent, mimo że starszy od króla o kilkadziesiąt lat, robił wrażenie znacznie młodszego. Nie siwiał, a zmarszczki wokół jego ust nie wzięły się ze stresu, lecz od śmiechu.

– Pamięta panienka moją żonę i mojego najmłodszego syna, księcia Alfiego.

Było to stwierdzenie, nie pytanie. W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam. Księcia Alfiego oczywiście pamiętałam. Nieraz dokuczał mi w czasie wizyt na dworze. Zaskoczyło mnie jednak to, jak dorośle teraz wygląda. Musiał mieć jakieś dwadzieścia jeden lat, ale widać było, że wciąż się starzeje, mimo że był już w pełni dojrzały. Uderzyło mnie też to, jak podobni są teraz do siebie dwaj młodzi książęta, Fallon i on. Bardziej niż na kuzynów wyglądali teraz na rodzonych braci. Nawet ich wyobrażenie o uśmiechu było takie samo: usta niemal nieruchome pośrodku, a kąciki nieco uniesione.

Miałam za to spory kłopot z przywołaniem jakichkolwiek wspomnień o księżnej. W głowie majaczył mi tylko niewyraźny obrazek z pogrzebu mojej babci, gdy stała niedaleko mnie z twarzą okrytą woalką.

Pozostawało tylko ustalić, kim jest czwarta z osób – stojąca z brzegu młoda kobieta. Nie wyglądała ani trochę na członka rodziny Atheneów, a jednocześnie jej rysy z jakiegoś powodu wydawały mi się znajome.

Książę Alfie wysunął się minimalnie naprzód i wziął ją za rękę.

– To moja dziewczyna, lady Elizabeth Bletchem.

Wiem, że wydałam z siebie cichy, przyduszony odgłos, który na pewno został usłyszany pośród panującej w holu ciszy. W myślach ochrzaniłam samą siebie za to, że nie od razu zorientowałam się, kogo przed sobą mam. Elizabeth Bletchem, t a Elizabeth Bletchem – kobieta Mędrzec, która przez ostatni rok bawiła się uczuciem jednego z ludzkich książąt. Skoro była tu, najwyraźniej już zupełnie straciła nim zainteresowanie.

Jeśli dostrzegła moje zaskoczenie, to postanowiła tego po sobie nie pokazać. Wciąż ściskając dłoń księcia, ukłoniła się tylko delikatnie.

– Panienko Różo, bardzo się cieszę, że w końcu mogę cię poznać. Mój ojciec znał świętej pamięci księżną Al-Summers i zawsze mówił o niej z ogromnym uznaniem.

Zmusiłam się do uśmiechu. Za każdym razem, gdy mówiono w tym kontekście o babci, nie wiedziałam, jak inaczej mogłabym zareagować. Zauważyłam, że książę Fallon zerka w moją stronę. Zastanawiałam się, ile powiedział rodzinie na mój temat. Elizabeth czekała, aż coś odpowiem. Po chwili mojego milczenia puściła rękę księcia, zrobiła krok naprzód i nachyliła się, by zniwelować różnicę jej znacznego wzrostu i mojej drobnej sylwetki. Następnie, ku mojemu absolutnemu zdumieniu, ucałowała mnie w oba policzki i szepnęła:

– Mam nadzieję, że uda nam się bardzo zaprzyjaźnić.

Stałam nieruchomo. Tak bezpośrednie zachowanie wobec świeżo poznanej osoby nie było czymś normalnym. Czułam się teraz tak samo jak w chwili, gdy książę, wioząc mnie do domu, położył mi dłoń na kolanie. Pieczenie. Czułam w ciele takie samo pieczenie, jakiego w ostatnim śnie doświadczały moje dłonie.

Starsza z kobiet wybawiła mnie z opresji.

– Fallon, zaprowadź panienkę na górę i pokaż jej komnaty, które dla niej przygotowano, dobrze? Potem dołączcie do nas, proszę, na tarasie. Każę przygotować kawę i herbatę.

– Oczywiście.

Ukłoniłam się lekko. Książę podniósł moją walizkę i ruszył w kierunku klatki schodowej.

– Fallonie, bagaż może zanieść Chatwin – powiedziała jeszcze na odchodne księżna.

Książę zwolnił i odwrócił się w stronę ciotki, idąc teraz ku schodom tyłem. Byłam o kilka kroków od niego i widziałam, że mocno się czerwieni. Otworzył oczy bardzo szeroko, jak gdyby starając się dać jej coś do zrozumienia.

– Poradzę sobie, ciociu – powiedział tonem, który wyraźnie miał sugerować, że pomysł wyręczania się kimś w noszeniu walizki uważa za głupi.

Książę Lorent zaśmiał się głośno, na co Fallon zrobił się jeszcze bardziej czerwony. Teraz nawet jego oczy zaszły różowawym odcieniem, co było dość nietypowe. Na ogół Mędrcy umieją panować nad zmianą barwy oczu. Pozwala to nie pokazywać po sobie emocji. Gdy zobaczył, że wpatruję się w niego, przygryzł kącik wargi, wyprostował nieco ramiona i pospiesznie ruszył schodami na górę.

Byłam rozbawiona, ale też zadowolona, że książę nie widział mojego wyrazu twarzy. Nie chciałam, żeby poczuł się jeszcze bardziej poniżony. Pomyślałam tylko, jak koszmarnie byłoby należeć do jednej z tych mrocznych ras, które nie umieją tak jak my panować nad magią, a którym pozwala tylko ona utrzymać się przy życiu. Wampiry, na przykład – moc magii pozwala im polować, ale ich oczy zdradzają każdą myśl.

Lśniąca mahoniowa klatka schodowa zwieńczona była galerią, z której rozchodziły się korytarze prowadzące do poszczególnych skrzydeł dworu. My poszliśmy tym po prawej stronie. Był jasny i przestronny, pomalowany na kolor bladożółty. Na jego końcu znajdowało się okno, przez które wpadało światło. Po każdej ze stron, w sporych odstępach od siebie, znajdowało się czworo drzwi.

Zatrzymaliśmy się przy ostatnich po prawej. Pokryto je szlachetną białą okleiną, a łączenia pomiędzy poszczególnymi elementami robiły wrażenie złoconych. Nie miałam jednak szansy przyjrzeć się zdobieniom uważniej, ponieważ książę otworzył drzwi i wszedł do środka. Ruszyłam za nim.

Skromny zewnętrzny wygląd dworu i bezpretensjonalny hol były zmyłką. Delikatnie mówiąc. Na widok pomieszczenia po prostu mnie zamurowało. Powstrzymałam głęboki wdech tylko dlatego, że tuż obok stał książę. Udało mi się tylko przełknąć ślinę. Znajdowaliśmy się w czymś na kształt recepcji. Stały tu frontem do siebie dwie potężne bladozłote sofy. Pomiędzy nimi ustawiono stolik wykonany z tego samego, wypolerowanego na wysoki połysk drewna co większość klatki schodowej. Meble stały na dużym błękitnym dywanie z dala przypominającym płótno splamione drobinkami farby, a w rzeczywistości zdobionym setkami drobnych złotych kwiatów i motywów królewskiej lilii. Przez trzy potężne okna, których dolna krawędź znajdowała się niemal na wysokości kolan, mogłam oglądać widok, który tak zachwycił mnie od strony drogi. Największe wrażenie zrobił na mnie jednak sufit tworzący ponad sofami lekką wklęsłość, niczym odwrócona do góry dnem taca. Wisiał na nim żyrandol złożony z dziesiątek kryształków odbijających światło odrobinę ku górze. Zagłębienie wokół mocowania tej pięknej lampy otaczał fresk wyobrażający bladoniebieskie niebo z chmurami o barwie kości słoniowej. Świecące na umieszczonego z boku kupidyna słońce nadawało niektórym z nich odcień lekko brzoskwiniowy.

– Dostałaś jeden z najlepszych apartamentów. Będziesz tu mieć całkowity spokój – usłyszałam głos księcia i wróciłam spojrzeniem na wysokość jego twarzy. Postawił moją walizkę na jednej z sof. – My wszyscy mieszkamy w drugim skrzydle. Alfie strasznie lubi głośno puszczać muzykę – ciągnął, jakby czuł potrzebę objaśnienia swojego początkowego, tęskno brzmiącego stwierdzenia. Ja jednak słuchałam go mało uważnie, bo byłam zajęta przyglądaniem się zwieńczonym łukiem drzwiom w jednym narożniku pokoju i mniejszemu wyjściu w przeciwległym.

– Garderoba i łazienka – powiedział, zauważywszy, w którą stronę patrzę.

Odwróciłam się i spojrzałam na ścianę po drugiej stronie. Po mojej lewej stronie było wyjście na korytarz, ale widziałam też i trzecie drzwi. Spojrzałam kątem oka na księcia, czekając na coś w rodzaju przyzwolenia. Uśmiechnął się, a ja nie potrzebowałam niczego więcej, by wiedziona dziką ciekawością niemal rzucić się do przodu.

Miałam teraz przed sobą fantastyczne podwójne łóżko, zadaszone częściowo baldachimem z udrapowanymi kotarami o barwie szampana. Ramę w głowie łóżka, ciągnącą się do połowy wysokości ściany, wykończono materiałem w tej samej tonacji. W pokoju była toaletka, bez żadnych wątpliwości złocona. Kasetonowy sufit robił wrażenie wykończonego tą samą inkrustowaną materią.

Półkolumny podtrzymały ścianę za moimi plecami, a także oddzielały okna na całej znajdującej się przede mną ścianie frontowej. W pomieszczeniu było mnóstwo światła, które odbijało się od bielonych ścian i złoceń na meblach, pogłębiając jeszcze wrażenie rozświetlenia. Nawet podłoga połyskiwała tak, jakby pokrywały ją tysiące drobinek szkła.

Początkowo pomyślałam, że nie miałam gdzie oswoić się z tego rodzaju przepychem, ale wrażenie to zaczęło ustępować, gdy bliżej przyjrzałam się detalom, doborowi barw i swoistej ekstrawagancji wystroju. Pałac Atheneów urządzony był w sposób niemal identyczny. Moje podekscytowanie przygasło, kiedy przypomniałam sobie, co będę musiała znieść w zamian za możliwość pławienia się w tych luksusach. Pokonawszy wewnętrzny opór, wróciłam do eleganckiego przedpokoju, gdzie czekał na mnie książę.

– Chciałem cię za nich przeprosić. – Skinął głową w stronę podłogi, więc najwyraźniej chodziło mu o rodzinę. – Oni są bardzo...

Kilkakrotnie uchylał usta, by jednak po chwili znów je zamknąć.

– Bardzo atheneańscy? – dokończyłam za niego, mając nadzieję, że nie uzna tego za przytyk.

Zrobił wydech, po czym zaśmiał się cicho.

– Właśnie tak. Bardzo atheneańscy, a mało Al-Summers.

Przyszła kolej, bym ja się uśmiechnęła. Zrobiłam to dość nieśmiało.

– Masz piękny uśmiech. Powinnaś częściej dawać ludziom szansę go zobaczyć.

Uśmiech, który obdarzył właśnie komplementem, błyskawiczne zniknął, a sam książę szeroko otworzył oczy i natychmiast poczerwieniał, zupełnie jakby zaskoczyły go własne słowa. Ja z kolei zaczęłam bawić się luźnym kosmykiem włosów.

– Powinniśmy wracać na dół – powiedział pospiesznie, patrząc po wszystkim wokół, ale nie na mnie.

Wystrój, który zobaczyłam na parterze, był zbliżony do tego na piętrze. Złocenia, freski, wysokie stropy i olbrzymie okna aż zalewające pomieszczenia światłem. Podobnie jak na górze, książę zaprowadził mnie na sam koniec korytarza. Otworzył następnie podwójne przeszklone drzwi i zaprosił mnie na zadaszony taras. Z brzegu znajdował się stół z kutego żelaza, przy którym siedzieli wuj i ciotka Fallona oraz lady Elizabeth. Książę Alfie opierał się o jej stopy, siedząc na prowadzących do ogrodu drewnianych schodach.

– W samą porę – powiedział książę Lorent, kiedy zajęliśmy dwa wolne krzesła. Lokaj w białej koszuli o wykrochmalonym kołnierzyku i marynarce z wyhaftowanym herbem Atheneów podawał właśnie kawę i herbatę. Pośrodku stołu stał już kosz drożdżówek i naczynie z marmoladą. Poprosiłam o herbatę, kątem oka obserwując, jak Fallon pakuje do swojej kawy masę cukru.

– Wszystko jest wegańskie, kochana, o nic się nie martw. Przestrzegamy tu ściśle tych spraw. Śmiało, poczęstuj się – powiedziała ciotka księcia Fallona, gdy tymczasem lokaj dolewał mleka sojowego do mojej herbaty. Nie byłam specjalnie głodna, ale przez grzeczność sięgnęłam po jedną z bułeczek. Smarując ją marmoladą, przyjrzałam się przez opuszczone rzęsy księżnej i jej mężowi. Od początku robiła na mnie wrażenie osoby bardzo starannej i dbającej o szczegóły. Jej jasne włosy były gładko uczesane i lśniące, a wszystko, co miała na sobie, począwszy od naszyjnika po odcień kredki do oczu, idealnie pasowało do długiej spódnicy w kolorze miętowozielonym. Odstawała od pozostałych, mających na sobie jeansy i bardzo swobodne stroje.

Wygląd lady Elizabeth trudno było określić inaczej niż „przeciętna laska". Jasnobrązowe włosy uczesała z przedziałkiem na środku i spięła w zwyczajny kucyk. Jej oczy wydawały się zbyt małe w stosunku do pozostałych elementów twarzy. Była bardzo wysoka, niemal dorównywała wzrostem swojemu chłopakowi. Różniło ich to, że ona w wieku prawie trzydziestu lat wciąż wyglądała na osiemnaście–dziewiętnaście. Ale co najważniejsze, miała dar polowania na książąt. I chyba nic w tym dziwnego, skoro jej ojciec był postacią znakomicie ustawioną we wszystkich okołolondyńskich hrabstwach.

Ciotka Fallona zauważyła, że patrzę w jej stronę. Nim zbliżyła filiżankę do ust, uśmiechnęła się do mnie. Spuściłam wzrok i ugryzłam słodką bułkę, na którą ani trochę nie miałam ochoty. Przy stole panowała cisza zakłócana tylko brzękiem łyżeczek o porcelanę i ćwierkaniem ptaków w pobliskich zaroślach. Była to czytelna wskazówka, żebym w końcu to ja coś powiedziała.

– Pięknie tutaj. Nie miałam pojęcia, że znajduje się tu taka posiadłość. Z drogi jej nie widać.

Pilnuj zawsze, by rozmowa była swobodna. Unikaj polityki i nie wygłaszaj kategorycznych opinii.

Księżna uśmiechnęła się znowu, po czym odstawiła na stół filiżankę z herbatą.

– Rzeczywiście. Był to jeden z powodów, dla których zdecydowaliśmy się na ten dom. Kiedy go kupowaliśmy, znajdował się jednak w opłakanym stanie. Całe letnie wakacje musieliśmy spędzić w Londynie, by nadzorować prace remontowe.

Zerknęłam na Elizabeth. Zastanawiałam się, czy to właśnie wtedy poznała swojego drugiego księcia.

– Ja też byłam latem w Londynie.

– Słyszeliśmy o tym i przepraszam, że nie odezwaliśmy się do ciebie. Staraliśmy się jak najmniej zwracać na siebie uwagę.

– Oczywiście, rozumiem – odparłam, uśmiechem zapewniając księżną, że nie czuję się ani trochę urażona. Prawda zaś była taka, że gdybym wiedziała, że tam są, natychmiast zwiałabym ze stolicy na wieś.

Księżna zdawała się chwilowo usatysfakcjonowana moim udziałem w konwersacji. Teraz zwróciła się w stronę męża. O ile rysy twarzy księcia ułożyły się w wyraz grzecznego zainteresowania, o tyle jego spojrzenie było wyraźnie utkwione w kawałkach ciasta układanych właśnie przez lokaja na zastawie.

– Musimy niedługo znów wybrać się do Londynu. Nie mam jeszcze prezentów świątecznych dla dzieci, nie mówiąc już o wnuczętach.

– Dobrze, kochanie – odparł. Ponad krawędzią stołu pojawiła się teraz głowa księcia Alfiego.

– Prezenty to prosta sprawa. Nari i temu jej kolesiowi kup roczny zapas pieluch, Clarei i Richardowi jakąś romantyczną wycieczkę...

– A Chucky'emu worek bokserski – wtrącił Fallon, uśmiechając się szeroko.

– Nie żartuj sobie z tego, że twój brat nie panuje nad gniewem – zwróciła mu uwagę księżna, ale niemal natychmiast zagłuszył ją książę Alfie.

– Dla Henry'ego Jak rozmawiać z dziewczynami, a dla wujka Ll'iriada Polityka dla opornych

Matka przerwała mu, stukając go w czubek głowy.

– Zachowuj się, mamy gości.

Uniósł się jeszcze, by pokazać matce język, po czym z powrotem przysiadł na schodach, przypominając dziecko odesłane do kąta. Mnie jego żarty w ogóle nie raziły. Rozbawiło mnie to, że nazwał właśnie króla „wujkiem Ll'iriadem". Książę Lorent wsunął ciastko z kremem i wodził teraz palcem po talerzu, łowiąc okruszki.

– Ja tam nie rozumiem całej tej wrzawy wokół Bożego Narodzenia. Mówią, że dla ludzi to czas pokoju i dobrej woli, ale dla Mędrców to nic więcej niż przedsmak piekła i kolejne siwe włosy.

Żona figlarnie klepnęła go w kolano.

– Stary blagier!

Książę uniósł brew.

– Tak mówisz, ale to nie ty musisz ganiać te diabły, o których mówisz „maluchy".

Kręcąc głową, odwrócił się w stronę lady Elizabeth i mnie.

– Nie zdarzyło się chyba nigdy, żeby kolacja nie skończyła się bitwą na jedzenie albo podpaleniem ozdób.

Zimowa pora świąteczna, rozpoczynająca się w równonoc jesienną, a kończąca obchodami Nowego Roku, była jednym wielkim spektaklem. Każdy, kto był kimś, pojawiał się wtedy na co większych spotkaniach na dworze królewskim. Sama Wigilia miała jednak charakter prywatny. Do pałacu zjeżdżała wtedy cała rodzina Atheneów – setka, czy ile ich tam jest. To niezawodny przepis na chaos. Lady Elizabeth zaśmiała się w zaskakująco dziewczęcy sposób. Spodziewałam się niższego, doroślej brzmiącego tonu.

– Al, nie proś mnie nigdy, żebym była na Wigilii twoją osobą towarzyszącą. – Książę wymamrotał w odpowiedzi coś niezrozumiałego i ucałował jej dłoń. Uciekłam szybko wzrokiem w stronę mojego talerza, udając, że nic nie widziałam. Dziabnęłam kolejny kawałek ledwo ruszonej bułeczki. Do moich uszu dotarły głosy, więc zaraz zaczęłam znów przysłuchiwać się rozmowie pomiędzy księżną a jej siostrzeńcem.

– Fallon, może póki jest widno, zabierzesz panienkę Różę na spacer po ogrodach? Wrócilibyście akurat na kolację. Nie przejmuj się, kochana – zwróciła się do mnie – to nie będzie nic oficjalnego.

Książę wstał, a ja pospiesznie podążyłam w jego ślady, zostawiając na stole pokruszoną połówkę drożdżówki.

Żwirowa ścieżka wiła się wzdłuż ściany dworu. Szłam w cieniu księcia, póki ten nie został zupełnie przyćmiony przez dom i mur bluszczu, pomiędzy którymi znajdował się ogród. Mur bardziej tak naprawdę przypominał klif: wznosił się ponad dach domu i całkowicie chronił nas od wszędobylskiego wiatru. Na klombach więcej było teraz drutu i linek niż samych kwiatów, porozrzucanych między młodymi krzewami. Kiedy to wszystko jednak dojrzeje, pomyślałam, ogród będzie piękny. Szliśmy obok siebie ścieżką poprowadzoną wzdłuż szemrzącego cicho małego strumyka. Gdzieniegdzie nad wodą przechodziło się miniaturowymi łukowymi mostkami.

– Myślę czasem, że chyba mi odbiło, ale ja naprawdę wolę Anglię od Australii – powiedział cicho Fallon.

– Naprawdę? – odparłam zaskoczona. Jak ktoś może woleć miejsce tak nijakie i jałowe od Sydney, pełnego Mędrców i życia?

– Nie do końca pasuje mi brak słońca. – Wyjął ręce z kieszeni kurtki i wyciągnął je przed siebie tak, by podwinęły się rękawy. Na nadgarstkach wyraźnie przebiegała granica opalenizny. – Ale podoba mi się, że tak tu zielono. No i pasuje mi tutejszy spokój.

– Nie tęsknisz ani trochę za Australią?

– Nie.

Przystanęłam i przygryzłam lekko język. Fallon zrobił kilka kroków, nim zorientował się, że nie ma mnie obok niego.

– Róża...

– Nie tęsknisz za Amandą? – wyrzuciłam w końcu z siebie, z pewnym trudem wypowiadając imię byłej dziewczyny księcia.

Przełknął ślinę. Widziałam wyraźnie, jak jego grdyka przesunęła się w górę i w dół.

– Nie, a w każdym razie nie w taki sposób, w jaki przypuszczalnie twoim zdaniem powinienem.

Odwrócił się na pięcie i dalej szedł przed siebie. Sprawa wyglądała beznadziejnie, ale zawołałam do jego oddalających się pleców:

– Nie rozumiem!

Przeszedł przez werandę i zniknął za rogiem. Pobiegłam za nim, omijając duży krzew fuksji, i zastałam go opartego o barierkę kolejnego miniaturowego mostka. Zbliżyłam się pomału. Wpatrywał się w wodę, która była teraz dla niego jak drzwi do innego wymiaru. Jedno spojrzenie w jego oczy i wiedziałam, że widzi w nurcie rzeczy, jakich ja zobaczyć nie mogę. Pochłaniały go myśli, których nigdy z nim nie podzielę.

– Nigdy nie kochałem Amandy.

Ścisnęłam mocno balustradę.

– Co takiego?

Usłyszawszy mój ostry ton, wrócił do rzeczywistości. Woda nie odbijała już niczego więcej niż sylwetki przerzuconej nad nią kładki.

– Ona mnie też nie kochała. Byliśmy dla siebie... Sam nie wiem, jak to nazwać... Chyba przyjaciółmi z pakietem ekstra.

– Nie miałam pojęcia, że... że to było tylko tyle – szepnęłam miękko.

– Bo nie było! To nie było tylko tyle. – Ukrył na moment twarz w dłoniach i powiedział coś zupełnie niezrozumiałego. Zaczęłam rozumieć, co mówi, dopiero gdy uniósł dłonie, żeby odgarnąć grzywkę. – To był partnerski układ korzystny dla obu stron.

Wyprostował się z westchnieniem i przeszedł przez mostek. Gdy wykonał pół obrotu w moją stronę i zrobił zapraszający gest, zawahałam się.

– Pozwól mi wszystko wyjaśnić – zaproponował, by po chwili dodać: – Proszę, księżno.

Jakiś impuls wprawił moje nogi w ruch. Już po chwili znów szliśmy ramię w ramię. Sięgnął dłońmi do kieszeni jeansów. Zrobił jeden długi wydech, a zaraz po nim krótki wdech.

– Niewykluczone, że przez to, co stało się wtedy z twoją babcią, nie wiesz, jakie to uczucie. Ale może jednak pamiętasz, jak to jest między gimnazjum a liceum? Ten stan, kiedy kończysz jedną szkołę i niecierpliwisz się, żeby być już w tej nowej, tej dla starszych.

Nie bardzo rozumiałam, co moja odpowiedź miałaby wspólnego z tematem, ale wiedziałam, o co mu chodzi. I ja w wieku czternastu lat miałam poczucie, że już urosłam, przeszłam dojrzewanie i jestem już dorosła. Ta młodsza ja nie przyjęłaby zapewne do wiadomości, że bardziej niż przez całe tamte czternaście lat dojrzeję przez półtora roku pozostające do szesnastych urodzin. Że ten krótki okres sprawi, że stanę się zupełnie inną osobą.

– Tak, pamiętam.

Przymknął na moment oczy i się zaśmiał.

– Czternastoletni Fallon miał o wiele za bardzo rozdęte poczucie dorosłości. Miałem dosyć życia na smyczy rodziców i atheneańskiej szkoły. Uważałem, że jestem ponad to i dlatego zdecydowałem się zostać strażnikiem w Australii. Wiele sobie obiecywałem po tym, co mnie czeka. Media niestety też.

Gdy tak stał, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w klif, jego widok wzbudzał litość. Wcisnął ręce tak głęboko do kieszeni, że zaczęły drętwieć mu ramiona. Zastanowiło mnie, czy sama tak wyglądam, kiedy mój umysł ucieka do swoich spraw. Nie chciałabym wzbudzać niczyjej litości.

– Zostałem strażnikiem w szkole z internatem w Sydney. Z całą watahą ochroniarzy. To nie była duża szkoła, ale i tak uczyło się tam oprócz mnie dziesięciu innych Mędrców w roli strażników. Szybko skumplowałem się z nimi i z grupką ludzi.

Tyle już wiedziałam. Parę lat temu przechodziłam, rzecz jasna, przez etap podkochiwania się w celebrytach. Obserwowałam wtedy z obsesyjną uwagą każdy jego ruch. Ale oczywiście nie zamierzałam mu się teraz do tego przyznać.

– Przez pierwszy rok było genialnie. Miałem nowych przyjaciół i dobrze sobie radziłem w szkole. No i wreszcie sam kontrolowałem pewne dziedziny życia, na które wcześniej nie miałem żadnego wpływu. Pieniądze, na przykład. Jednak pod koniec tamtego roku zaczęło się robić paskudnie. Miałem piętnaście lat i...

Ściszył głos i zmarszczył nieco czoło. Przekrzywiając głowę, przyjrzał mi się.

– O, bogowie tej ziemi... Byłem wtedy w twoim wieku, ale ty jesteś teraz dojrzalsza niż ja kiedykolwiek.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Pomyślałam z początku, że to komplement, jednak jego głos brzmiał tak nieobecnie, że nie mogłam być tego do końca pewna. Milczałam. Książę pokręcił lekko głową.

– Dorastałem, a to oznaczało, że coraz bardziej interesowali się mną paparazzi. Pojawiał się artykuł za artykułem. Pisali o dziewczynach, z którymi niby widziano mnie na randce albo z którymi rzekomo się przespałem. Nic z tego nie było prawdą – dodał pospiesznie. – Zauważyli jednak, że zbliżyliśmy się do siebie z Amandą. My się tylko przyjaźniliśmy. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby się z nią umawiać. Jednak media dopatrywały się w tym czegoś więcej. Znalazłem się nagle pod ogromną presją, by zacząć wielki królewski romans, a ją bez przerwy ścigali reporterzy. Tak się nie dało żyć.

Co parę zdań wbijał we mnie wzrok. Poczułam się, jakby śledził moje reakcje. Starałam się niczego po sobie nie pokazać.

– Mandaz... to znaczy Amanda już wtedy była ambitna. Jak każda szlachcianka chciała kariery na dworze królewskim. Była też bardzo zainteresowana polityką. Pochodziła jednak z rodziny, która zaczynała od zera i wzbogaciła się stosunkowo niedawno. Wiedziała, że z takim rodowodem nie stanie się na dworze nikim wpływowym. A tego właśnie pragnęła. No, a ja... musiałem dać mediom to, czego chciały.

Do naszych uszu dobiegł głośny szum wody. Szliśmy teraz pod baldachimem z róż, a ja próbowałam przetworzyć w głowie to, co właśnie usłyszałam.

– To był układ.

Skrzywił się.

– Nie planowaliśmy, żeby to trwało dłużej. Była mowa o paru randkach. Chodziło o to, żeby mieli szansę zrobić nam zdjęcia, jak się całujemy. I udało się. Na kilka tygodni prasa oszalała, a potem wszystko przycichło. Latem zabrałem Amandę do Athenei. Dostała szansę nawiązania układów. Moja rodzina ją polubiła. Pomagali jej, choć z drugiej strony wiedzieli chyba, co jest grane. Zdawali sobie sprawę, że to wszystko długo nie potrwa.

– A jednak trwało.

Zaśmiał się nerwowo i przesunął dłonią po potylicy, mierzwiąc włosy wilgotne od wodnej mgiełki w powietrzu.

– Chyba po prostu żadne z nas nie chciało mieć kłopotów przez rozstanie. Poza tym wtedy... już ze sobą sypialiśmy.

– Aha. I tak nic do niej nie czułeś?

Znów zaśmiał się cicho.

– Proszę, nie rozbieraj tak wszystkiego na części pierwsze. Czuję się, jakby karcił mnie nauczyciel.

Nie wiem, co w moim wyrazie twarzy sprawiło, że tak się poczuł, ale uśmiechnęłam się teraz trochę wstydliwie.

– Coś czułem, przyznaję. Dbałem o nią i starałem się ją chronić, ale nie było w tym nigdy pasji ani miłości. Podczas wakacji nie widzieliśmy się prawie dwa miesiące i zniosłem to bezboleśnie. Nie tęskniliśmy za sobą.

Wyszliśmy spod zadaszenia na otwartą przestrzeń, a mnie aż zaparło dech. Książę nie mógł jednak usłyszeć mojej reakcji, bo wszystko zagłuszała woda. Woda z hukiem spadająca z dwunastometrowego klifu i spływająca dalej w dół przez otwór w ziemi. Słyszałam, jak uderza o skałę i rozpryskuje się. Przypomniała mi się burza, podczas której książę odwiózł mnie do domu.

– Był tu kamieniołom! – przekrzyczał huk wodospadu, opierając dłonie na półkolistej barierce ponad wodą. Oparł łokcie o metal i zaczął lekko kołysać się na piętach. Widać było, że nie może się uspokoić. Przyjrzałam mu się. Zaczął znów mówić, ale w zasadzie widziałam jedynie ruch jego warg.

– Co?! – krzyknęłam. Lekko zdezorientowany książę powtórzył zapewne to, co powiedział przed sekundą. Zaśmiałam się. Nie usłyszałam ani słowa i chciałam mu tylko o tym powiedzieć. Teraz jednak i on zaczął się śmiać.

Nachylił się ku mnie, odgarnął mi włosy z ucha i z bliska spytał głośno:

– Masz ochotę zobaczyć piękny widok?

Zamarłam, kiedy mnie dotknął. Wiedziałam, że jeśli choć odrobinę pochylę się w prawo, moje ramię dotknie jego piersi. Utkwiłam wzrok w jego białej koszuli i połach brązowej marynarki. Widziałam, jak oddycha. W końcu skinęłam głową. Wskazał wprost w niebo, po czym zaczął cofać się wzdłuż ograniczającej wodospad barierki. O mały włos, a ochlapałby go rozprysk wody, która jakby starała się skoczyć w jego stronę ponad balustradą. Bliskość, jaką okazywał mu żywioł, wybiła mnie z chwilowego transu. Zaśmiałam się, odbijając wodę, gdy próbowała dosięgnąć również mnie.

Wtem książę skoczył w górę i zniknął pośród mgiełki. Ja odsunęłam się jeszcze trochę od wody, po czym sama ugięłam kolana i wybiłam się ku górze. Nawet w tej odległości od wodospadu w powietrzu unosiła się para wodna. Poczułam, jak się przez nią przebijam. Zobaczyłam teraz księcia opierającego się o kolejną balustradę, tym razem otaczającą wierzchołek klifu. Wylądowałam obok niego. Byłam naprawdę ucieszona, że skorzystałam z zaproszenia: widok okazał się niesamowity. Klif był wysoki i można było spojrzeć z niego ponad dachem domu. Ujrzałam położoną za nim kotlinę, której dno wyściełała łąka. Otaczający posiadłość szpaler sosen przypominał z naszego punktu obserwacyjnego lejek zwężający się ku drodze. Widziałam ją w oddali: była teraz tylko cieniutką linią, z początku zieloną, później szarą. Biegła w kierunku Princetown, ginąc ostatecznie za horyzontem.

Po lewej stronie miałam bystry strumyk spływający w stronę starego kamieniołomu. Odwróciłam się, by zobaczyć, jak wygląda górna część jego biegu. Płynął po lekko nachylonym terenie pośród mchów i niskich krzewów. W oddali widać było zagłębienie, z którego wypływał, położone pośród granitowych wzniesień.

Podziwiając całą tę panoramę, poczułam, jak unosi się mój prawy kącik ust.

– Nie czujesz się tu odrobinę bezbronna? – spytał książę z tym swoim zuchwałym uśmiechem.

Przykucnął i przesunął dłonią po ziemi. Wodził po niej chwilę palcami, by w końcu coś podnieść. Gdy wstał, zobaczyłam, że to kamyk. Z wysokości pasa rzucił nim w stronę najbliższego skalnego wzniesienia. Lecący kamyk zatrzymał się nagle w powietrzu i spadł prosto na ziemię. Gwałtownemu zatrzymaniu towarzyszył dźwięk przypominający skwierczenie. Dało się też zauważyć, gdzie przebiega granica potężnej tarczy, prawdziwej kopuły wznoszącej się ponad posiadłością. Miejsce, w które uderzył kamyk, przez moment przywodziło na myśl pęknięte szkło. Pomiędzy odłamkami pojawiły się rozwidlone smużki błękitnego światła. Te ostatnie zaczęły po chwili blednąć, a w końcu całkiem zniknęły – znak, że powłoka się zabliźniła. Ten moment, gdy widać było ubytek w osłonie, pozwolił mi dostrzec przebieg jej granic. Byłam pod ogromnym wrażeniem, bo sięgała aż do krańców kamieniołomu. Przypomniało mi to Atheneę – ją również chroniły potężne osłony, przez które bez pozwolenia nie mogło przedostać się nic poza żywiołami.

Gdy tarcza stała się z powrotem niewidoczna, przechyliłam się przez barierkę, myśląc intensywnie, jak znów sprowadzić rozmowę na temat Amandy. Cała ta historia naprawdę mnie zaintrygowała. Tych dwoje wykręciło numer niczym para zawodowców. Opowieść księcia była dla mnie prawdziwym objawieniem. Musiałam też przyznać, że z perspektywy czasu wszystko to układało się w bardzo logiczną całość. To rzeczywiście nie była para, która by kiedykolwiek robiła wrażenie zakochanej po uszy.

– Więc wbrew temu, co pisali w gazetach, wasze rozstanie to tak naprawdę nie było nic wielkiego?

Wyglądał na zaskoczonego, że wracam do poprzedniego tematu.

– Zasadniczo nie. Formalnie rzecz biorąc, to ja zakończyłem ten związek. Rozstaliśmy się bez żadnych awantur. Ona wiedziała, że chcę jechać do Anglii, a sama też była już chyba gotowa na następny rozdział. W dalszym ciągu jesteśmy przyjaciółmi. Przyjaciółmi i nikim więcej. – Znów mocno się zaczerwienił, ale tym razem barwa jego oczu pozostała bez zmian.

Na wysokości klifu, niedaleko nas, pojawił się myszołów. Przez chwilę podziwiałam jego ciemnobrązowe upierzenie, starając się stworzyć wrażenie, że kolejne pytanie zadaję bez wielkiego zainteresowania.

– Wasza Wysokość, dlaczego opowiadasz mi o tym wszystkim?

Wypuścił ciężko powietrze.

– Pamiętasz, jak mówiłem, że chcę traktować cię jak równą sobie? Nie chciałem, żebyś żyła z tą samą iluzją co reszta świata.

To nie było to, co w samochodzie, teraz poczułam się naprawdę mile połechtana i przyjemnie wyróżniona. Fallon wyglądał na kogoś, kto wstydzi się tamtego rozdziału w życiu i wyraźnie krępuje się o nim mówić. A jednak postanowił być wobec mnie szczery.

– Dziękuję – wymamrotałam. Nie powiedziałam mu, że cieszę się, iż opowiedział mi o tych przeżyciach. Nie chciałam też jednak, żeby został z poczuciem, iż stracił w moich oczach. Byłam mu wdzięczna.

– Za co?

– Po prostu. Dziękuję.

Na czubek mojego nosa spadła kropla. Po chwili kolejna uderzyła w moją dłoń. Gdy uniosłam twarz, zaraz poczułam ich dziesiątki.

– Zaczyna padać – powiedziałam cicho. – Może lepiej wracajmy.

– Tak – odparł z westchnieniem – lepiej się schowajmy.    

*************

Czy tylko ja mam tak czasami, że jak są długie opisy krajobrazu to to omijam? :/ 

Continue Reading

You'll Also Like

3.2M 262K 96
RANKED #1 CUTE #1 COMEDY-ROMANCE #2 YOUNG ADULT #2 BOLLYWOOD #2 LOVE AT FIRST SIGHT #3 PASSION #7 COMEDY-DRAMA #9 LOVE P.S - Do let me know if you...
458K 16.2K 92
"Leave, you're free. Don't ever come back here again." She said, hoping he wouldn't return and she'll get to live Hael was shocked, "Are you abandon...
342K 1K 10
Fun wlw sex. Different kinks and stuff, all about trying things. May even include potential plot lines and will definitely include some form after ca...
3.6M 151K 61
The story of Abeer Singh Rathore and Chandni Sharma continue.............. when Destiny bond two strangers in holy bond accidentally ❣️ Cover credit...