WolfKnight

Door JagodaWi

3.8K 258 11

Księga I trylogii |WolfKnight| W moim świecie podzieloną na rasy i społeczeństwa ludzkość obowiązuje ścisła h... Meer

Świat Mocy
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35

Rozdział 4

152 10 0
Door JagodaWi

Jesienny wiatr targał już częściowo kolorowymi liśćmi wiszącymi na gałęziach drzew. Okrywający wystające korzenie mech wydawał się jeszcze bardziej wilgotny niż zazwyczaj. Uniosłam pysk w górę, aby dojrzeć na prześwitującym, późno-wieczornym niebie pojedyncze chmury, które na szczęście nie zwiastowały deszczu. Nie tak miękkimi opuszkami łap napotykałam nierówności pokrytego trawą podłoża. Przeskakiwałam każdy pień, każdą dziurę i omijałam wszystkie bagienka. Srebrne kosmyki powiewały przed moimi oczami, a serce miarowo pulsowało. Musiałam jednak uważać, aby go nie przeciążać, więc utrzymywałam wolniejsze tempo. Nie uciekałam przecież przed niczym, mogłam dać sobie więcej czasu na długą podróż.

Tak, czułam to, czułam tę woń wolności i jej cudowny, wręcz nieopisywalny smak. Zero budynków, zero ścian, zero kajdan, zero tortur, zero cierpienia, zero bólu, zero intruzów, zero oprawców, zero ludzi i w szczególności zero arystokratów. Gęsty, znajomy las, a przede wszystkim jego zapach, wzbudzał we mnie jednocześnie spokój i ekstazę – rozkosz niemożliwą do porównania z czymkolwiek innym. Nawet napełnienie pustego brzucha, nawet przegryzienie gardła wrogowi nie dawało mi tyle radości, ile świadomość braku ograniczeń i możliwość nieskończonego przemierzania dzikiego świata. Mogłabym tak biec przez niego bez końca, gdyby tylko starczyło mi sił.

Przekroczyłam oznaczoną świeżymi odchodami granicę i po paru kolejnych metrach musiałam przeskoczyć ten sam strumień, do którego Shadow wpadł podczas naszego pierwszego pojedynku. Zaśmiałam się w duchu, przypominając sobie widok przemoczonego Władcy Cieni i Snów, wkurzonego do granic możliwości. Jak zimne krople spływały po jego gładkim, okrytym szatą ciele i jak w czekoladowych oczach błyskały szaleńcze iskierki. W mojej głowie trochę przypominał złe na rodziców dziecko i z obecnej perspektywy wydawało mi się to nawet zabawne, ale dobrze wiedziałam, że takie nie było. Narażałam swoje zdrowie w tamtej wymuszonej przez arystokratę walce, lecz teraz zdawałam sobie sprawę z tego, że postąpiłam słusznie. Ostatecznie z nim wygrałam i liczyłam na bezwzględny spokój z jego strony. Wkrótce pewnie i tak uda mi się o nim zapomnieć.

Powitało mnie radosne wycie pozostałych członków Void, której część wyłoniła się spomiędzy pni odgradzających jeden z jelenich zagajników. Młodsi członkowie rodziny od razu dopadli do mnie, kręcąc się wokół i węsząc. Po chwili dołączyli do nich starsi, mrucząc wiele pytań naraz i wyrażając swoje zaniepokojenie moją długą nieobecnością. Wilki ocierały się o moje boki i każdy z nich starał się polizać mnie po pysku. Stykali się ze mną nosami, niektórzy skakali lub szczekali pełnymi ulgi głosami, inni machali żywo, nisko trzymanymi ogonami. Warknęłam raz, gdy zaczęli na za dużo sobie pozwalać, więc plemię odsunęło się trochę, aby dać mi odetchnąć. Zwierzęce oczy wpatrywały się we mnie i tylko we mnie.

– Wygrałam – odezwałam się w końcu, podnosząc pysk wysoko do góry i obdarzając watahę uspokajającym uśmiechem. – Pokonałam intruza, który wkroczył na nasz teren. Zapłaciłam za to wysoką cenę, bo pozbawiono mnie wolności, ale wróciłam i nie zamierzam was więcej opuszczać.

W ich pełnych inteligencji ślepiach widziałam prawdziwy podziw dla mojej osoby, dla ich potężnej Alfy. Zwycięstwem zawsze można było zaimponować innym, a do tego mogłam jeszcze pochwalić się przetrwaniem niewoli, co dla wilków wydawało się niemal niemożliwe. Zamknięcie w ciasnej klatce? Uch, okropieństwo! Ja również tak nadal sądziłam i doświadczenie tego na własnej skórze nic w tym temacie nie zmieniło. Ponadto małe, ceglane pomieszczenia w głębokich piwnicach zaczęły mi się mimowolnie kojarzyć z cierpieniem fizycznym i torturami. Jakby na myśl o tym cholernym sztylecie i oddawanym przez niego doznaniu moje serce zabiło mocniej ze strachu. Naprawdę chciałam o tym całym zdarzeniu jak najszybciej zapomnieć i wypchnąć je nawet ze swojej podświadomości. Wcale nie brakowało mi powracających co noc koszmarów. Wcale!

– Chodźmy nad skały – zadecydowałam już ciszej, przerywając ciszę, która zapadła po mojej wcześniejszej wypowiedzi. – Jestem zmęczona i z wielką chęcią odpocznę w waszym towarzystwie.

Skałami nazywaliśmy kilka głazów leżących w skupisku w samym sercu naszego terytorium. Polana ta powstała kiedyś w wyniku małego pożaru wznieconego przypadkowo przez jakiś ludzi. Ogień udało się opanować, ale już nigdy w tym miejscu nie wyrosły z powrotem drzewa, których szczątki dokładnie uprzątnięto. Brak liściastych koron powodował, że miejsce to było dobrze oświetlane przez słońce w ciągu południa, a w obecnej chwili przez wschodzący księżyc, który nieubłaganie zbliżał się do pełni. No i wraz z narodzinami tej pełni, za dosłownie kilka godzin obchodziłam moją dwudziestą trzecią, czy raczej trzecią rocznicę pojawienia się w Świecie Mocy.

Ułożyłam się wygodnie na największym głazie o płaskim szczycie. Kamienna powierzchnia była mile nagrzana promieniami, które musiały ją otulać cały dzień. Pozostała część watahy rozsiadła się w pobliżu lub wybrała się na graniczne patrole. Jeden z młodziaków przyniósł mi nawet wiewiórkę, którą własnoręcznie upolował. Z przyjemnością ją pochłonęłam, zerkając na jego błyszczący dumą, jeszcze szczenięcy pysk. Mruknęłam do niego w podziękowaniu, więc szczęśliwy wrócił do swoich braci i sióstr.

Wyżsi w hierarchii przytulili się do moich boków i zaczęli mi lizać łapy, które wyciągnęłam przed siebie. Otoczyłam się puszystym, srebrnym ogonem i położyłam łeb na twardej skale. Poczułam się niezwykle senna i co najważniejsze bezpieczna. Wśród mojej wilczej rodziny nie musiałam się więcej bać, więc w spokoju mogłam odpłynąć. Powieki same opadły, oddech się spłycił, a myśli uciekły w nieznane części umysłu. Otoczyła mnie nieprzenikniona ciemność, którą powitałam z nieskrywaną radością.

***

Siedziałam w tym samym miejscu, w którym zasnęłam, tyle że wokół nie było nikogo. Otaczała mnie jedynie głucha cisza, nieprzerwana nawet jednym podmuchem wiatru. Cały las z wyjątkiem polany przykrywała szara, gęsta mgła. Nic w zasięgu mojego wzroku się nie poruszało. Czułam się tak, jakbym patrzyła na obraz, bardzo niepokojący obraz pełen tajemniczych cieni i kształtów, które tylko z pozoru przypominały te oryginalne. Promienie wiszącego na firmamencie słońca nie miały tej samej ciepłej barwy, którą tak dobrze znałam. Prezentowały się przeraźliwie chłodno w najczystszym odcieniu bieli, jaki tylko istniał. Boleśnie brakowało mi jakichkolwiek zapachów oraz reszty bodźców, chociażby dźwięku szumiących drzew.

Nie, nie bałam się. Ta cała nienaturalność nie zdołała wyprowadzić mnie z równowagi. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że był to jedynie sen. Wyłącznie pospolity sen. Twórczy wytwór mojej bujnej wyobraźni i zmierzenie się mojego umysłu z kolejnym wyzwaniem, w którym rozpoznałam martwą puszczę i samotność. Cóż, w sumie od zawsze pamiętałam swoje nocne marzenia, opuszczające mnie, gdy tylko przestawałam o nich myśleć. Na szczęście już na samym początku swojego życia zdołałam przyzwyczaić się do ich częstokrotnej absurdalności.

Nie jestem absurdem, usłyszałam nagle w swojej głowie.

– A więc kim jesteś? – zapytałam niemalże szeptem, dalej patrząc się w przestrzeń przed sobą.

Z premedytacją nie odwracałam łba, choć wiedziałam, że ktoś się za mną pojawił. Za żadne skarby świata nie chciałam spojrzeć tej osobie w oczy. Roztaczała ona niezwykle mroczną aurę, której może trochę się lękałam. Do tego znała moje najskrytsze myśli, co budziło we mnie jeszcze większy dyskomfort. Wzięłam głębszy wdech, aby nie dopuścić do rozkwitnięcia paniki. To wydawało się zbyt realne.

Nie kim, a czym, poprawiła mnie, ale nie doszukałam się w jej kobiecym głosie wyrzutu. Nazywacie mnie zjawiskiem, naturalnym stanem rzeczy, nieuniknionym końcem, przeznaczeniem. Czasem staję się celem, narzędziem do zdobycia władzy, karą lub świetną zabawą. Zaśmiała się przeciągle i jej chichot bez przeszkód mogłam nazwać diabolicznym. Przychodzę szybko lub wolno, w szczęściu lub w cierpieniu. Jestem porażką lub wybawieniem. Oddajecie cześć moim ofiarom, a mimo tego nadaliście mi tak haniebne imię.

– Zawsze tak długo się przedstawiasz? – odezwałam się z ironią, starając się zachować spokój.

Nie, tylko dla ciebie zrobiłam wyjątek, odparła niezrażona. Wyczułam to, jak się do mnie trochę zbliżyła. Odwróciłam się gwałtownie, prawie panikując. Nie tak wyobrażałam sobie spotkanie z nią, a raczej wierzyłam, że nigdy ono nie nastąpi. Nie zobaczyłam nic poza nieruchomym lasem i płaską powierzchnią głazu, na którym zasnęłam po powrocie na terytorium Void. Ta przejmująca pustka wprawiła mnie w kompletne zdezorientowanie.

– Pokaż się – warknęłam, próbując się opanować.

Pokazuję się zazwyczaj tylko tym, których muszę zabrać do Abaddonu. Ty do nich nie należysz, WolfKnight, ale mogę zrobić dla ciebie wyjątek.

– Po co więc tu jesteś?! – krzyknęłam w przestrzeń.

Zostałam o coś poproszona, odrzekła z pełną powagą, po czym moją lewą łapę zalał tępy, lodowaty ból. Wydałam dźwięk, którego powstydziłaby się raczej każda potęga – jęk cierpienia, oczywiście w wilczym wykonaniu. Spięłam się i przestraszonym wzrokiem rozejrzałam się kolejny raz wokół siebie, nie widząc niczego nowego. Zamierzam spełnić jego żądanie, bo w twoim przypadku ten czyn wydaje mi się uzasadniony. Czeka cię wielka przyszłość, w której zamierzam ci dopomóc. Nie rozumiałam, o czym ona do mnie mówiła. Tak szczerze, nawet nie próbowałam tego pojmować. W końcu sama rozmowa ze Śmiercią była abs... nadzwyczajna.

Wolę, abyś nie nazywała mnie Śmiercią, wyraziła gładko swoją prośbę. Nienawidzę tego imienia. Zwracaj się do mnie per Higa.

Ból puścił moją łapę tak nagle, jak się zaczął, a ja od razu przysunęłam ją bliżej siebie. Centralnie na środku płaskiego szczytu pojawił się wtedy ciemny dym. Już chciałam się cofnąć, ale przypomniałam sobie, że za mną nie było już skały. Patrzyłam więc bezsilnie, jak z gęstej mgły kształtowała się humanoidalna postać. Opary zbijały się w jej ciało i poszczególne kończyny, ale zanim osiągnęła ostateczną formę, przykrył ją długi płaszcz z obszernym kapturem. Nie zdołał on ukryć tylko jednej, a raczej dwóch rzeczy. Po bokach Higi dumnie opadła para wielkich, czarnych skrzydeł. Nie były one jednak pokryte kruczymi piórami, jak można by się było spodziewać. Przypominały bardziej skrzydła nietoperzy, tyle że paliczki kończyły ostre kły, zdolne przeciąć każdy istniejący na świecie materiał.

Czy się bałam? W tamtej chwili naprawdę wolałam nie myśleć o jakichkolwiek emocjach. Śmierć uklęknęła przede mną na jedno kolano i zgięła ciało w stosownym ukłonie. Czarny płaszcz mimochodem zsunął się z jej nogi, przez co ujrzałam zwykły skórzany kozak na kilkucentymetrowym słupku. Czy ty naprawdę jesteś czymś?, spytałam w głowie, osiągając najwyższy poziom niezrozumienia i dezorientacji w swoim krótkim życiu. Cała jej sylwetka i sposób, w jaki się poruszała, wydawały mi się aż nazbyt ludzkie. Najwyraźniej Higa kompletnie zignorowała moje rozważania, bo nie zwróciła mi żadnej, nawet najmniejszej uwagi.

– To będzie zaszczyt tobie służyć, Pani – wyszeptała wcale nie tak lodowatym głosem, który bezproblemowo usłyszałam. – Tak się cieszę, że za kilka dni będę cię mogła tytułować inaczej.

– Jak inaczej? – zainteresowałam się, patrząc tylko i wyłącznie na nią i wybijające się pod jej szerokim kapturem dwa krwisto-czerwone punkciki, które ewidentnie przypominały mi parę świecących oczu.

Niestety nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Ta cała niewiedza tak strasznie mnie zirytowała, że mój wcześniejszy strach ustąpił na nowo rozpalonej złości.

– Masz mi powiedzieć – rozkazałam, ale ona nieprzerwanie milczała.

Warknęłam na nią ostrzej, co poskutkowało jedynie tym, że zniknęła. Po prostu się rozpłynęła, zostawiając w moim umyśle ostatnią wiadomość – możesz zabijać, nie możesz wskrzeszać. A ja cóż... A ja się tak najzwyczajniej w świecie obudziłam.

***

Reszta watahy smacznie spała w przeświadczeniu, że czuwałam nad ich spokojem. Jeden z wilków przewrócił się na drugi bok, przytulając się do brata. Mój Beta zachrapał cicho, chowając nos w moim futrze, a jego silna partnerka wystawiła lewą łapę poza krawędź skały. Jak zwykle po swoim własnym odpoczynku czatowałam przez drugą połowę nocy i pilnowałam, aby nic nikomu na pewno się nie stało. Czułam się za nich całkowicie odpowiedzialna. Mogłam się w tym nawet porównać do matriarchini jakiegoś ludzkiego rodu, do takiej niebiologicznej matki rodziny. Terytorium mojego plemienia, jako niby należący do nas dwór, było względnie bezpieczne, ale po ostatniej wizycie Władcy Cieni i Snów zwiększyłam swoją ostrożność i bez przerwy śledziłam wzrokiem granicę lasu.

Ciężki mrok rozjaśnił wielki księżyc, który wychynął leniwie zza chmur, rozświetlając polanę czerwonym blaskiem. Krwawa Pełnia, jak ją zwykliśmy nazywać, zawsze rozpoczynała się w nocy z pierwszego na drugi dzień dziewiątego miesiąca – Lupusa. Dzisiejszy świt natomiast oznajmiał rozpoczęcie moich urodzin. Las przez kilka następnych dób kąpał się w tym przeraźliwym blasku i wprawiał zwierzynę w dezorientację. Budził popłoch wśród ofiar, dając drapieżnikom możliwość licznych udanych polowań i przybrania dodatkowej masy na zbliżającą się dużymi krokami zimę, idący wraz z nią miesiąc Lukon i ostatni, czterechsetny dzień roku. Krwawa Pełnia była czasem wilków. Wtedy ja i moi pobratymcy jawnie pokazywaliśmy, że królowaliśmy w tej puszczy oraz dbaliśmy o nią, pozbywając się chorych oraz najsłabszych osobników.

Westchnęłam beztrosko i ziewnęłam, prezentując księżycowi rzędy ostrych kłów. Rozejrzałam się jeszcze jeden raz i pozwoliłam sobie pogrążyć się w myślach o odwiedzinach Higi. Rozmowa z nią była jak do tej pory najdziwniejszą rzeczą, która przytrafiła mi się w ciągu tych trzech przeżytych lat. Nawet przebicie serca przez arystokratę, uwięzienie w dworze Dark i tortury z wykorzystaniem magicznego sztyletu nie mogły się z tym równać. Większość ludzi pewnie uznałaby to spotkanie za zwykły sen, ale jedna rzecz nie pozwalała mi tak sądzić. Na mojej lewej łapie pojawił się czarny symbol przedstawiający krzyż z laseczką, w którym dzięki wiedzy przekazanej mi przez Wszechświat rozpoznałam znak Śmierci.

Poza tym spokoju nie dawały mi ostatnie słowa wypowiedziane przez Higę: możesz zabijać, nie możesz wskrzeszać. Czułam głęboko w sobie coś nieznanego i mrocznego, jakby nowa krew zaczęła płynąć moimi żyłami. Jakby stare tkanki zostały wypalone przez odżywczy płomień. Jednak wcale nie powstałam jak feniks z popiołów, bo nigdy się w proch nie rozpadłam. Po prostu ograniczające mnie okrycie zniszczono, a noszą w środku pustkę wypełniono parzącą przyjemnie posoką. Miałam wręcz wrażenie, jakbym stała się o wiele potężniejsza niż do tej pory. Byłam prawie pewna, że władałam Śmiercią, ale póki co wolałam tego w żaden sposób nie sprawdzać. Skutecznie więc tłumiłam pchające mnie do tych prób impulsy.

Nagle dostrzegłam, jak coś poruszyło się między drzewami, więc bezzwłocznie wróciłam do rzeczywistości i spięłam w gotowości mięśnie. W miejscu, w które patrzyłam, świeciły dwa małe punkciki wyglądające jak para oszlifowanych rubinów. Raz się pojawiały, po czym znikały na ułamek sekundy i znów jaśniały, nie ruszając się z obranej pozycji. Wwiercały się w moją osobę tak mocno, że wydawało mi się, jakby ktoś mnie uważnie obserwował. Nie wyłowiłam jednak żadnego obcego zapachu, co wzbudziło moje zaintrygowanie. Podniosłam się ostrożnie na nogi, uważając na leżące wokół wilki i zeskoczyłam ze skały, na której leżałam. Próbując nie wydawać z siebie żadnych odgłosów, pobiegłam dość szybkim tempem w kierunku tajemniczych światełek.

Dzieliło mnie od nich może z pięć metrów, gdy przestałam je widzieć. Zdezorientowana wsunęłam się między pnie i krzaki, rozglądając się dookoła. Krążyłam wokół wydeptanej trawy, gdzie według moich domyśleń powinien stać ten dziwaczny intruz i nieprzerwanie kręciłam uszami, jednocześnie bardzo mocno węsząc. Starałam się wychwycić jakąś nieznajomą woń, ale cokolwiek, co odwiedziło moje terytorium, nie pozostawiło tu nic po sobie. Zaniepokojona przeszukałam bezskutecznie również najbliższą okolicę. Wpadłam w którymś momencie na pomysł, że zostałam odwiedzona przez Śmierć. W końcu te punkciki przypominały mi trochę jej oczy schowane w ciemności panującej pod kapturem.

– Higa? – szczeknęłam niezbyt głośno, ale nawet po upłynięciu kilkunastu sekund nie otrzymałam pożądanej odpowiedzi.

Zerknęłam na wypalony tatuaż na lewej łapie, ale mimo usilnego skoncentrowania się na nim nie wyczułam od niego żadnych sygnałów lub innych doznań. Cały czas milczał tak jak osoba, którą symbolizował. Higa?, zapytałam niepewnie w umyśle, ale nie usłyszałam niczego poza niezmąconą ciszą. Po minucie stwierdziłam, że to coś raczej nie było Śmiercią i musiało już po prostu stąd zniknąć. Zapewne zrobiło to, gdy tylko zorientowało się, że je zauważyłam. Postanowiłam więc wreszcie wrócić do reszty plemienia i rozdrażniona czekałam do wschodu słońca, nie mogąc wytrzymać w jednym miejscu. Chodziłam wokół skał, wypatrując tych czerwonych światełek, ale nigdzie się nich nie dopatrzyłam. Przez chwilę chciałam uznać tamto zdarzenie za zwykłe omamy, ale w głębi duszy wiedziałam, że ktoś naprawdę pojawił się na terytorium Void. Zaczęłam się więc gorączkowo zastanawiać, co jeszcze dziwnego wydarzy się w najbliższych dniach.

Ga verder met lezen

Dit interesseert je vast

30.7K 1.7K 68
Po skończniu będzie korekta. Lilith jest niechcianą córką w ich domu Hailie jest tą *lepszą* córeczką mamusi. w mojej wersji zaczynamy od momętu dni...
Touch Door mayka

Tienerfictie

98.1K 4.1K 27
"Miłość to partia kart, w której wszyscy oszukują - mężczyźni, by wygrać, kobiety, by nie przegrać." Alfred Hitchcock Żadne ze zdjęć nie jest moim zd...
35.6K 1.5K 31
Zapraszam na Stalker z udziałem Chachi Gonzales i Sam Pottorff. :)
1.4K 408 19
Kto z nas nie marzył o odziedziczeniu sporego majątku po nieznanej ciotce? Artemisia Marides nie wiedziała jednak, że przeprowadzka do ukochanego do...