ESME
Zazwyczaj ludzie nie wiedzą, gdy są w danym miejscu po raz ostatni, robią coś po raz ostatni coś robią, kogoś widzą – zazwyczaj tego żałują. Zastanawiała się, czemu. Czy zrobiliby coś inaczej, gdyby mieli taką świadomość? Na ile to byłoby szczerze i co miałoby to ułatwiać?
Ona sama myślała, że byłoby jej łatwiej, gdyby nie wiedziała.
Czuła się zobowiązana do czegoś, ale nie była pewna, co właściwie powinna uczynić. Cały dzień to słowo tłukło jej się echem po myślach – ostatni – ostatni raz siedziała w tej ławce, ostatni raz poszła do automatu kupić sok pomarańczowy, ostatni raz rozmawiała z nauczycielką matematyki, ostatni raz szła z Taneshą do stołówki, ostatni raz spędzała długą przerwę na dziedzińcu z Kanarkami. Starała się jeszcze nie myśleć o wszystkich „ostatnich razach" związanych z nimi, odkładała to na później i później, łudząc się, że wtedy niepokój zmaleje, a w głębi duszy zdając sobie sprawę, że ma na myślenie o tym całą wieczność, nieznośną jak długi, duszny dzień. Coś w niej krzyczało – zrób coś, zapamiętaj każdą sekundę, nie zostawiaj tak uchylonych drzwi, nie zamykaj tego tak zwyczajnie.
Oczywiście, Kanarki zrobiły wszystko, by ten dzień był jak najmniej zwyczajny. Wymknęli się z nią poza teren szkoły, żeby poczuć się „młodymi buntownikami", Gabrielle wzięła z domu masę dobrego jedzenia, które nie omieszkali skonsumować na korytarzu i podzielić się z każdym, kto chciał. Lara za to miała dzisiaj ogromną, zieloną chustę, z której zrobiła prowizoryczny koc i proszę, piknik gotowy. Haider nieustannie ich rozśmieszał, a Elly nie wiadomo skąd znalazła malutki bukiecik drobnych, białych kwiatków i jej podarowała – obiecała sobie, że je zasuszy. Delia ciągle robiła im zdjęcia, jakby chciała przedłużyć tę chwilę fotografiami. Dużo wspominali – opowiadali sobie historie, które znali, bo przeżyli je razem, ale chcieli usłyszeć je jeszcze raz. Słysząc, jak jej przyjaciele spierają się, kiedy dokładnie w Operacji Paproć pojawił się Anselm albo jak to właściwie było z Larą uciekającą z domu, by przekazać pendrive Grace, czuła się jak mieszkanka różnych rodzajów światła – tego ciepłego, gęstego, pełnego nostalgicznego szczęścia, przekłuwanego co jakiś czas ostrym laserem świadomości. Jakaś część niej chciała przeżyć ten dzień zupełnie zwyczajnie, ale doceniała wszystko, każdą najdrobniejszą rzecz, którą robili – byli tak szczerzy i dobrzy, ich istnienie ściskało jej gardło.
Och, jak będzie za nimi tęsknić. Za ich wspólnym czasem, głupimi kłótniami, mnóstwem prywatnych żartów, obrażaniem się o głupoty, tylko po to, by zaraz się pogodzić, wyprawami, milionem planów nie do zrealizowania. Rozmawiając z nimi tego ostatniego dnia, opowiadając jakąś historię, zaśmiewając się do utraty tchu, poczuła tak wyraźnie, że jest ich c z ę ś c i ą. A oni byli częścią jej – to oni stworzyli ją taką, jaka była. Wlali w nią światło samym swoim byciem, byli jak gwiazdozbiór wskazujący drogę do domu.
Dzień minął zbyt szybko, zdecydowanie zbyt szybko. Miała wrażenie, że wskazówka zegara wręcz biegnie, ściga się z nią, kpi z niej, gdy siedziała na ostatniej lekcji, oczekując zbliżającego się dzwonka. W pewnym momencie, kiedy akurat pochłaniało ją kontemplowanie intensywnie pomarańczowych butów jakiejś dziewczyny, kontrastujących z niebieską ścianą, poczuła, że ktoś stuka ją w ramię.
― Ostatni dzień, prawda?
Tanesha patrzyła na nią z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy. Wiedziała, dzisiaj paru nauczycieli o tym wspomniało, doskonale wiedziała.
― Tak ― spuściła wzrok ― wszystkie egzaminy zdane, wszystkie sprawy zamknięte. Lada chwila wyjazd.
― Dziwne ― oświadczyła Tanesha, a ona popatrzyła na nią, zaskoczona nieco jej tonem i zachowanie. ― Dziwnie mi jakoś o tym myśleć. Trudno mi sobie wyobrazić to miejsce bez ciebie. Zostawiasz mnie samą wśród bezmyślnych pustaków.
Na jej usta wkradł się uśmiech.
― Nie wszyscy są tacy źli.
― Ale nikt nie jest tobą.
Nigdy nie pomyślałaby, że to coś złego, nie być nią.
― Nikt nie jest tą genialną artystką, która wszystko rozumie, ale nigdy w życiu nie przyszłoby jej do głowy się chwalić. Nikt nie umie tak dobrze milczeć i, jeśli już się odezwiesz, tak dobrze znaleźć właściwie słowa, gdy jest trudno.
Nigdy nie pomyślałaby, że umie znajdować słowa. Nigdy nie pomyślałaby...
― Nikt nie walczył ze mną z Kierą ani nie irytował się absurdami tej szkoły w ten sam sposób, mimo wszystko próbując znaleźć jeszcze jakieś pozytywy. Nikt nie umie robić takich pięknych notatek ani być jednocześnie tak cichym i obecnym. ― Tanesha urwała i spojrzała jej prosto w oczy. ― Będzie mi cię brakować, Esme. Jakkolwiek dziwna była nasza relacja, jakkolwiek mało o tobie wiem...
― Mi ciebie też będzie brakować ― wyszeptała. ― Naprawdę.
Odezwał się dzwonek, a one machinalnie zaczęły się pakować, choć jej ciągle rozbrzmiewały w uszach słowa Cień.
― Na pewno zrobisz furorę w Nowym Jorku ― zauważyła Tanesha, gdy wychodziły z sali.
Ich relacja była pełna zrozumienia i cichych chwil, nie potrzebowały zbyt wielu słów. Była też pełna rzeczy, których jednak nie mogłaby doświadczyć z Gwardią – gdy patrzyła w twarz Cień, widziała jak na mapie, że wie, co to znaczy być inną, zna każdy dialekt gorzkiego języka samotności. Były samotne razem – tak, to dobre określenie. Tanesha wydawała jej się głębokim jeziorem, pełnym zatopionych statków.
― Zobaczymy. Oby. ― Uśmiechnęła się pod nosem. ― Ale to już nie to samo.
― Na pewno nie. Jestem pewna, że znajdziesz fajnych znajomych ― dodała, jakby czytając jej obawy. ― To ogromne miasto, ktoś tam musi być w porządku.
― Właśnie wydaje mi się, że ten ogrom wszystko dużo bardziej komplikuje ― przyznała szczerze. ― W ogromnych miastach nie ma takich ludzi jak tutaj.
― Może tak.
Wszystko mknęło tak szybko, za szybko – chwilę temu zaczynała ostatni dzień w szkole, jeszcze moment wcześniej była na obiedzie, a teraz po raz ostatni szła tym korytarzem na piętrze, mijając okna, z których patrzyło na nią jej własne, blade odbicie na tle drzew.
Ten sam korytarz, którym zawsze wracał ze spotkań redakcji – już nim nie przejdzie.
― Tanesha ― odezwała się nagle ― dziękuję, że mogłam ci zaufać. Dziękuję, że mnie wtedy obroniłaś przed Kierą, że byłaś...
Zatrzymały się i nagle ta sama Cień, która nigdy nie lubiła żadnej formy kontaktu fizycznego, przytuliła ją z całej siły.
― Cieszę się, że mogłam cię znać, Esme ― wyszeptała. ― Nigdy cię nie zapomnę.
_______________________________________________________
Ludzie chyba rzadko uśmiechają się, idąc w tę stronę, zmierzając do miejsca, do którego szła, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu, gdy przypominała sobie, jak Gabrielle i Lara chwyciły ją za ręce i razem wybiegły ze szkoły, podczas gdy ruda ogłaszała donośnie „ta szkoła właśnie straciła kogoś wyjątkowego!". Przebiegły przez bramę, a gdy chciała obejrzeć się po raz ostatni w tę stronę, popatrzeć na miejsce, które przyniosło jej w ciągu tego roku tyle ż y c i a, Gabrielle nie pozwoliła jej się obrócić.
― Do przodu, Esme ― zawołała ― tylko do przodu!
Tak więc biegły, bez wyraźnego celu, przez ulicę obok szkoły, pędząc w stronę przystanka. Przypomniało jej się, jak poszli na pizzę po pierwszym spotkaniu redakcji – przed oczami mignęły jej wspomnienia, jak wyblakłe zdjęcia – nieco niższa Lara z nieujarzmionymi włosami, która złamała tę dziwną niezręczność, puściła się biegiem, a cała reszta patrzyła na nią z zaskoczeniem, nie wiedząc, co robić, a jednocześnie instynktownie czując, że ta dziewczyna nie jest kimś zwyczajnym. Była jak piorun, od zawsze to wiedziała – w jakiś sposób pochodziła z innej planety.
Pamiętała wycofaną, cichą Gabrielle ze spuszczonym wzrokiem, co jakiś czas zerkającą podejrzliwie przez ramię. Coral próbującą odnaleźć się w sytuacji, onieśmielonego Cade'a, Laytona niezwracającego uwagi na kogokolwiek. Kto by pomyślał – ktokolwiek z nich – że to spotkanie w grupie ludzi kojarzących się jedynie z widzenia, właściwie obcych, poprowadzi ich po tak splątanych, wyboistych drogach.
„Normality is a paved road..."
Nie mogła się nie uśmiechać, biegnąc razem z nimi, choć traciła już oddech, czuła, jak jej nogi słabną.
„...comfortable to walk, but no flowers grow on."
Wchodząc do kwiaciarni parę minut wcześniej, nie miała pomysłu, jakie kwiaty kupić, ale gdy tylko je zobaczyła, wiedziała. Trzymała je w dłoniach, czuła ich delikatne łodyżki, drobne, białe płatki muskały jej skórę. Nie były to typowe kwiaty na tę okazję, ale coś w jej klatce piersiowej rosło ciepłym płomieniem, gdy na nie patrzyła, każda część jej serca mówiła, że nie mogła wybrać lepszych.
Takie delikatne, białe jak niewinność, piękne jak ulotne szczęście.
Przestąpiła bramę. Bała się, że kiedy tu wejdzie, do jej wyobraźni zakradną się wspomnienia, lecz tak się nie stało. Utkwiła wzrok w kwiatach, smakując niezwykłą mieszankę emocji, które u niej wywoływały.
Od początku czuła coś niezwykłego, patrząc na tę twarz. Jakby ją znała, od zawsze, tak inna od jej własnej, ale bliska w dziwny sposób, jakby widywała ją we snach. Kolejne fragmenty tej historii nie zaskakiwały jej tak jak pozostałych, czuła je instynktownie. Dopiero zakończenie przecięło ją jak nóż – każdego wieczoru, gdy leżała, wpatrując się w sufit, pod jej powiekami pływało to zdjęcie. Powinna coś zrobić, ta energia i myśl wzbierała się w niej jak fala, dzięki niej dowiedziała się, gdzie znajduje się to miejsce, to ona pchnęła ją do wyjścia do kwiaciarni, dotarcia tutaj – jak lunatyczka. A kiedy się tam znalazła, poczuła się jak pielgrzym, który wreszcie, po latach wędrówki osiągnął cel.
Nagrobek był prosty, z jasnego kamienia. Zauważyła kwiatowy motyw otaczający nazwisko i uśmiechnęła się pod nosem – najwyraźniej nie bez powodu skojarzyła jej się z kwiatami, nie tylko ze względu na imię. Anemone, zawilec. Drobne, białe kwiaty, nieco różniące się od tych, które trzymała w dłoniach, ale podobne w ten sposób, w który instynktownie czuła podobieństwo dusz obu dziewczyn – jednej, leżącej w grobie, i drugiej, kładącej na nim kwiaty.
Dla niej rozmawianie ze zmarłymi nie było niczym dziwnym czy niezwyczajnym.
― Cześć ― wyszeptała. ― Przyszłam się z tobą pożegnać. Wiem, że nigdy się nie znałyśmy, nawet nie mieszkałam w Anglii, dopóki byłaś po tej stronie życia, ale mam wrażenie, jakbyśmy były kimś w rodzaju pokrewnych dusz. Czasem czuję się, że jesteś alternatywnym zakończeniem mojej historii, mną z alternatywnej rzeczywistości. Bardzo potrzebowałam tu przyjechać, pożegnać się z tobą, wiesz? ― Westchnęła. ― Większość ludzi uznałaby to za głupie, ale dość często miewam poczucie, jakby ktoś z drugiej strony na mnie właśnie patrzył, słuchał mnie. Słyszysz mnie, prawda? Zastanawiam się, jak często ktoś do ciebie, czy nie nudzi ci się tam, po drugiej stronie – zbyt wcześnie się tam wybrałaś, by spotkać znanych ci ludzi. Wiesz, skąd wiem, że mnie słyszysz? Bardzo często rozmawiam z moją siostrą. Zanim poznałam Larę i Gabrielle, to z nią rozmawiałam najczęściej, teraz też dużo jej opowiadam. Myślę, że w pewien sposób jestem jej to winna, dzielenie się swoimi przeżyciami – umarła, kiedy miała dwa latka. To straszne, prawda, nie mieć szansy przeżyć właściwie niczego poza bólem, nie zobaczyć prawie niczego poza zmartwionymi oczami rodziców i ścianami szpitala? Leży teraz na jakimś zapomnianym cmentarzu, w obcym kraju, a ludzie, przechodząc obok, wzdrygają się, widząc datę narodzin i odejścia, przytulają mocniej swoje dzieci, cieszą się, że nie przyszło im godzić się z taką tragedią. No cóż, komuś musi przyjść, padło na nas. Na nas w ogóle padło sporo kamieni, ale na ciebie też, prawda? I na twoją rodzinę. Ci ludzie dziwią się, że nikt nie zostawia kwiatów na grobie takiego malutkiego dziecka, patrzą na prostą płytę z napisem „Chi Karimi", kręcą głowami z dezaprobatą. Myślę jednak, że rozmowa jest ważniejsza niż kwiaty. Kwiaty też ci przyniosłam. To nie zawilce, ale pewnie nie przepadałaś za tak częstym nawiązywaniem do swojego imienia, tak mi się wydaje, a te skojarzyły mi się z wyobrażeniem ciebie, jakie mam w głowie. Z ludźmi po drugiej stronie ciekawe jest to, że istnieją tutaj wyłącznie jako wyobrażenia. Zasadniczo każdy z nas funkcjonuje w umysłach swoich bliskich jako wyobrażenie, nikt nie widzi nas w pełni albo zupełnie prawdziwych. Jednak z nami jest tak, że to wrażenie wciąż się zmienia – a u was jest trwałe jak fotografia. W przypadku mojego wyobrażenia ciebie to bardziej jak portret nigdy niewidzianej osoby. Narysowałam twój portret, wiesz? Ciekawa jestem, czy by ci się spodobał.
Usiadła na ławeczce przy grobie dziewczyny, kontynuując monolog. Naprawdę dobrze jej się z nią „rozmawiało" – czuła jakąś dobrą, ciepłą energię, która ją otaczała. Słuchała jej, wiedziała to.
― Masz naprawdę piękne imię. Zastanawiam się, czy ktoś ci to kiedyś powiedział. To jedno z najładniejszych imion, jakie słyszałam – moje przyjaciółka również ma ładne, Gabrielle, tak samo moja siostra, Khara, ta młodsza, Chi, też, ale żadne z nich nie oznacza kwiatu, a w kwiatowych imionach kryje się jakiś delikatny urok, przynajmniej dla mnie. Wiesz, co oznacza moje imię? Nie przepadam za nim, ale to dlatego, że nie przepadam za sobą – gdyby nosił je ktoś inny, pewnie by mi się podobało. Esme. ― Poczuła się dziwnie, wymawiając je na głos. ― To też imię męskie, chyba nawet częściej, niż żeńskie. Żeńskie powinno się pisać Esmee, ale moje pisze się Esme. Wiesz, co oznacza? Esme. Kochana. W starofrancuskim. Ironiczne, prawda? ― Uśmiechnęła się nostalgicznie. ― W Persji oznaczało też podobno szmaragd.
Urwała na chwilę i spojrzała na szary grób Anemone z wyraźnie odcinającymi się białymi kwiatami.
― Jak wspomniałam na początku, przyszłam się pożegnać, niestety. Nie wiem, czy kiedykolwiek tu wrócę, ale postaram się z tobą rozmawiać. Jak najwięcej. To dziwne, prawda? Jestem tu pierwszy raz i od razu się żegnam. To dziwne, tak się nie robi w historiach, ale, jak się okazuje, historie bardzo często mają inne zakończenie, niż to, którego byśmy chcieli. Tak często wydaje się, że to zakończenie nie pasuje, prawda? Ty wiesz o tym najlepiej. Boję się, wiesz, Anemone? Zawsze tak bardzo się bałam, że zakończenie nadejdzie, kiedy nie będę się tego spodziewała, ale świadomość chyba jest jeszcze gorsza. Wtedy dogłębnie dociera do ciebie, że nie możesz zrobić nic, poza pogodzeniem się z tym, akceptacją. Mimo wszystko zawsze byłam niepoprawną marzycielką i mam dalej nadzieję, że to zakończenie rozdziału, ważnego rozdziału, a nie całej historii. Takie nadzieje mi pozostały. ― Wstała z ławeczki i spojrzała na drobne, białe kwiaty po raz ostatni. ― Żegnaj, Anemone.
______________________
fragment kursywą w rozdziale jest cytatem Vincenta van Gogha [który, swoją drogą, jest ważną postacią dla Esme i jednym z głównych bohaterów w moim drugim opowiadaniu:)]
ja nic nie mówię, ale to przedostatni rozdział Esme...
w ciągu najbliższego tygodnia pojawi się rozdział 116, ostatni Gabrielle, a wtedy lecimy już z maratonikiem końcowym - przez trzy dni rozdziały będą się pojawiały codziennie, aż do końca. pod koniec miesiąca prawdopodobnie wstawię epilog i wtedy już naprawdę pożegnamy się z postaciami LHC...
smutno mi. przyzwyczaiłam się do ich obecności w moim życiu.
3 do wstawienia, 0 do napisania...
do następnego!
ps: jeśli ktoś ma coś super do polecenia, coś, co m u s z ę zobaczyć w Krakowie, to możecie mi polecić, gdyż jadę tam dzisiaj w nocy:)