Lonely Hearts Club

By HelenaPisze

164K 26.5K 6.3K

Gabrielle lubi uwieczniać chwile, ale nie lubi uciekać przed wspomnieniami, co i tak robi cały czas. Lara lub... More

0. Autor nieznany [prolog]
1. Niespodzianka, wracam do twojego życia!
2. Tymczasem w ostatniej ławce
3. Pierwszy dzień wiosny
4. Nigdy nie ufaj dziewczynie, która zamawia hawajską
5. Moja codzienność nie jest szara, tylko ruda
6. Spojrzenie z drzewa
7. Kiedy nawet Layton Montgomery lepiej radzi sobie z miłością niż ty
8. Pewien wyjątkowo ciekawy segregator
9. Uczulona na świat
10. Przesadne akcentowanie liczby mnogiej
11. Ach, te ciemne oczy
12. Słowa uciekają mi z klatki
13. Nie sądziłam, że niektóre okna tak ciężko otworzyć
14. Nawet najodważniejsi mają koszmary
15. Wampiry boją się światła
16. Nie masz może na stanie wehikułu czasu?
17. Urządzam najlepsze imprezy, zwłaszcza dla siebie i swojego laptopa
18. Zdmuchnięta świeczka
19. Sentymentalna podróż w dół ulicy
20. Najserdeczniejsze pozdrowienia
21. Trudno zastrzelić kogoś z tak bliska
22. Pozdrowień ciąg dalszy
23. Przypomnę ci, kim jesteś
24. Przejażdżka autobusem może być bardziej emocjonująca niż rollercoaster
25. Wyrzucanie balastu
26. Porwania i inne atrakcje na obiedzie
27. Podrywam prawie tak dobrze jak ty
28. Tego nie mogę przegrać
29. Jestem imprezowiczką, zaufaj mi
30. Kopciuszek ucieka, by tańczyć fokstrota i wywoływać skandale
31. Nie wyrzuć za wiele balastu
32. Uwielbiam rozmowy przy porannej kawie
33. Nie tylko ty masz dzisiaj zły dzień, Lara
34. Tylko ona chciałaby być na miejscu Atlasa
35. Widowisko miesiąca
36. Dumnie i majestatycznie niczym chmury przysłaniające szarość nieba o świcie
37. "You're ripped on every edge, but you are masterpiece"
38. Mistrzyni olimpijska w przewracaniu oczami
39. Lara w krainie jednorożców + ogłoszenie
40. Nikt was nie usłyszy, nikt mnie nie ukarze
41. Urokliwe chwile z rodzeństwem w obliczu apokalipsy
42. Zawsze chciałam być ninja, albo przynajmniej Odlotową Agentką
43. Jednak to były materiały wybuchowe
44. Cóż, jak widać chłopak nie zawsze wybiera burżujkę
45. Tygrysek miał bardzo fajne życie
46. Gwiazdy są fałszem
47. Wy nie jesteście pudełkiem na pamiątki, uwierz
48. Ośrodek stalkerskich półkolonii w May River
49. Patrząc na dom swojej siostry
50. Piękni, młodzi i fałszujący
51. Eksperymentalna zabawa w burżuazję i inne atrakcje
52. Listy do wolności
53. Dosłownie wstrząsające atrakcje
54. Kanarkowa żółć!
55. Urodzona aktorka
56. Twarde lądowanie w rzeczywistości
57. Prawie całkiem zupełnie idealnie
58. Papier i skóra
59. Momenty z edycji limitowanej
60. Cukierek albo thriller
ankieta z okazji połowy
61. Moje serce jest jak obraz Picassa, moja głowa jak obraz Dalego
62. Mokre, zimne rzęsy i psychotyczne uśmiechy
63. Lara zostaje psychologiem, a Anselm fryzjerem
64. Nikt nie spodziewał się burżujskiej inkwizycji!
65. Czy superbohaterki zawsze wygrywają?
66. (nie do końca) Lonely Hearts Club cz. 1
66. (nie do końca) Lonely Hearts Club cz. 2
67. Niecodziennie piękna codzienność
68. Przedświąteczna euforia w May River
69. Randki, kąpiele w jeziorze i surrealiści
70. Marzenia ratują życie wędrowcy
71. Cuda bożonarodzeniowe
72. Sztuczne ognie i prawdziwe słowa
73. Pierwszy dzień zawsze przynosi same pytania
74. Szara codzienność ma kolor twoich oczu
cotusięzadziało, czyli Wattys2016 i inne
75. Niebieskie oczy i złe przeczucia
76. Po to się urodziła
77. Obawiam się
78. Wszystko zaczyna znikać
79. Nadciągający sztorm
80. Nic nie będzie już takie samo
81. Dryfowanie
82. Migawki z deszczowych dni
83. Luty to miesiąc problemów
84. Gdzie wszystko zgubiłaś, Łucjo?
85. Najcieplejsza zima jej życia
86. Witamy z powrotem, Gabrielle!
87. Pograjmy w "prawda czy przyjaźń"!
88. Cisza po burzy
89. Wiosenny bukiet twarzy
p l a y l i s t a
90. Początkujący podróżnicy w czasie
91. Szkielety i domy płomyków
92. Zakamuflowana powaga w Prima Aprilis
93. Urodzinowe przejaśnienia
94. Łapiąc wiązki światła
95. Nawet oni bywają szczerzy
96. Zaskakujące konsekwencje mówienia za dużo
98. Najwyższy czas na prawdę [ale wciąż nie najlepszy]
99. "L" jak paradoksy
100. Potknięcie w otchłań
101. Dowody na cienkim papierze
102. Huragan szuka spokoju
103. Światła we mgle
104. Nie patrz w dół, dachowcu
105. Dni życiowych refleksji
106. Na prawdę bywa za późno
107. Lara Bonaparte i denne muzea
108. Dzieci z półmroku
109. Koniec tajemnic
110. Końce świata zawsze są w czerwcu
111: Okruchy mojej głowy
112. Testament z prawdy
informacyjka [to zniknie]
113. Budowanie mostów
114. Za słabe słowa
115. Zawilce
116. Ostatnie piosenki
117. Wiosna
118. Czymś znacznie, znacznie większym
Epilog
Podziękowania

97. Burze piaskowe to zawsze zły znak

1K 142 62
By HelenaPisze

ESME

Coś było bardzo nie w porządku.

Na pewno nie chodziło o otoczenie. Sprawdzała – kolor ścian szkoły nie zmienił się przez weekend, na niebie wciąż wisiało jedno słońce, nie siedem, choć dzisiaj wydawało się naprawdę wątłe. Podłoga nie przeszła przemiany w wodę czy kwiecistą łąkę. Powietrze nie zdawało się zatrute.

Ludzie też wyglądali dokładnie tak samo jak przed dwoma dniami. Elly robiła właśnie krótką przerwę od zaplatania warkocza Grace, by jej dłoń odpoczęła - mimo wyjątkowych postępów na rehabilitacji nadal bywały z nią problemy. Zmierzyła je uważnym spojrzeniem – obie dziewczyny miały po parze oczu, jednym nosie, jednych ustach, dwóch policzkach i po jednym zakochanym sercu. Haider podszedł zapytać się o coś piątoklasistek, lecz z tej odległości mogła ocenić, że wszystko z nim w porządku. Delia siedziała na ławce, wymachując nogami i pisząc coś zawzięcie w telefonie – przyzwyczaili się do jej dziwnego, trochę milczącego stanu od jakiegoś czasu, więc to nie stanowiło żadnej nowości. Mortimer spisywał szybko pracę domową z historii od swojej kuzynki, a jego włosy zmieniały kolor w zależności od światła dokładnie w taki sam sposób co zawsze. Gabrielle znajdowała się gdzieś na krańcu tego krajobrazu, opowiadając coś Cade'owi tym samym głosem, który słyszeli na spotkaniu redakcji w zeszły piątek. Gdy wyeliminowała wszystkich innych podejrzanych, mogła z czystym sumieniem wrócić do pierwszej osoby, która przyszła jej na myśl, a jednocześnie o tej, o której starała się myśleć jak najmniej, bo potęgowało to wyrzuty sumienia spowodowane zatajoną tajemnicą.

Wiosny nigdzie nie było.

Moment, jak to się stało? Przecież jeszcze przed chwilą leżała wertowała niespokojnie jakąś książkę, siedząc obok Grace, mogłaby przysiąc! Jakim cudem nie zauważyli, że zniknęła?

Właśnie w tym momencie dotarło do niej, co było nie w porządku – Lara od początku przerwy obiadowej nie wypowiedziała ani jednego słowa.

Gdyby ktoś ją zakneblował, wyswobodziłaby się natychmiast. Gdyby dostała infekcji gardła, pisałaby wiadomości na telefonie albo kartkach a4. Gdyby ktoś poprosił ją, żeby była ciszej, zaczęłaby mówić trzy razy głośniej. Nie, c o ś musiało się stać i nie wyglądało to na nic dobrego.

― Grace ― powiedziała cicho. ― Grace ― powtórzyła, a Herbata wtedy uniosła głowę.

― Coś się stało, Esme?

― Gdzie jest Lara?

Niepokój w jej głosie biegł w górę skali z zawrotną prędkością, wprawiając go w dreszcze.

― Przed chwilą tu była... ― Grace omiotła spojrzeniem miejsce, gdzie siedziała Wiosna. ― Delia, Elly, Mor, widzieliście Larę?

― Co?

― Gdzieś zniknęła. Nie mówiła nic, że idzie do kogoś, prawda?

― Nie, w ogóle się nie odzywała od... od...

― Od początku przerwy, jak i nie dłużej ― dokończyła ona. ― Cały dzień wydawała się bardzo milcząca, nie zauważyliście?

― Faktycznie ― przyznał jej rację Mortimer. ― Jeju, to niepokojące.

― Powinniśmy jej poszukać ― zaproponowała Calineczka, wstając z podłogi.

― Nie myślicie, że zrobiła to specjalnie? ― zaoponowała Tarcza. ― Może po prostu potrzebuje pobyć trochę sama i nie chce, żebyśmy jej szukali.

― Dell, kochanie, błagam cię. Możesz mówić o niej, co chcesz, ale Lara Lockwood zawsze chce, żeby ktoś jej szukał.

Ostatecznie poszli we trójkę – Helios, Herbata i ona. Z początku ich starania zdawały się bezsensowne i bezowocne – nigdzie, dosłownie nigdzie nie mogli dostrzec wysokiej jak tyczka postaci z burzą ognia wykwitającą z głowy, ani przy stołówce, ani przy automacie, ani przy sali od francuskiego, fizyki czy historii. Dopiero gdy Haider zawiesił na chwilę wzrok na Cesarzu wyglądającym ze swojego gabinetu, w ich umysłach pojawiła się właściwa ścieżka skojarzeń.

― Archiwum ― powiedział jednocześnie z Elly.

Biegli po schodach, teraz już pewni, że Wiosna tam będzie. Nie zauważyli nawet Błękitnej Octavii czytającej coś na półpiętrze, nie zauważyli pana Ravisa, w roztargnieniu szukającego jakiegoś ucznia. Kompletnie zapominając o tym, jakoby mieli wchodzić do tajnego pomieszczenia dyrektora tylko w momencie, gdy korytarz będzie pusty, wtargnęli do środka.

Najpierw zobaczyła obraz. Edvard Munch, „Miłość i ból". „Wampir". Lara siedziała na podłodze, przed nim, wpatrując się w rozpływające się postacie, w rudowłosą kobietę uważaną za demona, w gasnącego mężczyznę. Wiosna miała skrzyżowane nogi i spięte włosy, patrzyła w pełnym skupieniu, blada twarz ukazywała jej koncentrację, uparcie nie chcąc zdradzić jej nastroju.

― Lara?

Nie odpowiedziała. Nawet nie odwróciła się w ich stronę.

Podeszła do niej na tyle szybko, na ile pozwalały jej cienkie, krótkie nogi, by usiąść obok Wiosny. Spojrzała z troską na jej twarz ściągniętą w wyrazie silnego zamyślenia.

Grace dotknęła ramienia przyjaciółki.

― Wszystko okej?

Znów brak odpowiedzi.

Haider pociągnął ją za poskręcany kosmyk, ale ona dalej nie reagowała.

― Jeju, Lara, ogarnij się ― rzucił zirytowany. ― O co chodzi? Coś się stało?

― Nic się nie stało ― odpowiedziała zaskoczonym tonem, jakby dopiero teraz ich usłyszała. ― Wszystko okej, serio.

― No, jasne, i co jeszcze? Może przyznaj, że znienacka stałaś się największą fanką fizyki w tej szkole, ja jestem głęboko zakochany w Kendrze Maddison, a Anselm postanowił ściąć włosy i pofarbować je na czerwono?

― Po tobie to się można wszystkiego spodziewać ― mruknęła Lara, patrząc na przyjaciela krzywo. ― Nie, po prostu potrzebowałam... chwili oddechu. Wybaczcie ten nietakt.

Wymieniła z Heliosem i Herbatą porozumiewawcze spojrzenia – żadne z nich nie uwierzyło rudej. Choć siliła się na normalny ton, w jej oczach błyszczały łzy.

― Możesz nam wszystko powiedzieć ― zapewniła Grace łagodnie.

― Pomożemy ci, cokolwiek by to nie było ― dodała.

― No, chyba że postanowiłaś wyjechać znienacka do Papui-Nowej Gwinei i już nigdy więcej nas...

― Haider, zamknij się ― przerwała mu Herbata, dodając po chwili ze słodkim uśmiechem: ― Proszę.

Oboje byli takimi dobrymi przyjaciółmi, tak idealnie dopasowane przeciwieństwa, ożywiające się i uspokajające jednocześnie. Doskonale rozumiała Grace, rozumiała jej paniczny strach oraz stanowcze, twarde postanowienie, by nigdy nie mówić mu, jak bardzo go kocha – tak strasznie nie chciała stracić tego, co mieli teraz, że nie potrafiła wyobrazić sobie, by mogli mieć cokolwiek więcej. „On nie jest dla mnie", niemal słyszała jej zawzięty głos, nie pozostawiający miejsca na dyskusję. „Nic z tego nie będzie". Rozsądna i racjonalna aż do bólu, nie dopuszczała do siebie myśli, że może warto byłoby zaryzykować, że może, może kiedyś... Zbyt wysoko ceniła sobie spokój i bezpieczeństwo, żeby kiedykolwiek mówić prawdę.

― Kochani, naprawdę nic się nie stało ― zapewniała ich Lara z uśmiechem, po czym naprędce usiłowała zmienić temat: ― Kocham ten obraz, naprawdę. Jest absolutnie idealny. Kiedyś pojadę na wystawę Muncha, zobaczycie, gdziekolwiek będzie, zabiorę was wszystkich ze sobą. Wyobraźcie to sobie, cała Kanarkowa Gwardia lecąca jednym samolotem...

Znów wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Znali tę sztuczkę Wiosny starą jak świat – gadać jak najwięcej, budować wokół siebie mury legendy, by osłonić wnętrze, którego coraz częściej nie chciała pokazywać nikomu. Planowała rzeczy, których nigdy nie zrobi, jednocześnie zapewniając ich, że jej się to uda, by odwrócić uwagę.

― Dajmy jej spokój ― szepnęła Grace, gdy zadzwonił dzwonek, a oni wyszli bezszelestnie z archiwum, Lara jak zwykle na samym przedzie. ― Prędzej czy później nam powie, wiecie, jaka ona jest.

Jednak z godziny na godzinę stawało się jasne, że ich przyjaciółka wcale nie zamierza wyznać, co jej leży na sercu, w dodatku zachowywała się coraz dziwniej. Zdawało się, jakby się przed kimś chowała – co chwilę znikała i znajdowali ją parę metrów dalej, z twarzą schowaną za przypadkowym podręcznikiem. Mortimer zaczął żartować z jej nowo nabytej zdolności do teleportacji, choć we wszystkich rósł niepokój. Ponadto urywała w połowie zdania o wiele częściej niż zwykle, a także co chwilę ukrywała głowę w ramionach. Wymawiała się niewyspaniem, ale ona wiedziała, w i e d z i a ł a, że udaje. W jej oczach nie widziała zmęczenia, widziała tylko strach.

Czego bała się Wiosna?

Miała wrażenie, jakby nigdy wcześniej nie widziała jej przerażonej. Przecież to przeciwieństwo lęku, przecież to błyskawica, przecież to Lara Lockwood, co mogłoby...

― To jawna niesprawiedliwość ― oznajmiła Elly ze zmarszczonymi brwiami. ― Przecież się uczyłam.

― A co dostałaś? ― zapytała Delia, pochylając się nad testem przyjaciółki z wielką, czerwoną czwórką nabazgraną w rogu.

― Ojeju, Ell, nawet się nie odzywaj ― westchnął Mortimer. ― Niektórzy z nas dostali dwa... A ty, Lara, co masz?

Na przedostatniej przerwie podeszła do ich klasy najszybciej, jak mogła – nadal nie wiedzieli, co się dzieje z Wiosną, a poza tym Naklejka ostatnio coraz częściej przyklejała swój toksyczny wzrok do jej skóry, uśmiechając się kpiąco. Nic nie mówiła, zresztą, nie można nikomu zabronić patrzenia na kogoś z drwiną, ale to wystarczało, by kilogramy zwietrzałych wyzwisk przewracały się w jej pamięci.

Ruda zareagowała stanowczo za późno.

― Co, ja?

― Co dostałaś?

― Z czego?

Delia wymownie przewróciła oczami.

― Z tego testu, o którym rozmawialiśmy przez ostatnie dziesięć minut.

― Przepraszam, zamyśliłam się.

― Zauważyliśmy ― odrzekł z przekąsem Mortimer.

― Nie był aż taki zły ― powiedziała Lara, też kierując wzrok na kartkę trzymaną przez Elly. ― Trochę strzelałam pod koniec, ale...

W tym momencie urwała. Musiała zauważyć kogoś ponad jej głową, zerwała się na równe nogi i po prostu, zwyczajnie, odeszła bardzo szybkim krokiem w stronę schodów na drugie piętro.

Cała czwórka spojrzała na siebie z zaskoczeniem, a Mortimer rozłożył bezradnie ręce.

― Co tu się...

Podniosła wzrok, by zobaczyć tę samą osobę, którą zobaczyła Lara. Gdy zobaczyła jego twarz, wszystko stało się jasne.

Oczywiście. Matematyk. Wyglądał, jakby znalazł się w obcym miejscu, zagubiony i pełen chaosu. Chaos go wypełniał, a on sam go potęgował, rozszerzał, rozsiewał, jak burza piaskowa.

― Jeju, co ona znowu odwala? ― westchnęła Delia ze zniecierpliwieniem. ― Czemu miałaby teraz chować się przed Laytonem?

― To nawet miałoby sens, wiesz ― przyznał Mortimer w zamyśleniu. ― Cały dzień sprawiała wrażenie, jakby kogoś unikała.

― Ale czemu miałaby unikać akurat jego, akurat teraz?

― W weekend miała pisać z nim artykuł do gazetki ― odezwała się cicho, patrząc na przyjaciół wielkimi oczami. ― Czy komukolwiek mówiła, jak było?

― Pewnie tylko Grace ― mruknęła Elly. ― Musimy spytać Grace.

― Co ja? ― Herbata pojawiła się w zasięgu słuchu jak na zawołanie, stając za Mortimerem.

― Rozmawiałaś z Larą o weekendzie? No wiesz, o tym artykule z Laytonem i wszystkim innym?

― Oczywiście, że tak. ― Grace zmarszczyła brwi w zastanowieniu. ― Zapomniałam o tym w sumie. Chciałam z nią o tym porozmawiać też dzisiaj, na żywo, bo przez telefon i przed messengera twierdziła, że się ogarnął, ona też trochę i zachowali to, hm, czysto s z k o l n i e. Nic się nie wydarzyło...

― Wierzysz jej?

― Nigdy ― odpowiedziała szczerze. ― To znaczy, nie brzmiała, jakby kłamała, ale coś na pewno musiało się zdarzyć, dlatego chciałam z nią porozmawiać... Właśnie, gdzie ona jest?

Tym razem nie mieli zbyt dużo czasu na poszukiwania, bo chwilę później rozbrzmiał dźwięk dzwonka wzywającego na lekcję. Musiała biec na inne piętro, a oni poszli do sali. Jednakże, ku zaskoczeniu Kanarkowej Gwardii, Lara się nie spóźniła – nie, ona w ogóle nie przyszła. Ani wtedy, ani za godzinę, mimo faktu, że dzwonili do niej tysiąc razy, mimo że pisali SMSy i wiadomości na messengerze, nie dawała żadnego śladu życia. Wyglądało to dokładnie tak, jakby niespodziewanie zerwała się z dwóch ostatnich lekcji, bez uprzedzania kogokolwiek.

Odezwała się dopiero wieczorem, kiedy ona, Mieszkanka Pustyni, dawno zwariowała z nerwów, podobnie jak reszta Gwardii. Napisała na grupie krótką, lakoniczną wiadomość o treści „nie martwicie się o mnie; jestem trochę chora, przepraszam, że to tak wyszło".

Nikt z nich nie uwierzył.

Kiedy następnego dnia – we wtorek – Lara nie pojawiła się w szkole ani na chwilę, nawet nie musieli tego omawiać. Wystarczyło, by spojrzeli na siebie nawzajem, by wiedzieć, jaką podjęli decyzję. Zaraz po lekcjach spora część Kanarkowej Gwardii wsiadła w jeden autobus, jadący na tę nieco bliższą partię Przedmieści, kierując się prosto do Rezydencji Lockwoodów.

― Kompletnie tego nie rozumiem ― rzuciła Delia, balansując na krawężniku. ― To znaczy, okej. Lara to skomplikowana osoba, bardzo skomplikowana, opiekuje się nami wszystkimi jak swoimi dziećmi. Żadne z nas nie zliczy, ile razy pisała z nami do świtu, bo akurat któreś z nas tego potrzebowało. Wiadomo, każde z nas się o nią martwi, zwłaszcza po jej zerwaniu z Laytonem, bo ta dziewczyna jest jak ogień i woda, oczywiście, że wszyscy przeżyliśmy mocno odejście Gemmy z naszego grona, a Lara najbardziej, ale tym bardziej powinna wiedzieć, że może nam ufać!

Haider spojrzał na przyjaciółkę zmrużonymi oczami. Niebo tego dnia wydawało się takie szare, brzydkie i nijakie, wyprane z kolorów czy emocji. Wyglądało jak zmarnowane płótno. Jako dziecko zawsze marzyła, by móc je kiedyś pomalować – wyobrażała sobie to jako najwyższy zaszczyt w świecie artystów, najbardziej wyjątkową nagrodę.

― Wkurzyła cię tym ― na wpół zapytał, na wpół stwierdził.

― Tak ― przytaknęła Delia zamaszyście. ― Wkurza mnie, bo m d l i mnie od tych rozdmuchanych dram i od tego, że zawsze musi udawać, jak to sobie świetnie nie poradzi bez naszego wsparcia! Mam dość takich sytuacji, a najbardziej obecności Laytona Montgomery'ego w tym wszystkim, przysięgam. Ta dwójka mogłaby raz na zawsze przyznać sobie szczerze, że są w sobie zakochani jak idioci, zacząć mieć do siebie więcej cierpliwości i świat byłby piękniejszy. Tak, wkurzyła mnie, bo to całe show wygląda, jakby nie chciała nam powiedzieć, co się dzieje, jakby nam nie ufała, po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy!

Mieszkanka Pustyni odwróciła głowę i bardzo dobitnie poczuła brak Calineczki na dzisiejszej wyprawie. Elly od paru dni miała zaplanowane spotkanie z Mortimerem – „r a n d k ę", jak nieustannie powtarzał Helios – więc, z oczywistych powodów, nie poszła do Rezydencji Lockwoodów wraz z resztą. Przez całe trzydzieści parę wiadomości na messengerze upierała się, że jednak pójdzie, aż wreszcie Grace wprost jej tego zabroniła, bezceremonialnie oświadczając, że gdy będzie próbowała udać się z nimi, zwyczajnie przed nią uciekną.

Elly jako jedyna osoba na całym wszechświecie posiadła tę tajną moc – umiała uspokoić Delię Raines.

― Może nie chciała nas tym obciążać ― podsunęła, jak zwykle zaskoczona swoim własnym głosem. ― Może uznała, że to nieważne.

― No błagam, jej zachowanie bardzo wprost wskazuje na to, że coś się stało. W dodatku ważnego, przynajmniej dla niej. A przyjaciele są od tego, żeby ich obciążać...

― ...ale nie przesadnie ― zaznaczył Haider.

― Może sama nie chce się przyznać przed sobą do tego, co się stało ― dodała, nagle czując się, jakby coś w nią trafiło, jakby się potknęła, choć stała mocno na ziemi. ― Może się wstydziła.

Grace wzruszyła ramionami.

― Cokolwiek się nie stało, zaraz to odkryjemy.

Dom rodziny Lockwoodów w jej wyobraźni jawił się jako królewska twierdza – zielony, odłażący tynk zmieniał się w grube mury z cennymi chorągwiami z atłasu, powykrzywiana furtka stawała się fosą. Gdy zamykała oczy, wręcz widziała most zwodzony zamiast drzwi, widziała wielkie okna, a w nich kryształowe witraże. Przenikała dalej, do sali tronowej, gdzie rezydowała pełna siły królowa Mabelle, Wierzba, z koroną wplecioną w misterną fryzurę. Nieopodal bawili się najmłodsi z rodziny królewskiej, Płomyk i Strumyk, piękne w zwyczajny sposób dzieci z słonecznymi oczami. Ich rodzice, książę i jego jasnowłosa żona, zajmowali się domem. Ze stałych mieszkańców zostały tylko dwie – księżniczka okryta niegdyś hańbą, wstydem, który dalej krępował jej ruchy i sprawiał, że izolowała się od pozostałych, a także jej inteligentna, wykształcona córka. Wiosna. Zawsze gdzieś na marginesie, lecz jednak to do niej wędrowały wszystkie spojrzenia. Nigdy nie była tak radosnym dzieckiem jak Karlee, nigdy nie będzie pogodną młodą dorosłą jak Dominica. Dziwaczka w dziwacznej rodzinie, otoczona wielkimi pokładami miłości, lecz nadal pochodząca gdzieś z zewnątrz, nadal gdzieś obca, nawet jeśli tylko dla samej siebie.

„Urodziłam się w innym miejscu", powiedziała Lara na pierwszym spotkaniu poza szkołą, wtedy, w parku. Zatęskniła nagle do błogich dni przepełnionych stukaniem w klawiaturę i muzyką, a jednocześnie zdziwiła się – jak dawno temu siedziała na tamtej zbyt zielonej trawie, jednocześnie wiedząc o Wiośnie wszystko oraz nic.

Gdyby Rezydencja Lockwoodów przeniosła się do średniowiecza, Lara uczyłaby się po kryjomu rzemiosła rycerskiego, by móc kiedyś bronić tych wszystkich rzeczy, o które się bała, które chciała chronić i ratować. Miała w sobie ten syndrom bohaterki, zagrzebany tuż pod piegowatą skórą, kipiący jej z oczu.

Choć wiedziała, że powinna raczej współczuć Wiośnie tego, jak bardzo odtrącona czuła się przez własną matkę – choć teraz sprawy między nimi układały się nieco lepiej – tego, że nigdy nie czuła się w stu procentach jedną z nich, że zbyt mocno bolała ją obca krew płynąca w jej żyłach, krew ojca, którego nie pamiętała, mimo wszystko rozumiała ją coraz bardziej, a w głębi serca rozpoznawała coś na kształt dumy z tego, że są jeszcze bardziej podobne do siebie.

Lara nigdy nie opowiedziała jej pełnej historii, skąd jest, czemu Jasmine chodzi zawsze zgarbiona i skąd wziął się smutek kurczowo wczepiony w jej twarz, nie opowiedziała, jak właściwie znalazła się w May River, ale bardzo chciała, by to kiedyś nastąpiło. Wtedy mogłaby opowiedzieć o swoim dzieciństwie, o trzech siostrach przenoszących się wraz z rodzicami z kraju do kraju, najpierw z galerii do galerii, a potem ze szpitala do szpitala. Opowiedziałaby o tym, co było przed Mieszkanką Gwiazd, o rzadkich wspólnych zabawach z Kharą, o swoich pierwszych wybuchach wściekłości czy atakach paniki, o wrogości ze strony siostry. Opowiedziałaby o przyjściu na świat Chi, odmalowałaby jej słowami jak to jest, gdy w tym samym momencie twój świat nabiera sensu i go traci, dokładnie w tej samej sekundzie. Opowiedziałaby o małych rączkach ściskających jej palce, o gasnącej matce, o dniu, w którym sama prawie się utopiła, próbując zmyć wyimaginowaną krew, a na samym końcu o malutkim grobie gdzieś na obcej ziemi, gdzie pewnie nigdy nie wrócą. Opowiedziałaby o pierwszym roku w Anglii, o wszystkim, aż doszłaby do dnia, w którym pierwszy raz usłyszała głosy Lary i Gabrielle skierowane do niej – do dnia, kiedy wszystko znowu powoli zaczęło nabierać sensu.

Giermków przy bramie nie zastały, więc to królowa musiała opuścić most zwodzony. Oczy Wierzby zmieniły się w wąskie, podejrzliwie szparki, kiedy, otworzywszy drzwi, przesuwała wzrokiem po ich twarzach, szukając punktów zaczepienia, znajomych detali.

― Jesteście pewnie przyjaciółmi Lary, tak? ― W tym momencie Mabelle ją rozpoznała, lekko schowaną za Heliosem. ― Och, Esme, to ty!

Poczuła, jak w jej sercu pojawia się znajome ciepło, przyjazne płomienie z kominka ogrzewającego je w zimowe wieczory podczas ferii.

― Dzień dobry ― odpowiedziała z uśmiechem pełnym ufności. ― Przyszliśmy odwiedzić Larę, właściwie...

― Właściwie chcieliśmy sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku ― wpadła jej w słowo Grace. ― Nie przyszła do szkoły, dziwnie się zachowuje...

Mabelle przewróciła oczami ze zniecierpliwieniem, teraz do złudzenia przypominając swoją wnuczką w chwilach irytacji.

― Wiem, wiem, ma teraz... jedną ze swoich faz. To przejdzie. O, proszę, tutaj możecie zostawić buty.

Spojrzeli na siebie znacząco, gdy usłyszeli o „jednej z faz". O jakich „fazach" mówiła Wierzba i co właściwie miała na myśli? Jak często Lara zachowywała się w ten sposób, czemu jej rodzina przewracała oczami, gdy ktoś o tym wspominał?

― Zdajemy sobie sprawę, że to tymczasowe ― dodał Haider, zaskakująco oficjalnym tonem jak na siebie. ― Po prostu do tej pory przynajmniej informowała nas, co jest nie tak, a teraz... tak jakby odcięła się od świata. Nie wie może pani, co się z nią dzieje?

Mabelle westchnęła z lekceważeniem, przechodząc przez wąski korytarz obok wejścia i „garderoby" do pomieszczenia nazywanego przez nią salonem, zapełnionym fotelami, kanapą oraz stołem, oświetlonym wielką, przedpotopową lampą. Salon przechodził później w jadalnię, oddzieloną pojedynczą ścianą od kuchni.

― Nie mam pojęcia, skąd miałabym wiedzieć? Tak jak sami to zauważyliście, „odcina się od świata", a my wszyscy nauczyliśmy się po prostu czekać, aż jej przejdzie.

― A gdyby to było coś poważnego? ― Jej głos się zawahał.

― Wiedzielibyśmy o tym wtedy, Esme, uwierz mi.

Nie do końca była pewna, co myśleć o metodzie rodziny Wiosny na jej radzenie sobie z jej kryzysami, ale zdawała sobie sprawę, że sama musi tam iść. Po prostu m u s i a ł a – nawet jeśli nic jej nie jest, nawet jeśli wręcz na nią nakrzyczy za bezsensowne wtargnięcie do jej domu. Wolała się z nią kłócić niż o nią martwić w całkowitej niepewności.

Wspinanie się po schodach w Rezydencji coraz bardziej utwierdzało ją w słuszności porównania tego budynku do średniowiecznego zamku. Mimo tego, jak bardzo strome i nieprzyjazne zdawały się stopnie, wędrówka sprawiała jej przyjemność – z radością rozpoznawała, kto mieszka na jakim poziomie. Wspomnienia ferii zachowały się w jej głowie jak najstaranniejsze fotografie każdego detalu. Ze „wspólnego" parteru na pierwsze piętro, należące do Jossa, Charly oraz bliźniaków, stamtąd na drugie, gdzie mieściły się pokoje matki Lary i jej babci. Na samym końcu zwykle trzeba było wspiąć się po drabince prowadzącej na strych, gdzie mieszkała Wiosna, teraz jednak nigdzie jej nie dostrzegała.

― Naprawdę się odcięła ― wyszeptała Herbata, patrząc na zamkniętą klapę w suficie. ― Jak mamy się tam dostać?

― Daj mi chwilę ― oznajmiła Delia, szukając czegoś w kątach korytarza. Wszyscy pomijali milczeniem naprawdę starą tapetę na ścianach oraz jeszcze starsze deski podłogowe, bo mimo widocznego braku pieniędzy na remont, trudno było nie zauważyć, jak bardzo mieszkańcy troszczą się o dom. ― O, tu to jest.

Tarcza podała Haiderowi coś w rodzaju laski długości jej ramienia, zakończone haczykiem. Był z nich wszystkich najwyższy, więc nie miał żadnego problemu, by dosięgnąć metalowej pętelki przy klapie, a następnie, choć z dużym wysiłkiem, ściągnął ją na dół, po drodze rozwijając drabinkę.

Wiedziała, że nigdy nie przestanie dziwić się wyglądowi pomieszczenia, w którym mieszkała Wiosna, jego pochyłym ścianom, rurom w kątach, a także, jak na przekór wszystkiemu, jaskrawym kolorom wyłaniającym się z najmniej oczywistych miejsc.

Tym razem Lara nie znajdowała się pod łóżkiem. Znajdowała się na łóżku, przykryta kołdrą niemal po sam czubek rudej głowy, z laptopem na kolanach, wielką miską popcornu nieopodal, a także paczką chusteczek.

Ledwo podniosła na nich wzrok znad serialu.

― Teraz nie masz już wyboru ― oznajmiła zaskakująco stanowczym, wręcz groźnym tonem Delia, biorąc się pod boki. ― Teraz musisz nam powiedzieć, co się stało. Nie po to odwalałam jakieś alpinistyczne zabawy, wspinając się po tej drabince. Gadaj.

― Lara, mendo ― westchnął Helios. ― Ty mała, ryża mendo, natychmiast mów, co się stało z tobą i Laytonem w weekend.

Patrzyła na nich uparcie, jej wąska twarz zdawała się pozbawiona wyrazu, aż w końcu zamknęła klapkę laptopa, a następnie, nadal nie odrywając od nich wzroku, po prostu wybuchnęła płaczem.

I bynajmniej nie było to poetyckie wybuchnięcie płaczem w stylu eterycznej nimfy – nie, Lara Lockwood płakała jak każdy inny człowiek, z przekrwionymi oczami, zapuchniętymi powiekami, suchymi, popękanymi wargami, katarem cieknącym z nosa. Przez to wszystko nagle wydała im się taka mała, jak przerośnięte, zagubione dziecko, tonące w kołdrze, którą samo się owinęło.

― O cholerka, kurde, nie chciałam aż tak, spokojnie, spokojnie ― przestraszyła się Delia, biegnąc do Wiosny na tyle szybko, na ile pozwalały jej przeróżne przeszkody w nieładzie na podłodze, od plecaka, przez książki, po poduszki. ― Hej, przepraszam, nie chciałam być tak...

― Nic się nie stało ― przerwała jej Lara, pociągając nosem. ― Po prostu... o jeju, jestem idiotką.

― Chwilami ― przyznała Grace.

― Czasem ― dodała Tarcza.

― Przez dziewięćdziesiąt procent czasu. ― Helios wzruszył ramionami.

― Nawet jeśli, i tak powiedz nam, co się stało ― zakończyła ona, starając się uśmiechnąć pocieszająco. Nawet nie zauważyła, a już była przy niej, już obejmowała jej jasną dłoń obiema swoimi w geście troski.

Wiosna wydmuchała hałaśliwie nos, jednocześnie wskazując zachęcającym gestem na miskę z popcornem, niemo przekazując im, że mogą się poczęstować, z czego niezwłocznie skorzystała cała czwórka.

― Starałam się ― zaczęła niewyraźnym głosem. ― Wierzcie mi, naprawdę się starałam...

Powiodła po pomieszczeniu zielonymi oczami, które wydawały się o wiele mniej kolorowe niż zwykle.

― Na początku było dobrze, serio. Pisaliśmy ten artykuł i staraliśmy się jak najmniej rozpraszać, trzymałam język za zębami. Im dalej, tym gorzej – mimo wszystko pilnował mnie i ciągle przypominał, że nie jesteśmy tu dla przyjemności. A potem, potem... To wszystko przez Belindę Moore! ― wykrzyknęła niespodziewanie. Delia zmarszczyła brwi.

― Zawsze mówiłem, że Belinda jest podła i zdradziecka ― przypomniał półgłosem Haider.

― Co ona tam robiła? ― próbowała dociec Grace. ― Czemu przyszła w sobotę do szkoły?

― Nie rozumiecie! ― przerwała im Lara, machając chaotycznie rękami. ― Belindy tam nie było, tylko ostatnia absolwentka wyglądała jak ona, bo pisaliśmy o absolwentach! ― Znów pociągnięcie nosem. ― I ja to powiedziałam, w sensie, że ona wygląda jak Belinda Moore, a on wtedy zapytał, czy to coś złego, wyglądać jak Belinda Moore, a ja wtedy powiedziałam, że zależy, a on mi przerwał i zaczął mówić, że to denerwujące, że mówię na nią pełnym imieniem i nazwiskiem, potem pracowaliśmy, a potem zapytałam, czemu to denerwujące, a potem nagle on ni stąd, ni zowąd przeteleportował się trzydzieści centymetry przed moją twarzą i zaczął mówić, że jestem cała denerwująca i wymieniać jego ulubione moje wady, że nigdy nie robię tego, co powinnam, a wtedy ja zaczęłam mówić o nim i nagle tak ni pięć ni w dziewięć powiedziałam mu, że nigdy nie przestałam go kochać i, i... i chyba go pocałowałam.

― Chyba? ― huknął z oburzeniem Helios.

― Chyba na pewno ― przyznała Lara, cała we łzach. Znowu była małym dzieckiem, trzęsła się jak w gorączce. ― A potem uciekłam, bo jestem idiotką. O mój Boże, jestem taką idiotką. Jak mogłam to zrobić, jeju, jeju, jeju... Rozumiecie teraz, czemu go unikałam, no nie?

Delia przycisnęła dłonie do czoła.

― Nic za cholerę nie rozumiem. To ty go pocałowałaś?

― Tak ― załkała Lara. ― Jak mogłam jej to zrobić?

― Komu? ― zapytała Grace, też zupełnie zbita z tropu.

― No, Belindzie! ― krzyknęła Wiosna, jakby z pretensją, że za nią nie nadążają. ― Przecież oni są razem!

― Powiedział ci to?

― Właściwie to nie, ale...

― Co mówił konkretnie o Belindzie? ― dociekał Helios, wyraźnie chcący ułożyć całą opowieść w logicznym ciągu przyczynowo-skutkowym.

― Że przyzwyczaił się do zdrabniania jej imienia, chyba tak to leciało...

― No kurde, faktycznie, to na pewno są razem! ― ironizowała Delia. ― Zdrabnianie imienia to prawie jak ślub w końcu!

― Ojeju, czy to znaczy, że jestem żonaty z panem Ravisem? ― zapytał przejęty Helios. ― Zawsze o tym marzyłem.

Herbata posłała mu spojrzenie mówiące „zamknij się, w tej chwili".

― A kiedy go pocałowałaś, nie odsunął się? ― drążyła wytrwale Tarcza. ― Nie przerwał?

― To ja się odsunęłam, później.

― Czyli tak po prostu pozwolił ci się całować? ― Nie wiedziała, kto z nich wszystkich wydaje się najbardziej zdegustowany, ale była pewna jednego – jej policzki paliły się żywym ogniem. Mimo wszystko, szczegółowe przedyskutowanie takich tematów wciąż stanowiło dla niej nowość, w dodatku dość... krępującą nowość.

― No nie, co ty, on mnie też. ― Lara wykonała parę trzepoczących, niezrozumiałych ruchów rękami, czerwieniąc się jak rozcięty opuszek palca. ― Wdajecie się w nieistotne i zbyt intymne szczegóły.

― To akurat jest dość ważne ― prychnęła Delia. ― Czyli, podsumowując, z twojej opowieści wyciągnęłam, że w weekend pocałowałaś swojego byłego podczas dość dziwnej rozmowy, zapewne stanowczo zahaczającej o flirt, uprzednio wyznając mu swoje uczucia, mimo że w swojej zwariowanej główce byłaś przekonana, że on chodzi z Belindą, nie wiadomo, czemu. Potem się od niego odsunęłaś i...

― Zaczęłam kompulsywnie, idiotycznie i niewyraźnie przepraszać, chyba ― odpowiedziała Lara, już nie płacząc, lecz ciężko wzdychając. ― On chciał, żebym się zatrzymała, ale spakowałam szybko rzeczy, wybiegłam z sali, to znaczy, zatrzymałam się...

― Chciał ci coś powiedzieć?

― Tak, już miał się odezwać, ale wtedy zadzwonił mu telefon i to było „Irresistible", więc, eee, wybiegłam ze szkoły i się załamałam. Koniec.

― Lara, wiesz, że cię uwielbiam, prawda? ― zapytała Delia poważnie, patrząc na przyjaciółkę wyczekująco.

― T-tak...

― Okej, w takim razie mogę z siebie to wyrzucić. ― Tarcza zaczerpnęła głębokiego oddechu, po czym wydarła się na Wiosnę: ― Ja pierdolę, jakim idiotą trzeba być, żeby nie poczekać w takiej chwili?

― Pewnie chciał powiedzieć, że to błąd.

― No jasne, na pewno możesz to wiedzieć, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że uciekłaś.

― Pisał do ciebie? ― zmieniła temat Grace łagodnie. ― Dzwonił?

― A jak myślisz, czemu mam wyłączony telefon?

Cała czwórka uderzyła się otwartą dłonią w twarz z idealną synchronizacją, patrząc na Larę z głęboką dezaprobatą.

― Kochanie, tak mi przykro, ale czas dorosnąć ― oświadczyła Herbata po dłuższym milczeniu. ― Musisz z nim porozmawiać.

― A-ale nie dzisiaj, prawda?...

Dziecko. Nic więcej, nic mniej. Mała dziewczynka z obdartymi nogami i łokciami, drapiąca strupki, zagryzająca policzki od środka. Trzęsąca się i zadająca naiwne pytania. Dziecko. Serce Mieszkanki Pustyni pękło na pół, gdy widziała swoją przyjaciółkę w takim stanie, a obie połówki wypełnił sztorm, kiedy pomyślała, że Layton znów wtargnął do życia Wiosny z całym impetem, mimo że ostatnio było już tak dobrze, tak spokojnie! Zalały ją wrzące fale wściekłości. Jak on śmiał, jak śmiał znów ją zniszczyć, kolejny raz? Jak śmiał doprowadzać ją do załamania, jak śmiał patrzeć jej w oczy, jak śmiał... jak śmiał ją kochać?

Nigdy nie nią nie zasługiwał. Nigdy nie będzie.

Grace pogłaskała Larę po ramieniu.

― Dzisiaj. Nie martw się, przecież tu jesteśmy. Dowiemy się wszystkiego, dowiemy się, czy spotykał się kiedykolwiek z Belindą, ale moim zdaniem to tylko głupie plotki. Ty za to dowiesz się najważniejszego – co Layton ma ci do powiedzenia.

Oddech Lary powoli się wyrównywał, pokiwała głową w dziecinnym geście zezwolenia na to, co musi się wydarzyć, na to, co nieuniknione.

― Jejku, mendo ― westchnął Haider z ogromną dawką czułości zawartą w dwóch słowach. ― Wszystko będzie dobrze. Możecie mówić, co chcecie, ale dla mnie Layton zawsze wydawał się jednak dobrym chłopakiem. Wszystko się ułoży, zobaczysz.

Jej usta zasypał piasek, a w niej samej nadal szalał ogień, powtarzający uparcie gniewne słowa – „Nie, on nie jest dobry, nigdy nie był, jest czystym złem, nigdy nie zrobił nic poza niszczeniem jej i stawaniem na jej drodze do szczęścia, bez niego jest jej lepiej i ona sama jest lepsza, nie, on nie jest dobry...". Przecież Matematyk stanowił coś, przed czym powinni bronić Larę, nic więcej! Wiedziała jednak, że nikt jej nie poprze, nikt się z nią nie zgodzi, choć w swoim wewnętrznym świecie powoływała się na wszystkie wyrocznie świata, z Pytią na czele.

Nic się nie ułoży. Nic nie będzie dobrze.

Trzymała kurczowo dłoń Lary w swoich dłoniach, ochraniając ją jak skorupka orzecha laskowego, jak płatki kwiatu, na zewnątrz drobna i smutna, a wewnątrz pełna żądzy zniszczenia i wściekłości.

Nie potrafiła znieść ludzi, którzy krzywdzili jej przyjaciół, jej r o d z i n ę z w y b o r u. Teraz, gdy patrzyła na Wiosnę zmniejszoną do roli roztrzęsionego dziecka, niepanującego nad swoimi czynami, słowami i myślami, w jej głowie tłukło się tylko jedno.

W tamtym momencie naprawdę życzyła Laytonowi Montgomery'emu śmierci.

______________________________________________

dodaję to o 1:14 i w sumie mam niewiele do napisania; fajny dzień dzisiaj miałam, musiałam pisać rozdział 103 dwa razy, ale w końcu wyszło chyba dobrze, zresztą, zobaczycie; w każdej piosence Aurory słyszę Esme i będę dodawała je często; co sądzicie o jej gwałtownych przeżyciach w tym rozdziale?; dzięki jednej czytelniczce zaczęłam kompletnie inaczej patrzeć na wątek Gemmy Kynaston; nie wiem, kiedy będzie następny rozdział; wszystkim polecam Holistyczną Agencję Dirka Gently'ego i niniejszym obliguję Was do obejrzenia tego perfekcyjnego serialu.

chyba wszystko. dobranoc i pozdrawiam Wam bardzo. <3

liczba wyświetleń, których brakuje do mojego życiowego celu aka 50k: około 700

liczba rzeczy, które sprawiają, że nie chce mi się wracać do szkoły: zbyt duża, by tu wpisać

liczba dni pozostałych do drugiego sezonu Dirka: chyba 46

liczba rozdziałów do końca LHC:

-do napisania: 15

-do publikacji: 21

aj powinnam zacząć chodzić wcześniej spać, no i się uczyć polskiego, ale to już tam w ogóle

Continue Reading

You'll Also Like

9.4K 652 34
zbiór krótkich opowiadań z serii Harrego Pottera, opisujących relacje między Y/N i dziewczynami: Pansy, Ginny, Hermiona, Luna.
186K 4.3K 29
Książka opowiada o 14 letniej Julii Miller, która właśnie rozpoczyna swój pierwszy rok w liceum razem ze swoim bratem bliźniakiem Johnatan'em. W tym...
19.1K 2.4K 103
𝑇𝑢 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑐ℎ𝑜𝑑𝑧𝑖ł𝑜 𝑜 𝑐𝑜𝑠́ 𝑤𝑖𝑒̨𝑐𝑒𝑗 𝑛𝑖𝑧̇ 𝑡𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑧𝑑𝑗𝑒̨𝑐𝑖𝑎. Nowe uczelnie, nowe znajomości z nowymi charakterami i...
113K 4.8K 47
Molly Bennet i Charlie Conley już w dzieciństwie byli nierozłączni, a ich przyjaźń wydawała się niezniszczalna. No właśnie. Wydawała się. Jak się oka...