Równo o dwunastej stanęłam przed drzwiami głównymi do gabinetu dyrektora. Zapukałam trzy razy w mosiężne drzwi, po czym weszłam do środka. Gabinet był pusty. Na biurku jak zwykle znajdowały się różne srebrne instrumenty i jakieś papiery. Obok mebla siedział Faweks. Nie wyglądał najlepiej, pióra odstawały mu w rożne strony. Niby nic wielkiego, ale jednak.
- Witaj Meghan! - usłyszałam za sobą męski głos. Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się Dumbledore.
- Dzień dobry, psorze - uśmiechnęłam się do staruszka.
- Myślę, że pierwsze zdanie z mojego listu choć trochę wytłumaczyło ci nasze spotkanie - dyrektor usiadł za swoim biurkiem, a mi wskazał fotel naprzeciw.
- Nie do końca - przyznałam i zaczęłam bawić się rękami.
- Twoje bolące ataki karku, kontakt z Voldemortem - wytłumaczył.
- No tak - szepnęłam cicho.
- Siedziałem nad tym dość długo wraz z profesorem Snapem, ale wreszcie znalazłem sposób zapobiegnięcia temu. Okumulencja nie pomoże, to jest... - skrzywił się odrobinę mężczyzna. - inna sprawa... Pogrzebałem trochę w magi zapomnianej, jak ja to nazywam i znalazłem. Dokładniej zaklęcie, które złagodzi twój ból.
- Zaklęcie? Istnieje zaklęcie na coś takiego? - podniosłam lewą brew do góry.
- Zaklęcie to zostało... Zostało zapomniane - dyrektor zaczął bawić się włosami swojej brody, co wyglądało komicznie.
- Skoro TO zaklęcie uśmierza ból to dlaczego nie stosują go uzdrowiciele w szpitalach i takich innych typu sprawach? - założyłam nogę na nogę, a Dumbledore podstawił mi pod nos ciasteczka.
- Zaklęcie ma skutek uboczny.
- W jakim sensie? - zapytałam przegryzając ciastko owsiane, które swoją drogą było pyszne.
- Z każdym użyciem organizm jest coraz bardziej osłabiony, co nie wróży dobrze. Jesteś wyczerpana, jak po ataku, ale bez bólu - Dumbledore wstał i zaczął się przechadzać po gabinecie.
- Jak brzmi to zaklęcie? - wymamrotałam po dłuższej chwili ciszy.
- Exitus.
- Exitus - powtórzyłam. - A jaki..
- Ruch różdżką? Do tego zaklęcia nie potrzeba różdżki. Tu liczy się siła umysłu - powiedział tajemniczo profesor.
- Jak to siła umysłu? - zdziwiłam się.
- Musisz skupić się tylko i wyłącznie na tym jednym, jedynym słowie. Exitus. A ból odejdzie. Jednakże będziesz zmęczona bardziej, niż kiedykolwiek, możliwe też są inne skutki uboczne, lecz nie są mi one znane. Wtedy od razu musisz położyć się do łóżka i czekać, aż zmęczenie minie. Inaczej może się to dla ciebie źle skończyć...
~*~
Czas leciał nieubłaganie. Zanim się obejrzałam minęły dwa tygodnie, podczas których uczyłam się, pomagałam Harry'emu, chodziłam na spotkania do Starego Ślimaka i treningi Quidditcha. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze spotkania z Malfoy'em, który za każdym następnym był... Był coraz bardziej podenerwowany. Jego zachowanie zmieniało się cały czas, co nie było normalne.
- Hej Meg! - chłopak podszedł do mnie i objął w tali, szybkim ruchem jednak pozbyłam się jego dłoni.
- Cześć Blondi! - uśmiechnęłam się do roztrzepanego Dracona. Jego marynarka była w dość dziwnym ułożeniu. Jedna z nogawek spodni jakimś cudem znajdowała się wyżej niż druga, a do tego dwie różne skarpetki. - Tornado po tobie przeszło? - zapytałam próbując powstrzymać się od śmiechu i jeszcze raz przyjrzałam się jego strojowi.
- Nieee... Dlaczego pytasz? - charakterystyczna ślizgońska brew powędrowała się do góry.
- Tak jakoś - kaszlnęłam próbując nie wybuchnąć śmiechem. - To co dzisiaj robimy?
- Idziemy na wieżę astronomiczną? - wzruszył ramionami chłopak. W jego stroju ten ruch wyglądał komicznie. Nie mogłam się powstrzymać i po prostu wybuchnęłam śmiechem.
- Co cię tak śmieszy? - Smok założył ręce na piersi i zaczął tupać nogą, co wywołało u mnie jeszcze większy napad śmiechu.
- Mo-mo-może już cho-chodźmy- próbowałam się uspokoić. Chłopak przewrócił tylko oczami i ruszyliśmy. Szłam jeszcze się trochę podśmiewając. Kiedy już w końcu znaleźliśmy się w wybranym miejscu od razu podbiegłam do mojego stałego miejsca, czyli parapetu i usiadłam na nim.
- Zlecisz - mruknął Draco.
- Sugerujesz coś? - spojrzałam na niego.
- Nie, no co ty - podniósł ręce w obronie. Siedzieliśmy tak w ciszy przyglądając się zakazanemu lasowi. Zwykle nie brakło nam tematów do rozmów, ale tym razem było inaczej. Wyczuwałam jakieś dziwne napięcie między nami. - Pamiętasz nasze pierwsze wyjście? - zapytał po długim czasie ciszy.
- Jak miałabym tego nie pamiętać? - zaśmiałam się pod nosem i spojrzałam w stronę blondyna. Patrzył się prosto na mnie. - To było moje pierwsze wyjście z wrogiem - podciągnęłam nogi pod brodę.
- Wrogiem - powtórzył.
- No wtedy byłeś jeszcze moim wrogiem, teraz jesteś przyjacielem - wzruszyłam ramionami. - Od wroga po przyjaciela.
- Pamiętasz o czym rozmawialiśmy? - Draco usiadł po turecku i lekko nachylił się w moją stronę.
- O tym, że się zmieniłeś? - zapytałam sarkastycznie.
- Tak - jego kąciki ust powędrowały odrobinę do dołu, po chwili jednak wróciły do równej kreski, udałam, że tego nie widziałam. - Powiedziałem Ci wtedy, że nie mamy wpływu na to kim jesteśmy - zmarszczyłam czoło. - Musze ci coś powiedzieć - przez moją głowę przeszło wiele czarnych scenariuszy, aż w końcu myśli zatrzymały się na jednym, jedynym słowie. Śmierciożerca. Popatrzyłam na jego lewą dłoń. - Bardzo długo się do tego zbierałem, ale... Ale już czas.
- Czekaj! - powiedziałam szybko zanim zdążył otworzyć usta. - W którym kierunku idzie to coś, co masz mi powiedzieć? - pytanie brzmiała idiotycznie, ale cóż..
- Co? Nie rozumiem - na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
- No... No czy w jakimś stopniu to mnie odepchnie od ciebie? - zaczęłam bawić się rękami.
- Możliwe - przyznał i wstał.
- Mów - szepnęłam cicho i popatrzyłam na chatkę Hagrida. Dawno u niego nie byłam...
- Jestem Wilkołakiem - wilkołakiem, wilkołakiem... Czyli nie Śmierciożercą! Na moje usta wkradł się mały uśmieszek.
- Okej - powiedziałam i spojrzałam w jego stronę.
- Okej? Okej?! Nie chcesz stąd wyjść i mnie zostawić? - chłopak zaczął wymachiwać rękami, a na jego twarzy pojawiało się coraz więcej zmarszczek.
- Nie - odpowiedziałam pewnie i wstałam. - Mam już znajomego wilkołaka. Nie opuszczę cię z takiego błahego powodu - przeszłam obok niego.
- Acha - blondyn wypuścił głośno powietrze. - Czyli co? Wszystko po staremu? - zapytał by się upewnić.
- Tak - podeszłam do niego i poczochrałam blond włosy. Odwdzięczył mi się tym samym. Dalsza część wieczoru minęła nam na śmiechu i dobrej zabawie.
~*~
Wielka, śmierdząca, przerażająca cela z mosiężnymi kratami. I ja na środku tego bałaganu ledwo przytomna w białej, podartej sukienka do połowy ud. Całe ciało w wielkich cięciach, z których sączy się jeszcze czerwona krew i czarne coś oplatające moje wychudzone, anorektyczne ciało. A nade mną ON. Voldemort. Patrzy się na mnie i złowieszczym uśmiecha. W jego prawej ręce spoczywa różdżka, którą wyrządziła tyle zła na tym świecie, która wciąż je czyni...
Poderwałam się szybko. To tylko sen, tylko sen... Powtarzałam w myślach.
- Meghan? - usłyszałam cichy szept Hermiony.
- Co? - zapytałam trochę głośniej i spojrzałam w stronę jej łóżka.
- Wszystko dobrze? - na te słowa zaczął boleć mnie kark, za który automatycznie się złapałam, co pogorszyło sytuację. Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby. Hermiona poderwała się z łóżka i usiadła przy mnie. - Meghan spokojnie, zrób to co mówił Dumbledore! - krzyczała szeptem, żeby nie obudzić dziewczyn z dormitorium.
- Mówił też, że jest dość poważny skutek uboczny! - warknęłam i zacisnęłam lewą dłoń na udzie.
- Meghan - powiedział błagalnie Hermiona. Zamknęłam oczy i starałam się wyrównać oddech. Nie było to jednak łatwe. Po kilku minutach pomimo ogromnego bólu zaczęłam się rozluźniać.
- Exitus - szepnęłam. Ból zaczął mnie opuszczać, a po jakimś czasie rozpłynął się całkowicie. Poczułam napływ zmęczenia. Powoli położyłam się, a moje powieki zaczęły opadać w dół.
- Co się dzieje? - w głosie dziewczyny można było wyczuć strach.
- Ja... Ja jestem tylko zmęczona...