Rozdział trzydziesty

2.7K 162 15
                                    


Mijały dni, tygodnie, miesiące, podczas których pogoda zmieniała się codziennie, Malfoy znów zaczął się ze mną zadawać, a ja mimo zakazów Dumbledora użyłam Exitusa przynajmniej trzy razy. Moje ciało oplatały czarne już blizny, które pulsowały przynajmniej dwa razy w tygodniu. Co miałam z tym zrobić? Nic się nie dało. Profesor Snape kazał mi łykać eliksir wzmacniający każdego ranka, a czułam się tak jakbym w ogóle go nie przyjmowała. Mimo to cieszyłam się, że Voldemort nie wie kompletnie nic o naszych planach, a przynajmniej nie ode mnie. Starałam się żyć normalnie.

- Meg, wytłumaczyłabyś mi dzisiaj kilka rzeczy w bibliotece, tak jak tydzień temu? Doszło mi kilka rzeczy, których w ogóle nie rozumiem - zapytał Neville przysiadając się do mnie na obiedzie.

- Jasne, po lekcjach? - zapytałam, na co tylko chłopak przytaknął głową.

Wzięłam kęs gulaszu, którego nie było wiele na moim talerzu i spojrzałam na stół Slytherinu. Draco był strasznie blady, bardziej niż zawsze. Zmarszczyłam lekko czoło starając się odczytać z jego twarzy, co jest nie tak. Było to jednak niemożliwe, mimo że dobrze go znałam jeszcze nigdy nie udało mi się odczytać emocji z jego twarzy kiedy nie rozmawialiśmy. Co ja mówię... Nawet jak rozmawialiśmy miałam z tym trudności. Spojrzał w moja stronę, kiedy zobaczył, że mu się przyglądam szybko odwrócił wzrok i zaczął rozmawiać z Blaisem. Zaniepokoiło mnie to.

Po skończonym obiedzie chciałam zamienić z nim kilka słów, zapytać co go trapi. Niestety był szybszy niż ja, uciekł, nawet go nie zauważyłam wśród wychodzących uczniów. Ze zrezygnowaniem poszłam na dwie ostatnie lekcje piątkowego dnia marząc o swoim ciepłym łóżku w wieży Gryffindoru w skrzydle dziewczyn. Obrona przed czarna magią ze Snapem była odzwierciedleniem wypicia eliksiru wielosokowego - nieprzyjemna, obrzydliwa, okropna... można wymienić i wymieniać.

Wybiegłam z klasy praktycznie jako pierwsza i pognałam do dormitorium by zostawić tam swoje rzeczy, musiałam jeszcze dzisiaj pójść do biblioteki, wytłumaczyć Nevilleowi coś czego nie rozumiał, a ja niby tak, wrócić do sypialni i odwiedzić Morfeusza, międzyczasie pogadać z Malfoy'em gdy go spotkam. Proste? Proste.

Nie czekając więc na nic ruszyłam do skarbnicy wiedzy naszej szkoły by jak najszybciej wykonać ostatni punkt z listy - herbatę z Morfeuszem.

Kiedy przechodziłam korytarzem szóstego piętra usłyszałam Harry'ego. Krzyczał zaklęcia, których zwykle używało się w pojedynkach. Wparowałam szybko do łazienki, w której owa bitwa się odbywała i trafiłam w sam środek pojedynku. Uderzyło we mnie czerwone i białe zaklęcie. Potem była już tylko ciemność i okropny ból.

~*~

Cisza, nic nie słyszę, ciemność, tylko i wyłącznie ją widzę. Podnoszę powoli jedną i drugą powiekę, razi mnie światło dzienne. Leżę w tak bardzo znienawidzonym przeze mnie miejscu - skrzydle szpitalnym. Chcę wstać, kiedy próbuję zaczyna mnie boleć całe ciało, rezygnuję.

- Obudziłaś się - dociera do mnie tak dobrze znany mi głos, patrzę w bok.

- Fred... - szepczę.

Rudzielec chwyta mnie lekko za rękę i przykłada do swoich ust muskajac ja lekko. Patrzy na mnie z bólem w oczach, widzę, że cierpi.

- Dlaczego tak na mnie patrzysz? Przecież żyję, nie umarłam, a nawet jakbym... - chłopak skorca mnie wzrokiem. - Nic mi nie jest - zapewniam go.

- Meghan! Obudziłaś się, no nareszcie, już myślałam, że w ogóle tego nie zrobisz! - jak zawsze pocieszająca pani Pomfrey zjawiła się przy łóżku w ekspresowym tempie. - Miałeś mnie zawołać - spojrzała groźnie na Weasley'a.

To kłopoty zwykle znajdują mnie || Fred Weasleyजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें