Rozdział osiemnasty

3.8K 200 62
                                    


Było mi zimno. Bardzo zimno. Czułam każdą kość w moim wychudzonym anorektycznym ciele, każdy mięsień. Otworzyłam powoli oczy, które po chwili zamknęłam z powodu światła. Spróbowałam ponownie i ujrzałam węża. Wielkiego czarnego węża. Syczał coś do mnie. Nie rozumiałam tego. Nie jestem wężousta jak Harry. Coś kazało mi wstać. Zrobiłam to. Stałam na środku celi. Miałam na sobie tylko jakąś białą płachtę do kolan. Moje ręce był w cięciach, nogi również, z niektórych ran ciekła jeszcze krew. Spojrzałam w stronę krat. ON tam stał. Voldemort. Uśmiechał się kpiąco. Cofnęłam się gwałtownie do tyłu, na co zaśmiał się złowieszczo i podniósł różdżkę do góry. Po chwili moje ciało opanował ból. Największy ból jaki dotąd czułam. Zaczęłam krzyczeć.

- Należysz do mnie - wysyczał, a mnie ponownie pogrążyła ciemność.

Otworzyłam gwałtownie oczy. Nade mną nachylali się bliźniacy. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam było dokładne obejrzenie rąk i nóg. Odetchnęłam z ulgą nie znajdując niczego poza drobną ranką na dłoni po zabawie z Krzywołapem. Chłopcy przyglądali mi się ze zdziwieniem. Mówili coś, ale ja nic nie słyszałam. Po chwili pojawiła się zdenerwowana pielęgniarka z tacą pełną leków, kolorowych fiolek etc. Mówiła coś, ale nic, kompletnie nic do mnie nie docierało. Siadła na krześle. Spojrzałam na nią zdezorientowana. Podała mi jakieś tabletki pokazując, że powinnam je połknąć. Uczyniłam to.

- Jak się czujesz? - usłyszałam głos pielęgniarki po kilku minutach.

- Dziwnie - wychrypiałam.

- Kiedy ostatnio jadłaś? - kobieta spojrzała na mnie groźnie oczekując odpowiedzi.

- Jja no... No chyba dzisiaj... - jąkałam się. Pani Pomfrey spojrzała na mnie wzrokiem pełnym współczucia.

- A tak naprawdę? - przełknęłam głośno ślinę i spuściłam wzrok na swoje ręce.

-W poniedziałek, jadłam wtedy gulasz.

- Powinnaś być cały czas pod kontrolą lekarza i leżeć w łóżko, a ty tymczasem prowadzisz normalny tryb życia! Powinnaś z tego najpierw wyjść, a potem wrócić do normalności! - mówiła podenerwowana kobieta.

- Nie chcę leżeć w Skrzydle Szpitalnym, a tym bardziej w Mungu! - oburzyłam się.

- To zacznij jeść normalnie - pielęgniarka wstała i zaczęła układać fiolki z eliksirami na tacy.

- Mogę już iść? - zapytałam błagalnie.

- Leć - odparła niezbyt zadowolona. Wyszłam szybko z tego okropnego miejsca. Bliźniacy stali przed wejściem czekając na mnie.

- Meg - zaczął Fred, kiedy mnie zobaczył.

- Dajcie mi spokój. Chcę pobyć sama - warknęłam i odeszłam. Znowu wracam do punktu wyjścia? Po raz trzeci ląduję w tym gównie? Ile jeszcze będę to ciągnąć? A ten sen? Dlaczego mnie torturował? Jakim cudem w ogóle byłam pod jego władzą? Pytań było coraz więcej i więcej i brak jakichkolwiek odpowiedzi. Tyle niewiadomych. Zaczął piec mnie kark. Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby.

- Co ci się dzieje? - usłyszałam ten wkurzający ślizgoński głos.

- Daj mi spokój Malf... - nie zdążyłam dokończyć, bo zaczęłam lecieć do tyłu. Ból w karku był tak wielki, że nie mogłam ustać normalnie na nogach. Zostałam złapana przez umięśnione ręce. Oddychałam ciężko. Miałam lekko otwarte oczy i widziałam zarys sylwetki Dracona trzymającego mnie.

- Chodź usiądziesz - powiedział cicho i posadził mnie na parapecie. - Co Cię boli?

-Kark - ledwo co wymamrotałam. Chłopak stanął za mną, żeby obejrzeć bolące miejsce.

To kłopoty zwykle znajdują mnie || Fred WeasleyDove le storie prendono vita. Scoprilo ora