Prolog

14.9K 535 459
                                    




Obudziłam się pięknego, sierpniowego dnia w swoim wygodnym łóżku. Do
końca wakacji został tydzień. Strasznie nie chciałam iść do szkoły, gdyż była to NOWA SZKOŁA.

Razem z rodzicami i siostrą przeprowadziliśmy się na Privet Drive 5, Picket Post Close 12 Martins Heron w hrabstwie Berkshire prosto z Londynu od rodziców mego ojca. Przeprowadzka nie ograniczała się jednak tylko między tymi dwoma miejscami. Byłam przymuszona wraz z matką i siostrą porzucić ojczyznę, w której się urodziłam i przenieść się do kraju mojego ojca, z Polski na wyspy Brytyjskie.

Tak naprawdę nie chciałam się w ogóle przeprowadzać, zmieniać kraju itd, ale przecież nie miałam na to żadnego wpływu. „Jedenastoletnie dziecko wręcz nie powinno się wtrącać w takie sprawy"- jak to mówią dorośli. Nie mając wpływu na to wszystko, pierwszego września miałam iść do nowej szkoły, poznać nowych ludzi i zacząć rozmawiać z ludźmi... Z tym jednak był mały problem.

Rozumiałam wszystko, ale bałam się odezwać. Byłam nieśmiałą osobą, która otwierała się w towarzystwie jedynie najbliższych mi osób lecz i z tym bywały problemy. Żałowałam, że mój ukochany kuzyn Robert nie przeniósł się razem z nami na wyspy tylko gdzieś do Europy północnej. Rodzice nawet nie chcieli powiedzieć mi gdzie, nasza rodzinna nie dogadywała się najlepiej.

-Meghan! - zawołała moja rodzicielka.

Zamiast wstać i zejść na śniadanie, przykryłam się kołdrą i próbowałam znowu zasnąć. Nie byłam głodna, a poza tym, wolałam spędzić dzień w krainie snów. Niestety nie było mi to dane, gdyż coś ciężkiego rzuciło się na mnie.

-Wstawaj śpiochu! - otworzyłam oczy i zobaczyłam roześmianą twarz mojej pięcioletniej siostry, która trzymała swoją ulubioną lalkę w ręce. Jak zwykle mama ją przysłała, żeby mieć pewność, że wstałam.

-Już idę... - wymamrotałam i powoli wygramoliłam się z łóżka.

Poszłam do łazienki wziąć szybki prysznic, umyć zęby i załatwić różne poranne duperele. Dwadzieścia minut później zeszłam do kuchni z okularami na nosie w moim ulubionym stroju, czyli w za dużej czarnej koszulce i krótkich spodenkach.

Usiadłam przy stole i nałożyłam sobie małą porcję jajecznicy. Zamiast zacząć jeść grzebałam po prostu widelcem w posiłku i słuchałam porannych wiadomości.

- Wstała nasza księżniczka - powiedziała moja mama z uśmiechem na twarzy i nalała mi soku pomarańczowego do kubka z myszką Miki. - Zamiast tak się grzebać, mogłabyś coś zjeść. Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia - dodała przyglądając mi się. Przewróciłam tylko oczami i zaczęłam jeść. Niechętnie, ale jednak.

Chwile potem usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, co oznaczało, że tata wrócił do domu z nocnej zmiany. Usiadł na krześle naprzeciwko mnie i zaczął jeść śniadanie podane przez moją mamę. Był bardzo zmęczony.

-Tata! - krzyknęła moja siostra wpadając do kuchni i rzucając się na szyję ojcu.

-Hej słońce - przywitał się i poczochrał jej włosy, a Amy się zaśmiała.

Podniosłam swoje cztery litery z krzesła i podeszłam do zlewu, żeby włożyć tam już pusty talerz. Wypiłam sok do końca i z kubkiem zrobiłam to samo, co z talerzem. Podziękowałam cicho za śniadanie i poszłam do ogrodu, aby położyć się na trawie i popatrzeć w chmury.

Było to moje ulubione zajęcie zaraz po spaniu i czytaniu książek.

Dzień zapowiadał się jak zawsze, ale... Usłyszałam krzyki z wnętrza mojego domu. Poderwałam się szybko i wbiegłam do środka. Na stole w kuchni siedziała śnieżnobiała sowa z kopertą w dziobie. Podeszłam powoli do ptaka, żeby zabrać list. Nie ukrywam, iż myślałam, że zejdę ze strachu. Co do cholery robiła SOWA w moim domu i to jeszcze około dziewiątej rano? Sowy są przecież zwierzętami nocnymi. Tak przynajmniej mówili w szkole. No i z listem? To chyba normalne nie jest. Słyszałam o gołębiach pocztowych, ale sowy? Wystawiłam drżącą rękę po list i szybkim ruchem go zabrałam. Ptak tylko poczłapał do resztek bekonu, które zostały na talerzu i zjadł je łapczywie, po czym odleciał przez otwarte okno. Wszyscy śledzili wzrokiem porannego gościa, aż nie zszedł nam z oczu. Spojrzałam na list. Były tam 2 kartki. Na pierwszej napisano:

SZKOŁA MAGII I CZARODZIEJSTWA HOGWART

Szanowna Pani Meghan Roger. Mamy zaszczyt poinformować Panią, że została pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Rok szkolny zaczyna się 01. września. Do listu dołączona jest lista przedmiotów potrzebnych do nauki. Rzeczy te można nabyć na ulicy Pokątnej w Londynie. Pociąg zawożący uczniów do placówki odjeżdża 01. września o godz. 11:00 z peronu 9 i 3/4 na stacji Kings Cross w Londynie.

Z wyrazami szacunku Minevra McGonagall- zastępca dyrektora.

Prześledziłam treść listu jeszcze parę razy oraz listę potrzebnych mi rzeczy w czarodziejskiej szkole. Patrzyłam się przez dobrą minutę na słowo „różdżka". Położyłam dwa listy na stole i podsunęłam mamie, która po przeczytaniu pokazała treść tacie. Wymienili zdziwione spojrzenia i już mieli coś powiedzieć, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć. Przede mną stał wysoki mężczyzna z długą, siwą brodą w jakiejś dziwnej sukience. Na oczach miał okulary połówki i wielki uśmiech wymalowany na twarzy.

- Dzień dobry. Ty pewnie jesteś Meghan? - powiedział przyjaznym głosem, a ja przytaknęłam niepewnie. -Jestem Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu - przedstawił się.

Przesunęłam się lekko w bok zapraszając starszego mężczyznę do środka. Z wielkim uśmiechem wkroczył do domu, przywitał się z moimi rodzicami i powiedział:

- Miło mi was poznać drodzy mugole - w jego oczach pojawił się tajemniczy błysk, a na twarz wkroczył przyjazny uśmiech. - Jako iż  nie jesteście przedstawicielami czarodziejów na pewno głowicie się, o co chodzi z listem - wskazał pergamin leżący na stole w kuchni.

- Panie...

- Dumbledorze - podpowiedział mężczyzna mojemu ojcu.

- Panie Dumbledorze o co z tym wszystkim chodzi? Czy to jakiś żart? - zapytał.

- Żaden żart Bob, usiądźmy a wszystko wam wytłumaczę - powiedział staruszek i zajął ulubiony fotel ojca. rodzice usiedli naprzeciw niego na kanapie, a ja między nimi, Amy pognała na górę.

- Może coś do picia? - odezwała się moja matka.

- Ależ z chęcią, napiłbym się pitnego miodu - uśmiechnął się, kobieta chciała coś odpowiedzieć, ale staruszek ją uprzedził. - Siadaj Joanno, ja się wszystkim zajmę - mężczyzna wyjął różdżkę i machnął nią. Nad naszymi głowami pojawiły się trzy szklanki pełne bursztynowej cieczy. Z moich ust uszło ciche "o ja". - Opowiem wam wszystko, co jest wam potrzebne - mężczyzna puścił do mnie oczko i upił łyk napoju.

To kłopoty zwykle znajdują mnie || Fred WeasleyWhere stories live. Discover now