Rozdział dwudziesty szósty

2.9K 177 28
                                    


Dwa dni, minęły dwa dni od kiedy wylądowałam w łóżku po użyciu Exitusa. Z mojego życia uszło cenne czterdzieści osiem godzin by zapobiec kontaktu z Voldemortem. Do tego wszystkiego doszła dziwna, ciemna blizna oplatająca całe ciało. Nie była wyraźna, ale można było zobaczyć lekkie zarysy.

- Nie zrobię tego więcej - oświadczyłam ogrzewając sobie ręce gorąca czekoladą w moim ulubionym kubku, który dostałam od Harry'ego w ubiegłe Boże Narodzenie.

- Ale...

- Nie - przerwałam Hermionie, która przygotowała dla mnie ten cudowny napój.

- Według mnie te skutki nie są aż tak złe - mruknął Harry i podrapał się po karku. Od razu przeszły mnie ciarki. - Sorry... - powiedział po zauważeniu mojej reakcji.

- Spoczko foczko... - odparłam, żeby jakoś rozluźnić atmosferę.

- Czas wracać na zajęcia, więc ja może już...

- Mogłabyś poleżeć jeszcze jeden dzień. Nie wyglądasz najlepiej - Miona spojrzała na mnie z zmartwieniem w oczach.

- Dwa dni nieobecności są podejrzane. Wracam dzisiaj na zajęcia i koniec - powiedziałam stanowczo i wypiłam czekoladę do końca. Odstawiłam kubek na szafkę nocną i wygrzebałam się z kołdry.

- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - mruknął Ron po raz pierwszy odkąd przyszedł mnie odwiedzić.

- Idźcie już, dojdę do was - usłyszałam tylko głośne wydechy trójki przyjaciół i trzaśnięcie drzwiami. Spojrzałam na zegarek. Była ósma pięćdziesiąt pięć, czyli za pięć minut zaczynała się obrona przed czarną magią. Zarzuciłam na siebie szybo pierwsze lepsze ubranie i szatę. Chwyciłam torbę z książkami i ruszyłam na dół po schodach. Nieszczęście chciało, że musiałam się potknąć i zaczęłam lecieć w dół. Zamknęłam oczy szykując się na najgorsze. Moja twarz jednak nie zderzyła się ze schodami. Jakaś magiczna siła podtrzymywała mnie w powietrzu.

- Nie sądziłem, że aż tak na mnie lecisz - usłyszałam ten okropnie wkurzający głos. Otworzyłam oczy i ujrzałam Cormaca z różdżką w ręce.

- Chciałbyś - fuknęłam

- Bądź milsza, bo dziwnym trafem możesz zaliczyć jeszcze te schody - posłał mi ten swój ohydny uśmiech, stanęłam normalnie.

- Powtórz, bo się nierówno oplułeś - odparłam przywołując na twarz sztuczny uśmiech Umbridge i ominęłam Gryfona z Klubu Puchońskich Gwałcicieli (Jeśli ktoś nie czytał pierwszej wersji może nie wiedzieć o co chodzi. Cedrik został przechrzczony przez czytelników na założyciela Klubu Puchońskich Gwałcicieli przez swoje zachowanie w stosunku do Meghan/ Większość chłopców takich jak Braian i Cormac zostali uznani za członków tego stowarzyszenia.)

Biegiem ruszyłam do sali lekcyjnej. Spóźnienie u Snapea jest równe śmierci, więc gnałam ile sił w nogach. Byłam już prawie przed salą, kiedy zaczęłam zwalniać. Moja głowa zrobiła się coraz cięższa, a świat pomimo okularów rozmazał się w jedną wielką kolorową plamą.

- Meghan! Meghan! - wołał mnie ktoś.

- Draco..?

~*~

Draco's pov

Podbiegłem do Meghan tak szybko jak umiałem i w ostatniej chwili złapałem ją nim runęła na posadzkę. Widziałem ją pierwszy raz od dwóch dni i na nieszczęście w taki sposób. Jej chude jak patyk ciało wisiało bezwładnie, kiedy wziąłem ją niczym pannę młodą na ręce z zamiarem zaniesienia do Skrzydła Szpitalnego.

To kłopoty zwykle znajdują mnie || Fred WeasleyWhere stories live. Discover now