tutaj macie spis nowych postaci, które pojawiły się na przyjęciu noworocznym i zapewne zostaną z nami na dłużej z krótkimi wyjaśnieniami oraz słowami, którymi określa ich Esme, żebyście się nie pogubili. :')
Scott Canner ― przyjaciel Mortimera i Laytona, chodzi z nimi do klasy, trzecia część ich czteroosobowej paczki. Pełni funkcję tego najbardziej racjonalnego i zorganizowanego. Przez Esme nazywany Waletem.
Benjamin Boyce znany szerzej jako Jamin ― ostatni z paczki Laytona i Mortimera, jeden z największych szkolnych ekscentryków z obsesją na punkcie koloru czerwonego. Po uszy zakochany w Octavii Grant. Prawdopodobnie w poprawionej wersji LHC pojawi się w fabule znacznie wcześniej. Esme mówi na niego, oczywiście, Czerwony.
Lionel Montgomery ― kuzyn Laytona w jego wieku, chodzący do innej szkoły. Z crushem Lary dzieli sarkastyczne poczucie humoru oraz złośliwe usposobienie, ale jest zdecydowanie mniej tajemniczy. W głowie Esme funkcjonuje jako Lampart.
Elizabeth „Lizzy" Montgomery ― młodsza o rok siostra Lionela, radosna i pogodna. Jako osoba uwielbiająca ludzi całkiem szybko dopasowała się do Kanarkowej Gwardii i ich znajomych na przyjęciu. Znana także jako Stokrotka.
Lilyanne ― nie jestem pewna, czy pamiętacie, ale Grace ma siostrę bliźniaczkę w innej szkole, Ann, która również przybyła na przyjęcie wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką, to jest Lilyanne. Przez Esme nazywana Śmietanką.
Kinya ― nowa znajoma Gemmy z prywatnej szkoły. Ze względu na jej znajomość z Gemmą oraz sposób bycia Esme mówi na nią Dama Dworu.
Ten rozdział jest dość mocno zagmatwany i pierwsza osoba, która go przeczytała, dość mocno się pogubiła, więc postanowiłam dać jeszcze listę przezwisk nadanych przez Esme Kanarkowej Gwardii i powiązanych dla przypomnienia.
Grace Hollins ― Herbata
Ann Hollins ― Kawa
Haider Melilah ― Helios
Gemma Kynaston ― Księżniczka
Delia Raines ― Tarcza
Mortimer Raines ― Mosiądz
Elly Jephson ― Calineczka
Octavia Grant ― Błękitna
No dobrze, to chyba wszystko. Zapraszam wobec tego na rozdział 73!
ESME
Powoli, powoli płynęła do góry. Dryfowała w przyjemnej nieświadomości tuż pod powierzchnią, delikatne fale obmywały jej ciało. Jej twarz wynurzyła się spokojnie, a chłodne powietrze ucałowało ją w oba policzki.
Kiedy otworzyła oczy, z początku nie wiedziała, gdzie jest. Widziała urocze, dziecinne malunki na suficie ― dawno zapomniany, ale nadal kojący widok. Jednak po chwili uświadomiła sobie, że nie może być w pokoju Mieszkanki Gwiazd, bo ona od dawna przebywa w swoim prawdziwym domu, minęło wiele lat, a reszta rodziny przeprowadziła się przecież do innego miasta, w który właśnie się znajdowała ― do May River. Zrozumiała, gdzie jest.
W domu Matematyka. Na potencjalnym terytorium wroga.
Wspomnienia nocy zaatakowały jej umysł, jakby cały czas czaiły się na nią gdzieś na jego krawędzi. Kłótnia Wiosny z Matematykiem, północ, ich pocałunek, którego widok sprawił, że przeszyły ją strzały bólu i lęku, wybuchy śmiechu, obserwowanie zabawy, Layton otwierający dla niej i Marzycielki pokój swojego braciszka. „Będziecie miały ciszę i spokój, nikt nie będzie wam przeszkadzał" ― zapewniał, a jego policzki nadal lśniły szkarłatem od spojrzeń i dotyku Lary. Na to wspomnienie znów przeszył ją niewytłumaczalny ból. „To strach", tłumaczyła sobie. Po prostu zwyczajnie martwiła się o Wiosnę, o to, że Matematyk ją skrzywdzi. Nic więcej.
Obróciła się na bok, szukając wzrokiem Gabrielle, ale śpiwór przyjaciółki był pusty. Nagle poczuła się przerażająco samotna. Szybko wstała i wyszła na palcach z pokoju, zdeterminowana, by znaleźć Marzycielkę. Za wiele już wczoraj znikała.
Naprzeciwko pokoju, w którym spały, było pomieszczenie przeznaczone dla gości. Tam nocowało najwięcej osób. Zajrzała szybko przez uchylone drzwi. Calineczka i Mosiądz jak zawsze obok siebie ― on wyciągał dłoń w jej stronę, jakby chciał ją uratować. Dalej Tarcza, spokojna, lecz odrobinę pochmurna przez sen, kawałek obok kuzyn Matematyka, którego ochrzciła Lampartem, oraz jego siostra, urocza Stokrotka. Po prawej stronie spał na brzuchu Helios, oddychając hałaśliwie. Zwiniętej w kłębek pół metra od niego Herbacie zdawało się to nie przeszkadzać w najmniejszym stopniu, na jej ustach błądził delikatny uśmiech. Tuż obok niej leżała jej siostra bliźniaczka ― Kawa ― i jej przyjaciółka. W kącie leżała także skulona Błękitna ze swoim zwykłym błogim, zamyślonym wyrazem twarzy.
Zafascynowana twarzami gości Laytona pogrążonych we śnie, cichutko przeszła dalej. Teraz zdawali się tak inni ― wolni od skomplikowanych zawirowań towarzyskich, skrępowania, zobowiązań czy problemów. Byli po prostu istotami, które czuły się przy sobie na tyle swobodnie i dobrze, by zasnąć obok siebie. Już wiedziała, czym zapełni dziś kartki szkicownika.
W salonie spały tylko cztery osoby. Na kanapie spoczywała Księżniczka z rozsypanymi na poduszce ciemnymi włosami, a także jej dziwna przyjaciółka, zaplątana w śpiwór. Przy oknie, na dywanie, dostrzegła sylwetki dwóch chłopaków ― Scotta, którego nazwała Waletem ― to wszystko przez te wczorajsze karty ― i Jamina, w jej świecie znanego jako Czerwony. Słynął z odwagi graniczącej z lekkomyślnością, roztargnienia, ekscentrycznego sposobu bycia i wielkiej słabości do wyżej wspomnianego koloru. Ona zauważyła wczoraj, że żywi niemal równie wielką słabość do Błękitnej, która jednak zdawała się być zbyt zaabsorbowana swoim światem, by to dostrzec.
Minęła zamknięte drzwi do sypialni państwa Montgomery i, wiedziona ciekawością i tabunem sprzecznych uczuć, nacisnęła powoli klamkę, uchylając drzwi do pokoju Matematyka.
Wczoraj nieco sprzeczał się z Larą o to, które z nich ma spać na dywanie, a które na łóżku ― ostatecznie to Wiosna, uparta jak zawsze, zmusiła go, by zajął swoje zwykłe posłanie ― jednak wyglądało na to, że Layton nie odpuścił tak łatwo i w nocy sturlał się na podłogę. Leżał niebezpiecznie blisko rudowłosej, która we śnie wyglądała jak cichy ogień za szkłem. Była do niego odwrócona plecami, ale Matematyk, podobnie jak Mosiądz w pokoju gościnnym, wyciągał rękę w jej stronę, ukrywając dłoń w jej włosach, burząc idealną harmonię tego wodospadu siły i piękna. Zagryzła wargę, nagle zdenerwowana i... przerażona? zraniona? tym z pozoru uroczym, spokojnym widokiem.
Miała naprawdę złe przeczucia co do ich związku, a bała się o Larę jak o nikogo innego, jednocześnie cały czas mając świadomość, że lęka się o najodważniejszą, najsilniejszą i najbardziej idealną, pozbawioną skaz czy słabości osobę, jaką widział świat.
Szybko zamknęła drzwi do pokoju Laytona, próbując się odciąć od tego obrazu wypalającego się pod jej powiekami. Z kuchni dochodziły jakieś kroki, odgłos przestawianych naczyń. Skierowała się tam, by ujrzeć Marzycielkę krojącą równo chleb.
― Hej, Esme. Nie mogłam spać, więc uznałam, że zrobię dla nich śniadanie ― wyjaśniła. Jej ciemne włosy były w nieładzie, ale oczy lśniły od szczerego uśmiechu.
W przyjaznym milczeniu podeszła do czajnika i nastawiła wodę na herbatę.
Odróżniała naturę ciszy równie dobrze, co większość ludzi tony głosu.
Od czasu, gdy Caravaggio po raz drugi wyznał jej przyjaciółce miłość, sprawy między nim a Briel były dość... chaotyczne. Niestabilne, ale nadrabiali to uczuciami i entuzjazmem. Spotykali się często, ale on nadal chodził z Fantastyczną. Marzycielka mówiła, że to po to by, by zmylić matkę Cade'a, Królową Śniegu. Chociaż Gabrielle bardzo cieszyła obecność Caravaggia, jego bliskość, ich spotkania i skrywane spojrzenia, czuła się winna względem tancerki. Wiosna zapewniała ją, że nie powinna mieć wyrzutów sumienia ― przecież to Fantastyczna od początku wtrącała się między nich. Ona sama jednak doskonale rozumiała dylemat i wątpliwości Marzycielki.
Rozumiały się o wiele lepiej, niż ktokolwiek by przypuszczał.
― I jak pierwsze godziny Nowego Roku, Esme? ― zagadnęła Gabrielle.
― Nie wiem ― odpowiedziała szczerze. ― Cieszę się, że przyszłam, przyjęcie było świetne, ale... strasznie martwię się o Larę.
Mówienie prawdy, mówienie wprost tego, co się czuje, było takie przyjemne. Nigdy w całym swoim życiu nie miała tego przywileju, aż do teraz.
Chyba to uczucie nazywa się prawdziwą przyjaźnią.
― To przez tę wczorajszą kłótnię? ― zapytała domyślnie Marzycielka. ― Ja też się trochę zaniepokoiłam, szczerze mówiąc. Nie było mnie wtedy, ale słyszałam. Podobno pokłócili się naprawdę poważnie. To prawda?
Skinęła głową.
― Tak, ale potem się pogodzili. Jak zwykle. ― Wyjęła kilkanaście kubków z szafki. Wczoraj zdążyła się nauczyć rozkładu kuchni na pamięć. ― Gdzie wtedy byłaś? ― zapytała wreszcie z wahaniem.
Briel przechyliła głowę, a znajomy uśmiech rozjaśnił jej twarz. Na tym właśnie polegał jej urok ― na tym charakterystycznym przekrzywieniu głowy, na jej promiennym uśmiechu, na delikatnej harmonii chłodnych barw, z których składała się jej sylwetka. Teraz była ubrana w szorty i pognieciony niebieski t-shirt, w którym spała, a luźny, zmięty w strój w zaskakujący sposób tylko dodawał jej specyficznej urody. Barwa bluzki przywodziła na myśl odcień mundurków.
― Spotkałam się z Cadem ― wyjawiła wreszcie. ― Namówił swojego starszego brata, żeby zawiózł go do Centrum i siedzieliśmy przez jakąś godzinę w tym małym parku za rogiem.
― Sami?
― Nie, byli z nami Marvy i Braxton ― wyjaśniła. ― Po prostu potrzebowałam z nim wtedy porozmawiać, tak zwyczajnie...
― Być obok niego ― dokończyła, znów czując bolesne ukłucie w klatce piersiowej. Sama nie wiedziała, skąd miałaby znać tę prostą potrzebę bliskości drugiej osoby, ale ją rozpoznała.
― Tak ― przyznała czarnowłosa. ― Wiesz, to takie dobre uczucie, po tym wszystkim móc przebywać z nim i doskonale się rozumieć, jak zawsze, nie musieć niczego ukrywać przed sobą nawzajem. Szczerze? Niewiele mnie obchodzi, czy sobą chodzimy czy nie, bo ta relacja ma zupełnie inny, głębszy wymiar, którego nie da się spłaszczyć do poziomu dwójki nastolatków bawiących się w pierwsze, niezgrabne związki. To jest coś... coś zupełnie niesamowitego, takie porozumienie na tyle różnych płaszczyznach. Liczy się po prostu to, żeby być obok niego... ― urwała. ― Rozumiesz?
― Doskonale ― szepnęła, nalewając wrzątku do kubków.
Zrobiły herbatę i stosy kanapek. Przygotowały miski, mleko oraz płatki. Wszystko to, a także szklanki z sokiem porzeczkowym, ustawiły na stole w salonie, z którego zgarnęło uprzednio pozostałości z wczoraj.
― Co tu się dzieje? ― rozległ się zaspany głos z kanapy. Księżniczka uniosła głowę, patrząc na nie sennym wzrokiem. ― O, śniadanie przyszło!
― Śniadanie? ― powtórzyła jej koleżanka, którą ona postanowiła roboczo nazwać Damą Dworu, chociaż do damy było jej daleko.
Po chwili wszyscy nocujący w salonie usiedli przy stole. Dama co chwilę zerkała na Waleta, ale on nie wydawał się nią zainteresowany w najmniejszym stopniu. Czerwony Jamin na wpół zasypiał, a Księżniczka patrzyła na zebranych władczo.
Byli tak dziwną, niepasującą do siebie zbieraniną ludzi, która nie mogła spotkać się w takim składzie w żadnym innym miejscu, ale w tej chwili żadne z nich nie zaprzątało sobie tym głowy. No, może oprócz niej, ale jej głowa była od zawsze zaprzątnięta wszystkim, co innym wydawało się nieistotne.
Nie dyskryminowała rzeczy nieważnych, zwracała na nie uwagę, bo sama doskonale wiedziała, jak to jest być rzeczą nieważną.
― Jest może dżem truskawkowy? ― odezwał się Czerwony.
― Jest ― odparła Marzycielka, którą traktowali chyba jako zastępczą panią domu.
― A jagodowy? ― drążył.
― Też jest. Chcesz?
― Nie, dziękuję, nie jadam dżemu jagodowego.
Księżniczka i jej Dama Dworu spojrzały na niego z mieszaninę politowania i rozbawienia.
― Budzimy resztę za jakiś czas? ― odezwał się znowu Czerwony.
― Za chwilę sami przyjdą ― odpowiedziała Gabrielle życzliwie.
― Jamin, daj jej spokój ― upomniał przyjaciela Walet, ziewając. ― Zjedz coś.
Czerwony, choć jego twarz zdradzała odrobinę urazy, posłuchał. Ona wymieniła z Marzycielką porozumiewawcze uśmiechy.
Jak miło mieć kogoś, z kim można wymienić porozumiewawcze uśmiechy... Ludzie chyba nie doceniają tej przyjemności.
Briel miała rację. Po kilku minutach faktycznie zjawiła się Calineczka, z uroczymi rumieńcami od snu, razem z nią Herbata, a chwilę później przyszła także Stokrotka.
― A gdzie Mortimer, Elly? ― zażartowała Księżniczka. Jasnowłosa zacisnęła wargi i zignorowała jej słowa.
― Może on jednak chciał się wyspać ― rzuciła Stokrotka, tłumiąc ziewnięcie. ― Nie mam pojęcia, czemu obudziłam się tak wcześnie!
― Jest prawie jedenasta ― zauważył Walet.
― No właśnie, wcześnie ― podsumowała kuzynka Matematyka.
Polubiła Stokrotkę. Nie każda trzynastolatka zachowywałaby się tak pogodnie i swobodnie w piżamie, otoczona przez praktycznie obcych ludzi. Była urocza i życzliwa w bardzo przyjemny, nienachalny sposób, wnosiła jasny promień bezpretensjonalnego optymizmu w ich towarzystwo. Zupełnie niepodobna do swojego brata, o kuzynie nie wspominając.
Jakby słysząc jej myśli, do salonu wkroczył Lampart. Miał przebiegłą twarz i szybkie, śmiałe odzywki, dlatego go tak nazwała. Wczoraj nieustannie przekomarzał się z Tarczą, którą ― jako wyjątkowo wojowniczą i zaciętą osobę ― nietrudno było zirytować. Teraz rozglądał się z lekkim, chytrym uśmiechem, jakby szukał innej godnej go ofiary.
― Dzień dobry ― odezwał się. ― Mam rozumieć, że kuzynek jeszcze śpi?
― Tak ― odrzekł Walet, po czym dodał po chwili: ― Jeju, kuzyn. Już bycie przyjacielem Laytona bywa niełatwe, a mieć go za kuzyna, to musi być dość...
― Deprymujące? ― podpowiedział Lampart. ― Owszem. „Layton ma lepsze oceny, Layton jest lepiej wychowany, Layton jest milszy, Layton ma śliczną dziewczynę..." ― zaczął narzekać piskliwym głosem, po czym się roześmiał. ― Ładna jest, to prawda, ale nie wspominali, że ma taki charakterek, który pokazała wczoraj!
― Lara nie jest typową pokorną dziewczyną z Castle, to prawda ― przyznała Herbata nieco znużonym tonem.
― A są tam w ogóle jakieś pokorne? ― zapytał Lampart ze śmiechem. ― Na razie spotykam same skore do bójki!
Potem przyszła Kawa ze swoją przyjaciółką, którą ona zdecydowała się nazwać Śmietanką. Była nieco łagodniejsza i mniej wyrazista niż siostra Herbaty, ale za to trwała przy niej cały czas. Obie zjadły płatki z mlekiem, po czym zaczęły ją trochę zagadywać. Nie mówiło jej się z taką łatwością co przy Wiośnie lub Briel, ale i tak zaskakiwało ją, jak dobrze brzmiał jej głos.
Kiedy skończyła pierwszą filiżanką Earl Greya, przyszła tak wyczekiwana przez Czerwonego Błękitna. Nie zwracała na Jamina najmniejszej uwagi, ale jemu wystarczało samo patrzenie na nią.
Ich też dzisiaj narysuje.
Gdy poszła do kuchni zaparzyć nową herbatę, przyszła Tarcza, którą natychmiast zaczął prowokować Lampart, a także Helios. Widziała, jak blondyn i Calineczka wymieniają porozumiewawcze spojrzenia na widok dwójki rozpoczynających kolejną sprzeczkę.
Kolejną osobą był Mosiądz, ze złotawą otoczką snu. Przysiadł się do przekomarzającego się w najlepsze duetu i przysłuchiwał się ich rozmowie z uśmiechem, co jakiś czas wtrącając coś od siebie. Ona także przysunęła się minimalnie bliżej, by móc posłuchać odrobinę.
― Raines, ty to masz prawdziwego pecha.
― Przestań mówić do mnie po nazwisku! I czemu niby mam pecha?
― Pewnie zupełnie nie masz powodzenia... Otaczają cię tylko te twoje ładne przyjaciółki, a jeszcze ten wredny charakter...
― I kto tu mówi o wrednym charakterze? ― zaperzyła się Tarcza. ― A zresztą, nie narzekam wcale na brak powodzenia, prawda, Elly?
― Prawda ― odrzekła jasnowłosa z krzywym uśmiechem.
Księżniczka i Dama piły Kawę, zaczepiając Waleta. One zupełnie nie zwracały uwagę na sprzeczkę, podobnie jak Czerwony oraz Błękitna.
― Najwyraźniej ludzie z Castle mają bardzo specyficzny gust ― uznał Lampart przekornie. ― Swoją drogą, widzę to po moim kuzynku.
― Nie obrażaj Lary, okej? ― rzuciła Tarcza wojowniczo.
― Nie obrażam ― uniósł ręce w obronny geście ― jest ładna i z pewnością interesująca, ale mówię tylko, że pewnie trudno dać radę z dziewczyną o takim temperamencie...
― A co z ciebie za koneser damskiej urody, że sobie oceniasz, która z nas jest atrakcyjna, a która nie? ― przerwała mu.
― Nie nazwałem cię nieatrakcyjną, Raines ― westchnął z udawanym zmęczeniem. ― Po prostu powiedziałem, że masz ładne przyjaciółki i wredny charakter, co zwykle nie jest najlepszą mieszanką. Tyle. Stwierdzenie faktu, bez żadnych podtekstów.
― Przestań-mówić-do-mnie-po-nazwisku ― wycedziła Tarcza.
― Czemu? ― przekomarzał się z nią Lampart, przechylając głowę.
― Bo... bo nawet nie znam twojego, żeby móc ci się odgryźć ― wyznała, a osoby siedzące bliżej roześmiały się. Chłopak przysunął się odrobinę do niej i objaśnił teatralnym szeptem:
― Tak samo jak mój kuzynek, dla twojej wiadomości.
W końcu, jako jeden z ostatnich, jeśli nie przedostatni, w salonie pojawił się Matematyk. Miał zmierzwione włosy i senny, mglisty uśmiech. Poczuła na ten widok trudny do wytrzymania dyskomfort ― podobny do tego, który czuła, gdy mówiła ― i zdenerwowanie.
― Widzę, że daliście sobie radę. ― Rozejrzał się po pospiesznie uprzątniętym pomieszczeniu. ― Briel, to pewnie twoja robota, co?
― Tak ― przyznała Marzycielka. ― Co z Larą?
― Nie śpi już od jakieś czasu ― odpowiedział on powoli, a ona nagle poczuła, jak bardzo nienawidzi tego uśmiechu, tego, że mówi o Wiośnie, jakby znał ją najlepiej, jakby na całym świecie rudowłosa nie miała nikogo ważniejszego niż on, jakby z a s ł u ż y ł na to, że ma ją na wyłączność.
Helios poruszył brwiami znacząco, a Matematyk natychmiast uniósł dłonie w obronnym geście.
― O nie, Haider, nic sobie nie myśl. Tylko rozmawialiśmy.
― Rozmawialiście i ani razu się nie pokłóciliście? ― zwątpił Mosiądz.
Matematyk tylko przewrócił oczami i usiadł do stołu.
― Esme, jak chcesz, możesz do niej pójść ― rzucił do niej cichym głosem. ― Nie chce jeszcze iść do salonu, ale pewnie miałaby ochotę trochę pogadać.
Chyba odczytał niechęć do niego w jej oczach jako wątpliwość, bo dodał:
― Ona naprawdę lubi z tobą rozmawiać, wiesz? Jesteś dla niej bardzo ważna.
Poczuła znajomy powiew ciepłego powietrza, na chwilę rozwiewającego gęsty dym w jej duszy.
Uśmiechnęła się do Matematyka niepewnie, po czym wstała. Nie lubiła go, ale jego słowa sprawiły jej przyjemność. Nie trzeba było więcej jej prosić.
― Pójdę z tobą ― zaproponowała cicho Gabrielle.
Wyszły z salonu, uprzednio zabierając jedną filiżankę herbaty. Wzięła głęboki oddech, zanim po raz drugi tego dnia nacisnęła klamkę do pokoju Laytona.
Czemu przed spotkaniami z Gabrielle czy z Cień nie czuła tego przyjemnego zdenerwowania, tego cudownego połączenia tremy i ekscytacji, bólu i radości, słodyczy i goryczy?
Lara nie leżała już na dywanie w śpiworze. Zamiast tego siedziała na parapecie z podkulonymi nogami, jej splątane włosy opadały kaskadą ognia na plecy. Jej ściągnięte brwi i lekko zaciśnięte usta układały jej twarz w wyraz głębokiego zamyślenia z nutą pochmurności, tak typowego dla niej.
Poczuła ucisk pod sercem. Czemu nigdy przy Cień czy Marzycielce nie czuła, jakby porywała ją ogromna fala, czemu ich nie rysowała tysiące razy jako bogiń czy bohaterek, czemu nie odczuwała przy nich co chwilę tej gwałtownej potrzeby, by uwieczniać je we wszystkich formach sztuki, jakie istniały, żeby ludzie, którzy nie mieli na tyle szczęścia, by je poznać, mogli je podziwiać?
Zakryła te żarzące się w jej głowie pytania prześcieradłem, ale gdy tylko Wiosna odwróciła się do nich, ogień pod materiałem zasyczał jeszcze głośniej, powtarzając w nieskończoność pytania zaczynające się od jednego wyrazu.
Czemu, czemu, czemu...
To słowo za często gościło w jej życiu. Gdyby pisała autobiografię, zaczynałaby się ona właśnie od niego.
― Szczęśliwego Nowego Roku, Briel, szczęśliwego Nowego Roku, Esme ― oznajmiła Wiosna, wyginając wargi w uśmiechu.
― Nawzajem ― odpowiedziała Marzycielka, siadając obok niej. ― Coś się stało?
Lara nie odpowiedziała od razu. Wzrok miała utkwiony gdzieś daleko za oknem, w punkcie, którego żadna z nich nie mogła zobaczyć.
― Nic ― powiedziała wreszcie. Jej głos był matowy, jakby pozbawiony całego blasku. ― Nic ― powtórzyła mocniej, jakby otrząsając się z apatii. ― Jak wam się spało?
― Dobrze, pokój Rylana jest bardzo wygodny ― odpowiedziała z uśmiechem Gabrielle, ale w jej szarych oczach pobłyskiwała troska. ― Wczorajsza impreza była świetna.
― Cieszę się. ― Wiedziała, że to autentycznie sprawia Wiośnie radość, ale jej wzrok znów wybiegł za okno. Ona miała wrażenie, że zaraz sama się rozpłacze. Nie mogła tego znieść.
Gabrielle przysunęła się do rudowłosej jeszcze bliżej i spojrzała jej w oczy.
― Lara. Przecież wiesz, że możesz nam wszystko powiedzieć.
Wiosna westchnęła.
― Nic się nie stało ― wyszeptała z rezygnacją. Trudno było ją usłyszeć, ale ona zrozumiałaby jej każde słowo i na końcu świata. ― Czasami po prostu gubię w tym wszystkim sens. Czasami... czasami czuję się zagubiona, z g u b i o n a, czasami mam wrażenie, że to wszystko ― zatoczyła dłonią okręg wokół siebie ― to nie może być, że to musi być sen...
Siedziały przez chwilę w milczeniu.
― Chyba też tak czasami mam ― powiedziała cicho Marzycielka.
― Mam tak całe życie ― wyszeptała ona.
Znów zapadła cisza, ale w tym momencie słowa stały się całkowicie zbędne.
Patrzyły w milczeniu na ciche miasto, na znajome budynki, na uliczki, którymi powoli płynęło życie, na zaskakująco szare i matowe niebo, które miało barwę oczu Marzycielki, na drzewa barwy oczu Wiosny oraz na asfalt ― barwy jej oczu.
Nagle Lara chwyciła je obie za ręce i spojrzała na nie. Jej wzrok znów przesycony iskrami, siłą i n i ą ― tak, jak powinno być.
― Szczęśliwego Nowego Roku, dziewczyny ― odezwała się mocnym głosem, który przyprawił ją o ciarki. ― To będzie wyjątkowy rok. Mam przeczucie, że bardzo wiele się w nim wydarzy, zobaczycie.
Żadna z nich nie spodziewała się, jak wiele.
_____________________________
A dzień dobry, moi cudowni czytelnicy.
z rozdziałami jest ciężko, ale cóż, ujmę to tak - dostałam możliwość wyboru między posiadaniem życia a przystąpieniem do Olimpiady Artystycznej. Wybrałam to drugie.
W każdym razie udało się i na tym się skoncentrujmy. Co sądzicie? Macie jakiekolwiek podejrzenia co do tego, skąd się biorą pytania Esme lub dlaczego odczuwa tak głęboką niechęć do Laytona? neverquite_, nie wygadaj się, pls. Polubiliście Lionela czy też Jamina?
Końcówka tajemnicza, hehe. Już wkrótce rozpoczną się pierwsze przebłyski prowadzące ostatecznie do wydarzenia, które zakończy fabułę LHC i raz na zawsze zmieni życie Lary, Gabrielle, a zwłaszcza Esme, tak więc trzymajcie się mocno.
Mogę Wam zdradzić, że, nawiązując do tytułu rozdziału, skoro pierwszy dzień roku jest dniem pytań, w przypadku naszych bohaterek mniej więcej połowa roku będzie dniem odpowiedzi.
Tak, wiem, lubicie te moje niedopowiedzenia :'')
Dedykacja dla Pani_Pik w ramach próby rekompensaty, że tak długo nie odpowiadałam.
Cóż, wiem, że na razie jest w miarę słodko i wszystkim się układa, ale nacieszcie się, póki możecie. Z mojej perspektywy - a dzisiaj pewnie zacznę krótki, aczkolwiek bardzo znaczący rozdział 80 - w porównaniu do tych małych sprzeczek u mnie jest kompletna apokalipsa, i to u każdej bohaterki. :')
To chyba tyle na dziś. Mam nadzieję, że przez ten weekend udało Wam się zebrać choć trochę sił na następny tydzień. Trzymajcie się jakoś i do następnego rozdziału!