W nocy przedyskutowałam z Luke'm, co mamy robić dalej. Postanowiliśmy porozmawiać z rodziną chłopaka i przedstawić najnowsze fakty łącznie z Alice, która mieszkała ze mną. Po tym, jak to powiemy, bierzmy swoje rzeczy i wynosimy się, będąc pewni ich reakcji.
Rano zeszliśmy na dół, a tam spotkaliśmy w kuchni siedzącego Andrew z kawą w ręku i jego żonę robiącą kanapki. Gdy nas zobaczyli, jakby zaczęli się bać.
– Z-Zjecie? – zająknęła się.
– Nie – odparł twardo. – Chcielibyśmy z wami porozmawiać. Wszystkimi – spojrzał na ojca, a ten na żonę.
– Mogę wziąć wolne – pokiwał głową.
– Zadzwonię po Bena – dodała Liz.
– Możesz też po Evę – kobiecie wyleciał nóż z ręki na podłogę.
– Po co do ciotki? Rozmowa z nią jest niemożliwa w tym stanie. – Zdenerwował się ojciec Luke'a.
– Chcemy tylko, byście słuchali, nie musicie komentować, nawet dobrze by było, gdybyście siedzieli cicho. – W tym momencie podziwiałam Luke'a za stoicki spokój.
– Dobrze...
Po godzinie wszyscy siedzieli już w salonie, a Eva wyglądała, jakby miała wybuchnąć, ale się hamowała. Czekała, co mamy do powiedzenia, choć to miało zakopać możliwość pogodzenia się Luke'a z rodziną.
– Możecie zaczynać – zachęcił Andrew. Ścisnęłam dłoń Luke'a, dając do zrozumienia, że to ja zacznę.
– Odpowiadając na Pani wczorajsze pytanie – spojrzałam na Evę – znam prawdę o Luke'u.
Wszyscy się spięli jak struny.
– Poznałam ją dawno temu i tak zaczęliśmy ze sobą chodzić – Liz uchyliła usta. – Nie chcieliśmy, by państwo drążyli temat naszego związku ani mojej rodziny. Po części dlatego, że źle przeżyłam śmierć ojca i sama próbowałam się zabić, a wtedy Luke był przy mnie, gdy obudziłam się w szpitalu – ciągnęłam. – Wprowadziłam się po tym wszystkim do matki, która była okropna, ale się zmieniła. Zamieszkałam z nią i jej nowym partnerem. Potem się okazało, że ma córkę o imieniu Alice – Jack wypuścił powietrze ze świstem.
– Wcześniej Maddy poznała ją tutaj, w Sydney – dodał Luke. – Przyjechaliśmy na ostatni tydzień wakacji i ona zjawiła się w domu moim i chłopaków. Ashton pozwolił jej tam zamieszkać, a ja myślałem, że zwariuje. Wtedy właśnie zaczęliśmy być z Maddy razem, wtedy poznała też prawdę.
Spojrzałam na Luke'a, a on na mnie.
– Od tego dnia wiele się wydarzyło. Myślałem, łudziłem się... że mogę zamknąć rozdział z moją przeszłością, skoro moja dziewczyna zna prawdę i ją akceptuje. Akceptuje mnie. Myliłem się, bowiem pojawił się ten, przez którego uznano mnie za chorego psychicznie.
– O czym ty... – Andrew chciał się wtrącić, ale Luke kontynuował.
– Pojawił się w sylwestra, gdy dla mnie i chłopaków miał to być najcudowniejszy wieczór życia. Niestety na jego widok zwariowałem... dopiero wtedy zwariowałem – zaśmiał się ironicznie. – Wpadłem w obsesje. Szukałem go, szukałem informacji o nim. Wszystko wskazywało na to, że rzeczywiście go zabiłem, ale nie mogłem pojąć, dlaczego go widziałem wtedy, w sylwestra?
– Wtedy dużo wyjeżdżał, zostawiając mnie samą, a nasz związek zaczął się sypać – ścisnął moją dłoń. – Dokładnie wtedy zaczepił mnie Jared i bardzo łatwo staliśmy się przyjaciółmi – miałam odczucie, że wszyscy przestali oddychać z wyjątkiem mnie i Luke'a. – I gdy był bal z okazji ostatniego roku, Luke się nie pojawił za to Jared tak. Alice próbowała mnie ostrzec, ale chłopak skutecznie mnie odciągał od niej. No i potem poszło już z górki.
– Rozwalił nasz związek, a ja miałem ochotę rozwalić jego. Gdybym wtedy nie poszedł do Mike'a z nadzieją, że mnie powstrzyma, pewnie teraz naprawdę by zdechł. Odtrąciłem przez niego Maddy, nie chcąc słuchać jej wymówek, ale gdy w końcu wysłuchałem, dowiedziałem się, że on szukał na mnie zemsty. Przypuszczam, że jeszcze się w moim życiu pojawi.
– Przez to wszystko, chcemy wam powiedzieć najważniejsze rzeczy – podsumowałam. – Alice mieszka ze mną i Ashton jest z nią w związku, mając dziecko z Ashley, a Jared żyje, więc Luke nie jest mordercą – spojrzałam na Evę z pogardą.
Zapadła cisza, gdyż my nie mieliśmy nic do dodania, a oni nie wiedzieli, jak to skomentować. W końcu Luke wstał i poszedł do pokoju po nasze torby, a ja spokojnie czekałam na niego w salonie.
– Zmusiłaś go, by tu przyjechał, choć wiedziałaś, jak bardzo nas nienawidził? – spytał Adnrew. Liz zacisnęła dłonie, by się nie rozpłakać.
– Chciałam, by przyjechał, by sprawdził, czy z biegiem czasu coś się zmieniło. Ten uśmiech przy was – wskazałam na chłopaków – był szczery. Wiem i on też wie, że zmieniliście się i byliście gotowi znów stać się pełną rodziną...
– Nadal jesteśmy – Liz poderwała się na równe nogi.
– Nazywał ten dom piekłem, zapierał się, by nie wracać tutaj – uśmiechnęłam się smutno. – Chciałam pomóc i zrobiłam, ile mogłam, by scalić całą państwa rodzinę, ale nie potrafię już dalej się starać.
W korytarzu pojawił się Luke z torbą podróżną przewieszoną przez ramię i moją torbą. Podeszłam do niego, odbierając moją własność.
– Luke, proszę, zostań – Liz już nie wytrzymała i zaczęła płakać.
– Synu, rozumiemy, jak się czułeś. Zrozumieliśmy to, gdy się od nas wyprowadziłeś – Andrew najwidoczniej nie chciał odpuszczać. – Nie wspieraliśmy cię, ale baliśmy się, że bardziej ci zaszkodzimy.
– Że uznasz nasze starania za udawanie – wtrącił się Jack.
– Chcieliśmy, byś sam z tego wyszedł, zresztą tak samo polecał nam twój lekarz prowadzący – kontynuował ojciec Luke'a. – Ale gdy zniknąłeś tak nagle... zrozumieliśmy, że się myliliśmy.
– Potrzebowałeś naszego wsparcia i wiary w ciebie, a my zachowywaliśmy się, jakbyśmy cię odtrącili, a to nie prawda, synku – Liz podeszła bliżej.
– Nie wiedzieliśmy, że on żyje. Oskarżenie cały czas na tobie wisiało, więc nie sądziliśmy, że ten sukinkot żyje. – A i Ben dodał coś od siebie.
– Przepraszamy, Luke – spojrzałam na chłopaka, czekając na jego reakcje. Spojrzenie miał utkwione w podłodze, jakby był tylko ciałem tutaj, a duchem gdzieś daleko.
– Daj nam ostatnią szansę.
– Nie ma co się z nim cackać – prychnął Jack, przeciskając się między rodzicami. Pociągnął mnie za ramię i zamknął w szczelnym uścisku. Umiejscowił swój podbródek na czubku mojej głowy. – Nie oddamy jej, a on się stąd nie ruszy, proste? Proste.
– Dawno nikt ci w zęby nie dał – znałam ten ton. Luke... on...
– Nie pitol, tylko odnieś tę torbę na górę, to się zastanowię, czy ci ją oddać – Luke westchnął.
– Ok. Niech ci będzie – uśmiechnęłam się, będąc dumną z jego podjętej decyzji.
Gdy Jack mnie puścił, zauważyłam jak matka i ojciec obejmują syna, a ten wcale się nie opierał. Ben podszedł do nas.
– Gdzie ciotka? – spytał Jack.
– Wyszła – wzruszył ramionami i spojrzał na mnie. – Sporo przeszliście.
– Taa, zdajemy sobie z tego sprawę – pokiwałam głową, śmiejąc się.
– Będziemy mieć cudowną szwagierkę – Jack znów mnie zaczął przytulać.
– Hej, ja też chcę! – Ben się oburzył i szybko do nas dołączył. Zaczęłam się śmiać, z jaką łatwością potrafili przebierać w byciu poważnym i zabawnym.
– Zostawcie ją, bo serio będziecie zęby z podłogi zbierać – poczułam szarpnięcie i od razu wpadłam w ramiona, które doskonale znałam i kochałam.
– Pacz, jakie kurestwo zazdrosne – Jack pokręcił głową.
– Nie dzieli się w ogóle z braćmi – rozmawiali, jakbyśmy ich nie słyszeli.
– Trza będzie go pokory nauczyć.
– Oj tak, bracie.
Czy tylko ja wyczuwałam jakąś intrygę?