Spokojnie jak na wojnie

By Karolina_eM

169K 5.9K 13K

Młoda brunetka wkracza w dorosłość w najgorszym czasie - w czasie wojny. To właśnie wtedy w jej życiu nastają... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Dodatek | Hanna Miller
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
✨ROK✨
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56

Rozdział 53

1.2K 36 169
By Karolina_eM

Listopad 1941r

Wiatr wyplatał mi kosmyki włosów z warkocza. Niebo chmurzyło się nad miastem. Warszawa zaczynała szarzeć, zaczynałam czuć krople deszczu na głowie. Do szpitala było już niedaleko, ale nie mogłam przyspieszyć. Już jeden patrol zdążył mnie sprawdzić w czasie drogi, nie mogłam sobie pozwolić na to ponownie.

Marysia czekała na mnie na schodach. W dłoniach mięła moją chustkę. Twarz miała poważną, czoło zmarszczone, brwi zwężone. Coś było na rzeczy.

– Jak dobrze, że jesteś. – odetchnęła, mocno mnie przytulając. Objęłam ją dopiero po chwili, byłam zbyt rozkojarzona. Nic nie mówiła, a ja nic nie rozumiałam. – Czekałam na tych schodach jak głupia. Pielęgniarki mają mnie dość. Jak zobaczyłam, że się spóźniasz, myślałam, że wyrwę sobie wszystkie włosy z głowy.

– Maryśka, co się stało? – oddaliłam ją od siebie na długość ramion i ostro wbiłam w nią wzrok.

– Stefan powiedział, że gdzieś po twojej drodze była łapanka. Duża. Większa niż zazwyczaj. I że było dużo strzałów. – westchnęła, przymykając oczy. – Ja... Dawno się tak nie przestraszyłam...

– Nie szłam dziś z domu, szłam od Adama... – wyszeptałam.

Właśnie dotarło do mnie, że gdybym nie spędziła nocy u Adama, na pewno natknęłabym się na tę łapankę. Na tę „większą niż zazwyczaj”. Gdyby pani Krysia nie zaczęła mnie specjalnie zagadywać, gdyby Jacek nie zaciągał mnie do zabawy, gdyby Adam nie był sobą i po prostu nie patrzyłby na mnie tym wzrokiem przeszywającym duszę. Wtedy bym wróciła do domu i z rana weszła w sidła. „Było dużo strzałów”. Jeden mógł być dla mnie. Gdyby tylko...

– Bogu dzięki.

Odetchnęła z ulgą i ponownie mnie przytuliła. Stasik nigdy nie była osobą, która tak mocno pokazywała swoje uczucia. Owszem troszczyła się o najbliższych, czasem płakała, wściekała się i błagała, ale zawsze na swój sposób, zawsze będąc sobą. To, co teraz widziałam, nie było zachowaniem Marii Stasik, którą znałam.

– Czegoś mi nie powiedziałaś, widzę to. – oznajmiłam, a ona z bólem zamknęła oczy i zaczęła kręcić głową. – Co się stało? – powtórzyłam, oczekując pełnej odpowiedzi.

– Z rana ze sklepu zabrali Bogumiłę. – westchnęła, przecierając rękami twarz. – Nawet nie wiem, kto ją zabrał. Ani gdzie, po co, dlaczego?

– I chcesz mi powiedzieć, że to wprowadziło cię w taki stan? – zapytałam niepewnie.

Nie mogłam uwierzyć, żeby ta silna Maria Stasik nagle zaczęła wyglądać jak cień samej siebie, który trzęsie się z powodu strachu przed szeleszczącymi liśćmi, tylko dlatego, że ktoś nie wiadomo kto, zabrał jej znienawidzoną macochę, kobietę, którą gardzi i która gardzi nią.

– Anastazja, ty słyszysz, co ty powiedziałaś? – wbiła we mnie ostry wzrok, jakby trochę osądzający, stawiający z powrotem do pionu. Wyglądała na zawiedzioną, a ja próbowałam przeanalizować własne słowa i znaleźć w nich coś, do czego można by się było przyczepić. – Jestem tylko człowiekiem. Ona też. Ma dziecko. Nikt nie zasługuje na nagłe zniknięcie.

Czułam, jak rozszerzają mi się oczy ze zdziwienia. Co się ze mną działo? Kiedy tak zobojętniałam? Czemu tak nagle przestałam dostrzegać w człowieku całą jego historię, a nie tylko to, co widzę teraz? W którym momencie przestałam zastanawiać się nad przeszłością człowieka?

W którym momencie człowiek znienawidzony stał się dla mnie tylko człowiekiem, którego można usunąć? Człowiekiem, którego strata będzie bardziej pożyteczna niż dalsze życie?

Było mi głupio, że odezwałam się w ten sposób. Że pierwszym, co wydostało się z moich ust, nie były kondolencje, czy słowa przykrości, a słowa typu „Naprawdę jest ci przykro? Przecież jej nienawidziłaś. Przecież teraz będzie lepiej. Tego chciałaś”. To podejście kojarzyło mi się tylko z Anielą. Nie każdy był taki jak Aniela Miller. Nie każdy dowiadując się o śmierci własnej matki, oddychał z ulgą, bo wreszcie się skończyło. Nie każdy potrafił przyjąć taką informację z obojętnością, wręcz dobrze zamaskowaną radością, bo się tej osoby nienawidziło. Maria Stasik zdecydowanie nie była Anielą Miller i nie nienawidziła całą sobą, a tylko częścią.

– Bardzo mi przykro, Marysia. Przepraszam, że powiedziałam coś takiego. Ja... Ja nie pomyślałam... Nie chciałam... – sama już do końca nie wiedziałam, co tak naprawdę chciałam powiedzieć. Czy prawdziwsze były tamte słowa, czy te? Jakie tak naprawdę ja miałam podejście do tej sytuacji? Bardziej jak Miller czy Stasik? Czy bardziej jak Zawadzka?

– Nie wiem co mam robić. – westchnęła, kiedy ruszyłyśmy po schodach do szpitala. Nie mogłyśmy dłużej stać na zewnątrz. – Muszę się tym zająć później. Nie ma Kondzika. Zaprowadziłam małą do... – skrzywiła się, zerkając na mnie co jakiś czas. – ...do pewnych kobiet, dopóki nie przyjdę. Ciotka Lotka obiecała się nią zająć.

– Zaprowadziłaś dziecko do prostytutek?!

Zatrzymałam się jak wryta, a Maryśka na chwilę ponownie stała się sobą – przewróciła oczami i wzięła się pod boki. Odrzuciła włosy na plecy i wyprostowała się, unosząc dumnie podbródek. Wszystko po to, żeby nadać planowi więcej powagi. Ten plan nie był poważny. Był żenujący. Upokarzający. Głupi.

– To dziecko. Przecież nic nie rozumie, skąd ma wiedzieć, co się tam dzieje? – poprawiła chustkę na głowie, jakby próbując samej uwierzyć we własne słowa. – Poza tym znam te kobiety od małego, ufam im.

– To nie zmienia faktu, że to jest dziecko! Żeby tylko Niemców żadnych... – westchnęłam, a potem przyjrzałam się wywieszonemu planowi.

– Jest jeszcze jedno, co miałam ci powiedzieć. – znowu wyglądała jak ta słaba Marysia, że zmarszczonym czołem i pustym wzrokiem. – Pani Halinka dziś zmarła. Chyba jakaś klątwa wisi nad dzisiejszym dniem. Wszystko idzie źle.

– Oh, tak bardzo mi przykro, Maryś.

Objęłam ją, a ona tylko odetchnęła. Wiedziałam, że była przywiązana do swojej podopiecznej, tak samo, jak my pozostali do swoich. Stawali się członkami naszych rodzin. Spędzaliśmy z nimi czas, słuchaliśmy ich opowieści a oni naszych. Razem tworzyliśmy wspomnienia. Byli dla nas trochę jak dziadkowie. Marysia właśnie straciła swoją przybraną babcie.

– Mają mi znaleźć kogoś na zastępstwo.

Ostatnie słowo wymawiała wręcz z obrzydzeniem. Nienawidziła tego procesu. Nienawidziła tego, że człowieka można było ot tak zastąpić. Pani Halinka była dla niej rodziną, a teraz na jej miejsce miał się pojawić ktoś nowy, kogo w ogóle nie znała. I z tym kimś miała teraz zaczynać tworzyć nową historię, nowe wspomnienia zupełnie tak jak z tamtą panią. I udawać, że nikogo wcześniej nie było.

Adam też to przeżył. Też ciężko mu się było do tego przyzwyczaić. Nie mówił o tym głośno, ale dusił to w sobie długo. Nie da się tak po prostu o kimś zapomnieć, bo pojawia się ktoś nowy. Trzeba pracować dalej, ale poczucie pustki i straty zawsze pozostanie, mimo że tę pustkę ktoś zastąpi. Owszem, zastąpi, ale już nie całkiem. Zawsze będzie rysa, szpara. Miejsce tylko dla tej osoby, do którego nikt inny nie ma wstępu.

– Przez to, że Adam dziś ma wolne, mam przydzieloną panią Klementynę. – oznajmiła, kiedy już razem wychodziłyśmy po schodach na odpowiednie piętro.

– To dobrze. Przynajmniej będziesz dziś blisko mnie. – uśmiechnęłam się pokrzepiająco. – Pani Klementyna bardzo się ucieszy, że ktoś jednak ją dziś odwiedzi. Tylko nie zdradzaj jej za dużo szczegółów o mnie i Adamie, bo jak wróci, to mu nie da żyć. – zaśmiałam się, a ona razem ze mną. – Czasami mam wrażenie, że to ulubiony temat jej i pana Zbysia. To trochę... Krępujące.

– Przesadzasz. – machnęła lekceważąco ręką. – Ważne, że mówią o was dobrze! Wyobraź sobie, że jakby byli młodsi, to z połową Warszawy by o was plotkowali. Ale byście byli sławni!

– Powariowałaś! – fuknęłam, kręcąc głową, a ona zaśmiała się głośno i obie weszłyśmy do swoich sali.

Firanki były zasunięte, okno zamknięte a w powietrzu unosił się dym papierosowy. Tak, byłam zdecydowanie w sali pana Zbysia. Gdy zrobiłam parę kroków, wreszcie zobaczyłam staruszka, który na mój widok podskoczył przerażony i szybko zgasił papierosa.

– No wiesz ty co! Mogłaś mówić, że to ty! – zawołał oburzony. – Zmarnowałem świeżego papierosa. Myślałem, że to te wredne-

– Panie Zbysiu! – pokręciłam głową. – Wyjdzie panu na zdrowie.

– I kto to mówi? – zakpił. – Masz swoje?

– Może i mam. – wzruszyłam ramionami.

Podeszłam do okna, odsunęłam firankę i otworzyłam okno na oścież. Padał deszcz, ale dzięki temu dym ulatywał z sali i został zastąpiony zapachem mokrego miasta.

– Słyszałaś, że znowu będziemy mieć pogrzeb?

Spojrzałam na starszego pana. Z jego twarzy zniknął cwany uśmieszek i rozrabiacki błysk w oku. Zastąpiły je zmarszczki i puste oczy, które pokazują wszystkie przeżycia, wszystkie rany i troski. Ci ludzie przeżyli już dość, a wojna sprawiała, że w swoich ostatnich latach, które powinni spędzać na zabawie z wnukami, musieli spędzać na ich żegnaniu.

Trudno powiedzieć, czy cieszyli się, będąc w tym szpitalu. Na pewno byliśmy dla nich ważni, ale i pacjenci byli ważni dla siebie. Z jednym się lubili bardziej, z drugim mniej. Ale do każdego mieli szacunek. Każdy znał swoją historię i obiecał, że będzie pamiętać. Zawsze ciężko im było przyswoić informacje, że któryś z przyjaciół odszedł. Jeszcze nie bolało to tak bardzo, kiedy się wiedziało, że jest chory i umarł naturalnie. Najgorzej było, kiedy ta śmierć była spowodowana przez wojnę, przez Niemców. Bo ten ktoś, kto przeżył już inną wojnę, umarł w tej, mimo że nie był niczemu winien. Mimo że chciał umrzeć w spokoju.

– Słyszałam. – kiwnęłam smutno głową. – Bardzo mi przykro, panie Zbysiu. Wiem, że przyjaźnił się pan z panią Halinką.

Skończyliśmy ten temat. Żadne z nas nie lubiło rozmawiać o stracie. Ogólnie rzadko ktoś lubił o tym mówić. Zajęliśmy się więc prostymi badaniami i krótkimi pogawędkami. Co się panu dzisiaj śniło? Czy śniadanie było dobre? A czy są jakieś ciekawe plotki teraz? A czy słyszał pan o tym, że ta pani z tym panem? A podobno Niemcy... A Ruscy... A w gazecie pisali... Skąd pan bierze te gazety?

***

– Niech się pan poczęstuje, za tego, co to go pan zmarnował przeze mnie. – poruszyłam paczką papierosów w kierunku starszego pana.

Siedziałam na parapecie, patrząc na padający deszcz. Pan Zbigniew siedział na krześle i patrzył przed siebie, gdzieś daleko, może w swoje dawne życie, w młodość. Ja nie mogłam patrzeć tak daleko, nie miałam takiego bagażu doświadczeń jak on. A mimo to wiedziałam, że moje pokolenie już na zawsze będzie niosło ze sobą bagaż doświadczeń, jakiś dodatkowy, którego inni już nie będą mieć.

Kiedy mój papieros zbliżał się do końca, a pan Zbysiu już od kilku minut kręcił nosem, bo nie pasowało mu przy mnie wyciągać od razu drugiego i palić bez przerwy, do sali weszła Marysia z dwoma kubkami kawy. Była pora na przerwę.

– O, będą wreszcie jakieś ciekawe informacje! – starszy pan zaklaskał wesoło, a brunetka się zaśmiała.

Marysia podała mi kubek i usiadła na krześle, ja ponownie na parapecie, pan usadowił się na swoim łóżku i z wyczekiwaniem przyglądał się dziewczynie. To miała być moja przerwa na pogaduszki, nie pana Zbysia!

– Pani Klementyna mi nie daje spokoju! – zaśmiała się. – Chyba wierzy, że skoro jestem waszą przyjaciółką, to znam większość szczegółów. I skarży się cały czas, że jak to mówi „Ten Adaś mój to taki jest skryty, taki cichy, on nigdy mi nic nie powie, tylko ja się muszę wszystkiego domyślać, wyrywać to z niego”.

– I ma rację! – poparł panią Klementynę pan Zbysiu, a ja przewróciłam oczami. – My się tak z sympatii interesujemy, kwiatuszku. A wy nic!

– Pani Klementyna mówiła, że próbujecie zgadywać imiona, jakie będą miały dzieci. – Marysia spojrzała na mnie rozbawiona, a ja omal nie spadłam z parapetu.

– Oczywiście! – starszy pan wydawał się wniebowzięty. – Ona cały czas stawia na to, że córkę nazwiecie Leona, po twojej matce. – naprawdę robiło mi się słabo, jak o tym słuchałam. – Naiwna kobieta. – pokręcił głową. – Ile razy ja jej tłumaczyłem, że wybierzecie pewnie imię całkiem nie wiadomo skąd, bo jesteście zbyt nienormalni.

– Bardzo panu dziękuję za tę cenne informacje, chyba mam dość. – zeskoczyłam z parapetu i zaczęłam wyganiać Marysię na korytarz.

– Uwielbiam tę robotę. – uśmiechnęła się chytrze, kiedy stałyśmy same na korytarzu.

– Ani słowa. – ostrzegłam ją. – Jakby Adam to usłyszał, to już by się w ogóle przestał odzywać i do pani Klementyny i do pana Zbysia. – zaśmiałam się. – Co też ci ludzie mają w głowach?

– Anka, zapomniałam ci powiedzieć, że mi się dziś śniły zęby. – ponownie spoważniała, zaczęła mieszać kawę w szklance. – Że mi cały czas wypadały. Budziłam się parę razy, ale sen cały czas się powtarzał.

– Podobno, że jak się śnią zęby to źle. – mruknęłam. – Ale przecież to tylko sen...

– Wiedziałam! Mówiłam ci Anastazja, mówiłam, że dziś taki pechowy dzień! – znowu zaczęła wariować. – Na litość boską, mam już dość.

– Stefan, błagam, zrób z nią coś. – zawołałam błagalnie do chłopaka, który właśnie szedł po schodach.

– Tobie też opowiada o tych zębach? – westchnął, a Stasik uderzyła go w ramię. – Auć, no moja wina, że nie wierzę w takie zabobony?

– Jesteś beznadziejny, Stefek! – wyrzuciła ręce do góry i obrażona, zaczęła odchodzić do swojej sali. – Bez-na-dziej-ny! Powinieneś mnie wspierać!

– Jesteś studentką medycyny, nie starą cyganką z tarotem! – zawołał za nią, ale ona już nie miała zamiaru nas słuchać i zatrzasnęła drzwi. – Przewraca jej się w głowie.

– Ty lepiej uważaj, bo zaraz dojdzie do wniosku, że ten sen o zębach tak naprawdę znaczy, zaprzestałeś ją już kochać i wtedy to dopiero zacznie się zabawa. – zaśmiałam się, a on popatrzył na mnie umęczonym wzrokiem.

– Wtedy to chyba naprawdę przestanę ją kochać. – zakpił, a ja wybuchnęłam śmiechem.

Do słynnego spotkania z panią Czarborowicz, nad którym tak ostatnio pomstowała mi Marysia, jak dotąd nie doszło. Ale jeszcze przez kolejny tydzień ten temat był najczęściej poruszanym i Stasik codziennie rwała sobie włosy z głowy, tłumacząc mi, o co jej chodzi, mimo że chyba po tylu razach wiedziałam to już lepiej od niej. Ona jednak nie przestawała się powtarzać. Obecnie sytuacja trochę się umiarkowała, Stefan jak na razie nie wspominał ponownie o żadnym spotkaniu.

– Co Adam dziś robi?

Zapytałam, jakby od niechcenia, a chłopak zerknął na mnie z uniesioną brwią. Wcale nie było tak, że całą noc byliśmy razem i rozstaliśmy się dosłownie rano. Wcale nie było tak, że go o to pytałam. Wcale nie było tak, że nie chciał mi powiedzieć.

– Mnie się o to pytasz? – prychnął, wzruszając ramionami. – Choćbym wszystko mu oddał, to i tak by pary z ust nie puścił. Ja się przyzwyczaiłem, ty jeszcze nie?

– Miałam nadzieję, że po prostu nie chce powiedzieć mi, ale ty może wiesz. – mruknęłam. Skupiłam swój wzrok na kawie i intensywnie się w nią wpatrywałam, jakby to ona miała znać odpowiedź na wszystkie pytania.

– Jego nigdy nie zrozumiesz w pełni. – zaśmiał się, chociaż sam wydawał się przybity tym wnioskiem. Przyjaźnił się z nim od lat, a nawet dla niego był zagadką. – Takiego sobie wybrałaś, to z takim się męcz.

– Stefan, możesz tu łaskawie przyjść!?

Wołanie Maryśki rozniosło się po korytarzu, a brunet przymknął oczy. Ja omal nie wyplułam na niego kawy.

– Taką sobie wybrałeś, to z taką się męcz. – wybuchłam śmiechem i poklepałam go po ramieniu, po czym zostawiłam załamanego na korytarzu i zaszyłam się w sali.

Nie za bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Gdyby był tu Adam, pewnie spędziłabym z nim trochę czasu. Pewnie spędziłabym dziś więcej czasu z Marysią i Stefanem, gdyby nie dzisiejszy stan dziewczyny. Strasznie było oglądać ją taką roztrzęsioną, poddenerwowaną. Nie była sobą. Jakbym patrzyła na kompletnie innego człowieka.

Nie wiem, jak ja sama zachowałbym się w takiej sytuacji. Pewnie nie byłabym w stanie zachować takiej trzeźwości umysłu jak ona. Pewnie ostatnią rzeczą, jaka wpadłaby mi do głowy w takiej chwili, byłoby przyjście do szpitala i odbycie swojego dyżuru. Marysi zwalił się na głowę potężny głaz, a ona nie pokazywała po sobie nic więcej, niż parę zadrapań. Byłam pewna, że prawdziwa rana była głęboko w niej, niewidoczna dla nikogo.

– Zamknij okno, dziecko, bardzo proszę. – westchnął cicho pan Zbigniew.

Z zewnątrz zaczęły docierać dalekie, ale coraz bardziej słyszalne niemieckie krzyki. Ledwo zdążyłam podejść do okna, kiedy rozbrzmiały strzały, a ja poczułam gęsią skórkę.

Obraz przerażonych oczu Lisy von Martens wbitych prosto we mnie prześladował mnie co jakiś czas. Zwłaszcza w tych momentach, kiedy słyszałam strzały. Miałam świadomość tego, że sama zadałam taki śmiertelny strzał. Tak blisko, tak bardzo świadomie, tak bezwzględnie, bezlitośnie. Widziałam, jak przerażenie w jej oczach miesza się z bólem, a potem zmienia w pustkę.

Nie prześladowała mnie w koszmarach. Wystarczająco długo była moim koszmarem tutaj wśród żywych. A jednak spojrzenie jej oczy, tylko i wyłącznie oczu, bo wyrazu twarzy ciężko mi było sobie już przypomnieć, nawiedzał mnie od czasu do czasu i przypominał o popełnionym grzechu. Przypominał o tym, że nikt nie dał mi prawa decydowania o ludzkim życiu. Nie byłam Bogiem, a jednak się w niego zabawiłam.

Zawsze, gdy otrząsałam się po tym wspomnieniu, w mojej głowie pojawiała się tylko jedna myśl – skoro to grzech, to powinnam go żałować.

A co jeśli kompletnie tego nie żałuję?

– Czasami wydaje mi się, że to nigdy się nie skończy. – głos starszego pana wyrwał mnie z rozmyślań i przywrócił na ziemię. Zamknęłam szybko okno i odwróciłam się do rozmówcy. – Już się przyzwyczailiśmy. Może nigdy nie było nam dane bycie wolnymi. Może taki nasz los...

– Co też pan za pierdoły gada? – oburzyłam się. – Chyba pora na drzemkę. – pan Zbysiu przewrócił oczami. – Nie będę słuchać czegoś takiego. Już lepiej porozmawiajmy o kinie albo o Bodo!

– Równie dobrze możemy porozmawiać o tobie i...

– I Bodo! – wykrzyknęłam ze sztucznym, ogromnym uśmiechem. Próbowałam nie zamordować tego staruszka myślami. – O mnie i o Bodo! Ah, jak ja się w nim kiedyś kochałam...

***

Razem ze Stasik stałyśmy koło bramy szpitala i czekałyśmy na Stefana, którego do pomocy wezwała jedna z pielęgniarek. Marysia paliła drugiego papierosa z rzędu i nerwowo stukała palcami o ramię.

– Wiem, że to tylko puste słowa, ale mam nadzieję, że wszystko się ułoży... – westchnęłam, a dziewczyna wreszcie oderwała wzrok od chodnika i przeniosła go na mnie.

– Nie boje się tego, że zostanę sama. Sama z jej dzieckiem, jest w końcu przyszywaną siostrą, poradzę sobie z nią. – mruknęła. – Boje się tego, do czego zdolny jest człowiek w obawie przed bólem i śmiercią. Do czego zdolna jest samotna matka, która zostawiła dziecko bez opieki.

– Maryś, co ty masz na myśli...?

– Boję się, żeby strach nie przysłonił jej rzeczywistości. Co, jeśli zaproponuje wymianę jej na mnie? Odda mnie w ich ręce, żeby wyjść na wolność i zaopiekować się jedynym dzieckiem. Wiadomo, że wolałaby to niż pozostawienie jej mnie. – podrapała się po czole, a ja zmarszczyłam brwi.

– Przecież nie jest aż tak głupia... – dziewczyna tylko łypnęła na mnie okiem. – Każdy wie, że taka transakcja nigdy nie dochodzi do skutku. Jeśli by się na to zgodziła, mieliby was obie, a dziecko zostałoby samo. Tak ma przynajmniej ciebie.

– Dokładnie. Ale podobno matka jest w stanie poświęcić wszystko dla swojego dziecka. – wzruszyła ramionami, wyrzucając papierosa i przystępując go butem. – Jeśli matczyny instynkt przysłoni jej racjonalne myślenie, będziemy wszyscy w dupie.

– Może to pomyłka? Na pewno nic na nią nie mają, może jest szansa, że wyjdzie?

– Czas pokażę.– dziewczyna kiwnęła na Stefana, który właśnie wyszedł ze szpitala.

Czarborowicz był uśmiechnięty i pogodny jak całkowite przeciwieństwo Marysi Stasik. Zaplanował, że pójdziemy na kawę w ramach jej rozpogodzenia. Wierzył, że pozowali nam to na małe oderwanie od rzeczywistości.

Podszedł do Marysi i pocałował ją szybko w policzek, na co ta przewróciła oczami, ale potem uśmiechnęła się i też dała mu buziaka. Zaśmiałam się, a potem świat spowiła ciemność. Prawie krzyknęłam, ale dotarło do mnie, że wcale nagle nie oślepłam i wcale nie jest to żaden niemiecki żołnierz, który chce mnie tu zarżnąć na miejscu, bo dwójka moich przyjaciół śmiała się w najlepsze. Ktoś trzymał mi ręce na oczach.

– Serce bije mi tak szybko, że nawet nie mam siły myśleć, kto to. – zaśmiałam się nerwowo, bo naprawdę czułam się tak, jakbym miała zaraz dostać zawału. Zaczęłam dotykać swoimi rękami dłoni na mojej twarzy, ale nie wiele mi to dało. – Jestem beznadziejna w to.

– Nie wiem, czy powinienem się cieszyć tym, że udało mi się cię zaskoczyć czy niepokoić tym, że nie potrafisz mnie rozpoznać. – rozbawiony głos Adama rozbrzmiał tuż przy moim uchu, a świat ponownie nabrał kolorów.

– Ty idioto, wiesz, jak się przestraszyłam!? – zawołałam, uderzając go w ramię.

Marysia i Stefan już się nie śmiali, a wręcz dusili ze śmiechu. Czarborowicz się popłakał i teraz wycierał łzy, a Stasik stała zgięta w pół i trzymała się za brzuch.

– A JAKĄ MIAŁA MINĘ! – zawołał chłopak, na co brunetka ponownie wybuchnęła śmiechem.

– Przecież oni mi nie dadzą żyć przez najbliższy tydzień. – westchnęłam, na co Adam tylko się zaśmiał. – Żeby tylko tydzień...

– Nie martw się, gdybym zrobił tak Stefanowi to jego krzyk słyszeliby na drugim końcu Warszawy. – prychnął, na co przyjaciel zgłosił sprzeciw i zaczął coś mruczeć pod nosem, a Stasik już się nie hamowała i śmiała głośno, trzymając się mnie, żeby nie upaść na chodnik, bo już ledwie się trzymała na nogach. – Ty nie jesteś wcale lepsza.

Oczywiście się obraziła, wzięła Czarborowicza pod ramię i ruszyli przodem. Adam spojrzał na nich z pogardą, a ja wzruszyłam ramionami i też wzięłam go za rękę, po czym ruszyliśmy za nimi, żeby ich nie zgubić.

– Może pójdziemy do mnie, co ty na to? – mruknął. – Całe mieszkanie jest wolne. Ojciec ma teraz zajęcia w szpitalu z jakąś grupą, mama jest na, jak to nazywa „zajęciach z szydełkowania” i robi jakieś swetry na drutach, wróci wieczorem, a Jacek wyszedł rano z kolegami i pewnie przyjdzie dopiero na kolację.

– Dopiero co ranek spędziłam w twoim mieszkaniu. – zaśmiałam się, kręcąc głową, a on przewrócił oczami.

– I możesz też spędzić w nim popołudnie, mamy ku temu dogodną okazję. – prychnął.

– Miałam iść z nimi do kawiarni. Chcieliśmy ze Stefkiem, żeby Marysia na chwilę zapomniała o tym, co się dziś działo. – westchnęłam.

– Uwierz mi na słowo, że nawet nie zauważą, że nas nie ma. – uśmiechnął się, kiwając głową w ich stronę. Para szła, głośno rozmawiając i śmiała się co krok, nawet nie zwracali na nas uwagi. – Spędzą razem miło czas.

– Przekonałeś mnie. – odparłam niby to od niechcenia, po czym próbowałam ze wszystkich sił stłumić śmiech. Na ustach Adaśka wykwitł zawadiacki uśmiech.

Nie czekaliśmy za długo. Przy najbliższym skrzyżowaniu chłopak podbiegł do przyjaciół i poinformował ich o tym, że plany się zmieniły i nie idziemy z nimi na kawę. Szybko się pożegnaliśmy i się rozdzieliliśmy. Piętnaście minut później byliśmy już pod odpowiednią kamienicą.

Weszliśmy do mieszkania, Adam pomógł zdjąć mi płaszcz, który odwiesił razem ze swoją kurtką. Stąpałam cicho i powoli po korytarzu, jakbym bała się, że zaraz ktoś się tu pojawi. Cisza w tym mieszkaniu była zaskakująca i dziwna. Zawsze panował tu gwar, to miejsce po prostu miało atmosferę takiego warszawskiego saloniku, miejsca spotkań młodzieży i inteligencji.

– Jestem pod wrażeniem tej ciszy. – zaśmiałam się, odwracając się do Adama.

Chłopak nie czekał długo, zrobił parę szybkich kroków, objął dłońmi moją twarz i przycisnął do mnie usta. Po chwilowym szoku zaczęłam odwzajemniać ten intensywny pocałunek.

– Aż tak się stęskniłeś? – zakpiłam, odrywając się na chwilę, żeby złapać oddech.

– Chyba trochę tak. – zaśmiał się, ciężko oddychając.

– Chyba ja trochę też. – wzruszyłam ramionami, złapałam go dłońmi za tył głowy i jeszcze bardziej przycisnęłam do siebie.

Adam po omacku znalazł drzwi do swojego pokoju. Prowadził nas powoli w kierunku łóżka. Czułam, jak jedną dłonią rozplata mojego warkocza, drugą trzymał na moim policzku. Rozłączyłam nasze usta na dosłownie sekundę, żeby zorientować się, gdzie są guziki jego koszuli. Jemu sprawniej szło odpinanie guzików mojej koszuli, więc po chwili wisiała ona gdzieś na ramie łóżka. Chłopak delikatnie położył mnie na łóżku i zjechał pocałunkami na moją szyję, a ja w tym samym czasie pomagałam mu zdjąć koszule z ramion. Ponownie powrócił do moich ust. Jedną dłoń trzymał na mojej twarzy, drugą jeździł po mojej talii, tym samym przyciskając nasze ciała jeszcze bliżej. Moje ręce miałam z tyłu jego głowy, jedną zanurzoną palcami we włosach, drugą jeździłam po karku.

I wtedy nagle usłyszeliśmy szelest.

Otworzyliśmy oboje szeroko oczy i spojrzeliśmy na siebie przerażeni. Nie poruszając się ani o milimetr, skończyliśmy pocałunek i odwróciliśmy się w tym samym momencie w stronę szafy. Ponownie spojrzeliśmy na siebie. Powoli opuściłam dłonie z jego karku, a on pocałował mnie w czoło. Wciąż nie odezwaliśmy się słowem.

Kocimi ruchami podążał w kierunku szafy. Będąc tuż przed nią, odwrócił się w moją stronę, a ja siedziałam na łóżku napięta jak struna. Kiwnęłam mu delikatnie głową w stronę szafy, a on ponownie się odwrócił. A potem zamaszystym ruchem otworzył drzwi.

– JA NAPRAWDĘ NIE CHCIAŁEM, NIE WIEDZIAŁEM, ŻE JUŻ WRÓCISZ!

– JACEK?! – krzyknął Adam, kiedy chłopak prawie wypadł z szafy. Nie wiem, kto był w większym szoku. – Co ty tu kurwa robisz?!

Posłałam mu oburzone spojrzenie, ale miał to gdzieś. Chyba według niego kwestia kultury słownej w obecności dziecka i zadbanie o jego zasób słownictwa nie były teraz najważniejsze. Cóż, Jacek był też w takim wieku, że raczej słyszał to na co dzień, a pewnie i sam tego używał. Ale nikt nie mówił, że nie można sprawiać pozorów dobrego wychowania, prawda?

– Ja chciałem tylko coś wziąć, a wy nagle weszliście do domu! – zaczął się tłumaczyć. A potem obudziła się w nim dziecięca ciekawość.

Chłopaczek zamilkł. Nie miał pojęcia, co znajduje się za plecami brata, bo zasłaniał mu wszystko swoim torsem. Wychylił się więc na prawo i w tym samym momencie dłonie Adama znalazły się na jego oczach.

Próbowałam nie wybuchnąć śmiechem, kiedy Adaś z dłońmi dalej na twarzy brata odwrócił się do mnie z przerażeniem wymalowanym w oczach i błagał o pomoc – tylko że co ja mogłam zrobić? Miałam o tyle szczęścia, że miałam na sobie halkę, a przynajmniej zakrywała jeszcze wszystko, co nieodpowiednie dla niego. Co nie zmieniało faktu, że się przestraszyłam i zakryłam się koszulą Adama. 

Ciemny szatyn odchrząknął, zmienił układ rąk i pozostawił tylko jedną na oczach Jacka, a druga złapał go mocno za ramię i zaczął prowadzić do wyjścia. 

– Anastazja, jesteś w ubraniach? – zapytał, kiedy ominęli łóżko. Adam mruknął do niego coś ostrzegawczego, a ja się zaśmiałam. 

– Jestem w ubraniach. – przytaknęłam spokojnym głosem. Ta sytuacja coraz bardziej zaczynała mnie śmieszyć niż przerażać. Szkoda, że nie mogłam tego samego powiedzieć o Adamie. 

– Ale nie całkiem? 

– Ale nie całkiem. – westchnęłam, bo zostałam rozgryziona przez chłopca. 

Adam i Jacek zniknęli za drzwiami. Chwilę później słychać było trzaśnięcie drzwiami, które jak się domyśliłam były do pokoju chłopca. Adasiek wrócił chwilę później, zamknął drzwi i zakrył twarz dłońmi. Odsłonił się dopiero, kiedy wybuchnęłam śmiechem. 

– Naprawdę, prześmieszne. – fuknął, ale po chwili sam zaczął się cicho śmiać. 

Rzuciłam mu jego koszulę, sama zaczęłam już zapinać swoją. Westchnął ciężko i najpierw zapalił papierosa. Ja w tym czasie, zdążyłam już się ubrać i zapleść ponownie warkocza. 

– I co teraz? – uśmiechnął się, kiedy wyjęłam papierosa spomiędzy jego palców i zaciągnęłam się nim. 

– Jak to co? – wzruszyłam ramionami. – Idziemy z nim w coś zagrać. Nie będzie siedział sam. 

– Obraził się na mnie! – oburzył się, zapinając koszule. 

– Właśnie, na ciebie. – prychnęłam, oddając mu papierosa. Patrzył na mnie jak na kobietę niespełna rozumu. – Ja jestem bez winy. 

– Po prostu powiedz, że wolisz młodszych. – mruknął, przyciągając mnie do siebie. – Zrozumiem. 

– Ale ty jesteś głupi. – przewróciłam oczami, ale nie mogłam się nie zaśmiać. 

Pocałował mnie delikatnie, a potem wzięłam go za rękę i pociągnęłam do pokoju młodszego brata. Jacek leżał na łóżku z rękami założonymi na klatce piersiowej i patrzył w sufit. Kiedy z szerokim uśmiechem stanęłam w jego drzwiach, podniósł głowę i patrzył na mnie z konsternacją. Nie tego się spodziewałam. 

– To jak, przyjacielu? W co gramy? – wzięłam się pod boki, Adam przewrócił oczami, a na twarzy chłopca wykwitł uśmiech, zerwał się z łóżka i mocno mnie przytulił. 

*** 

– Nie mów mu, ale nie podoba mi się ta gra. – powiedziałam cicho, kiedy wraz z Adaśkiem weszliśmy do kuchni. Chłopak miał nam zrobić kawy. 

– Czego się spodziewałaś? – prychnął. – Sam ją wymyślił. To pewne, że za każdym razem w nią wygra. 

– Raz mi się udało! – zwołałam na swoją obronę. – Dobrze, że stwierdził, że przyda mu się drzemka. – postawił przede mną szklankę z kawą. – Muszę iść do domu. Od rana mnie tam jeszcze nie było. 

– Słyszałem, że była łapanka niedaleko. – westchnął. – Dobrze, że byłaś tu. 

– Mama pewnie się martwi, Tadek też. – przetarłam dłonią twarz. – To okropne, że dopiero teraz o nich myślę. Gdzie byłam przez pół dnia? Powinnam od razu od was iść do domu, dopiero potem do szpitala. 

– Wtedy już na pewno załapałabyś się na tę łapankę. – złapał mnie za rękę i popatrzył prosto w oczy. – Przecież nic się nie stało, gdyby było inaczej, już byś wiedziała. Nie obwiniaj się, nie ma nawet o co. 

Resztę kawy dopiliśmy w ciszy. Trzymaliśmy się za ręce i wymienialiśmy się spojrzeniami. Co jakiś czas, któreś z nas się uśmiechało. Czułam się tak, jakbyśmy właśnie przeprowadzali ze sobą niezwykle interesującą rozmowę. 

– Muszę z nim pogadać. – mruknął, przewracając oczami. – Pewnie dalej jest obrażony. 

– Wystarczy przeprosić. – prychnęłam, wkładając płaszcz. 

– Ja mam przepraszać? – zakpił zaskoczony. – To on- – posłałam mu znudzone spojrzenie, był dorosły, Jacek był dzieckiem, a w tej chwili powątpiewałam w tę różnicę wieku. – Dobra. 

– Tadek też mi zawsze szedł na rękę. – zaśmiałam się. – Pewnie dlatego nie potrafię przegrywać. 

– Anka, może dzisiaj też zostaniesz na noc? – żarty odeszły na bok, na twarzy Adama malowała się powaga. – Jeśli chcesz, oczywiście. 

– Mam nocować u was drugi dzień z rzędu? – zaśmiałam się. – Mama w końcu spakuje mi walizkę i każe się przeprowadzić. 

– To się przeprowadzisz, nie ma problemu. – wzruszył ramionami i uśmiechnął się chytrze. 

– Zostanę. – uśmiechnęłam się, podeszłam do niego i pocałowałam w policzek. – Lepiej mi się tu śpi. Spokojniej. – Adam uśmiechnął się zadowolony i pocałował mnie w czoło. 

Śpi mi się spokojniej, bo nic mi się nie śni. Może sobie to wmawiałam, może próbowałam znaleźć na siłę jakieś rozwiązanie, ale widziałam różnice między spaniem samemu a z nim. Gdy byłam sama, zdecydowanie częściej nawiedzały mnie koszmary, nawiedzał mnie Edward. Z Adamem praktycznie nigdy mi się nic nie śniło. Miałam wrażenie, że jego obecność odpędza ode mnie wszelkie złe duchy. 

– Uważaj na siebie. – pomachał mi, a ja zamknęłam drzwi. 

Droga nie zajęła mi długo. Mknęłam ulicami, które dobrze znałam. Nie miałam czasu przyglądać się ludziom, których mijałam. Z jakiegoś powodu chciałam być już w domu. Zupełnie tak jakbym wcale nie spędziła tam prawie dwudziestu lat życia. Czułam się dziwnie stęskniona i w sumie chciało mi się z tego powodu śmiać, bo było to naprawdę głupie. 

Wręcz wparowałam do domu. W salonie nie było nikogo, ale mama siedziała w kuchni i obierała ziemniaki. Podniosła na mnie głowę i prychnęła pod nosem. 

– Stara matka ci się przypomniała?

Nie. No nie wierzę, w to, co słyszę! Prawie biegłam tu, bo nie było mnie we własnym domu od wczoraj i pierwsze co słyszę to to, a nie nawet zwykłe „Dzień dobry ”. Miałam ochotę ponownie wyjść na cały dzień i wrócić jutro. 

– Dzień dobry, mamusiu. – uśmiechnęłam się, siadając na krześle obok. – Ciebie też miło widzieć. 

– Myślałam, że przyjdziesz chociaż rano pokazać się, że żyjesz. – mruknęła. 

Leona Zawadzka nie należała do osób, które długo chowały urazę lub lubiły się obrażać. Powoli miękła, w końcu była najukochańszą kobietą, jaką znałam. Coraz trudniej było jej zachować grymas złości na twarzy. 

– I szczęście, że jednak nie przyszłam, bo trafiłabym na łapankę. – wzruszyłam ramionami. – Opatrzność. – mama spojrzała na mnie spode łba. – W każdym razie już jestem. Skończyłam dyżur w szpitalu, więc mam wolne. 

– To dobrze, dziecko. – uśmiechnęła się. – Z rana była tu Aniela. Wparowała prawie jak ty, ale bardziej nabuzowana. Pozytywnie. – dodała, kiedy rzuciłam jej zaniepokojone spojrzenie. – Rozmawiała z Tadeuszem, ale wątpię, że była to pogawędka dwojga zakochanych. – prychnęła, a ja się zaśmiałam. – Chyba nie poszło tak, jak powinno. Może powinnaś, wiesz... 

– Czy nie mogą sobie raz poradzić beze mnie? – westchnęłam ciężko. 

– Żebyś ty tylko potrafiła zliczyć, ile razy oni pomagali tobie! – obruszyła się. – Aniela jest jak sztorm, a Tadek jak statek. Jak statek jest silny, to sztorm mu nie straszny, ale jeśli trochę ulegnie, sztorm może być bezwzględny. Tadeusz był wybity z tropu, nie miał siły się bronić, więc rozmowa z pogawędki zeszła w atak. Sama doskonale wiesz, że jeśli Tadek nie jest na siłach i nie ma jak opanować Anieli, sama się nie zatrzyma. 

– Muszę z nimi pogadać... – mruknęłam, marszcząc czoło. Czekało mnie ciekawe popołudnie. – Adam zaproponował, żebym dziś też nocowała. Zgodziłam się. Nie mam problemów ze snem. – dodałam szybko, chcąc jak najszybciej się usprawiedliwić.

– Znowu? – mruknęła. – Może ty się już całkiem przeprowadź, co? – znowu się nakręciła. – We własnym domu jesteś jak gość. 

– Mamo, dobrze wiesz, że jak wyjdę za mąż i tak się wyprowadzę i będzie to wyglądać prawdopodobnie tak jak teraz, jeśli nie gorzej. – prychnęłam. 

– Jak wyjdziesz za mąż? – zdziwiła się. – Chcesz... Mi coś powiedzieć? 

– Co? – zdziwiłam się. – Nie! Mamo! – Leonka wyraźnie odetchnęła z ulgą. – Ale przecież kiedyś wyjdę za mąż, prawda? Chyba. 

Mama patrzyła na mnie długo, bez słowa i lustrowała moją twarz. Czułam, jak po kręgosłupie przechodzi mi dreszcz. Potem spuściła wzrok jak gdyby nigdy nic, zostawiając pomiędzy nami tę niezręczną ciszę, którą najwyraźniej musiałam przerwać ja. 

– W ogóle co ty tu robisz? Nie powinnaś być w piekarni? – mruknęłam. – Basia znowu jest sama? 

Ziemniak, którego właśnie obierała, wypadł jej nagle z rąk. Zmarszczyła brwi i ponownie już podniosła na mnie wzrok. Wstała z krzesła i zaczęła wycierać ręce. Musiała je czymś zająć. 

– To ty nic nie wiesz...? – widziałam na jej twarzy wymalowaną troskę i jakiś rodzaj bólu. Ona nie miała zamiaru mi powiedzieć, o co chodzi. 

– Co się stało, mamo? – przełknęłam ciężko ślinę, ale ona tylko pokręciła głową. – Mamo?! 

– Jest u siebie. 

Nie potrzebowałam więcej. Biegiem zgarnęłam płaszcz i torebkę, a potem najszybszym krokiem, jakim mogłam, szłam w kierunku kamienicy Sapińskiej. Musiałam resztkami sił powstrzymywać się przed tym, żeby nie zacząć biec. W końcu miałam tego dość i korzystając z chwili szczęścia, wzięłam rikszę. Poprosiłam chłopaka o to, żeby jechał jak najszybciej może, więc droga skróciła mi się co najmniej jej o połowę. 

Z niecierpliwością tupałam butem, kiedy czekałam, aż drzwi do mieszkania się otworzą. Miałam ochotę wyrwać je z zawiasów. W mojej głowie zaczęło powstawać milion różnych scenariuszy odnośnie tego, co mogło się wydarzyć. A musiało stać się coś niecodziennego. 

Dziwi w końcu się otworzyły, a stanął w nich Maciej Dawidowski. Zdziwił się lekko, ale zobaczył wyraz mojej twarzy, wymalowany na niej strach i kapkę złości i bez słowa wpuścił mnie do środka. Pomógł mi zdjąć płaszcz, co w sumie trochę mnie denerwowało, bo niepotrzebnie traciłam czas na takie ceregiele, i zaprowadził mnie do salonu, w którym siedziała Basia. 

Podniosła głowę znad gazety i wtedy zobaczyłam dużego sińca na jej prawym policzku. Otworzyłam szeroko usta, ale nie byłam w stanie nic powiedzieć. Spuściła głowę, a włosy zakryły jej twarz. Szybko do niej podeszłam i upadłam do jej kolan. Wciąż na nią patrzyłam, a ona odwracała wzrok i tylko dłonią wycierała łzy, które zaczęły spływać jej po policzkach. 

– Co się, do cholery, stało? – odwróciłam się do Alka, a on zdenerwowany przeczesał ręką włosy. 

– Byłam w piekarni, dzień jak co dzień. – głos Sapińskiej sprawił, że się wzdrygnęłam. – Ale przyszło dwóch Niemców, niestety nie na tyle ugodowych jak zawsze. Byli pijani. A ja byłam sama. Więc mi się oberwało. 

– Chyba nie- 

– Nie, nie, Anka, nie martw się. – złapała moją dłoń i mocno ją zacisnęła. – Jeden mnie uderzył, a drugi popchnął na tyle silnie i niespodziewanie, że upadłam na rękę. 

– Skurwysyn złamał jej rękę. 

Wyczuwalnie nabuzowany Maciej włączył się do rozmowy. Widziałam, jak Barbara przewraca oczami i wypuszcza zdenerwowana powietrze nosem. Już czułam, co się świeci w tej atmosferze. 

– Nic mi nie złamał. – sprecyzowała dobitnie. – Jest tylko potłuczona. Lekarz mnie oglądał. 

– Basia, ty się nie- 

– Alek, jeszcze raz się, do cholery, odezwiesz, a zaraz to ty będziesz mieć złamaną rękę. 

Blondynka miała widocznie już dość nadopiekuńczości dryblasa. Maciej był przekochany, kochał ją nad życie i zrobiłby dla niej wszystko, ale nie znał w tym umiaru. Basia zawsze była osobą, która potrafiła o siebie zadbać. Nigdy nie przeszkadzała jej opiekuńczość chłopaka, to jeden z jego atutów. Jednak czasami go to zaślepiało i wiele niepotrzebnie wyolbrzymiał. A to potrafiło zdenerwować nawet Sapińską, oazę spokoju i równowagi. 

– Proszę, zaparz Anastazji herbaty. – poprosiła, a Dawidowski od razu poszedł spełnić jej prośbę. Chwilę podążała za nim wzrokiem i czekała aż wyjdzie, po czym przeniosła na mnie wzrok. – Nie powiedziałam mu wszystkiego. Nie chciałam, żeby mu coś strzeliło do głowy, a wiem, że właśnie tak by było. – przełknęłam ciężko silne. Nie zapowiadało się dobrze. – Gdy tylko weszli, od razu czuć było alkohol. Obydwoje dobrze zbudowani Aryjczycy, jeden nieco starszy. – przymknęła oczy, chciała jak najdokładniej zobrazować scenę. – Ten starszy wszedł za ladę, nie miałam się jak bronić, bo zagrodził mi drogę. Próbowałam myśleć, co zrobić, ale nie potrafiłam. W końcu brakło mi przestrzeni, uderzyłam plecami o ścianę, a on był parę centymetrów ode mnie. Kiedy złapał mnie za nogę, krzyknęłam. Właśnie wtedy bez skrupułów uderzył mnie w twarz i całkiem niewzruszony, bez nawet mrugnięcia okiem zaczął całować mnie po szyi, wciąż trzymając moją nogę wysoko. – przerwała. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz, więc mocniej ścisnęłam jej rękę. Chciałam, żeby wiedziała, że jestem przy niej. – Patrzyłam w stronę tego drugiego z oczami pełnymi łez, przerażeniem i obrzydzeniem i spuchniętą twarzą. A w jego twarzy widziałam wręcz wściekłe... 

– ...Podniecenie? – przerażona patrzyłam na nią, ale jej wzrok był wlepiony w ścianę za mną. 

– Pożądanie. – pokręciła głową. – Wiedziałam, że jeszcze chwila a dołączy do tego. Że oboje chcą to zrobić, że tylko na to czekają.

– Basia, tak bardzo...

– Kiedy się poruszył i wiedziałam, że ma zamiar do nas podejść, coś we mnie wreszcie ruszyło. – westchnęła. – Zaczęłam kopać, rwać się jak dzikie zwierzę. I krzyczeć, przeraźliwie, nawet nie wiem jakie słowa, byle co byle jak najgłośniej. Zdenerwowali się, ten pierwszy, kiedy go odepchnęłam i kopnęłam, pchnął mnie na ladę. Już się nie broniłam, tylko pozwoliłam swojemu ciału spać za nią, bo bałam się, co by było, gdybym została na blacie. Właśnie wtedy potłukłam rękę, spadłam na nią. – odetchnęłam trochę, wiedząc, że nie wykorzystali jej. – Wybiegałam z piekarni i wpadłam na mężczyznę, który chyba wyczytał wszystko z mojej twarzy. Pobiegł ze mną za róg jakiejś kamienicy i tam czekaliśmy. W końcu oboje wyszli. Poprosiłam go, czy może popilnować piekarni. Poszłam po panią Leone, kazała mi zostać u was, poszła zamknąć piekarnię i wróciła do mnie. Zajęła się mną, a potem zaalarmowała Maćka. 

– Basiu, tak dobrze, że nic ci nie zrobili. – podniosłam się i mocno ją przytuliłam. 

Blondynka pokiwała głową. Myślami była kompletnie gdzieś indziej. Siedziała w labiryncie pełnym własnych obaw i nie potrafiła znaleźć wyjścia. Zadawała sobie milion pytać. A co by było, gdyby nie uciekła? Co by było, gdyby nikt jej nie pomógł? Co by było, gdyby wyszła wcześniej z piekarni? 

Niestety nie miała szans dowiedzieć się, co by było gdyby. Tamto było już przeszłością, a teraz musiała się zmierzyć z przykrymi konsekwencjami. Musiała pokonać własne lęki. Musiała pokonać samą siebie. 

– Baśka, ja wiem, z czym się borykasz. – westchnęłam. – I wiem, że zastanawiasz się, czy teraz już zawsze będziesz się bać. Bo wiem, że się boisz. – spojrzała mi prosto w oczy. Pod jej powiekami zaczęły wzbierać łzy. – I niestety odpowiedź brzmi tak. – łzy spłynęły jej po policzkach. Była rozbita. – Ten strach pozostanie z tobą na zawsze. Będzie mniejszy, nasilenie stopniowo zmaleje. Ale już zawsze będziesz odczuwać strach, idąc samotnie nocną ulicą. Zawsze będziesz mieć nadzieję, że ktoś cię odprowadzi. Będziesz czuć się niepewnie, kiedy jakiś nieznajomy mężczyzna znajdzie się zbyt blisko ciebie. Tego nie da się pozbyć. 

– Anastazja... 

Sapińska nie zdawała sobie sprawy ze strachów Anki. Nigdy nie mówiła o tym głośno. O takich rzeczach w ogóle się nie rozmawiało. Słyszała o gwałtach, które spotykały młode, ale też starsze kobiety. I bała się ich, każda się boi. Ale nie wiedziała, że Zawadzka mogła przeżyć coś podobnego do niej, nie wiedziała, jak bardzo zmienia to wnętrze człowieka, jego myślenie. Skoro do niczego nie doszło, a ich umysł tak się zmienił, to co z kobietami, które to przeżyły? 

– Jesteśmy silne, Basia. – uśmiechnęłam się pokrzepiająco. – My, kobiety. Nie możemy dać sobą pomiatać. Jesteśmy wielkie. Poradzisz sobie z tym, a ja ci pomogę, jeśli tylko będziesz mnie potrzebować. 

– Dziękuję ci, Anastazja. – objęła mnie mocno, a ja odetchnęłam z ulgą. – Naprawdę bardzo ci dziękuję. 

*** 

– No odbierz! – warknęłam wściekła. Miałam ochotę rzucić słuchawką o ścianę. 

Tadeusz siedział w swoim pokoju, obrażony na cały świat, nawet nie wiem dlaczego. Mama zniknęła, nie zostawiając mi żadnej informacji, bo zapewne podała ją synowi, więc nie wiedziałam nic. 

Nadal nie miałam pojęcia, co zaszło między nim a Anielą. Nie miałam czasu się tym zająć, bo sytuacja z Basią była ważniejsza. Poza tym z doświadczenia twierdzę, że nie jest to nic poważnego. 

– Oh, no wreszcie! – rozbrzmiał głos Miller w słuchawce. W tym momencie właśnie leżała na łóżku, zajadając winogrona i kręcąc na palcu kabel od telefonu. – Jednak zdecydowałeś się zadzwonić. Już śmiałam w to wątpić. 

– Aniela, tu Anastazja. – mruknęłam, przecierając twarz dłonią. Już nawet odsunęłam słuchawkę od ucha, gotowa na to, co zaraz się wydarzy. 

– Anka?! – krzyknęła, podnosząc się na nogi. Winogrono rozsypało się po podłodze, przez co zaklęła pod nosem. – Oczywiście! Czego ja się mogłam spodziewać? Powiedz temu głupiemu, kłamliwemu, tchórzliwemu- 

– Nie wiem, o co poszło, ale mam zamiar się dowiedzieć. – przerwałam jej. Bałam się usłyszeć więcej. – Mogę przyjść? 

– A przychodź. – machnęła ręką, choć wiedziała, że przyjaciółka nie może tego zobaczyć. – Nigdy nie możemy załatwić nic na spokojnie. Zawsze musimy mieć jakiegoś pośrednika. Tak jakby nie dało się.... 

Aniela dalej się produkowała, ale ja odłożyłam słuchawkę. Zamknęłam oczy i rozmasowałam skronie palcami. Już czułam nadciągający ból głowy. 

Popatrzyłam na drzwi pokoju Tadeusza. Podeszłam do nich i otworzyłam je bez zbędnych ceregieli. Siedzący przy biurku Tadek podskoczył z zaskoczenia. 

– Mama już mi przekazała, że bawisz się w detektywa. – prychnął obrażony. – Więc chciałbym ci od razu powiedzieć, że nie masz co na mnie liczyć. Nie musisz o wszystkim wiedzieć. To wewnętrzna sprawa. 

– Taka wewnętrzna, że mama kazała mi się tym zająć, bo sami nie dacie rady. – uśmiechnęłam się niemiło. – I nie muszę nic wiedzieć od ciebie. Aniela mi wszystko powie, właśnie do niej idę. 

– Jesteś żałosna! – zawołał, kiedy wyszłam z pokoju, specjalnie zostawiając mu otwarte drzwi. 

– A ty jesteś, cytując klasyka, głupim, zakłamanym, tchórzliwym- – zatrzasnął drzwi, a ja się zaśmiałam. Kto tu był żałosny? 

Ta dwójka już od dawna nie zachowywała się w taki sposób. Czułam się trochę tak, jakbyśmy cofnęli się o Parę lat do tyłu. Tak, zdecydowanie wtedy tak się zachowywali. Ale teraz? Współczuję mamie, jeśli postrzegała nas wtedy tak jak ja ich w tej chwili. Na jej miejscu chyba bym się wyprowadziła. 

Zawołałam, że wychodzę i opuściłam mieszkanie. Potem kolejny raz już dzisiaj szłam chodnikiem w kierunku kolejnej kamienicy. Chyba moim zadaniem na dziś było odwiedzenie wszystkich przyjaciół. Może do policyjnej zdążę się wyrobić. 

Nela jak zawsze ociągała się z otworzeniem drzwi. Wyszła do mnie owinięta w peniuar i z wałkami na włosach. Spojrzałam na nią trochę bardzo zdziwiona, ale nie odezwałam się słowem na ten temat. Poszłam za nią do jej pokoju, wskazała mi ręką łóżko, na którym usiadłam, a sama zajęła miejsce na krześle przy biurku. Założyła nogę na nogę, a do ręki wzięła miseczkę z winogronem. Patrzyła na mnie w milczeniu, wkładając do ust kolejne grona, jakby wyczekując, aż zacznę. A to przecież ona miała opowiadać. 

– Winogronka? – uśmiechnęła się, wyciągając do mnie miseczkę. – To to, które mi wypadło, gdy rozmawiałyśmy. Pozbierałam. 

– Gratuluję, że nie wyrzuciłaś. – zakpiłam, a ona przewróciła oczami. 

– Nie marnuje jedzenia. – wbiłam w nią zmęczony wzrok. – Już nie marnuje. Czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają. – wzruszyła ramionami i nagle odstawiła owoc jak najdalej od siebie. – Z resztą, o czym my w ogóle rozmawiamy? Do rzeczy! 

– Aniela, co to za cyrk? – prychnęłam, rozkładając ręce i rozglądając się. – Czy któreś z was może mi wreszcie łaskawie powiedzieć, o co tu chodzi? 

– Chcesz wiedzieć, o co chodzi? – zakpiła. – Ja ci powiem! Skoro twój kochany braciszek nie potrafił się do tego zabrać. Naburmuszone dziecko, maminsynek, wiecznie niezdecydowa- 

– Aniela! – rzuciłam w nią poduszką, na co od razu zamilkła. 

Zabrała ją z twarzy, po czym poprawiła wałki, które najpewniej zostały trafione, a potem spojrzała na mnie z mordem i chęcią zemsty w oczach, ale powstrzymała się ostatkiem sił od oddania mi. Odetchnęła lekko i zaczęła mówić. 

– Ojciec wyjechał, mieszkanie jest puste. Nie będzie go parę dni. – kiwnęłam ze zrozumieniem głową. – Zaprosiłam Tadeusza na kolację. Nie chcę spędzać wieczorów sama, kolacje z ojcem są dla mnie ważne. Poza tym niedługo moje urodziny chciałabym je w ten sposób świętować. Z nim. Chciałam, żeby było miło. I naprawdę chciałam się postarać! Od paru nocy planuję, co ugotować. Sama! 

Widziałam w jej twarzy rozbrajającą szczerość. Aniela była naprawdę osobą pełną emocji, ciepła i była naprawdę dobra, tylko trzeba się było do tego dokopać. Sam fakt, że chciała sama przygotować kolację, kiedy doskonale wiem, że nienawidzi i nie potrafi gotować, świadczył o tym, jak bardzo jej zależało i jak bardzo potrafiła się poświęcić. 

– A Zośka? 

– Ah, Zosieńka oczywiście nie mógł odpowiedzieć jednoznacznie. – uśmiechnęła się kwaśno. – Przyszłam do was rano, żeby go zaprosić. Widziałam, że od razu coś mu nie pasowało. Powiedział mi, że nie powinniśmy robić takich schadzek. – spojrzałam na nią wymownie, a ona wzruszyła ramionami. Doskonale każdy wiedział, co kryło się pod słowem „schadzka”. – On nie rozumie i co więcej, nie chce mi uwierzyć, że naprawdę chcę zrobić prawdziwą kolację i po prostu spędzić z nim czas. I zrobił mi o to awanturę! Że nie powinnam wykorzystywać wolnego czasu na takie coś, że powinniśmy się ograniczać, że czasem jest mu wstyd za siebie, że oboje jesteśmy na złej drodze. – wyciągnęła papierosy i odpaliła jednego. – A później się obraził, jak powiedziałam, że mam go w dupie i sama zjem sobie kolację, a może nawet zaproszę kogoś innego, z kim spędzę czas milej niż z nim. 

– I siedzi taki obrażony w pokoju odkąd wróciłam do mieszkania. – westchnęłam, przecierając ręką twarz ze zmęczenia. – Naprawdę, co ja mam wam na to poradzić? 

– Ja nie wiem, już mnie to nie obchodzi! – zawołała oburzona. – Mam tego po dziurki w nosie. Tadek zachowuje się jak dziecko. 

– Myślę, że ja tutaj nic nie zdziałam. – oznajmiam po chwili namysłu. – Musisz przyjść i porozmawiać z nim jeszcze raz, ale na spokojnie. I dokładnie, ty musisz przyjść, bo on nie ruszy się z pokoju. 

– Sam stworzył problem, a to ja mam go przepraszać? – zakpiła, ale ja nie żartowałam. – Anastazja, ty słyszysz, co ty w ogóle mówisz? To tak jakbyś przepraszała Janka za to, że cię zdradził! 

Szybko zakryła usta dłonią i wytrzeszczyła oczy. W pokoju nastąpiła cisza. Przymknęłam na chwilę powieki, odetchnęłam parę razy, po czym uśmiechnęłam się ciepło. Były tu pewne priorytety i miałam tu pracę do wykonania. 

– Nic się nie stało.

Kiwnęłam głową, ale Aniela czuła się teraz najgorzej na świecie. Czuła się brudna, czuła jakby dokonała ostatecznego bluźnierstwa, jakby popełniła najgorszy grzech ze wszystkich grzechów. 

– Anka, naprawdę nie chciałam. Bardzo, bardzo przepraszam. – cały gniew na Tadka gdzieś z niej wyparował. – Wiesz, że nie to miałam na myśli. 

– Wiem. – odparłam szybko, wbijając wzrok w podłogę. Nie miałam odwagi spojrzeć jej w oczy. – Pójdź ze mną do domu i po prostu z nim porozmawiaj, Aniela. Proszę cię. 

– Dobrze, dobrze, tak zrobię. – kiwnęła głową parę razy. – Mam nadzieję, że załatwimy to szybko, bo w życiu nie zdążę przygotować tej kolacji!

***

Leżałam na kanapie, zakrywając twarz dłońmi i z całej siły powstrzymując jęk zmęczenia. Maciej Dawidowski siedział na podłodze i opierał się o kanapę tuż obok mnie, w dłoni trzymał talerzyk i właśnie pałaszował babkę. Z uśmiechem na ustach i z pełnym zaangażowaniem słuchał sprzeczki Tadeusza Zawadzkiego i Anieli Miller. Ja nie podzielam jego entuzjazmu. 

– Czasami się zastanawiam, skąd oni biorą na to siłę? – prychnęłam. 

– Nie wiem, ale ważne, że nie muszę chodzić do kina, żeby obejrzeć porządny kabaret. – ciężko się było z nim nie zgodzić. Czasami się zastanawiałam czy ich związek bardziej przypomina mi komedię, czy dramat. 

– Tadeusz, ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego podchodzisz do tego tak oficjalnie. – westchnęła blondynka, wyraźnie zmęczona. 

– Przyznaj się, że twój ojciec nic nie wie o tej kolacji. Że miałaś dbać o mieszkanie i go pilnować. – założył ręce na klatkę piersiową i wyczekiwał odpowiedzi, a dziewczyna uciekła wzrokiem. – Przyznaj się, że nie pozwolił ci nikogo zapraszać do domu. 

– Oh, naprawdę chcesz to słyszeć? – wyrzuciła ręce w powietrze. – Tak! Tak, zakazał mi zapraszać kogokolwiek! Ale, Tadek, on przecież doskonale wie, że ty czy Anka na pewno mnie odwiedzicie. Nie rób problemu tam, gdzie go nie ma. – podeszła do niego i złapała go za rękę. Rozmowa wyraźnie zwalniała tempa, co wywołało niezadowolenie Alka. – Chcę zjeść z tobą kolację. Spędzić z tobą urodziny. Chcę po prostu spędzić z tobą czas, Tadeusz. 

Zośka próbował wciąż udawać poważnego dyplomatę, uciekł wzrokiem, patrzył to w sufit, to w podłogę. Ale Aniela znała go bardzo dobrze i powoli przysuwała się coraz to bliżej, aż w końcu go objęła, i nie mógł już pozostać obojętnym. Przewrócił oczami i uśmiechnął się pod nosem, przytulając ją. 

– Liczyłem na więcej akcji. – mruknął dryblas, a ja zdzieliłam go w tył głowy, na co zaśmiał się głośno. 

– Przyjdziesz gdzieś o siedemnastej, proszę? – Miller udawała, że nie słyszy mnie i Maćka. – Muszę się przygotować, nie wiem, czy zdążę wcześniej. 

– Lepiej przygotuj kolację, a nie siebie. – zakpił, a ona spojrzała na niego jak na idiotę. 

– Zabierz sobie ubrania na przebranie, zostaniesz na noc. – oznajmiła, zbierając płaszcz i torebkę. 

– Aniela... – westchnął. – Nie powinienem. Wiesz, jak się kończą nasze kolacje... 

Razem z Maćkiem wytrzeszczyłam oczy. Zdecydowanie poczuliśmy się teraz bardzo niekomfortowo w tym pomieszczeniu, ale żadne z nas nie miało teraz odwagi się poruszyć choćby o centymetr. Dawidowski popatrzył na mnie, a ja na niego – oboje tak samo purpurowi. Zastanawialiśmy się, czy to aby na pewno dobrze, że zapomnieli, że tu jesteśmy. 

– Ani słowa, Tadek. – prychnęła. – To tak jakbyś mi powiedział, że nie chcesz iść na akcje, bo wiesz, że dasz w kość Szkopom. Irracjonalne! – podeszła do niego szybko i położyła mu dłoń na policzku. – Mógłbyś się bardziej wysilić na wymówkę. Jak na razie wymieniłeś pozytywy. – zaśmiała się, a Tadeusz zrobił się czerwony na twarzy. – Czekam, Zosieńko. – pocałowała go na tyle szybko, że nie zdążył nawet tego odwzajemnić. – Dokończymy wieczorem. – mrugnęła i zaraz jej nie było. 

Tadeusz jeszcze chwilę stał i wpatrywał się w zamknięte drzwi, za którymi zniknęła Miller. A potem odwrócił się i podskoczył przestraszony na nasz widok. Widząc nasze skamieniałe twarze, poczerwieniał po same cebulki włosów. Chyba jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie wiedziałam, żeby był czymś aż tak zawstydzony. 

– Cóż, może... Może zapomnijmy o tym? – wybąkał, wyłamując sobie palce. 

– Będę ci to wypominał w najgorszych chwilach. – wycedził Alek, z miną pełną satysfakcji. – Dokładnie tak samo, jak ty i Janek robicie to mi. 

Zmieszał się cały jeszcze bardziej, a ja napawałam się tym jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Wreszcie to nie ja czułam się głupio! Miałam ochotę spojrzeć na Maćka i wspólnie z nim przeżywać naszą satysfakcję, ale on właśnie miał swój moment górowania nad Zośką i chciał go przeciągnąć jak najdłużej. Niestety Tadek się nie dał i mimo ciągłego zawstydzenia, z całych sił próbował przywołać na twarz swój zwyczajowy spokojny wyraz. 

– Nie było cię, więc pewnie nie wiesz, że jutro jak zazwyczaj 11 listopada spotykamy się tutaj. – oznajmił. – Orsza powiedział, że mamy odgórny rozkaz nieorganizowania jutro żadnych akcji. – wzruszył ramionami, chyba nie do końca zadowolony z tego faktu. Chciał działać, a nie siedzieć. Jak miał świętować tak ważny dzień, jeśli nie mógł go uświęcić tak, jak należy? – Chyba muszę zacząć się szykować. – westchnął, patrząc na zegarek. 

– Muszę iść do Heńka, obiecałam, że się z nim zobaczę. – mruknęłam. Kolejna osoba z listy, którą dziś odwiedzałam. – Poczekam na ciebie, to wyjdziemy wszyscy razem. 

– Wrócisz dziś jeszcze do domu? – zakpił. 

– A ty? – prychnęłam, zakładając ręce na piersi. 

Maciej Dawidowski wybuchnął śmiechem, a Zawadzki ponownie poczerwieniał, po czym uciekł do swojego pokoju. Zdążyliśmy z przyjacielem rozegrać dobre sześć rund „kamień, papier, nożyce” zanim Tadzik wyszedł z pokoju i przeniósł się do łazienki. Oboje z Aleksym mieliśmy już dość i co jakiś czas ciężko wzdychaliśmy, żeby to podkreślić. W końcu zaczęliśmy gadać jakieś głupoty. 

– Gdybyś był kolorem, to jakim byś był? – zapytałam, zwisając głową w dół z kanapy. 

– Zielonym. – mruknął, po chwili zastanowienia. – Albo żółtym lub pomarańczowym, takim ciepłym. – A gdybyś miała kota, jakbyś go nazwała? 

– Zależy jakiej maści. – wzruszyłam ramionami. – Marzy mi się brązowy kot. Nazwałbym go Cynamon i mówiła go niego Cymek. 

– Chcesz nazwać kota Cynamon, a śmiałaś się z Jerzego Dzióbka? – odwrócił się i spojrzał na mnie z pogardą. – Chryste, Anka, jaką ty jesteś hipokrytką! 

Spojrzałam na niego jak na idiotę i walnęłam go poduszką prosto w twarz. Popatrzył na mnie dokładnie tym samym wzrokiem co jak na niego, tylko ze sto razy większym natężeniem, a potem podniósł się z ziemi. Wytrzeszczyłam oczy i przełknęłam ciężko ślinę. Przegrałam. 

– TADEUSZ!!! – krzyknęłam, kiedy Maciek zaczął okładać mnie poduszką. 

Ledwo mogłam oddychać, a co dopiero wymówić więcej słów. Starałam się zakrywać twarz dłońmi, ale chcąc zadać mi więcej cierpienia, zabrał mi ręce i na dodatek zaczął mnie łaskotać. Wtedy wiedziałam, że mój koniec nadejdzie znacznie szybciej, niż myślałam. 

– BŁAGAM! – zawyłam boleśnie, czując, jak łzy śmiechu płyną mi po policzkach. Brzuch bolał mnie niemiłosiernie, tak, że w sumie nie byłam do końca pewna czy te łzy były ze śmiechu, czy z bólu.

Tadeusz wystawił głowę, na której znajdowała się właśnie masa brylantyny i puknął się w czoło, pokazując mi tym samym jak mało dla niego znaczę i że może mnie torturować, kto popadnie, a on nie zareaguje. 

– Maciek dość, nie mogę oddychać! 

Alek odetchnął ciężko i rzucił poduszkę na bok. Zdyszany sięgnął po szklankę wody, a ja próbowałam wytrzeć morze łez, które było na mojej twarzy. Oboje byliśmy tak rozczochrani, jakbyśmy dopiero co wstali po naprawdę udanym sylwestrze. 

– Może się nauczysz, że starszym się nie podskakuje. – prychnął, próbując poprawić włosy. 

– Jeszcze będziesz coś ode mnie chciał, zobaczysz. – pogroziłam mu palcem. – A wtedy wypomnę ci to jak się nade mną znęcałeś. Wszystkie te razy! 

To był dzień jak co dzień w życiu tej małej zgrai. Chłopcy mieli coś około dwunastu lat. Anka wracała właśnie z nimi późnym wakacyjnym wieczorem z boiska, na którym chłopcy grali z kolegami od dobrych paru godzin. 

Zdecydowanie nie mieli zamiaru jej ze sobą zabierać. Wkręciła się w to wszystko szantażem. Tadeusz ostatnio czymś podpadł mamie i rodzice trochę bardziej mieli go na uwadze niż zazwyczaj. Więc kiedy Zośka kategorycznie odmówił Anastazji zabrania na mecz, z uśmiechem na twarzy oświadczyła mu, że ona dobrze wie o dwójce z matematyki, o której to rodzicie mają się nie dowiedzieć. 

Jakież było zdziwienie pani Leonki i pana Józefa, kiedy młody Zawadzki z radosnym uśmiechem, trzymając siostrę za rękę, oznajmił im, że zabiera ją ze sobą na boisko, bo nie chce, żeby siedziała cały dzień sama w domu. Nic nie podejrzewali, zwłaszcza że Anastazja naprawdę wydawała się szczęśliwa faktem, że tam idzie. Cóż, po drugiej stronie drzwi okazało się, że Zośka nie podziela tego entuzjazmu. 

Chłopaki w sumie mieli ją w nosie i nie bardzo zwracali na nią uwagę. W końcu przyszli grać. Anka za to miała chwilę spokoju, odpoczynku na świeżym powietrzu i do tego mogła się ponaśmiewać ze świętej trójcy, która kompletnie nie potrafi grać! 

Chyba nikt nie spodziewał się, że gra zajmie tyle godzin. Na zewnątrz było ciemno, w większości kamienic świeciły się tylko pojedyncze światła. Anka z całych sił dziękowała Bogu za to, że na ich ulicy znajduje się dużo latarni i będzie tam widno. Bo niestety właśnie wkraczali w odcinek, który nie ma w sobie nic specjalnego za dnia, ale teraz stanowił jedną wielką ciemność. 

– Tadeusz... – szepnęła po cichu, żeby Janek i Maciek, którzy szli za nimi jej nie usłyszeli. – Podasz mi rękę? Wiesz, że boję się ciemności... 

Wyciągnęła rękę, ale spotkała się z powietrzem. Zatrzymała się w miejscu, a jej ciało przeszył dreszcz. Była sama. Panowała idealna cisza. 

Nie wiedziała gdzie patrzeć, bo wszędzie, gdzie by nie spojrzała mogła natrafić wyłącznie na ciemność. Nawet księżyc nie mógł jej pomoc, bo jak na złość ukrył się za chmurami. 

Zagotowało się w niej, była zła, że ci idioci postanowili sobie z niej zakpić i nie mówiąc jej nic, po prostu uciekli. Owszem, zaszantażowała ich, ale czy w jakikolwiek sposób im przeszkadzała? Siedziała cicho i tylko oglądała, tak jakby jej nie było. I mimo tego zdenerwowania, zaczął ją boleć brzuch ze strachu. Ciężko przełykała ślinę, trzymała się za ramiona i próbowała patrzeć wyłącznie przed siebie. 

Miała właśnie wejść w zakręt, ale usłyszała jakieś stuknięcie. Obróciła głowę i wtedy wypadł na nią Maciej Aleksy Dawidowski, a z drugiej strony Janek Bytnar. A ona zaczęła krzyczeć. Wrzeszczeć. Zdzierać gardło. 

Zawadzki był pewien, że ten krzyk słyszało co najmniej 3/4 Warszawy, a obudziła nim z pewnością połowę mieszkańców. Nie spodziewał się, że skończy się to tak tragicznie. Wiedział, że pomysł nie jest zbyt inteligentny, ale nie myślał, że zajdzie tak daleko. 

Anastazja krzyczałaby dalej, gdyby zdesperowany i przerażony Alek nie zakrył jej ust. Anka strasznie płakała i rzucała się, gdyby tylko mogła rozszarpałaby dryblasa. Serce biło jej tak szybko i tak głośno, że Tadek doskonale je słyszał. 

Na ich nieszczęście byli zbyt blisko kamienicy Zawadzkich. Matczyny instynkt pani Leony zadziałał doskonale i po chwili przybiegła w halce okrytej peniuarem. Brunetka siedziała skulona na ziemi i dalej płakała, a Maciek, Janek i Tadek czekali jak na skazanie. Nie wiedzieli nawet, gdzie mają patrzeć. Pech chciał, że zaraz pojawił się też pan Józef. Szczęście w nieszczęściu było takie, że państwo Zawadzcy byli dobrze wychowani i nie nakrzyczeli na nich na ulicy. Pan Józef kazał im po prostu wracać do domu, a Tadka złapał za ramię i nie odzywał się przez całą drogę do mieszkania. Anastazja szła z mamą, trzymając ją mocno za rękę. 

Tadek był zły, bo wiedział, że mimo iż pomysł nie był jego oberwie mu się zapewne najdotkliwiej, a przynajmniej najbardziej go to dotknie psychicznie. Widział zawód w oczach ojca, jego kamienny wyraz twarzy i było mu zwyczajnie wstyd. Ojciec nie musiał się nawet odzywać, Tadeusz doskonale wiedział, co chciał mu powiedzieć. Miał chronić młodszą siostrę, miał jej pomagać, miał o nią dbać i uważać na nią. A on pozwolił na takie coś, do tego w tym uczestniczył. Powinien wziąć pod uwagę, że „atak” na oczko w głowie ojca jest z góry skazany na klęskę. 

Anastazja nie odzywała się do Tadka przez najbliższy tydzień. Na Maćka nie mogła nawet patrzeć, jego i Janka omijała szerokim łukiem przez dobry miesiąc. Nie mogła spać w nocy przez dłuższy czas, a przez następny rok nie wychodziła z domu, gdy zapadała ciemność. Jej lęk stał się traumą, której nie potrafiła przezwyciężyć. 

Maćkowi i Jankowi wybryk nie uszedł płazem. Anka nigdy się nie dowiedziała, jaka kara spotkała Janka, bo nie bardzo ją to interesowało, ale za to wiedziała, co działo się u Alka. 

Rodzice chłopców zostali poinformowani o wszystkim już kolejnego dnia. Mama Janka nawet słyszała ten krzyk Anki. Obydwoje byli przerażeni konsekwencjami. Maciek nigdy nie dostał takiego lania jak wtedy. Nie mógł siedzieć przez następne dwa dni, a ojcowski pasek śnił mu się po nocach. Obiecał sobie już nigdy nie straszyć Anastazji Zawadzkiej. 

– Przysięgam, do dziś jak o tym myślę, czuję jak boli mnie dupa. – Maciek skrzywił się, a ja prychnęłam. Sam był sobie winien. – Pamiętam jak któregoś dnia ojciec pożyczył mi ten pasek, bo miałem za duże spodnie. Jak tylko dał mi go do ręki, czułem się tak jakby wypalał mi skórę. Chyba nigdy nie byłem tak szczęśliwy, jak wtedy, gdy parę godzin później wróciłem ze spadającymi spodniami, ale bez paska. To był ulubiony pasek ojca, więc mi się oberwało, ale przynajmniej pozbyłem się demona z dzieciństwa. 

– No widzisz? Ja swoich nie mogłam się tak o, pozbyć. – uśmiechnęłam się kwaśno, a Maciek dał mi kuksańca w żebra. 

– Było, minęło. Wszyscy pożałowaliśmy. – wzruszył ramionami. – Zośka, długo się jeszcze będziesz stroił? 

– Anka, do cholery jasnej, pomożesz mi zawiązać ten krawat? – zdesperowany Tadek prawie wybiegł z łazienki. Widać było, że wszystko już mu leci z rąk, zaczyna się denerwować tym, że ma coraz mniej czasu. 

Maciek odwrócił się plecami, żeby Zawadzki nie wiedział, jak się śmieje, bo tylko bardziej by go to zdenerwowało. Ja westchnęłam i podeszłam do niego, żeby mu pomóc. Minę miał nietęgą, jakby wcale nie szedł na randkę a na cięcie. 

– Mógłbyś chociaż udawać, że się cieszysz. – zaśmiałam się, a on przewrócił oczami. 

– Nie lubię takich oficjalnych spotkań. – mruknął. – Czuję się raźniej, gdy spotykamy się tak po prostu, bez całej tej presji i sztuczności. 

– Pana Stanisława nie będzie, nie masz czym się stresować, ani nie musisz się prezentować jak najlepiej. To tylko Aniela. 

– Nie mam jeszcze dla niej prezentu, a mówiła, że ta kolacja ma być trochę w ramach urodzin. – wyrzucił z siebie. – Nie myślałem, że wymyśli coś takiego. Myślisz, że będzie zła? 

– Boże, Tadek, mówisz tak, jakby Aniela miała z tobą zerwać tylko dlatego, że nie kupiłeś jej prezentu na urodziny! – oburzyłam się. 

– Zośka, myślę, że Aniela prędzej by się wkurzyła, gdybyś jej go kupił. – prychnął Alek. – Dla niej najważniejszy jesteś ty i to, że będziesz z nią, a nie to, co jej dasz. 

– Odpręż się wreszcie trochę, bo będzie tam tak drętwo, że w końcu cię wyprosi. – zakpiłam, klepiąc go po ramionach. 

– Anastazja, pognieciesz mi koszulę! – zawołał i uciekł ponownie do łazienki. 

Dopiero dobre dwadzieścia minut później udało nam się wyjść z mieszkania. Gdy szliśmy, najpierw szła chmura perfum Tadka, dopiero potem szedł on. Razem z Maćkiem próbowaliśmy jakoś dyskretnie łapać świeże powietrze, ale zapach był zbyt silny i wżerał się w nasze płuca. Włosy miał tak mocno ułożone, że wiatr nie zdołał ruszyć nawet jednego kosmyka. 

Zmierzaliśmy właśnie w stronę najbliższej kwiaciarni. Tadeusz modlił się o to, żeby była otwarta i żeby był tam chociaż minimalny wybór. Nie chciał iść z pustymi rękami, kwiaty stanowiły dla niego podstawę. Maciek też coś mruczał pod nosem, że może jak będzie coś ładnego to weźmie Basi, żeby trochę umilić jej te ponure ostatnio dni. Takie małe gesty zawsze ją bardzo cieszyły.

– Ciekawe, jakie kwiaty chcesz kupić w listopadzie. – prychnęłam, gdy stanęliśmy przed drzwiami kwiaciarni, a Tadek trzymał już rękę na klamce. 

– Jak to jakie? – zakpił, wzruszając ramionami. – Chryzantemy! 

Tadek uśmiechnął się szeroko, a ja zasłoniłam usta, żeby nie wybuchnąć. Ukradkiem spoglądałam na Maćka, który przewrócił oczami i udawał obrażonego, ale sam nie mógł powstrzymać uśmiechu, który cisnął mu się na usta i potem tylko uśmiechał się pod nosem. 

– Właśnie to miałem na myśli, mówiąc, że cały czas mi coś wypominacie. – westchnął, a Tadek zniknął za drzwiami. 

Próbując dojrzeć Zośkę za witryną sklepową, żeby podejrzeć, co wybiera, oboje zagłębiliśmy się w starym wspomnieniu. 

– Wy się kompletnie nie znacie na dziewczynach! – oburzył się Maciej Dawidowski, chaotycznie gestykulując. 

Razem z Tadkiem i Jankiem wracali ze szkoły. Był maj, na zewnątrz pachniało piękną wiosną, panowała wszechobecna radość, bo taka pogoda sama wywoływała szczęście. Jakoś temat ich rozmowy zszedł na temat dziewczyn i również z dziwnych powodów Alek miał najwięcej do gadania. Oboje więc kiwali głowami i uważnie słuchali przyjaciela. 

– O, kwiaciarnia! – zawołał zatrzymując się w miejscu i złapał przyjaciół za ramiona, bo zamiast również się zatrzymać, szli dalej. – Idealnie! To znak od niebios! 

– To teraz zostaje ci tylko rzucić monetą, żeby niebiosa podpowiedziały ci też, dla której twojej lubej ten bukiet. – zakpił Janeczek. – Nie wiem, czy jedna moneta ci wystarczy. 

– Martw się o siebie, Rudy. – mruknął, patrząc na niego złowrogo. 

– Szoruj do tej kwiaciarni, nie mamy czasu. – westchnął Zośka. – Wiesz w ogóle, jakie kwiaty kupić? 

– No ba! Co ty, Tadek, jaja sobie ze mnie robisz? – oburzył się. – Pewnie, że chryzantemy! Cały czas słyszę, jak kobiety powtarzają, że są piękne. Moja mama też powtarza, że to jedne z jej ulubionych. 

– Alek, jesteś pewien, że - – Tadek zmarszczył brwi, ale dryblas nie pozwolił mu dokończyć. 

– Nie mądruj się. Wchodźcie ze mną, może czegoś się nauczycie od wujka Maćka. – uśmiechnął się i zniknął za drzwiami. 

Pewny siebie chłopak podszedł do lady sklepowej. Stała za nią młoda dziewczyna, miała ciemnie spięte włosy i z uśmiechem przyglądała się młodzieńcowi. 

– Dzień dobry! Czy mógłbym prosić o kwiaty dla ukochanej? – uśmiechnął się, a że uśmiech Dawidowskiego zawsze był zaraźliwy, to dziewczyna od razu go odwzajemniła. 

– Tak, oczywiście. – pokiwała głową. – Jakie sobie pan życzy? 

– Chryzantemy, bardzo proszę. 

Dziewczyna zatrzymała się w połowie kroku i odwróciła do chłopca. Na jej twarzy pojawił się ponury wyraz. 

– Oh, tak mi przykro... – westchnęła. – Nie do wiary. Aż żal serce ściska, jak się pomyśli, że tacy młodzi ludzie odchodzą z tego świata...

Tadeusz i Janek wybuchnęli śmiechem, a Alek zrobił się cały czerwony. Musieli wyjść ze sklepu, bo kwiaciarka zaczęła im się przyglądać coraz bardziej zmieszana. Na zewnątrz trzymali się za brzuchy i płakali ze śmiechu, a chłopak zastanawiał się, czy można być jeszcze bardziej zawstydzonym. 

– Chryzantemy, bo są najładniejsze! – zawołał oburzony, ale dziewczyna rozumiała z tego wszystkiego coraz mniej. – Ah, niech pani da obojętnie jakie! – machnął ręką i ukrył twarz w dłoniach. 

Maciek nie miał zamiaru robić dziś już żadnego pożytku z tych kwiatów, ale nie mógł wyjść z pustymi rekami, po tym, jak zrobił tej dziewczynie takie zamieszanie. Było mu zwyczajnie głupio. Bez słowa znalazła mu pierwszy lepszy mały bukiet, on zapłacił i bez słowa wyszedł z kwiaciarni. Był wściekły jak osa i rzucał spojrzeniem to na jednego, to na drugiego. A oni próbowali powstrzymać śmiechu z całych sił. Aleksy rzucił bukietem w Janka, który na szczęście go złapał i uratował przed zniszczeniem, a potem ruszył przodem. Dopiero parę kroków od kwiaciarni słychać było, jak chłopak na przodzie zaczyna się śmiać. 

*** 

Anastazja kończyła zaplatać warkocza, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Gdy je otworzyła automatycznie przewróciła oczami. Stał w nich Jan Bytnar. Z kwiatami. 

– Serwus, Anka. – uśmiechnął się. – Kwiatki mam. Dla ciebie. – wzruszył ramionami. 

Podał jej bukiet. Załapała go jedną ręką i zaczęła się mu bacznie przyglądać, jakby chciała wyczytać z nich całą historię powstania świata. 

– Żartujesz sobie ze mnie? – prychnęła, zakładając ręce na piersi. – Pies na nie nasikał, czy co? 

Rudy zmieszał się. Początkowy optymizm i dobry nastrój, z jakim tu zawędrował zaczynały ulatywać, a udzielało mu się bojowe nastawienie Zawadzkiej. 

– Nie, chciałem po prostu... – mruknął. – Dziewczyny lubią kwiaty... 

– Rudy, za dziesięć minut ma przyjść po mnie Heniek i idziemy razem do kina. – oznajmiła. – Od przynoszenia mi kwiatów jest właśnie on, mój chłopak. – wyprostowała się i odkaszlnęła. – A teraz gadaj. 

– Boże, no założyliśmy się z chłopakami. Tadek mi powiedział, że nie ma opcji, że kupię ci kwiatki i zaniosę. – prychnął. 

– Wiedziałam. – pokręciła głową. – Przykro mi, ale będziesz mu musiał oświadczyć, że przegrałeś. – wzruszyła ramionami, rzucając w niego kwiatki. 

Bukiet niestety nie był zbyt trwały i kwiaty się rozsypały. Większość leżała u nóg Bytnara, nieszczęsny jeden przewieszony był przez jego ramię. 

– Jesteś najgorszą dziewczyną, jaką znam. – wycedził przez zaciśnięte zęby. 

– Oh, no wreszcie! – zawołała z entuzjazmem. – Wreszcie jesteśmy wobec siebie szczerzy! To chyba pierwszy komplement, jaki kiedykolwiek mi powiedziałeś! – uśmiechnęła się szeroko, a Rudy kipiał nienawiścią. – Niestety, ale ja żadnym cię nie zaszczycę. 

Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Janek miał ochotę otworzyć je i wydrapać jej oczy. Dotarło do niego, że żadne zażegnanie kryzysu, żadne zakopanie toporu wojennego nie ma sensu. Już nie wiedział, czy jakieś dziwne motylki, które czuł od jakiegoś czasu były objawem choroby, ale na pewno nie były objawem sympatii do tej wrednej dziewuchy. Coś musiało go zaślepić. 

A przecież naprawdę przez chwilę jej nie nienawidził. I nawet zależało mu na tym, żeby ona też przestała go nienawidzić. 

Bo przecież żadnego zakładu nie było. 

Tadeusz wyszedł zadowolony ze skromnym bukietem w ręce. Było to zabawne, bo z pozoru mogłoby się wydawać, że Aniela go wyśmieje. Że należy je się ogromny bukiet i tylko z takiego będzie zadowolona, ba! Wyłącznie taki przyjmie. Ale wcale tak nie było. Tadek wiedział, że najbardziej cieszyłaby się z bukietu z polnych kwiatów. Takiego skromnego, ale od serca. Ten też taki był. Sam wybrał do niego każdego pojedynczego kwiatka, słuchając przy tym rad kwiaciarki. Był z niego naprawdę zadowolony. 

W końcu mogliśmy iść. Chciałam już jak najszybciej znaleźć się u Heńka, załatwić to, co trzeba i wracać do Adama, żeby odpocząć od całej tej zawieruchy. 

– Chyba nie musimy cię zaprowadzać, znasz drogę do Millerów? – zaśmiałam się, pół żartem pół serio, bo naprawdę nie chciałam tracić czasu na przechadzkę w całkiem inną stronę. 

– Wyglądasz gorzej, niż jak miałeś kolację z jej ojcem. – zakpił Maciej, a Zośka spojrzał na niego z ukosa. – Jeju, dobra, już się nie odzywam. – mruknął, unosząc ręce w obronnym geście. 

Zatrzymaliśmy się na zakręcie, życzyliśmy mu powodzenia i miłego wieczoru. Wszyscy już się dawno domyśliliśmy, że na noc do domu nie wróci. Dalej szłam sama z Maćkiem, aż w końcu musieliśmy się rozdzielić. Odetchnęłam wtedy z ulgą i szybkim krokiem pognałam w stronę niemieckiej dzielnicy. Mój poziom stresu był o połowę wyższy niż zazwyczaj, bo w ubraniach „cywilnych” mogłam dwa razy bardziej wyróżniać się z tłumu Niemców niż normalnie. Kiedy w końcu udało mi się dotrzeć pod drzwi Wierzbowskich oddychałam ciężko, żeby uspokoić łomoczące ze strachu serce. 

Otworzyła mi mama mojego przyjaciela, jak zawsze witając mnie ciepłym uśmiechem. Miałam już wejść do salonu, ale usłyszałam kobiecy śmiech i automatycznie się cofnęłam. Już wiedziałam, co się święci. Przełknęłam ciężko ślinę i odwróciłam do tyłu, jakbym chciała uciec, ale nawet nie miałam gdzie. Pani Jadzia wyjrzała zza drzwi kuchni i zmarszczyła brwi. 

– Nie bój się, skarbeczku, to tylko Marianka. – uśmiechnęła się do mnie. – Miała już wychodzić, ale ciągle ją coś zatrzymuje! – zaśmiała się i ponownie zniknęła. 

Zamknęłam oczy i westchnęłam zmęczona. Ile jeszcze dzisiaj nadprogramowych spotkań będę musiała odbyć? 

– Dzień dobry! – przywitałam się, wchodząc z uśmiechem do salonu. 

Marianna od razu odwróciła się w moją stronę i aż krzyknęła z radości. Poderwała się z fotela i podbiegła, żeby mnie mocno uściskać. W czasie, kiedy ona próbowała mnie udusić, Heniek patrzył na mnie ogromnymi oczami i próbował mi przekazać tym spojrzeniem tak wiele, że nie byłam pewna, czy dobrze je odczytuje. Zrozumiałam na pewno jedno – dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że Marianny nie powinno już tu być, ale nie ma pojęcia jak się jej pozbyć i musimy coś wymyślić, bo mamy mało czasu. Reszta informacji to były pewnie jakieś błahostki. 

Marianna była ubrana w ładną jasnobeżową koszulę w czarne pionowe paski i w spodnie, co naprawdę bardzo jej pasowało. Czarne pukle opadały jej na ramiona i ładnie wyglądały zastawione z koszulą. 

– Mam nadzieję, że wam nie przeszkadzam... – uśmiechnęłam się, mam nadzieję, że nie krzywo a w miarę ładnie. Heniek wyglądał na bardziej zdesperowanego niż przed chwilą. 

– Nie, nie, ja już miałam wychodzić! – zaśmiała się. – Ale może Heniek nie obrazi się, jeśli będę chciała posiedzieć dłużej, zwłaszcza że go odwiedziłaś! 

– Nie, nie, nie ja tylko przyszłam na chwilę, właściwie to nawet nie konkretnie do Henryka, tylko do pani- – zaczęłam zmyślać jak popadnie, bałam się, że to pójdzie zaraz za daleko, a blondyn jak na złość mi nie pomagał. Czemu to ja muszę kłamać prosto w oczy jego dziewczynie?

– Mania, myślę, że Anastazji się z pewnością śpieszy do jej kochasia. Chyba macie dziś jakąś rocznicę, tak? – Heniek wstał z miejsca i położył dłoń na ramieniu Marianny, a ona położyła swoją dłoń na jego. – Przyznaj się, że przyszłaś do najlepszej fryzjerki, jaką zna Warszawa! – zaśmiał się, a dziewczyna razem z nim. 

– Dobrze, rozumiem. – przewróciła oczami. – W takim razie nie przeszkadzam już dłużej, na pewno masz mało czasu, żeby się zrobić na bóstwo! – uśmiechnęła się do mnie tak szczerze, że aż mnie to zabolało. – Oj, ten chłopak będzie zachwycony! Wszystkiego najlepszego ode mnie, Anastazja! 

– Bardzo dziękuję.

Jeszcze raz mnie przytuliła, pocałowała Heńka na pożegnanie, szybko zajrzała do pani Jadzi i już jej nie było. W powietrzu pozostał tylko zapach jej perfum i atmosfera ciepła, radości i miłości, jaka jej towarzyszyła, jaką zawsze roztaczała wokół siebie. 

– Boże, Heniek, będziemy się żywcem smażyć w piekle. – jęknęłam, zmęczona tym wszystkim i oparłam głowę o jego klatkę piersiową, a on położył rękę na moich plecach. 

– Jakbyśmy się jeszcze nie smażyli. – prychnął. – Nie ukrywam, że gdyby okoliczności były inne, nigdy bym nie pozwolił jej tak szybko stąd wyjść. – nawet nie miałam siły podnosić głowy, żeby mógł zobaczyć, jak przewracam oczami. – Ale nam się śpieszy i jak na złość cały czas coś ją zatrzymywało. Nie byłem w stanie wymyślić nic innego. 

– Dobra, nie mamy czasu do stracenia. – westchnęłam, prostując się. – Potrzebuję czegoś z szafy twojej mamy. U mnie też jak na złość był kocioł i nie miałam jak się pozbyć Tadka i Maćka z domu. Nie mogłam się przebrać. 

– Coś się znajdzie. – ruszył przodem do sypialni swojej mamy, a ja zaraz za nim. 

Chwilę rozglądał się po szafie, nawet nie pozwalając mi zerknąć, żebym sama sobie coś wybrała. W końcu wyjął z niej bordową koszulę z wiązaniem i ołówkową spódnicę. Uśmiechnął się do mnie, dumny ze swojego znaleziska, a ja przewróciłam oczami. My dosłownie szliśmy tylko do parku, nie na kolację do niemieckiej restauracji. 

– Czy twoja mama miałaby ochotę mnie uczesać? – zaśmiałam się. 

– Nawet już nie udaję, że nie słyszałem tego pytania. – westchnął ciężko, po czym wyszedł z pokoju, żeby dać mi czas na przebranie. 

Poprawiałam spódnicę, kiedy pani Jadzia weszła wraz z synem, zaopatrzona już w przeróżne akcesoria. Moja mina chyba nie wyglądała najlepiej, bo usłyszałam parsknięcie Wierzby. 

– Wystarczy najprostsza fryzura, naprawdę. – uśmiechnęłam się łagodnie. – Szkoda czasu, pani Jadwigo. 

Kobietą nawet się nie odezwała, tylko zmarszczyła nos i machnęła lekceważąco ręką. Stłumiłam w sobie męczeński jęk, a Heniek uciekł na korytarz, żeby nie wybuchnąć śmiechem. 

Po następnych dziesięciu minutach miałam już ciasno spięte włosy, ozdobione bogatą spinką. Miałam wrażenie, że włosy są tak ściśnięte, że nawet jeden włosek nie miał odwagi odstawać. Byłam pod wrażeniem. 

Pani Jadzia również była dumna z własnego dzieła i była łaskawa nie zadawać pytań, kiedy po raz któryś już wychodziłam w jej ubraniach gdzieś w towarzystwie Heńka, po to, żeby wrócić za parę godzin i przebrać się z powrotem. Pożegnała nas tylko i życzyła nam bezpiecznej drogi, mimo że nawet nie miała pojęcia, dokąd idziemy. 

– Tadeusz mi mówił, że jutro jak zawsze u nas w mieszkaniu będziemy świętować niepodległość. – oznajmiłam, kiedy trzymając go za ramię, zmierzaliśmy w stronę parku, w którym miał na nas czekać Carl. A właściwie my na niego. – Pomyślałam, że może chciałbyś zabrać Mariannę? Bo w to, że ty będziesz, to nawet nie wątpię. 

– Zapytam. – kiwnął głową. – Ale nie wiem, czy to odpowiednie miejsce dla niej... – mruknął. – Będzie dużo ludzi, ona nie wszystkich zna, będzie się stresować. Do tego... 

– ... będzie tam Aniela. – prychnęłam, a Wierzbowski przymknął oczy. 

– Tak. – westchnął przeciągle. – Skąd wiedziałaś?

– Stąd, że zdążyłam się z nią już kiedyś o to pokłócić. – zakpiłam, a Heniek wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. – Spokojnie, już wszystko dobrze. Ale nie zdziwię się, jeżeli jednak jakieś napięcie będzie. Będę starać się trzymać Anielę jak najdalej, obiecuję. Albo każę Tadkowi się nią zająć. – wzruszyłam ramionami. – Chcę, żeby Marianna miała nas za przyjaciół, każdego z nas. Ten dzień jest dla nas ważny, niech spędzi go z nami. 

– Porozmawiam z nią. – uśmiechnął się. 

Zbliżyliśmy się do ławki, na której zajęliśmy miejsca. Rozmawialiśmy teraz w większość szeptem i próbowaliśmy z obu stron dojrzeć Raffela. Oprócz tego, jak już zawsze, za dodatkowe zadanie przyjęliśmy sobie odnalezienie Anody, ale to było o wiele cięższe. 

W końcu pojawił się nasz ulubiony Niemiec. Dosiadł się do naszej ławki i standardowo zaczął pytać, jak nam minął dzień i czy wszystko u nas dobrze. Po krótkiej pogawędce nadeszła pora przejść wreszcie do rzeczy. 

– Carl, sag mir bitte, weißt du etwas über Lisa? (Carl, powiedz mi,proszę, czy wiesz coś w związku z Lizą?) – westchnęłam delikatnie. – Ich habe immer noch keine Antwort von ihr bekommen. Ich weiß nicht, warum sie nicht zu unserem Treffen kam. (Nadal nie dostałam od niej żadnej odpowiedzi. Nie wiem, dlaczego nie przyszła na nasze spotkanie.)

– Oh, ja, ich weiß es. (Oh, tak, już wiem.) – na jego twarzy przez chwilę pojawił się wyraz twarzy wiejskiej plotkarki, ale szybko się opanował i przywołał do siebie profesjonalizm. – Als du mir sagtest, sie sei nicht gekommen, war ich ehrlich gesagt überrascht, aber ich wusste nichts davon. Doch seit einiger Zeit verbreiten sich die Nachrichten. Plötzlich löste sie ihre Verlobung mit Obersturmführer Bruno von Benckendorff. Und dann ging sie genauso schnell nach Deutschland.  Ihr Vater, Obersturmbannführer Jonas von Martens, sagt nichts dazu.  Ich hörte, er schämte sich sehr für seine Tochter, weil er große Pläne für diese Ehe hatte. (Gdy powiedziałaś mi, że nie przyszła, byłem szczerze zdziwiony, ale nic nie wiedziałem na ten temat. Od jakiegoś czasu jednak wieści zaczęły się rozchodzić. Podobno nagle zerwała zaręczyny z porucznikiem  Brunem von Benckendorffem. A potem równie szybko wyjechała do Niemiec. Jej ojciec, podpułkownik Jonas von Martens nic nie mówi w tej sprawie. Podobno ogromnie mu wstyd za córkę, bo wiązał z tym małżeństwem duże plany.)

Oczywiście historia Carla była historyjką wyssaną z palca. Doskonale wiedzieliśmy, jak wyglądało to naprawdę, od zaufanych osób, które uruchomił Orsza. Ja i Heniek dostaliśmy jednak zadanie przeczesać teren i sprawdzić, jaka oficjalna wersja zniknięcia Lizy von Martens została wypuszczona w świat. Szczerze, bardzo się nie natrudzili. Wybrali bardzo prosty scenariusz, ale ważne, że spełniał swoją funkcję. 

Von Martens chciał zachować wszystko w tajemnicy. Znać prawdę mieli tylko nieliczni, tylko osoby konieczne. Liza nie wróciła na noc, co zaniepokoiło jej ojca, gdyż byli umówieni na kolację z jej narzeczonym. Wszczęli „tajne” poszukiwania. Dotarli do informacji, że miała być u modystki, potem dowiedzieli się, że w tym samym momencie odbyła się tam łapanka, a potem nieopodal odkryli ciało postrzelonej dziewczyny. Niemcy, którzy ją przeprowadzili, zostali wezwani na dywanik do samego podpułkownika. Jonas nie był głupi i dotarło do niego, że jego córka została wzięta za pierwszą lepszą Warszawiankę i postrzelona. Oczywiście żaden się nie przyznał do tego, że zabił Lizę. W końcu kto by się przyznał? 

Sprawa była ciężka. Jonas von Martens musiał podjąć ciężki wybór – sprawić, by winni ponieśli konsekwencje lub ocalić własną posadę, własny honor i honor kraju. Liza była już martwa i nic nie mogło tego zmienić. Znalezienie winnego tak naprawdę tylko pogrążyłoby jego samego jeszcze bardziej, więc wybrał honor. Sprawa została zatuszowana. Całą prawdę znało maleńkie grono wtajemniczonych. Stworzono jedną wersję historii i to ją oficjalnie ogłoszono. Zatem Liza po kłótni z narzeczonym postanowiła nagle zerwać zaręczyny i wróciła do Rzeszy. Tego, jak wygląda jej życie w ojczyźnie, już nikt nie wie, i zapewne się nie dowie. 

– Aber Bruno scheint überhaupt nicht berührt zu sein, dass seine Verlobte ihn verlassen hat. (Ale za to Bruno wydaje się w ogóle niewzruszony tym, że zostawiła go narzeczona.) – prychnął Carl. – Er sieht sogar glücklich aus. (Wręcz wygląda na zadowolonego.) 

– Oh, das ist schrecklich! (Oh, to okropne!) – zawołałam. – Ich hoffe, Liza wird ihre Entscheidung nicht bereuen.  Schade, dass wir uns nicht kennengelernt haben. (Mam nadzieję, że Liza nie będzie żałować decyzji. Szkoda, że nie zdążyłyśmy się poznać.)

– Du kannst sie jederzeit im Reich besuchen. Ich bin sicher, sie würde dich gern empfangen. (Zawsze możesz odwiedzić ją w Rzeszy, jestem pewien, że miło by cię przyjęła.) – uśmiechnął się, a ja poczułam, jak oblewa mnie zimny pot. 

– Betty leidet an einer schrecklichen Reisekrankheit und vermeidet lange Reisen wie Feuer! (Betty cierpi na okropną chorobę lokomocyjną i unika długich podróży jak ognia!) – zaśmiał się Wierzba, wybawiając mnie tym samym z opresji. – Ich glaube nicht, dass ihre neue Bekanntschaft sie zu einer solchen Reise überreden wird. (Myślę, że nowa znajomość w żaden sposób nie przekona jej do takiej podróży.

– Jeny, es tut mir so leid! (Jeny, tak mi przykro!) – westchnął blondyn, podnosząc się z ławki. – Nun, dann findst du hier bestimmt jemanden. Und jetzt müssen sie mir verzeihen, aber die Zeit drängt mich.  Wir sehen uns! (Cóż, w takim razie na pewno znajdziesz kogoś tutaj. A teraz musicie mi wybaczyć, ale czas mnie nagli. Do zobaczenia!

– Auf Wiedersehen, Carl. (Do widzenia, Carl.) – uśmiechnęłam się miło i pomachałam mu. 

– Nie wierzę, że on wierzy w tę bajeczkę o zaręczynach. – mruknął Wierzbowski. 

– Czemu miałby nie wierzyć? – wzruszyłam ramionami. – Nie znał Lizy. Poza tym to jest jedyna znana mu wersja, ba! Nie wie, że istnieją jakieś inne wersje! Czemu więc miałby podejrzewać, że coś jest w ogóle nie tak? 

– Orsza się ucieszy, jak się dowie, że śmierć Lizy została pięknie zatuszowana. I to nie tylko przez nas. – na twarzy Heńka pojawił się zawadiacki uśmiech. Podniósł się z ławki i podał mi ramkę. – A kogóż my tu mamy? – zakpił, kiedy obok nas pojawił się nagle Anoda.

– I jak? Powiedział coś? – kiwnął głową i schował ręce do kieszeni. 

– A czemu miałby się nie pochwalić taką gorącą plotką? – zakpiłam. – I to jeszcze swojej sympatyczniej niemieckiej koleżance? 

– Anka, aż tak bardzo masz ochotę na żarty? – prychnął, a Heniek z trudem powstrzymał śmiech. 

– Cały dzisiejszy dzień biegam od jednej sprawy do drugiej, od domu do domu. – oburzyłam się, zakładając ręce na piersi. – Chciałabym, choć na chwilę się rozluźnić i pożartować. Ale nie, to nie. 

Rodowicz przewrócił oczami, co doskonale widziałam, ale nie miałam ochoty już tego komentować i psuć sobie kolejnych nerwów, które już dziś były naderwane. 

Razem z Wierzbowskim opowiedzieliśmy mu dokładnie, co opowiedział nam Carl Raffel, próbując nie pominąć żadnego szczegółu. Janek miał za zadanie odtworzyć tę historię bezpośrednio Orszy. Miałam szczerą nadzieję, że będzie zadowolony z takiego obrotu spraw. W żaden sposób nie podejrzewali nas, nie mają nawet żadnych dowodów, ich zdaniem w stu procentach był winny przypadek i niekompetencja żołnierzy. Jakakolwiek egzekucja w ramach odwetu za zabicie Lizy von Martens nie wchodziła w grę, bo według oficjalnej historii, którą sprzedano pozostałym dowódcom, Liza w końcu wyjechała cała i zdrowa. 

– Tadek wspominał, że jutro się widzimy. – mruknęłam, udając dalej obrażoną, kiedy mieliśmy się już zbierać. 

– Nie ma mowy, żebym opuścił 11 listopada u Zawadzkich. – zaśmiał się, a ja nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu na twarzy. – No już nie patrz tak na mnie, wiem, że w listopadowym słońcu wyglądam najlepiej. 

– Jesteś niedorzeczny! – zaśmiałam się. – Serwus, Anoda. – pomachałam mu ręką, kiedy wraz z blondynem ruszyliśmy. – Do jutra! 

*** 

Pov.Tadeusz 

Siedziałem przy stole, rozglądając się, jakbym pierwszy raz był w tym mieszkaniu. Czekałem na Anielę, która krzątała się po kuchni i szykowała naszą kolację. W końcu wzięła oba talerze do rąk i położyła jak rasowy kelner. Z uśmiechem na twarzy zasiadła na swoim miejscu, wzięła widelec i jeszcze bardziej zadowolona z siebie życzyła mi smacznego. A ja wpatrywałem się w mój talerz i próbowałem zdefiniować, co się na nim znajduje. 

W końcu doszedłem do wniosku, że lepiej sobie odpuścić zastanawianie się nad tym, co to jest i oboje zaczęliśmy jeść. Wzięliśmy pierwszy kęs do ust i zaczęliśmy powoli żuć. Widziałem, jak z każdym kolejnym gryzem zadowolenie znika z twarzy Anieli. Sam dzielnie gryzłem dalej, choć robiło się coraz ciężej i w końcu odważyłem się połknąć. 

– Tadeuszu, wiesz, że szanuję, kiedy jesteś szczery. – odkaszlnęła, wycierając usta serwetką. 

– Zawsze jestem szczery. – prychnąłem. 

– Dlatego cię szanuje. – przewróciła oczami. – Powiedz mi, proszę, co sądzisz? 

– Aniela, kochanie... – skrzywiłem się. Wiedziałem, jak ważna dla niej była ta kolacja i jak bardzo się nad nią starała. – ... to jest nie do zjedzenia. 

– Tak... Zapomnijmy o tym, że gotowałam. – zaśmiała się. – Jak będziemy mieszkać razem, będziemy mieć gosposię. – postanowiła, wstała od stołu i zaczęła zbierać talerze, a ja tylko spojrzałem na nią z politowaniem. – Najlepiej dwie. Co najmniej. 

– Nie, spokojnie, ja to skończę. 

– Zośka, błagam cię, jeszcze brakuje, żebyś dostał po tym jakiejś niestrawności. – zakpiła. – Nie wspomniany o moich kucharskich wyczynach nigdy więcej.

– To, co powiesz ojcu? Że zaprosiłaś mnie na kolację bez kolacji? – zaśmiałem się i widziałem, jak zaczyna się irytować, co rozbawiło mnie jeszcze bardziej. 

– Jeżeli już jakimś cudem się dowie, że byłeś na kolacji to z pewnością myśl, że to ja ją przyrządziłam, byłaby jego ostatnią. – zakpiła. – Już prędzej by uwierzył, że matka wstała zza grobu. – ponownie zasiadła na swoim krześle i założyła nogę na nogę. – A teraz z łaski swojej otwórz to wino. 

Temat został definitywnie zakończony. Przez następne pięć minut siłowałem się z winem, a Nela po prostu na to patrzyła, próbując się nie zaśmiać, co słabo jej wychodziło. W końcu udało się z tym uporać i rozlałem alkohol do kieliszków. 

– To głupie, że popijamy wino, podczas gdy... – mruknąłem, czując nagły napływ wyrzutów sumienia. 

– Oh, Tadeusz... – westchnęła, łapiąc mnie za rękę, przez co spojrzałem jej w oczy. – Proszę cię, nie myśl teraz o tym. Masz najszczersze serce z wszystkich ludzi, jakich znam. Ale nie możesz zbawić świata. – podniosła moją dłoń i położyła sobie na policzku. – Wojna trwa i nie skończy się z dnia na dzień, niestety. Każdego dnia dzieje się coś, co według nas nie powinno mieć miejsca w czasie wojny, a jednak. Czas, życie, nie zwraca uwagi na to, czy jest wojna. Po prostu płynie. – wzruszyła ramionami. – Cieszmy się tym, co mamy, tą chwilą spokoju, odpoczynkiem od tej szarej rzeczywistości. Jutro możesz być na powrót dowódcą Zośką, ale dziś jesteś tylko moim Tadeuszem. 

Uśmiechnąłem się i pogładziłem jej policzek kciukiem, na co i ona się uśmiechnęła. Wyglądała tak spokojnie i tak zwyczajnie w typowej dla siebie czerwonej szmince i blond puklach opadających na ramiona. A jednak miała w sobie tego wieczoru coś innego, co dawało odczuć, że jest to wyjątkowa okazja. Z tyłu włosów miała związaną kokardkę z granatowej tasiemki, którą spięła parę pasemek. Tasiemkę dobrała do równie granatowej sukienki z rękawem do łokci, delikatniej i zwiewnej. Pachniała jak zawsze cudownie. 

– Już nie patrz się na mnie tak intensywnie, bo pomyślę, że na co dzień nie wyglądam tak ładnie. – prychnęła, a ja pokręciłem głową. 

– W takim razie wypijmy za nas i twoje- 

– Wystarczy za nas. – przerwała szybko, podnosząc kieliszek z winem. Zaśmiałem się, bo nie wiedziałem, że czuje się na tyle staro, że nie chce wspominać swojego wieku. 

Wypiła parę łyków, a potem bezceremonialnie obeszła stół i zasiadła na moich kolanach. Chciała poprawić mi włosy, ale miały na sobie taką warstwę brylantyny, że nic nie było w stanie ich poruszyć. Aniela zaśmiała się, kiedy jej palce natrafiły na sztywne kosmyki. 

– Przyznaj się, długo się szykowałeś? – prychnęła, odwracając wzrok od włosów. 

– Nie dłużej niż ty. – zakpiłem, a ona przewróciła oczami. – Przynajmniej nie musiałem słuchać głupich rozmów Anki z Maćkiem. 

– Aż żałuję, że ich nie słyszałam! – zaśmiała się. – Co tym razem? „Jaki wolisz dżem” czy „Jaki był najdziwniejszy kształt chmury, jaki widziałeś w swoim życiu”? – doskonale wiedziała, jak irytujące to jest i specjalnie się ze mnie nabijała. – Tadek, może też w to zagramy? Będziemy się świetnie bawić! 

– Mam inny pomysł. – mruknąłem i pocałowałem ją, na co z uśmiechem się zgodziła. 

Położyła dłonie na moich policzkach, a ja trzymałem swoje mocno na jej plecach, uważając przy tym, żeby nie spadła z kolan. Czułem, jak jej szminka rozmazuje się na moich ustach, ale nie narzekałem. Zabrałem jedną dłoń i wplotłem w jej włosy. 

– Gdy mówiłam, że dokończymy wieczorem, myślałam, że jednak kolacja zajmie nam nieco dłużej. – mruknęła, odsuwając się ode mnie. Pośliniła kciuk i zaczęła delikatnie ścierać szminkę z mojej twarzy. – Cóż, nie wiedziałam, że mamy aż tak mało tematów do rozmowy. 

– Rozmowy zostawimy sobie na noc. – wzruszyłem ramionami. 

Pokręciła z politowaniem głową i podniosła się z moich kolan, a ja nie czekałem dłużej i też wstałem. Po czym złapałem ją pod kolanami i podniosłem. Krzyknęła zaskoczona, kiedy znalazła się w górze, ale potem zaniosła się śmiechem, kiedy niosłem ją w stronę jej sypialni. 

Postawiłem ją ponownie, ale Aniela nie miała już ochoty na podchody, więc po prostu pociągnęła mnie za kołnierz koszuli i pocałowała. Oparta była plecami o ścianę. Trzymałem obie dłonie na jej policzkach, a ona walczyła z moim krawatem. Kiedy wylądował na ramię łóżka, przyciągnęła mnie mocniej i zarzuciła mi ręce na kark. Teraz to ja starałem się jak najsprawniej rozpiąć guziki, które znajdowały się na górze jej sukienki. 

– Nie masz halki? – zdziwiłem się, robiąc przerwę na złapanie oddechu. 

– A spodziewałeś się, że będę ją mieć? – prychnęła, unosząc jedną brew. – Tadeusz, ja nie utrudniam sobie życia. 

Przewróciłem oczami i zacząłem całować ją po szyi, kiedy ona odpinała moją koszulę. W końcu złapałem ją za uda i podciągnąłem do góry, żeby przejść na łóżko. A wtedy usłyszeliśmy pukanie do drzwi. 

Popłoch. To było idealne słowo. Wisiałem nad Anielą, półnagą i z rozwianymi włosami, sam będąc półnagim. W naszych oczach widać było tylko przerażenie, a na twarzach rumieńce. 

– Wstawaj. – szepnęła, odpychając mnie od siebie i szybko się podnosząc. – I pod ścianę. – starała się szybkimi ruchami jak najpoprawniej zapiąć guziki. 

Stanąłem przy ścianie obok drzwi i wstrzymałem oddech, kiedy rozległo się ponowne pukanie, a klamka zaczęła się poruszać. W momencie, kiedy drzwi zaczęły się uchylać, Aniela zasłoniła mi szybko usta dłonią, a drugą złapała za klamkę i sama je otworzyła. 

– Dobrzy wieczór! – przywitał się kobiecy głos, na co odetchnąłem z ulgi, a wtedy dłoń Anieli mocniej zacisnęła się na mojej twarzy. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Obiecałam panienki papie, że sprawdzę, czy jadła panienka kolację. 

– Tak, tak, jadłam. – kiwnęła szybko głową. – Sama sobie zrobiłam, nie musiałaś się trudzić. – wiedziała, że gosposia miała dla niej przygotowaną kolację, ale z całych sił chciała zrobić ją samą. Wiadomo, jak wyszło. 

– Podać jutro śniadanie? 

– Tak, bardzo bym była wdzięczna. – zaśmiała się. – Tylko większą porcję, jeśli mogłabym prosić. Jak się możesz spodziewać, moja kolacja nie była zbyt... Jadalna.

Na twarzy gosposi pojawiło się rozbawienie, ale nie chciała się śmiać, żeby nie sprawdzić swojej ulubienicy przykrości. Aniela czasem próbowała z nią gotować, a przynajmniej uczyć się przy niej, ale nigdy to nie wychodziło, chociaż gosposia z ogromną cierpliwością tłumaczyła jej wszystkie błędy i nigdy nie karciła za pomyłki. 

– Nie ma problemu, złotko. – uśmiechnęła się. – Papa się ucieszy, jak się dowie, że panienka zjadła wreszcie porządne śniadanie. Udało mi się ostatnio dorwać świetne mięso! 

– Bardzo się cieszę. – uśmiechnęła się. – Przepraszam cię bardzo, Halu, ale chciałam się właśnie położyć do snu. 

– Tak, oczywiście. – kobieta jakby przypomniała sobie, że jest już po godzinach pracy. – Dobranoc dla panienki! 

– Dziękuję, wzajemnie! 

Hala zamknęła drzwi swoimi kluczami, które dorobił jej pan Miller, gdy tylko zaczęła pracować, a wtedy nastała cisza. Aniela dalej stała nieruchomo w drzwiach i wciąż trzymała rękę na moich ustach, i nie zanosiło się na to, że ją zabierze. Więc bezceremonialnie polizałem jej dłoń. 

– Fuj! Tadek! – podskoczyła zaskoczona i z odrazą przyglądała się dłoni.

– Przynajmniej zareagowałaś. – prychnąłem. – Podziwiam to, jak bardzo oddana wam jest Hala. 

– Dziwisz się? – zakpiła. – Podkochuje się w ojcu. I to chyba od dłuższego czasu. – wzruszyła ramionami. – Chciałbym, żeby ojciec znalazł sobie kobietę, z którą będzie szczerze szczęśliwy. Nawet może to być Hala, wiem, że żywi do niego szczere uczucia. 

– Nie boisz się, że wtedy nie będziesz najważniejszą osobą w jego życiu? – uśmiechnąłem się kpiąco, specjalnie robiąc jej na złość. 

– Oj, Tadeusz, jaki ty jesteś głupi! – zaśmiała się głośno. – Najważniejsza dla mojego ojca zawsze będę tylko i wyłącznie ja. Ewentualnie później jego wnuki, moje dzieci, które wyjdą z mojego własnego łona. – przewróciła oczami, jakby to była najbardziej banalna rzecz na świecie. – Ktoś musi przejąć majątek, prawda? 

– Jak chcesz, możemy zająć się teraz tematem dziedziczenia. – chytry uśmiech sam wstąpił na moją twarz, kiedy przyciągnąłem ją do siebie. – Ewentualnie sprawą wnuków. 

Aniela podskoczyła i owinęła nogi wokół moich bioder, a ja złapałem ją za uda. Pocałowała mnie mocno, a potem po mieszkaniu rozniósł się jej głośny śmiech. Nikt już nie przeszkadzał. 

*** 

Pov.Anastazja 

Po tym, jak po paru minutach nieustannego pukania i czekania na odpowiedź, jej nie uzyskałam, weszłam do mieszkania z użyciem „zapasowych kluczy na wszelki wypadek”, które jakiegoś wieczoru powierzył mi Adam. Odwiesiłam płaszcz na wieszaku i zaczęłam nasłuchiwać. Cisza, która panowała w środku, wywołała gęsią skórkę na moim ciele i lęk. Czułam, jak nagle robi mi się zimno. Powolnymi krokami, jakbym bała się, że szybszym ruchem mogę zaburzyć harmonię, szłam przed siebie. 

Kiedy trafiłam do salonu, odetchnęłam z ogromną ulgą. Adam i Jacek spali w najlepsze na kanapie. Starszy trzymał na brzuchu w pół otwartą książkę, młodszy leżał głową na jego ramieniu. Popatrzyłam na nich i pokręciłam głową z niedowierzaniem. 

Usiadłam sobie na fotelu i z uśmiechem na ustach napawałam się tym sielankowym widokiem. Wyglądali razem tak spokojnie, że nie chciałam wierzyć, że raptem dziś rano Adam miał ochotę udusić go gołymi rękami. 

W końcu, kiedy i mnie zaczęło chcieć się spać, zauważyłam, że Adasiek zaczyna się wybudzać. Otworzył oczy i jeszcze sennym wzrokiem, patrzył na mnie, próbując zrozumieć, kim jestem i co robię w jego domu. 

– Cieszę się, że przyszłaś. – mruknął, przecierając oczu wolną ręką. 

– Cieszę się, że między wami wszystko dobrze. – uśmiechnęłam się, kiwając głową na najmłodszego. 

Próbował jakoś wydostać rękę, nie budząc brata, ale ciężko mu to szło, więc wstałam, żeby mu pomóc. Wspólnymi siłami udało nam się zrobić wszystko, żeby Jacek wciąż spał. Położyłam mu pod głowę poduszkę i przykryłam go kocem, żeby było mu jak najcieplej. 

Mieliśmy iść do pokoju, ale przyszła pani Krysia i zagoniła nas na kolację. Siedząc przy stole, rozmawialiśmy dość cicho, żeby nie obudzić śledzia. Mama Adama przygotowała nam skromny posiłek i usiadła sobie na wprost nas. 

– Smacznego, dzieci. – uśmiechnęła się, podpierając twarz na dłoniach. 

– Jak pani minął dzień? – zapytałam, biorąc gryza kanapki. 

– Intensywnie, ale jestem z tego bardzo zadowolona. – oznajmiła spokojnie. – Mamy taką małą grupkę i całkiem miło nam idzie praca. Udało nam się skończyć dziś parę swetrów.... Dla potrzebujących. 

Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem, co ma na myśli. Adam się nie odzywał, jadł powoli i próbował poradzić sobie z powiekami, które mu się niemiłosiernie zamykały. 

– Nie może się pani chyba na nas napatrzeć. – zaśmiałam się, bo przez to, jak nam się przyglądała, zaczęłam stresować się jedzeniem. 

– Po prostu wyglądacie tak ładnie... – uśmiechnęła się jeszcze bardziej. – Zwłaszcza, jak Adamowi cały czas leci głowa na twoje ramię. Synu, błagam, zacznij się wysypiać. 

Pani Krysia wstała od stołu i zabrała od nas talerzyki. Zaszyła się szybko w kuchni, jakby chciała nam dać spokój, a przecież nawet nie przeszkadzała. 

Wysłałam Adama pierwszego do łazienki, bo byłam prawie pewna, że zaśnie, kiedy to ja w niej będę. I tak też się stało. Kiedy wróciłam do jego sypialni, zastałam śpiącego spokojnie chłopaka, praktycznie na środku łóżka. Odłożyłam swoje ubrania na bok, podeszłam do łóżka i wzięłam się pod boki. Zaczęłam analizować, jak sie położyć, żeby go niepotrzebnie nie obudzić. W końcu udało mi się coś wymyślić i niezgrabnie ułożyłam się koło niego. Wtedy się poruszył i przytulił się do mnie mocno, mrucząc pod nosem coś niezrozumiałego. 

*** 

Był środek nocy, a Adam już od jakiegoś czasu nie spał. Leżał na plecach i patrzył się tępo w sufit. Anka spała z głową na jego ramieniu, którym starał się ją obejmować. Oddał jej całą kołdrę, bo było mu duszno. Nie mógł spać. 

Kiedy przekręcanie się z boku na bok nie przynosiło żadnego skutku, a jedynie mogło wybudzić brunetkę, postanowił zaprzestać. Iść po mleko nie zamierzał, bo nie chciał nikogo obudzić, a liczenie baranów było dziecinne. Poza tym nie dziwił się, że nie śpi. 

Bezsenność towarzyszyła mu już od kilku dni. Potem pod koniec dnia ledwo stał na nogach. Starał sie zasypać z całych sił, ale uczucie skurczu w brzuchu i miliony myśli w głowie mu tego nie umożliwiały. Martwił się o mamę, która jak uważał, za bardzo zaangażowała się w wyszywanie i pomoc Żydom w getcie. Bał się, że to zajdzie za daleko, że mama nie znajdzie bezpiecznej granicy, że niepotrzebnie się naraża, że mogłaby pomagać, ale w inny sposób. Martwił się tatą, który ostatnio miał więcej zajęć i większość poza domem, co również zwiększało ryzyko. Wiedział, że ojciec nie zrezygnuję z żadnych zajęć, ale wolałby, gdyby było jak dawniej, żeby większość zajęć znowu odbywała się w domu. Martwił się o Marysię i o to, co teraz się wydarzyło w jej rodzinie. Bał się, że sobie nie poradzi, że on nie zdąży znaleźć żadnego rozwiązania, że nie będzie w stanie jej pomóc. Nie mógł zrozumieć tego, dlaczego to się wydarzyło akurat teraz. Teraz kiedy wszystko było dla niej łatwe, miłe. Teraz kiedy on miał tyle spraw na głowie. Martwił się też o Anastazję. Ostatnio była bardziej zabiegana niż zawsze, ale kazała mu się nie przejmować, więc nie pytał. Ale mimo wszystko się martwił. Nie chciał, żeby stało jej się coś złego. On też był ostatnio bardziej zajęty wszystkim niż zazwyczaj, więc obawiał się, że może czegoś nie zauważyć, że może coś przeoczyć. 

Był więc skazany na brak snu. 

Przekręcając się na prawy bok, przełożyłam rękę przez klatkę piersiową Adama i mocniej się do niego przytuliłam. On próbował głaskać mnie ręką po plecach, ale ruch wydawał się raczej mechaniczny. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak Adam leży, patrząc się pustymi oczami w sufit. 

– Dlaczego nie śpisz? – mruknęłam, podnosząc się na łokciu. Położyłam mu rękę na policzku, a on przymknął oczy pod wpływem mojego dotyku. 

– Nie mogę spać. – westchnął. – Ale ty śpij. W końcu ja też zasnę. 

– Coś się stało? – zmarszczyłam brwi. 

– Nic mi nie jest. – zaśmiał się cicho, odwracając głowę w moją stronę. – Mogłabyś chociaż udawać, że mi ufasz. 

– Oh, jesteś żałosny. – przewróciłam oczami, ponownie układając się na jego ramieniu. 

– Ciekawe, czy powie pani to samo za parę lat, pani Anastazjo Rozmys. – prychnął, prostując ponownie głowę. 

Podniosłam ponownie głowę i spojrzałam na niego poważnym wzrokiem, ale on jak głupi specjalnie patrzył w sufit i nie odrywał od niego wzroku. Widziałam tylko zarys zawadiackiego uśmiechu na jego ustach. 

– W środku nocy naprawdę myślisz o tym, jak brzmi moje imię z twoim nazwiskiem? 

– A ty nie? – zerknął na mnie i uśmiechnął się, pokazując zęby, a ja zirytowana odwróciłam jego głowę w drugą stronę. 

– Jesteś żałosny, panie Adamie Rozmys.

Ponownie i ostatni już raz ułożyłam się na jego ramieniu, wtulając się w jego ciało, a on mocniej mnie objął. Uniosłam głowę jeszcze tylko na chwilę, żeby dać mu buziaka w policzek. 

– Dobranoc. 

– Dobranoc. – odwrócił się i pocałował mnie w czubek głowy. 

A potem więcej się nie odzywaliśmy. Próbowałam zasnąć, ale nie mogłam przestać patrzeć na Adama. Fascynował mnie całą swoją osobą. Zamyślony patrzył w stronę okna, dalej gładząc mnie po plecach. Widziałam, jak w jego oczach odbija się światło, które rzucał księżyc. Co jakiś czas pociągał nosem, bo był cały odkryty, a od zimna bardzo często dostawał kataru, na co nieustannie skarżyła się pani Krysia. 

*** 

Następnego dnia... 

Ze wciąż zamkniętymi oczami przeciągnęłam się, czując, jak rozciągają mi się mięśnie. 

– Dzień dobry, panie Ad... 

Kiedy otworzyłam oczy, byłam sama. Ponownie przymknęłam je na chwilę i zirytowana odetchnęłam ciężko. Następnie spuściłam stopy na podłogę i popatrzyłam na zegarek. Szósta trzydzieści. 

Oparłam łokcie na kolanach i ukryłam twarz w dłoniach, a potem powoli ją przetarłam. W tym samym momencie otworzyły się drzwi i Adam zaczął się skradać na palcach. Nie potrwało to długo, bo szybko mnie zauważył. 

– Dzień dobry. – uśmiechnął się. 

– Dobrze wiesz, że nie lubię, kiedy budzę się i ciebie nie ma, mimo że wiem, że byłeś. – westchnęłam. – Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak mnie to przeraża. 

– Wiem, przepraszam. – widziałam, że zrobiło mu się głupio. – Musiałem wyjść, a i tak nie mogłem spać. Przygotowałem śniadanie. 

– Tak szybko? – zdziwiłam się. 

– Anka, miałem tyle godzin wolnego czasu w nocy, że zdążyłem zaplanować śniadania na cały kolejny tydzień. – prychnął, łapiąc mnie za rękę i ciągnąć, zmuszając przy tym, żebym wreszcie wstała. 

W końcu usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy jeść. Nie byłam pewna, czy w mieszkaniu było tak cicho dlatego, że reszta jeszcze spała, czy po prostu było pusto. Adam jadł powoli, bacznie mi się przyglądając, a ja co jakiś czas przewracałam oczami, kiedy nasze spojrzenia się krzyżowały. 

– Dziś 11 listopada, jeden z twoich ulubionych dni. – zauważył, zerkając na kalendarz. 

– Jak co roku Tadek zarządził małe spotkanie u nas w mieszkaniu. – oznajmiłam. – Mam nadzieję, że z chęcią się na nim pokażesz. 

– Z przyjemnością. – zakpił, ale widząc mój wzrok, poprawił się. – Postaram się być. – kiwnęłam głową z uśmiechem. – A Janek też będzie? 

Spojrzałam na niego spod byka, unosząc brew, ale on tylko wzruszył ramionami. 

– Będzie, to raczej normalne. – mruknęłam. 

– No to po co ja ci jestem potrzebny? – zakpił. 

Spojrzałam na niego jak na idiotę i wsunęłam się pod stół, żeby dosięgnąć go i kopnąć, ale przesiedział mój ruch i czym prędzej odsunął się z krzesłem. 

– HA! – zawołał dumny z siebie z pełną buzią, przez co kawałek chleba znalazł się koło mojego talerza. – Oj, przepraszam, kochanie. 

Wybuchnęliśmy oboje śmiechem i dość późno przypomnieliśmy sobie o tym, że powinniśmy być cicho, bo cały dom jeszcze śpi. Niestety bądź też stety prawdopodobnie obudziliśmy panią Krysię, która z uśmiechem na twarzy i spuchniętymi od spania oczami przywitała nas w kuchni. 

Później wróciłam do pokoju, przebrałam się, potem to samo zrobił chłopak i czekaliśmy, aż obudzi się Jacek, bo Adam zaproponował, żebyśmy się przeszli, a przy okazji odprowadzi mnie pod kamienicę. Na szczęście na śledzia nie trzeba było długo czekać i po jakiejś godzinie byliśmy gotowi do wyjścia. 

Jacek był pełen energii i chyba tak do końca nie był zadowolony, że „zmusiliśmy” go do spaceru, zamiast od razu pozwolić mu iść się bawić z kolegami. Postanowiliśmy więc odpuścić i w parku pozwoliliśmy mu już uciekać, a sami powoli przechadzaliśmy się chłonąć spokój. 

Miałam rękę owiniętą wokół ramienia Adama, a on gładził moją dłoń. Co jakiś czas przytulałam się do niego głową, żeby jeszcze bardziej poczuć jego obecność i bliskość. Nie mówiliśmy zbyt wiele, raczej cieszyliśmy się sobą. 

W końcu wyszliśmy z parku, a po parunastu minutach byliśmy pod kamienicą. Uśmiechnął się do mnie i pocałował mnie w czoło. Zaśmiałam się cicho, kiedy gładził mnie kciukiem po policzku. 

– Nie chcesz wejść? – zapytałam. – Wszyscy na pewno są na nogach, mama powinna być w domu. 

– Nie mogę, obiecałem pomóc trochę ojcu. – wzruszył ramionami. – Muszę już iść. 

Nachylił się nade mną i pocałował, krótko, ale miło. Potem poprawił mi włosy za ucho, pożegnał się i odszedł, machając. Poczekałam, aż zniknie za zakrętem i powoli weszłam do kamienicy. 

Mama siedziała na fotelu z okularami do czytania na nosie i gazetą na kolanach. Tadeusz i Maciej siedzieli na sofie i pili herbatę. 

– Dzień dobry, kochanie. – przywitała się mama, nawet nie odrywając wzroku od papieru. 

– Dzień dobry. – zaśmiałam się, odwieszając płaszcz. – Co robicie? 

– Przyszedłem na chwilę, zapytać o sprawy bardziej organizacyjne. – wzruszył ramionami. 

– Organizacyjne? Planujecie coś? – zdziwiłam się. – Przecież mówiłeś, że jest zakaz. 

– Alek miał na myśli wieczór, Anastazja. – prychnął Zawadzki. – Czy Marysia i Stefan będą? Mam nadzieję, że o Adama to nawet nie muszę pytać. 

– Wydaje mi się, że będą. – mruknęłam. – Liczę na to, że Marysia będzie chciała tu odpocząć. – westchnęłam. – A Basia? 

– Będzie. – uśmiechnął się Dawidowski. – Nawet się ucieszyła, jak się dowiedziała. Dobrze jej to zrobi. 

Leona Zawadzka złożyła gazetę, chyba lekko sfrustrowana tym, że jesteśmy tak głośno i nie może w spokoju czytać. Wstała i z gazetą pod pachą oznajmiła nam, że idzie do pani Dębowskiej trochę poplotkować. Odprowadziłam ją wzrokiem i kiedy tylko drzwi się zamknęły, spojrzenia moje i Maćka spoczęły na Tadeuszu. 

– O nie, nie ma mowy! – zerwał się z miejsca, żeby jak najszybciej uciec, ale Dawidowski szybko go złapał i pociągnął z powrotem na sofę. 

– Przestań zachowywać się jak dziecko i opowiadaj! – prychnęłam, opadając na fotel. – Nie pozabijaliście się? 

– Wszystko jest w porządku. – wzruszył ramionami. 

Razem z Alkiem wymieniliśmy się spojrzeniami i ze znudzonym wzrokiem ponownie popatrzyliśmy na Zośkę. A on patrzył na nas oczami niewinnego dziecka z ustami zaciśniętymi w wąską linię. 

– A nie potruliście się chociaż? – zaśmiał się dryblas. 

– Skończyliśmy kolację po paru kęsach. – popatrzyłam na niego, a potem oboje z Maćkiem wybuchnęliśmy śmiechem. Tadek też się w końcu poddał i śmiał się, trzymając się z brzuch. – Oh, Boże, jakie to było paskudne. Aniela powiedziała, że wolałaby już robaki z ziemi zjadać niż to, co wyszło spod jej ręki. 

– To cud, że wróciłeś zdrowy. – zakpił chłopak, a ja kiwnęłam głową na zgodę. 

Tadeusz trochę się otworzył i zaczął opowiadać trochę więcej, aż przerwało nam pukanie do drzwi. Z mordem w oczach popatrzyłam na Maćka, który odwrócił się w stronę drzwi, żeby sprawdzić, kto przyszedł. Zawadzki otworzył, a w progu stanął Jan Bytnar. 

– Cóż, nie opłacało się przerywać rozmowy na rzecz- 

– Cisza. – przerwał mi gwałtownie Alek, łapiąc mnie za nadgarstek. – Ratuje nas tylko cisza. 

Cisza! Alek mnie uciszał! Prychnęłam, wyrywając nadgarstek, założyłam ręce na piersi i nogę na nogę, po czym odwróciłam głowę obrażona. Znalazł się nagle znawca. Ciekawe, gdzie był z tymi złotymi radami wtedy, kiedy był potrzebny? 

– Serwus! – Janek przywitał się z nami z uśmiechem i usiadł koło Aleksego. – Co robicie? 

– Lepiej zapytać, co ty tu robisz? – zakpiłam. – Maciek podobno miał przyjść tylko na chwilę. 

– Drobny szczegół. – wzruszył ramionami Alek. – Szczęśliwi czasu nie mierzą, a tak się składa, że ja szczęśliwy jestem bardzo. 

Podskoczyłam wystraszona, kiedy usłyszałam, jak Zośka w kuchni wybuchnął śmiechem przez słowa najwyższego. 

– Błagam cię, powtórz to, kiedy będzie Aniela. Muszę zobaczyć jej reakcję. – wytarł dłonią łzy, które pojawiły się w jego oczach, a Maciek próbował opanować w sobie chęć wydrapania mu ich. 

– Grabisz sobie, Zawadzki. 

– Jesteś w moim domu, Dawidowski. – Tadek szybko odbił piłeczkę. 

– Tak się składa, że to dom pani Leonki, a jak wiemy, jestem jej ulubieńcem, więc to prędzej mój dom niż twój. – zadowolony założył ręce na klatkę piersiową i uniósł wysoko podbródek. 

– O nie, teraz to już przesadziłeś. – prychnął Bytnar. – Każdy wie, że kobiety z Zawadzkich mają słabość wyłącznie do mnie. 

Maciek wybuchnął śmiechem i widziałam, że Tadek też bardzo dzielnie włączył z tym, żeby nie wydać z siebie dźwięku mimo ukradkowego uśmiechu na ustach, którego nie mógł powstrzymać. Ja natomiast skamieniałam i poczułam się przez chwilę tak, jakby czas się zatrzymał. Jakby cofnął się do stanu, kiedy nic się nie wydarzyło. 

– Dobrze, że doprecyzowałeś, że kobiety, bo Aniela mogłaby być zazdrosna o Tadeusza. – zakpiłam. – Poza tym nie spodziewałam się, że uważasz mnie za mężczyznę. 

Dawidowski już bez skrupułów zjechał z kanapy na podłogę i trzymał się za brzuch, bo od śmiechu bolały go wszystkie mięśnie. Tadek już sam nie wiedział co ze sobą zrobić, czy się śmiać, czy nie. Bytnar natomiast przewrócił oczami, ale na jego ustach widniał zawadiacki uśmiech. On też wspomniał dawne dogryzania. 

– Byłem u Orszy, tak jak prosiłeś, ale nie udało mi się nawet zamienić z nim słowa. – oznajmił Janek, zaprzestając żartów na chwilę. – Anoda u niego był i o czymś dyskutowali. Orsza mi tylko powiedział, że jeśli to nic ważnego, to mam przyjść jutro. 

– Czego mógł chcieć Anoda? – zastanowił się głośno Zośka. 

– Czy tego chcesz, czy nie, Orsza jest na wyższym szczeblu niż ty. – wzruszyłam ramionami, patrząc na brata. – I wszyscy mamy takie samo prawo zwracania się do niego, pomijając ciebie. 

– Ale powinienem chyba o tym wiedzieć, nie sądzisz? 

– Gdyby to było coś ważnego, na pewno by cię powiadomili. – westchnęłam, dodając sobie otuchy. – To musiało nie być nic istotnego. 

– Anka ma rację. – mruknął Maciek. – Lepiej porozmawiajmy o-

Wszyscy odwróciliśmy się w kierunku drzwi, kiedy usłyszeliśmy pukanie. Spojrzeliśmy po sobie. Tadeusz wstał i powolnym krokiem podszedł do drzwi. Zaczął powoli je otwierać, aż pojawiła się przed nimi kobieca postać. 

– Kasia! – zawołałam, zrywając się z kanapy i biegnąc w jej stronę. 

Rzuciłam się jej na szyję i mocno uścisnęłam, co dziewczyna szybko odwzajemniła. Włosy mielą splecione w gruby warkocz, a ubrana była w skromną, ale dość „miastową” ciemnozieloną sukienkę zapinaną na guziki oraz płaszcz. 

– Rany, co ty tu w ogóle robisz? – zapytałam zaskoczona, odsuwając sie trochę od niej, ale wciąż trzymając ją za ramiona. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. 

– Miło, że to chociaż raz ja zaskakuję przyjazdem was, a nie wy mnie. – zaśmiała się. 

Puściłam ją, żeby mogła się w spokoju rozebrać i przywitać z każdym. Potem usiadła na sofie, a my otoczyliśmy ją z każdej strony. 

– Kasia, no mów wreszcie! – zawołał niecierpliwie Maciek, a ona się zaśmiała. 

– Mój syn ma dziś urodziny, a najlepsi wujkowie i ciotki nawet nie raczyli go odwiedzić. – zmarszczyła brwi i czoło, żeby wyglądać na obrażoną, ale kompletnie jej to nie wychodziło. – Już nie wspomnę o wyrodnych rodzicach chrzestnych! 

Już nie do końca wiedzieliśmy, jak zareagować, więc entuzjazm na naszych twarzach nieco zmalał i wszyscy zrobiliśmy się trochę zmieszani. Było nam głupio, że nie pomyśleliśmy, żeby odsiedzieć Brwinów w tak ważnym dniu, jak pierwsze urodziny Piotrusia. Kto by pomyślał, że to tak szybko zleci? 

– Oj, no nie patrzcie na mnie tymi oczami zbitych psów! – zawołała, kręcąc głową. – Przecież żartowałam! Pan Ignacy musiał przyjechać do Warszawy, więc wpadłam na pomysł, że przyjadę z nim i was odwiedzę. Urodziny mojego syna to dodatkowa okazja. – zaśmiała się, a my odetchnęliśmy z ulgą. – Choć nie ukrywam, że i tak byłabym niezmiernie szczęśliwa, gdybyście nas odwiedzili w ten dzień. 

– Nie mieliśmy teraz czasu na wyjazd. – wyjaśnił Tadeusz. – Każdy z nas był czymś zajęty, Warszawa potrzebowała nas bardziej niż Brwinów. 

– Przecież wszystko rozumiem. – uśmiechnęła się, klepiąc go po ramieniu. – Florek mi obiecał, że z całych sił postara się wrócić do domu na urodziny Piotrusia. Mam nadzieję, że gdy wrócę, on już tam będzie. 

– Życzymy ci tego z całego serca, Kasiu. – uśmiechnął się Janek. – Koniecznie pozdrów mojego chrześniaka. 

– A ode mnie wycałuj go całego! – zaśmiałam się. – Nie wierzę, że rok minął tak szybko. 

– Mi to mówisz? – prychnęła. – Mam wrażenie, jakbym dopiero co chodziła z ogromnym brzuchem! 

– Czuję się tak, jakbym zaledwie wczoraj zarzekał się, że nie chcę mieć dzieci, po słuchaniu twoich krzyków. – westchnął Alek, a my wybuchnęliśmy śmiechem. 

– Zgaduję, że po prostu naprawdę wczoraj się o to zarzekałeś. – zakpił Zośka. – Robisz to średnio raz w tygodniu. Baśka ma dość. 

– Maciek, ale pomyśl o tym, jaki silny jesteś w dotrzymywaniu obietnic, skoro przez cały rok nie zmieniłeś zdania. – blondynka próbowała go pocieszyć, a my śmialiśmy się po cichu. 

– Opowiedz, co u was słychać? – zagadnął Bytnar. 

– Nic się specjalnie nie zmieniło. – wzruszyła ramionami. – Wydaję mi się, że Piotruś sporo urósł, od kiedy go ostatnio widzieliście. Przynajmniej mam taką nadzieję. Nie mogę się doczekać, aż zacznie chodzić. I mówić! 

– Jeszcze ci się znudzi. – machnął ręką Zawadzki. – Będziesz jeszcze błagała, żeby znowu był taki cichy i bezproblemowy jak teraz. Ja tak mam z Anastazją. 

– A jak wygląda sytuacja... wiesz, co mam na myśli. – westchnęłam, łapiąc ją za rękę. – Czy niczego wam nie brakuje? Jesteście bezpieczni? 

– Wszystko jest w porządku. – uśmiechnęła się, żeby dodać mi pewności. – Na razie w Brwinowie panuje spokój. Staramy się ostatnio nie wyjeżdżać zbyt daleko, jeżeli nie jest to konieczne. 

– Czy zostaniesz na naszym przyjęciu z okazji 11 listopada? – zapytał Maciek, chcąc rozwiać tę ponurą aurę. 

– Nie, nie mogę. Przyszłam do was dosłownie na chwilę, zaraz muszę się zbierać. – zaśmiała się. – Poza tym, ktoś musi świętować urodziny Piotrusia. Chciałabym jeszcze zobaczyć się z ciocią Leoną. 

– Oh, tak, jasne. – wstałam szybko, przypominając sobie, że przecież mama obrażona uciekła do pani Dębowskiej. – Już po nią idę. 

*** 

– Jeszcze raz ogromne ci dziękujemy za to, że nas odwiedziłaś, słońce. – pani Zawadzka pogładziła dłonią policzek Kasi, na co się uśmiechnęła. – Przekaż synkowi życzenia od nas wszystkich. I pozdrów pozostałych! 

– Wiem, ciociu, nie zapomnę! – zaśmiała się. – Chłopcy, wspominaliście, że musicie gdzieś iść i możecie mnie odprowadzić. Z chęcią skorzystam. 

– Się robi! – zawołał Alek. 

Wziął blondynkę pod rękę i zaczął ją prowadzić do przodu, na co głośno się zaśmiała. Tadeusz pokręcił głową z politowaniem, a Janek uśmiechnął się pod nosem. Podbiegł z drugiej strony dziewczyny i też wziął ją pod rękę. Oboje radosnym, skocznym krokiem prowadzili Kasię, a Tadek walczył z pokusą, żeby zawrócić i nie przyznawać się, że ich zna. A ja z mamą próbowałam nie wybuchnąć śmiechem. 

– Kochanie, pomóż im trochę z tym przyjęciem. – westchnęła, kręcąc głową i dalej śmiejąc się pod nosem. – Są w nastroju na głupoty, nie na sprzątanie. Pomogłabym ci, ale zostawiłam panią Dębowską w połowie partyjki szachów i obiecałam, że szybko do niej wrócę, żeby dokończyć. – uśmiechnęła się szeroko w moją stronę. 

– Wiem, że wolisz plotkować niż sprzątać. – prychnęłam. – Poradzę sobie. 

Mama zniknęła ponownie za drzwiami sąsiadki, a ja wróciłam do mieszkania sama. Wzięłam się pod boki, rozejrzałam się po wnętrzu i odetchnęłam ciężko. Znalazłam miotłę i zaczęłam zamiatać. Sprzątnęłam kuchnię i przeszłam do salonu, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Założyłam, że byli to chłopaki, a Tadek po prostu nie zabrał ze sobą kluczy. Jednak gdy je otworzyłam, pojawił się w nich Adam. 

– Nie spodziewałam się ciebie tak szybko. – zaśmiałam się, wpuszczając go do środka. – Raczej byłam pewna, że się spóźnisz. 

– Czasem wolę być na czas. – wzruszył ramionami. 

Stanął przy fotelu i włożył ręce do kieszeni. Odwróciłam się do niego plecami i zaczęłam dalej zamiatać, pewna, że zaraz zacznie mi opowiadać o tym, co ciekawego robił i jak się tu znalazł, bo wiedziałam, że nie przyszedł już na przyjęcie. To nie było w jego stylu. Jednak kiedy się nie odzywał, odwróciłam się ponownie i oparłam na miotle. Adasiek przyglądał mi się w kompletnej ciszy. 

– Mógłbyś chociaż zaproponować, że mi pomożesz. – prychnęłam, a on uśmiechnął się pod nosem, przewracając oczami. 

– Panienki z dobrych domów potrafią sprzątać same. – zakpił. – A ty jesteś panienką z dobrego domu, moja droga. 

– A ty paniczykiem z jeszcze lepszego. – zaśmiałam się, uśmiechając się do niego z ciekawską miną, bo rozmowa zaczynała się naprawdę interesująco. – Do czego zbiegasz? 

– Czytałaś „Konrada Wallenroda” Adama Mickiewicza? – zagadnął, przebiegając palcami po opieradle fotela, przy którym stał. 

– Tak, dobrych parę lat temu. – wzruszyłam ramionami, wracając do zamiatania. – Adam, to zdecydowanie najdziwniejsza rozmowa, jaką z tobą przeprowadzałam. Co ty kombinujesz, co? 

Widziałam, jak zmarszczył brwi i przełknął ślinę, ale nic sobie nie zrobił z mojej uwagi. Przybrał na twarz kamienny wyraz i spokojnymi oczami patrzył na mnie i kontynuował. 

– A jak podobał ci się pomysł zostawienia ukochanej i rodziny po to, żeby ratować nieszczęśliwy kraj? – nie patrzył na mnie, wzrok miał utkwiony gdzieś daleko, daleko za oknem. 

Westchnęłam, przewracając oczami. Jakoś nie miałam ochoty na zabawę. Miałam nadzieję, że przyszedł tu dotrzymać mi towarzystwa, a nie po to, żeby filozofować. Gdzieś w głębi mnie tliła się też nadzieja, że jego niezapowiedziana wizyta niesie ze sobą jakieś informacje odnośnie Marysi, ale wyciągając wnioski z tej rozmowy, wiedziałam już, że na pewno tak nie jest. 

– Naprawdę szlachetne zachowanie ze strony Konrada. – powiedziałam, po dłuższym zastanowieniu. – Ale nie mam pojęcia, jak zachowałabym się i co czułabym na miejscu Aldony.

Nastała cisza. Dziwna i ciężka cisza. Patrzyłam ze zwężonymi brawami na niego, a on stał jak posąg dalej w tej samej pozycji. Już nie do końca byłam pewna, o co chodzi. W ogóle od początku nie wiedziałam, co się tu dzieje. Adam położył obie dłonie na opieradle fotela i przejechał po nim parę razy. Nie odrywał wzroku od okna. W tej ciszy słyszałam tylko, jak bije moje własne serce, jak głośno tyka zegar i jak Adam oddycha, a oddychał dziwnie – przez usta, jakby ten oddech ciężko mu było złapać. W końcu pociągnął nosem, przełknął ślinę i spojrzał na mnie. 

– A gdybym nazwał cię moją Aldoną, wiedziałbyś już jak się zachować i co czuć? 

Spojrzał mi prosto w oczy tym przenikliwym spojrzeniem. Widziałam w nich spokoj, ale też obawę, jakiś skryty żal. I właśnie tej mieszanki najbardziej się obawiałam. 

Widziałam jego szklane oczy, podkrążone i szare. Widziałam zmarszczkę na czole. Widziałam palce mocno zaciśnięte na fotelu. 

Czułam, jak robi mi się gorąco. Jak stróżka zimnego potu spływa mi po plecach, po kręgosłupie. Czułam, jak przyśpiesza moje serce i jak zaczyna trząść mi się broda i ręce. 

– Nieee… – zakpiłam, kręcąc niedowierzająco głową, ale on nie podzielał mojego entuzjazmu. Był poważny, nie wiedział, gdzie ma patrzeć, bo gdyby tylko spojrzał mi teraz w oczy, musiałby stąd wyjść, bo nie mogłabym go oglądać. – Nie… – puściłam miotłę, która z hukiem trzasnęła o ziemię, a Adam przymknął oczy. – Nie, nie, nie! Nie ma opcji! Nie uwierzę w nic takiego! 

– Anastazja... – westchnął, robiąc parę kroków w moją stronę. 

Zaczęłam krążyć w tę i z powrotem, nie wiedząc co zrobić z rękoma. Oddychałam ciężko, nie wiedziałam, co myśleć. 

– Przychodzisz tu w ważnym dla nas wszystkich dniu i robisz sobie ze mnie głupie żarty! – zawołałam oburzona. – Nie wierzę, że uważałeś, że mnie to rozbawi. 

– Anastazja, chciałbym, żeby to były żarty. – wycedził z zamkniętymi oczami. 

Zatrzymałam się i spuściłam ręce. Patrzyłam na niego z wielkimi oczami i otwartą buzią. Czekałam na moment, gdy zacznie się śmiać, gdy na jego ustach pojawi się ten mały uśmieszek zdradzający wszystko, gdy w oczach zapalą mu się małe chochliki. Ale ten moment nie następował. 

I nigdy nie miał nastąpić. 

– Nie... – szepnęłam. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. 

Odwróciłam się do niego plecami i zasłoniłam dłońmi usta, żeby nie zacząć krzyczeć. Adam z czystym bólem wyrysowanym na twarzy powoli do mnie podszedł i objął mnie ramieniem. Oparłam się o jego klatkę piersiową i próbowałam się uspokoić. Wciąż nie wierzyłam. 

– Chcę wiedzieć, o co chodzi. – powiedziałam, odsuwając się od niego, ale trzymając ręce na jego piersi. – Żądam tego. 

– Muszę wyjechać. – w końcu to powiedział. Te słowa po raz pierwszy oficjalnie padły z jego ust, mimo że przekazał tę informację już na każdy możliwy sposób. Dopiero teraz docierało do mnie, że to naprawdę się dzieje. 

– O mój Boże... – szepnęłam. – Ty mówisz poważnie. 

Opuściłam dłonie i ponownie zaczęłam krążyć po salonie. Widziałam po Adamie, że sam nie wie, co ze sobą zrobić. 

Chciał powiedzieć więcej, ale nie wiedział jak. Chciał znaleźć dobry moment, ale wiedział, że takiego nie ma. Musiał pozwolić Anastazji przetrawić powoli każdą informację, żeby mówić dalej. Nie spodziewał się tego, że będzie to takie trudne. Dla nich obojga. 

– Przyszedłem... – przełknął ślinę, a ja drgnęłam, słysząc jego głos. – Przyszedłem się pożegnać, Anastazja. 

Cała Warszawa zapadła się pod ziemię. Salon trafił do samego środka piekła. Tak właśnie się poczułam – jakby świat zniknął, jakby wszystko runęło. Runął mój świat. 

Piszczało mi w uszach jak po poważnej eksplozji. Słyszałam szybkie bicie swojego serca i tę przerażającą ciszę, która była między nami. 

Z oczami pełnymi łez odwróciłam się do Adama. Bolało mnie wszystko, a najbardziej serce. Czułam się tak, jakby ktoś mi je dosłownie wyrwał. Jakbym wcale już go nie miała. 

Ale najbardziej zabolał mnie jego widok. Bo Adam Rozmys płakał. Po raz pierwszy w życiu widziałam, jak płacze. Łzy spływały mu po policzkach, a oczy miał utkwione prosto we mnie. 

W trzech szybkich krokach byłam już przy nim. Złapałam go za dłonie i zaczęłam je całować z każdej możliwej strony. Łzy kąpały mi na podłogę. A on stał nieruchomo. 

– Nie zostawiaj mnie, proszę, nie zostawiaj mnie... – szeptałam. Czułam, jak rośnie mi gula w gardle, a szept zamieniał się w szloch. A on wciąż nic nie mówił. – Nie zostawiaj mnie, słyszysz?! – szarpnęłam go za rękę, ale on nie reagował. – Błagam cię, nie zostawiaj mnie! Nie poradzę sobie, nie poradzę... 

Czułam, jak opuszczają mnie wszystkie siły. Nie miałam siły na walkę z ciszą, bo była nie do wygrania. Gdybyśmy się kłócili, byłoby kompletnie inaczej – krzyk łatwiej wyzwala emocje, człowiek może wyrzucić z siebie wszystko. A cisza męczy, nie można z nią walczyć. Jednocześnie jest zwycięstwem. Milczenie w końcu jest złotem. 

– Pojadę z tobą. – spojrzałam szklanymi oczami w górę, prosto w jego oczy i zobaczyłam, jak marszczy brwi, jakby z bólu. 

– Anastazja, muszę wyjechać, bo nie jestem tu bezpieczny. Moi bliscy też, w tym ty. – mówił tak cicho, że ledwie go słyszałam. – Jestem... Jestem w oddziale bojowym. Nasze główne zadanie to likwidacja osób skazanych wyrokami sądów podziemnych. Mam nóż na gardle... – musiał przerwać, spojrzał do góry, zamrugał parę razy, żeby powstrzymać łzy. – Muszę zniknąć, żebyście wy byli bardziej bezpieczni. Nie mogę zabrać rodziców, nie zostawią domu. – westchnął. – Długo myślałem nad tobą. Długo byłem egoistą i zapewniałem sam siebie, że zabiorę cię ze sobą choćby na koniec świata. Ale wiem, że tego nie zrobię. – czułam, jak kolejne łzy spływają po moich policzkach. – Nie zostawiłabyś Warszawy. Nie zostawiłabyś rodziny i przyjaciół. To twoje miejsce i nie mogę cię stąd zabrać, żeby być szczęśliwym. Bo wtedy ty byś nie była. 

Ukrywałam twarz w jego torsie i zaczęłam płakać, szlochać, wyć. Mocno go objęłam, a on to odwzajemnił, jeszcze mocniej. I też płakał, czułam to. 

Najgorsze było to, że mówił prawdę. Chciałabym być z nim, chciałabym jechać z nim, ale nie byłabym w stanie opuścić tego miejsca. Prędzej czy później chciałabym tu, nie dałabym rady żyć na wygnaniu. 

– Kiedy wyjeżdżasz?

Miał policzek położony na mojej głowie. Z zamkniętymi z bólu oczami gładził moje włosy, a spod powiek co jakiś czas wydobywała się samotna łza. Trzymał mnie mocno, nie chciał puszczać. Cisza między nami gęstniała. A ja nie uzyskiwałam odpowiedzi. 

– Adam, kiedy wyjeżdżasz? – powiedziałam głośniej, odsuwając się od niego na tyle, żeby móc spojrzeć w górę prosto na niego. Zmarszczył brwi i wbił wzrok przed siebie. 

– Przecież powiedziałem ci, że przyszedłem się pożegnać... – westchnął, spoglądając na mnie. 

A ja poczułam się, jakby wszystko stanęło w miejscu, łącznie z moim sercem i oddechem. Odsunęłam się od niego, a właściwie odepchnęłam go. Potrzebowałam przestrzeni, potrzebowałam powietrza, żeby móc zaczerpnąć oddechu. 

– Rano wyszedłem po to, żeby przesunąć wyjazd o parę godzin. Więcej się już nie dało. – oznajmił. – Nie mogłem wyjechać wcześniej, nie potrafiłem. Chciałem spędzić z tobą jak najwięcej czasu. Nie mogłem odjechać bez pożegnania. 

– Od jak dawna wiesz? – spojrzałam na niego pustym wzrokiem, oczami spuchniętymi od łez, zaczerwienionymi, cała drżąca. 

On tylko ponownie przymknął oczy, a ja już wiedziałam. Olśniło mnie, kawałki układanki nagle zaczęły do siebie pasować i powoli układać się w całość. Wszystko nabrało sensu. 

– Nie wierzę... – pokręciłam głową z pogardą. – Wtedy kiedy przyszedłeś tu z postrzeloną nogą... – potrzebowałam chwili, żeby uporządkować pędzące myśli. – Chcesz być chirurgiem, doskonale wiedziałeś, że rana jest niegroźna! Wiedziałeś, że zaraz się wyliżesz. Specjalnie przyszedłeś tu, specjalnie zgodziłeś się, żeby tu zostać na parę dni. Chciałeś tu być. Wiedziałeś już wtedy. – czułam, jak ogarnia mnie wściekłość. – Jeszcze ten moment kiedy... Miałam biec po pomoc, a ty, zamiast mnie pospieszyć, przyciągnąłeś mnie i całowałeś. Wiedziałeś, że nie umrzesz. Ty łapałeś chwilę na teraz. Chciałeś mieć zapas wspólnych chwil... 

– Anastazja... 

– Dlaczego mi nie powiedziałeś, skoro wiedziałeś już wtedy?! – krzyknęłam. Czułam się okłamana. To było takie niesprawiedliwe. Chciałam wiedzieć, miałam prawo. – Pewnie doskonale wiedziałeś już wcześniej! 

– Nie powiedziałem ci, bo sam nie chciałem w to wierzyć. – nie krzyczał. Adam świetnie panował nad emocjami w porównaniu do mnie. Może przygotowywał się do tej rozmowy już wcześniej. Może myślał nad tym, co powiedzieć. – Przez cały czas wierzyłem, że jakoś to dokręcę, że nie będę musiał nigdzie jechać. Że zostanę tu z tobą. Aż do dzisiejszego poranka, kiedy zrozumiałem, że nie ma innego wyjścia. Zrozumiałem, że nie mam już czasu. I musiałem błagać, prawie na kolanach, żeby dostać jeszcze kilka godzin. 

– Nazwałeś mnie panią Rozmys... Dziś rano... – czułam, jak żal zastępuje gniew. Złość już nic nie zmieni, już nie da się nic zrobić. Powoli docierało do mnie, że to nasze ostatnie chwile i nie mogę ich zmarnować na kłótnie. Nie chcę być zła. – Doskonale wiedziałeś już, że to nie ma znaczenia. A ja... Ja wierzyłam, ja chciałam... 

Adam podszedł do mnie i złapał moją twarz w obie dłonie. Skierował ją tak, żebym patrzyła mu prosto w oczy. Widziałam po nim, że jest zmęczony, jego oczy mówiły wszystko. 

– Anastazja, kocham cię miłością tak ogromną, że nie jesteś w stanie jej sobie wyobrazić. – bolało mnie serce. Tak, jakby ktoś wbił w nie miliony igieł i każdą wbijał powoli coraz głębiej. – Tak bardzo marzyłem, żebyś była panią Rozmys.... Tak bardzo chciałem, uwierz mi. – oparł swoje czoło o moje i zamknął oczy, ciężko oddychając. – Ta noc była najgorszą w moim życiu. Miałem cię przy sobie rzek świadomością, że to ostatni raz. I nie potrafiłem zmrużyć oka, bo wiedziałem, że nie powtórzę już tej chwili. 

– Też cię kocham, wiesz o tym. – głos mi się załamał doszczętnie, byłam w stanie ledwo wydobywać z siebie słowa. – Tak bardzo tego nie chcę. 

– Jestem wdzięczny, że mogłem spędzić z tobą tyle czasu. 

To był początek mowy pożegnalnej, czułam to. To zawsze zaczyna się w ten sam sposób. Dalej opieraliśmy się o swoje czoła, Adam wciąż miał zamknięte oczy. Pewnie łatwiej było mu w ten sposób pozbierać myśli. Na dźwięk pierwszych słów czułam, że mam już dość. Zamknęłam też oczy, bo nie byłam w stanie patrzeć na jego ból. Mnie samą bolało całe ciało. Bolała mnie nawet dusza. 

Bo on był moją bratnią duszą. 

– Jestem wdzięczny za ostatnie dni, przepełnione tobą. Boże, Anka, byłem taki szczęśliwy. – zaśmiał się przez łzy. – Nie zawsze potrafiłem to okazać, wiesz o tym. Ale byłem ogromnie szczęśliwy. Jak nigdy w życiu. – znowu przerwa. – Obiecałem sobie, że nie będę płakać. Źle czuję się z tym, że widzisz mnie w takim stanie. Nie chcę, żebyś widziała mnie słabego. Zwłaszcza ostatni raz. 

– Jesteś najsilniejszym człowiekiem, jakiego znam. – powiedziałam zupełnie szczerze, kładąc mu dłoń na policzku. – Płacz to nie oznaka słabości, tylko siły. Jestem dumna z ciebie, że okazujesz przy mnie wszystkie uczucia. 

Pocałował mnie. Jego usta były słone od łez, moje z resztą też. Nie wiedziałam, że ten pocałunek będzie tak inny od poprzednich. Był powolny, jakbyśmy oboje z całych sił chcieli przedłużyć tę chwilę. 

– Tak bardzo nie chcę cię opuszczać. – każde jego słowo łamało moje serce na nowo. 

– Nie jedz, błagam. – wiedziałam, że wszystko, co mówię nie ma już sensu. Ale nikt nie zabronił mi próbować. – Znajdę inny sposób, ukryję cię gdzieś. Bylebyś był tutaj, blisko. Na pewno da się coś zrobić. – Adam odsunął mnie i przeniósł ręce na moje ramiona. – Nie pozwolę ci odejść. Nie mogę. 

Adam walczył sam ze sobą. Wiedział doskonale, że jego wyjazd jest już przesądzony i nie może nic z tym zrobić. Ale słowa Anki sprawiały, że jego serce wyrywało się do walki. Chciał walczyć z całych sił, chciał tu zostać. Chciał znaleźć inne rozwiązanie, mimo że już wcześniej przekonał się, że go nie ma. Nie potrafił spojrzeć jej w oczy i powiedzieć, że już nic nie może. Chciał podarować jej jakąś nadzieję. Tylko że nie miał skąd jej wziąć. 

– Byłeś... Jesteś moją bratnią duszą, Adam. – powiedziałam, nie mogąc spojrzeć mu w oczy, bo za bardzo mnie to bolało. – Za rzadko ci to powtarzałam. Czułam się przy tobie taka szczęśliwa, taka wolna jak... Jak nigdy wcześniej. Wierzyłam, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Że wreszcie będzie dobrze. 

– Nikogo nie kochałem tak mocno, jak ciebie. – wyznał, trzymając moją dłoń. – I wiem, że nigdy się to nie zmieni. 

Wiedziałam podświadomie, że przerwy w naszej rozmowie oznaczają, że koniec jest bliski. Próbowaliśmy przedłużać nieustannie chwilę, która też zbliżała się ku końcowi. Nie chcieliśmy tego. Chcieliśmy chłonąć każdą sekundę, nawet ta cisza była dla nas ważna. Nie chciałam się rozstawać. Nie chciałam, żeby mówił, że to już koniec. 

Czułam jak znowu ogarnia ma panika i złość. Byłam wściekła na świat, na tę niesprawiedliwość. Dlaczego zawsze, wtedy kiedy jesteśmy szczęśliwa, coś się musi zepsuć? Dlaczego tak dobre osoby, jak Adam musiał spotykać taki okrutny los? Dlaczego człowiek, który jest niewinny musi uciekać, żeby bronić własnego życia i swoich bliskich? Dlaczego akurat on? 

Stałam oparta o fotel, przecierając twarz rękoma. Adam stał parę kroków ode mnie, całkiem bezradny, świadom, że nie może tu już nic więcej zrobić i po prostu chce spędzić ostatnie chwile tutaj. 

– Nie wierzę, dalej nie wierzę... – kręciłam głową. 

– Będę pisał listy do rodziców. W każdym zostawię osobną kartkę wyłącznie dla ciebie. – Adam już nie przejmował się tym, że dalej nie potrafię uwierzyć w to, że się rozstajemy. Chciał powiedzieć wszystko, co miał do powiedzenia. Zależało mu na tym, żeby przekazać mi jak najwięcej informacji. – Nie wiem, jak często będą przychodzić. Nie wiem też jak z odpowiedziami, bo będę musiał cały czas się przemieszczać. Jeśli zatrzymam się gdzieś na dłużej poproszę, żebyście wysłali mi listy z waszymi odpowiedziami. 

– Naprawdę? Nawet listownie nie będziemy mogli korespondować ze sobą na bieżąco? – byłam załamana brakiem możliwości. – Oh, Adam, dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej...? – łzy znowu zbierały mi się pod powiekami. 

– Nie chciałem, żebyśmy się oboje nad sobą użalali. Chciałem, żeby było jak zawsze. Co by nam dały ciągle myśli o rozstaniu? – wzruszył ramionami. – Tak wiem, że wszystkie nasze uczucia były prawdziwe, niepodyktowane rychłym końcem. To najpiękniejsze wspomnienia, jakie mam. 

– Mieliśmy jeszcze tyle rzeczy do zrobienia... – czułam, jak opadły ze mnie wszystkie siły. Ledwo utrzymywałam się na nogach. – Czy wiesz może... Kiedy wrócisz? 

Chyba nie było gorszego pytania. Adam wyglądał tak, jakby ktoś uderzył go z całej siły w brzuch. Skulił się głęboko w sobie i czuł, że ledwo łapie oddech. W rzeczywistości tylko przymknął oczy i odetchnął ciężko parę razy. 

– Anastazja... – nie wiedział, jakich słów powinien użyć. – Nie mam pojęcia, kiedy wrócę. I czy w ogóle wrócę... – wytrzeszczyłam oczy i ponownie zalałam się łzami. – Jeśli będę miał szansę wrócić... To najpewniej, dopiero gdy skończy się wojna. A nikt nie wie, ile to zajmie. Zresztą, nie wiem, czy będę jeszcze... Żywy... 

– Jak możesz tak mówić? – oburzyłam się. 

– Masz przy sobie mnóstwo cudownych ludzi, którzy się tobą zajmą. – podszedł do mnie i złapał mnie za ręce. – Wiem, że będziesz w dobrych rękach. Moi rodzice również zawsze cię przyjmą, masz wśród nich oparcie. 

Widziałam jak spogląda na zegarek i poczułam się tak, jakby ktoś właśnie strzelił mi prosto w twarz. Czas mijał nieubłaganie i to mnie przerażało. To, że on zaraz stąd zniknie. 

– Muszę już... – ścisnął moje dłonie jeszcze bardziej. Nie chciał ich puszczać. Walczył sam ze sobą. – Muszę iść. 

Puścił mnie i odszedł parę kroków w stronę drzwi. Ja stałam nieruchomo. Kurczowo zastanawiałam się co mam robić, ale w mojej głowie panowała pustka. Musiałam coś wymyślić, musiałam.

– Jeżeli teraz stąd wyjdziesz, możesz już nie wracać.

Szantaż. To zawsze jest ostatnia deska ratunku. Gdy nie wiesz już co robić, uciekasz się do szantażu. Ludzie nienawidzą, kiedy stawiasz przed nimi wybór. Sama tego nienawidziła, ale musiałam spróbować wszystkiego. Nie mogłam pozwolić mu odejść, nie mogłam zostać sama, bez niego. 

Adam wciąż stał odwrócony plecami. Zacisnął dłonie w pięści i wbijał sobie paznokcie w skórę. Przymknął oczy, spod których ponownie popłynęły łzy. Chciał rzucić się w ramiona Anki i powiedzieć jej, że w takim razie zostaje tu na wieczność, ale nie mógł. Najbardziej bolało go to, że wiedział, że ten szantaż miał tylko jedną opcję. Nawet bez ultimatum postawionym przez brunetkę nie mógłby wrócić, nawet gdyby chciał. Bolało go to, że Anastazja była nieświadoma albo chciała być nieświadoma tego, że wyjazd jest nieunikniony. I nawet szantaż nic nie da. 

W końcu zebrał się w sobie, odwrócił się na pięcie i w sekundzie był przy mnie. Wziął w ręce moją twarz i przycisnął do ust. Czułam jak szybko biją nasze serca, jak oboje ledwo łapiemy oddech. 

– Zobaczymy się w niebie. – szepnął, odsuwając się na parę centymetrów. 

– Żadne z nas nie zasługuje na niebo. 

Nikt z nas nie ma prawa iść do nieba. Ktoś, kto ma więcej grzechów ciężkich niż lat, nie zasługuje na życie w niebie. Ktoś, kto zabija, ktoś, kto nienawidzi nie ma prawa tam być. 

– Więc zarezerwuję ci miejsce w piekle. 

Pocałował mnie czule w czoło i równie szybko, jak znalazł się przy mnie, tak złapał za klamkę i wyszedł. A ja nie wiedziałam, co się wydarzyło. Nie wiedziałam, że te słowa miały stanowić nasze pożegnanie. Stałam jak słup i próbowałam zrozumieć, co się wydarzyło. 

Jednak nie zdążyłam nawet dobrze zapłakać, kiedy drzwi znowu się otworzyły i wparował przez nie ponownie zdyszany Adam. 

Wybiegł z mieszkania, bo wiedział, że dłużej nie wytrzyma. Jeszcze chwila, parę słów a mógłby się załamać. Całkowicie rozpaść. Ale stanął na ulicy przed kamienicą i zaczął walkę między sercem a rozumem. Serce wygrało. 

– Policz dwadzieścia minut odkąd wyjdę z kamienicy i przyjdź pod moje mieszkanie. – oznajmił, a ja próbowałam otrząsnąć się z szoku. – Muszę cię zobaczy, Anastazja. Muszę. Ten ostatni raz. 

– Będę. 

Ledwo mogłam mówić, ledwo myśleć, ale żeby podjąć tę decyzję, nie potrzebowałam się zastanawiać. Wiedziałam, że muszę tam być bardziej niż cokolwiek innego. 

Nie odezwał się już słowem, tylko kiwnął głową i uśmiechnął się pokrzepiająco, ale nadal z bólem, myśląc, że zdoła mnie pocieszyć. Wyszedł ponownie, tym razem już nie zwracając. Pobiegłam do swojego pokoju i zobaczyłam jak wyszedł z kamienicy i szedł chodnikiem. W swojej kurtce szybkim krokiem, z rękami w kieszeniach i zapalonym papierosem w ustach. 

Pobiegłam do salonu i wbiłam oczy w zegar. Usiadłam powoli, uważając na to, żeby nie przegapić żadnej sekundy. Pilnie trzymałam wzrok na wskazówkach i odliczałam. Raz na głos, raz w myślach. A minuty dłużyły się niemiłosiernie. 

Kiedy wskazówka wybiła odpowiednią godzinę podskoczyłam jak z procy. Zerwałam z wieszaka płaszcz i nie dbając o to, jak wyglądam – a wyglądałam źle, byłam rozczochrana, z twarzą mokrą od łez i podpuchniętymi oczami – wybiegałam z mieszkania. Ledwie pamiętałam o tym, żeby zabrać dokumenty i zamknąć drzwi. 

W drodze nie myślałam. Czułam się tak, jakby ktoś mnie całkowicie wyłączył. Nie czułam nic, po prostu szłam, a właściwie biegłam. Przepychałam się między ludźmi, trącałam ich ramionami, nie patrzyłam co robię. 

Kiedy zdyszana pojawiłam się na odpowiednim korytarzu, Adam właśnie zamykał drzwi. Odwrócił się i mnie zobaczył. Upuścił walizkę, a po korytarzu rozniósł się hałas. Pobiegłam do niego ile jeszcze sił w nogach i rzuciłam mu się na szyję.

Trzymał mnie tak mocno jak jeszcze nigdy wcześniej. 

– Byłeś już spakowany, prawda? – wymamrotałam, wtulona w jego szyję. 

– Od paru dni. – westchnął. – Te dwadzieścia minut było tylko po to, żebym zdążył dojść do mieszkania i pożegnać się z rodzicami. Nie miałem już nic więcej do zrobienia. Wszystko było gotowe. 

– Oh, Boże, dziękuję, że nie wyjechałeś rano. – wyszlochałam. – Chyba bym tego nie przeżyła. 

– To ja bym nie przeżył ze świadomością, że zostawiłem cię sama w moim łóżku nieświadomą tego, dlaczego cię zostawiłem. – ledwie słyszałam jego głos. – Nie potrafiłbym ci już nigdy więcej spojrzeć w oczy. 

Puściłam go na chwilę, po to, żeby złapać w dłonie jego twarz. Patrzyłam na każdy jej centymetr, chcąc utrwalić sobie w głowie jej wygląd. On robił to samo. Też objął dłońmi moją twarz i połączył nasze usta. Czułam słony posmak łez. Nasze łzy połączyły się w jedność i stanowiły jedna oznakę tego samego cierpienia. 

– Wrócisz. Poczekam. Wojna nie będzie trwała wiecznie. – wyszeptałam, opierając czoło na jego czole. 

– Nie mogę się na to zgodzić, Anka. – otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam na niego zdziwiona. – Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa. Beze mnie. Obiecaj, że zrobisz to o czym marzyliśmy – wyjdziesz za mąż, założysz rodzinę, będziesz mieć dzieci. Zasługujesz na szczęście, a ja nie mogę ci go dać. – widziałam, ile bólu sprawiają mu te słowa. – Pozwalam ci na to. Ba! Wymagam tego od ciebie. To moja ostatnia prośba. 

– Adam... – brakowało mi słów. – Kocham cię, tak bardzo cię kocham. 

– Ja ciebie też, Anastazja. – posłał mi ciepły uśmiech. – Powtarzałaś, że jesteśmy bratnimi duszami. Wierzę w to. Jeśli tak jest, prędzej czy później znowu będziemy razem, kochana. W innym wcieleniu, w innym świecie. Odnajdziemy się. 

– Musisz wiedzieć, że nigdy nie przestanę cię kochać. – poprawiłam mu włosy i wytarłam policzki z łez. – Część mnie do końca życia zawsze będzie ci wierna. I wiem, że to się nie zmieni. 

– Obiecaj mi jeszcze jedno. – powiedział po chwili zastanowienia. – Ja wciąż pamiętam, w jakim stanie byłaś... Gdy cię spotkałem, wtedy... – musiałam przełknąć ślinę i odwrócić wzrok, bo nie miałam siły spojrzeć mu w oczy. – Obiecaj, że nie doprowadzisz się do takiego stanu jak wtedy. Obiecaj mi to Anastazja. Bo nigdy sobie nie wybaczę. 

– Obiecuję, obiecuję naprawdę. 

Przytulił mnie mocno, ostatni już raz. Pocałował we włosy, później w policzek. W końcu ostatni raz pocałował mnie w usta. To był długi pocałunek, powolny, ale przepełniony tęsknotą, jakby Adam nie wyjeżdżał dopiero dziś, ale już dawno temu. Miałam wrażenie, że po prostu chciał nacieszyć się tą ostatnią chwilą. Sprawdzić, żeby mógł pamiętać ją jak najdłużej, żeby był w stanie odtwarzać w pamięci tę chwilę, być w stanie poczuć znowu te usta, ich smak, miękkość. 

– Nie mam już czasu. – szepnął, niszcząc ten moment. – Do widzenia, Anastazja. 

Pocałował mnie w czoło. I chyba właśnie to bolało mnie najbardziej. Był to pocałunek przepełniony troską, taki który rodzic daje dziecku, kiedy chce je pocieszyć. Miałam wrażenie, że chciał mnie nim uspokoić, dać nadzieję. Chciał ostatni raz pokazać mi, że się o mnie troszczy, choć wcale nie musiał tego robić, bo wiedziałam, że tak jest. 

– Nigdy cię nie zapomnę. – powiedziałam, trzymając go mocno za rękę. 

Podniósł walizkę i zrobił pierwszy rok, ale ja nadal go trzymałam. Nie potrafiłam go puścić. Był ubrany w codziennym strój – koszulę, na niej miał sweterkową kamizelkę, ciemne spodnie i oczywiście swoją kurtkę. Włosy trochę miał zmierzwione, z emocji, ale były schludne, jak cały on. Wyglądał jak co dzień, tylko oczy miał inne. Nie tajemnicze, zawadiackie, figlarne, ciche i spokojne, ale puste, bolesne, szklane i czerwone. Każdy mógłby powiedzieć, że nic się nie zmieniło, ale ja widziałam, że to nie jest ten Adam. Nigdy nie widziałam go w tej postaci. 

I miałam już nigdy więcej nie zobaczyć. 

Z bólem na twarzy udało mu się wyswobodzić dłoń z mojej. Nie mówił już nic więcej, z resztą i tak nie mógłby nic powiedzieć, bo piekła go gula w gardle i ledwo był w stanie oddychać. Nie odwrócił się. Ani razu. Szedł przed siebie pustym krokiem i nie patrzył za siebie. 

Adam wiedział, że gdyby teraz się odwrócił, nigdy by stąd nie wyjechał. 

Słyszałam jak trzaskają drzwi kamienicy. Oparłam się o ścianę i powoli zaczęłam zjeżdżać w dół. Opadłam na podłogę i zaczęłam płakać. Nie mogłam już zrobić nic innego. 

W pewnym momencie usłyszałam jak otwierają się drzwi do mieszkania Rozmysów. Spojrzałam zmęczonym wzrokiem na małego Jacka. Miał czerwone oczy i twarz przepełnioną smutkiem. Nie odezwał się, po prostu uklęknął przy mnie i mocno się we mnie wtulił. 

I tak oboje siedzieliśmy przytuleni na podłodze przed mieszkaniem, pocieszając się nawzajem po stracie ważnej dla nas osoby. Bo istotnie była to strata. Adam praktycznie zniknął z naszego życia i oprócz listów nie mieliśmy szans na żaden inny kontakt. Nikt z nas nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie dane nam się jeszcze zobaczyć. 

Nie potrafiłam sobie wyobrazić jaki ból odczuwał ten młody chłopczyk. Stracił ukochanego brata, swój autorytet, swojego opiekuna i przyjaciela. A przecież jeszcze parę lat temu stracił najstarszego brata. Teraz został sam, jego rodzeństwo zniknęło. Stracił dwóch braci. 

A ja straciłam jedno serce. Znowu. 

***

Siedziałam na swoim łóżku z nogami podsuniętymi pod samą brodę i wolno paliłam papierosa. Już nie płakałam, nie miałam czym. Czułam zaschnięte kręte drogi, które pozostawiły na moich policzkach łzy. Starałam się z całego serca być spokojna. Nie mogłam doprowadzić do załamania, bo mu obiecałam. Obiecałam. 

– Zrobiłam ci herbatę, kochanie. – mama cicho weszła do pokoju. – Napij się, proszę. 

– Dziękuję. – wychrypiałam, bo nie odzywałam się od dłuższego czasu. 

– Jak się czujesz? – zapytała, siadając na łóżku koło mnie. Wyjęłam z ust papierosa i mimo że był wypalony dopiero w połowie, zgasiłam go. – Czy wszystko jest w miarę w porządku? – położyła dłoń na mojej ręce. 

– Bez zmian. Wciąż mnie boli. – westchnęłam. – Chyba dalej to do mnie do końca nie dociera. Mam wrażenie, że przecież jutro normalnie się gdzieś spotkamy. 

– Wiem. – szepnęła. Spojrzałam na nią, a ona wpatrywała się w zamknięte drzwi. Wiedziałam, że właśnie miała przed oczami moment, kiedy ostatni raz rozmawiała z tatą. Jego pogrzeb, kiedy dopiero wtedy dotarło do niej w pełni, że to koniec. Że naprawdę go nie ma. – Jestem tu z tobą. Jesteśmy wszyscy. Dasz sobie radę. 

– Chciałabym się obudzić i dowiedzieć, że to wszystko było snem. 

– Wiem... – westchnęła i zamknęła oczy. Leona też o tym wtedy marzyła. Może nadal czasem marzy. 

– Czy chłopaki już wrócili? Może powinnam im w czymś pomóc? – zapytałam, wycierając policzki. – Muszę się trochę oderwać. 

– Proponuję ci drzemkę, dziecko. – uśmiechnęła się do mnie. – Powiem Tadeuszowi co i jak, zrozumie. Powinnaś się trochę zregenerować, dobrze ci to zrobi. 

– Ale jeśli będą mnie potrzebowali to mnie zawołasz? 

– Oczywiście. – wiedziałam, że tego nie zrobi. Pogłaskała mnie po głowie, z całą czułością, jaką mogła włożyć w ten mały gest i wyszła z pokoju. 

Położyłam się i wgapiałam w sufit. Przykryłam się kocem i nim się obejrzałam, padłam jak zabita. Nie miałam świadomości, jak bardzo wykończyły mnie ostatnie godziny. Były bardziej energochłonne niż wszelkie istniejące ćwiczenia. 

Na całe szczęście nic mi się nie śniło i oprócz ciała wreszcie mogła odpocząć też moja głowa. 

Kiedy się obudziłam panowała cisza, więc wywnioskowałam, że goście jeszcze nie przyszli. Podniosłam się i przetarłam dłońmi twarz. Nie, to nie był sen, choć do końca się łudziłam. Spojrzałam na paczkę papierosów leżącą przy łóżku i sięgnęłam po nią ociężale. Wyjęłam jednego i włożyłam do ust. Podkuliłam kolana i oparłam na nich brodę, po czym powoli zaczęłam palić. 

Myślałam o tym, gdzie teraz jest Adam. Może dojechał już do miejsca, w którym miał się zatrzymać? A może nie jest jeszcze nawet w połowie drogi? Może zawrócą? Chciałabym znowu na niego spojrzeć, bez wiedzy, że to ostatni raz. Chciałbym znowu usłyszeć jego głos. Miałam nadzieję, że pierwszy list od niego dotrze jak najszybciej. Chciałam już móc go przeczytać. Mógłby być nawet pusty, po prostu chciałam dotknąć tego papieru, którego wcześniej musiał dotykać on. Poczuć jego zapach, który osiadł na kartce choć na chwilę. Na moment znowu mogłabym być z nim. 

Spojrzałam w niebo. Zaczęłam się zastanawiać, czemu akurat mi się to zawsze przytrafia. Tatko miał mieć nade mną opatrzność. 

Odetchnęłam i wstałam z łóżka. Poprawiłam się przed lustrem i wyszłam z pokoju. Nikogo nie było w salonie, ale słyszałam przyciszone głosy w kuchni. Kiedy stanęłam we framudze, głowy Tadka, Janka, Maćka, Anieli, Basi i Heńka zwróciły się w moją stronę. Po ich spojrzeniach łatwo było wywnioskować, kto wiedział. 

Tadeusz, Aniela i Heniek.

– Wszystko już gotowe? Pomóc wam w czymś? – odchrząknęłam. 

– Zostało tylko naszykować wszystko w salonie, ale nie chcieliśmy się tam tłuc, kiedy spałaś. – wyjaśnił Maciej. – Pani Leonka mówiła, że źle się czułaś.

– Tak, ale już mi przeszło. Czuję się lepiej. – uśmiechnęłam się. – To pewnie od tego latania w tę i we w tę. 

– To bierzmy się do roboty, bo czasu niewiele zostało. – Janek klasnął w dłonie i wstał z krzesła. 

Wszyscy przeszli obok mnie, a Aniela, która szła na końcu zatrzymała się przy mnie, złapała mnie za rękę i mocno ją ścisnęła. Nie powiedziała ani słowa, bo nie chciała, żeby ktoś słyszał. Jednocześnie dawała sygnał, że chce ze mną porozmawiać, gdy tylko nadarzy się okazja. 

Uwinęliśmy się całkiem szybko, pomogła nam też mama. Chłopaki opowiadali o tym, ile roboty kosztowało ich zdobycie wódki. Aniela za to z uśmiechem oświadczyła nam wszystkim, że nie zrobiła absolutnie nic dla nas do jedzenia, co wszyscy przyjęliśmy z ulgą. Heniek po paru próbach wypytywania przyznał się w końcu, że Marianna się pojawi. Basia natomiast, gdy byłyśmy przez chwilę razem powiedziała mi, że czuje się lepiej niż ostatnio i wierzy, że dzisiejszy wieczór pozwoli jej już w całości „stanąć na nogi”. Sama widziałam po niej, że jest lepiej. Odzyskała kolory i uśmiechała się częściej. 

Piętnaście minut przed odpowiednią godziną do drzwi zapukała Marysia i Stefan. Kiedy tylko otworzyłam drzwi, brunetka rzuciła się na mnie i mocno przytuliła, a ja czułam jak się trzęsie. Popatrzyłam na Stefana i widziałam tylko smutek na jego twarzy. Wiedziałam, o co chodzi. 

– Marysia... – szepnęłam. 

– Nie powinnam tego mówić, ale zazdroszczę, że miałaś szansę się z nim pożegnać. – oderwała się ode mnie, pociągnęła nosem i wytarła szybko oczy. 

– Nie zdążył...? Myślałam... Byłam pewna, że z wami też się spotka. – czułam, jak robi mi się głupio. 

– Nie, nie, Anka, nie mamy ci nic za złe, nie myśl tak. – szybko włączył się Stefan. – Marysi bardziej chodzi o to, że jest zła na Adama, że nie powiedział nic wcześniej i nie mieliśmy okazji się pożegnać, tak jak należy. 

– Jego mama przyniosła nam parę godzin temu listy od niego. Pożegnalne. – wyjaśniła Stasik. – Ja... Ja wiem, że nie chciał się żegnać i dlatego tego nie zrobił. Nie byłby w stanie na nas spojrzeć... – musiała zrobić chwilę przerwy. – Pisał, że zostawił ostatnie godziny dla ciebie, chciał spędzić je tylko z tobą. 

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Po prostu zacisnęłam usta i pokiwałam głową. 

– On naprawdę cię kochał. – Marysia popatrzyła na mnie z troską w oczach. – Był szczęśliwi. Oboje byliście. Bardzo mi przykro, że tak to się potoczyło, Anastazja. Nikt z nas tego nie przewidział. 

– Dziękuję. – ponownie kiwnęłam głową. Znowu czułam się zmęczona. – Mi też bardzo przykro, że straciliście najlepszego przyjaciela. Chciałbym wciąż wierzyć, że to sen. 

– Skończmy tę rozmowę, proszę. – westchnął Czarborowicz. – Nie mam już dziś siły na zadręczanie się. Gadanie go nam nie przywróci, a dziś mamy czas, żeby odpocząć. Weźmy się do pracy. 

– Już wszystko gotowe. – uśmiechnęłam się, bo wizja zmiany nastroju bardzo mi się podobała. – Ale możesz iść do kuchni zapytać, czy możesz coś zrobić. 

Stefan ruszył do chłopaków, a ja zostałam z Marysią sama. Usiadłam obok niej na kanapie, a ona odpaliła papierosa. Chciała mnie poczęstować, ale odmówiłam – za dużo ludzi zaznajomionych z sytuacją, do tego mój niesprzyjający stan zdrowia. Nie mogłabym spojrzeć w oczy Heńkowi. 

– Jak u ciebie? Co z ...

– Wróciła. – odetchnęła, wypuszczając dym. – Nie wiem jak, naprawdę nie mam pojęcia. Wierzę, że to sprawka Adama. Tylko on był do tego zdolny. Musiał o wszystko zadbać, zanim wyjechał. 

– To świetna wiadomość, Marysia. – uśmiechnęłam się. – Mam nadzieję, że wszystko już będzie dobrze. 

Następne parę chwil spędziłyśmy w ciszy. Obie byłyśmy pogrążone we własnych myślach. Obie straciłyśmy dziś ważną dla nas osobę i nie było nam łatwo. Ciężko było wrócić do normalności, kiedy człowiek nie wie, czy znajduje się w rzeczywistości, czy w śnie. 

– Adam zawsze pozostawia po sobie pustkę. Nie ważne jak bardzo się znaliście. Jego nie da się zapomnieć. – brunetka patrzyła w przestrzeń przed sobą i bawiła się papierosem między palcami. – Pustka nigdy nie zniknie. Wiem z doświadczenia. 

– Cieszę się, że tu jesteś. Dziękuję ci. – powiedziałam po chwili ciszy, ściskając mocno jej dłoń. – Przez najbliższy czas nie będę zbyt... Sobą. Mam nadzieję, że jakoś to przetrwasz. 

– Mi też trochę zajmie dojście do siebie. Jesteśmy w tym razem. – odwzajemniła uścisk. – Jestem pewna, że Stefan zrobi wszystko, żeby przyśpieszyć nasz powrót do normalności. – zaśmiała się. – Po nim nie widać, ale w środku naprawdę to przeżywa. Był dla niego jak brat. 

– Zaraz przyjdzie reszta. – Aniela wyłoniła się z kuchni i podeszła do nas. – Zarezerwowałyście sobie już miejsca na kanapie? Później może być ciężko. 

– Nie ruszę się stąd nawet na krok. – prychnęła Marysia. – Wiem doskonale, że Maciek czai się na to miejsce. Byłam pierwsza! 

– A jesteś pewna?! 

Alek wyskoczył zza kanapy, a my trzy podskoczyłyśmy wystraszone. Stasik złapała się z serce i próbowała przybrać na twarz swoją typowa minę „poirytowaną i zażenowaną”, ale ciężko jej było zważywszy na to, jak chłopak nas nastraszył. Sama miałam przez chwilę problem z unormowaniem oddechu. Aniela natomiast wyglądała tak, jakby się miała na niego rzucić i w ramach kary wyrwać mu włosek za włoskiem. 

Dawidowski natomiast wsadził rękę za plecy Marii i wyciągnął karteczkę z napisem „Alek tu był”. Zszokowana dziewczyna aż otworzyła usta a ja i Miller wcale nie byłyśmy lepsze. 

– Nawet jej nie zauważyłam! – zawołała oburzona. – To wbrew zasadom! Powinna być widoczna! 

– Zajęte to zajęte, Maryśka. – wzruszył ramionami i uśmiechnął się zwycięsko. – Ale miejsce obok mnie jest wciąż wolne, droga koleżanko. 

Miała ochotę plunąć mu pod nogi, ale się powstrzymała. Obrażona poszła do kuchni, chcąc znaleźć Stefana, któremu mogłaby się wyżalić. Maciek natomiast skoczył na swoje miejsce, wyprostował nogi i założył ręce za głowę, po czym zamknął oczy i odetchnął. Wyglądał jak na wakacjach. 

– Uwielbiam być najlepszy. – uśmiechnął się, a my z Anielą spojrzałyśmy po siebie, próbując się nie zaśmiać. 

Niedługo po tym pojawił się Paweł i Anoda. W kuchni zaczął się gwar, nie wiedzieć czemu nie chcieli się przenieść do salonu. W końcu wyszedł stamtąd Heniek. 

– Muszę iść po Mariannę, bo chyba nie trafi tu sama. – oznajmił, ubierając płaszcz. – Anastazja, chcesz się przejść? 

Aniela spojrzała na mnie zachęcająco. Wiedziała, że spacer dobrze mi zrobi. W sumie to nie wiedziała, ale chciała wierzyć, że cokolwiek będzie w stanie pozwolić mi trochę oderwać myśli. 

Ledwo zamknęliśmy drzwi do mieszkania, a Wierzbowski mocno mnie przytulił. Zacisnęłam mocno oczy i przytuliłam go z równą siła. Próbowałam nie płakać, bo obiecałam. 

– Jesteś silna, Anastazja. – powiedział. – Jestem z ciebie dumny. Z tego, że nie jest jak... 

– Obiecałam mu, że tak nie będzie. – wyprzedziłam myśli Heńka. 

– W każdym razie, wciąż jestem dumny z tego jak dobrze sobie radzisz. Nie łatwo jest dotrzymać takiej obietnicy. – wzruszył ramionami. Poklepał mnie po ramieniu, po czym ruszyliśmy w drogę. 

Spotkaliśmy się z Marianną parę minut później, właściwie to wpadliśmy na siebie. Była ubrana bardzo ładnie, łatwo można było zauważyć, że lubi wyglądać dobrze i schludnie. Miała na sobie białą koszulę na guziki i takąż samą spódnice, ale w kolorze beżowym. Do tego beżowy kapelusz z białą wstążką i jasny szarobrązowy płaszcz. Do tego piękne białe koronkowe rękawiczki. 

– Już miałam iść sama. – prychnęła, a Heniek przewrócił oczami. – No co? Prędzej czy później trafiłbym pod właściwy adres. 

– Zanim byś tam dotarła już dawno byłoby po 11 listopada. – zakpił i wziął ją pod rękę. 

– Oh, Anastazja, czy on zawsze był taki? – mruknęła, szturchając mnie łokciem z małym uśmiechem. 

– Jeszcze gorszy. Na starość trochę mięknie. – zaśmiałam się, a Wierzba popatrzył na mnie z ukosa. Marianna za to wybuchnęła śmiechem. 

Zaczął wiać wiatr i dziewczyna musiała złapał się ręką za kapelusz, żeby jej go nie zwiało. Zakręcone pukle rozpuszczonych włosów trochę się poburzyły i zaczęła pod nosem narzekać na pogodę. Ja natomiast wystawiłam twarz do wiatru i cieszyłam się, że mogę dosłownie przewietrzyć umysł. Czułam się tak, jakby na chwilę zwiewało ze mnie wszystkie złe emocje. 

Kiedy weszliśmy ponownie do mieszkania, byli już wszyscy. Marysia i Aniela siedziały w oknie i paliły papierosy. Paweł i Basia siedzieli przy pianinie i przyciskali pojedyncze klawisze, chyba żeby przypomnieć sobie jakąś melodię. Janek majstrował coś przy gramofonie. Maciej tasował karty, a pozostali siedzieli przy stoliku i czekali na grę. 

– Uroczo. – uśmiechnęła się Mania. 

Jej sylwetka zdecydowanie nie nadawała się do takich miejsc, takich „przyjęć”. Do niej pasowały uroczyste bankiety z paniami w futrach i panami w garniturach, popijającymi drogi alkohol i słuchającymi gry na fortepianie jakiegoś utalentowanego wirtuoza. Zdecydowanie lepiej by wyglądała tam niż przy bandzie młodziaków grających w karty, palących papierosy, pijących tanią wódkę i tańczący do starych piosenek z winyli. 

– Gdzie twoja mama? – zapytał Heniek. 

– Nie mam pojęcia. – wzruszyłam ramionami. – Albo u siebie, albo u sąsiadki. Pewnie przyjdzie później się nam pokazać i chwilę pomatkować nam wszystkim. 

– Strasznie chcę ją poznać! – zaśmiała się Marianna. – Henryk opowiadał, że ma złote serce. Tak samo, jak ty! 

– Najdroższe, muszę was zostawić, bo widzę jak Maciek próbuje mi mentalnie przekazać, że mam z nimi zagrać. – uśmiechnął się pod nosem, kiwając na przyjaciela. – Prawda jest taka, że za nic nie chce przegrać i musi mieć po swojej stronie sojusznika. 

Nie za bardzo obie uwierzyłyśmy w tę gadkę, bo o ile faktycznie Alek był do tego zdolny i owszem nienawidził przegrywać, o tyle chyba obie zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że Wierzbowski po prostu lubił grać w karty. Widziałam jak Marianna ogląda mieszkanie i przygląda się gościom. Nie znała tu zbyt wielu ludzi, co jakiś czas zauważałam jak Heniek na nią spogląda. Martwił się o nią, o to, żeby czuła się tu komfortowo, żeby chłopaki ją polubili i ona ich. 

– Odnoszę wrażenie, że Aniela za mną nie przepada. – szepnęła w końcu. – Przepraszam, że tak otwarcie, ale mnie to dręczy. 

– Nie przejmuj się nią. – pokręciłam głową, klepiąc ją po ramieniu. – Znam ją od lat, taka po prostu jest. Na pewno cię lubi, ale musi się jeszcze do ciebie przyzwyczaić. 

Nie miałam serca mówić jak jest naprawdę tej istotce przepełnionej dobrocią. Dosłownie Marianna patrzyła na wszystko i wszystkich z taką życzliwością w oczach, że nie mogłam powiedzieć nic złego w jej stronę. Dobroć i życzliwość były jej definicją. Nie chciała nikomu robić przykrości, chciała, żeby każdy był szczęśliwy i dobrze się czuł. Była idealna dla Heńka, który na to wszystko zasłużył. 

– Dziękuję ci, że z nim jesteś. 

Dziewczyna zwęziła brwi i spojrzała na mnie, nie rozumiejąc o co chodzi. Kiwnęłam więc podbródkiem w stronę Wierzby, a ona spojrzała na niego. 

– Zasłużył na kogoś takiego jak ty. Zasłużył na dobro. 

– Dziękuję. – uśmiechnęła się, nie odrywając wzroku od blondyna. Wtedy już wiedziałam, że naprawdę go kocha. Ze szczerym sercem. 

*** 

Panował gwar i ogólna wesołość, grała muzyka, wszyscy byli w świetnym nastroju – tańczyli, śmiali się i dużo rozmawiali. Nawet Aniela zamieniła parę słów z Marianną, wprawdzie dopiero po napiciu się paru kieliszków, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Maryśka tańczyła z Heńkiem, a Tadeusz z Maćkiem, który był w najlepszym nastroju z możliwych, co za tym szło, Basia nie miała już do niego siły. Paweł grał na fortepianie, a Janek Rodowicz tupał nogą w rytm piosenki. Pani Leonka z ciepłą herbatą w ręce, którą zaparzyła wszystkim uczestnikom wieczoru (każdy uznał, że napój musi zdecydowanie ostygnąć) śpiewała pod nosem słowa piosenki. 

Siedziałam na parapecie, obok stała Aniela. Nie rozmawiałyśmy za wiele, każda z nas była w swoim świecie. Myśli Miller rozwiewał trochę alkohol, ja nie pozwoliłam sobie dziś na napicie się czegokolwiek, bo za bardzo się bałam, że z moim obecnym stanem emocjonalnym może to przynieść niekorzystne skutki. 

– Myślę, że pisanie listów to nie jest dobry pomysł. – mruknęła, zgniatając po raz czwarty wypalonego wcześniej papierosa. – Niepotrzebnie będziesz sobie robić nadzieję. 

– Ja już nie mam nadziei. – prychnęłam. – To jedyny sposób, żeby podtrzymać kontakt. Nie jestem w stanie tak od razu udawać, że nigdy go nie było. Myślę, że... Że z każdym kolejnym listem, stopniowo, ten bol będzie maleć, a my przyzwyczaimy się do tego, że nas nie ma. I będziemy wymieniać się tylko prostymi informacjami... 

– Proszę, napisz mu kiedyś, że jestem z całego serca mu wdzięczna za to, że pomógł wyciągnąć Zosię z getta. – westchnęła. – Chcę, żeby wiedział, że o tym pamiętam i nigdy mu tego nie zapomnę. 

– Jakoś to wplotę. – kiwnęłam głową. – Muszę uważać i starać się szyfrować pewne informacje. Nie wiadomo dokąd te listy idą i ile kilometrów muszą pokonać. 

Aniela miała się odezwać, ale przerwała, bo nagle podbiegł do nas Rudy. Minę miał taką, jakby ktoś skazał go na tortury. Załamał ręce i zaczął się żalić.

– Błagam, niech któraś ze mną zatańczy, bo zaraz dopadnie mnie Maciej, a tego mogę nie przeżyć. 

A jednak – tortury. 

Spojrzałam na blondynkę i obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Widziałam iskrę w jej oczach, która sama przez się mówiła, że wielką przyjemnością zrobi jej zrobienie mu na złość, więc specjalnie wygodnie usadowiła się na parapecie i nie miała zamiaru nigdzie się ruszać. Popatrzyłam na Bytnara, westchnęłam zrezygnowana i podałam mu swoją rękę. 

– Chodź. Przynajmniej też będę bezpieczna. – zakpiłam, a Nika chyba właśnie wtedy uświadomiła sobie, że sama skazała się na atak Dawidowskiego. 

Zaczęliśmy tańczyć, niedaleko nas był Maciej z Maryśką, która miała szeroko otwarte oczy i uważnie patrzyła na to, jak stawia kroki, bo Alek szarpał nią w każdą stronę. Janek też ich obserwował. 

– Dziękuję ci, że uchroniłaś mnie przed tym okropieństwem. – odetchnął. – Współczuję Marysi. 

– Zgaduję, że zaraz zrobi Stefanowi awanturę. – zaśmiałam się. – Przynajmniej Maciek jest w świetnym humorze. 

Powoli i uważnie stawialiśmy kroki, tak, żeby nie wpaść na parę dwa razy M, która poruszała się po nieokreślonym torze. Czułam jak robiłam się senna, gdy powoli w rytm muzyki Janek mną kołysał. 

– Czuję się tak, jakbyśmy cofnęli się parę lat wstecz. – zaśmiał się. – Brakuje tylko Tadeusza uderzającego w fortepian. 

– Nawet bym się nie zdziwiła, gdyby zaraz czymś trzasnął. – prychnęłam. – Niektóre rzeczy się nie zmieniają. 

Dalej tańczyliśmy, a czas jakby stał w miejscu. Paweł grał i grał, i grał, a melodia dalej roznosiła się po salonie. Janek Bytnar zawsze świetnie tańczył i nie mogłam narzekać, że czułam się źle, bo czułam się dobrze. Zdecydowanie lepiej, niż gdybym była tu z Maćkiem. 

– Gdzie twój chłopak? – zapytał w końcu, a ja poczułam, że to pytanie musiało go dręczyć od samego początku.

Momentalnie się obudziłam, a mój cały dobry humor i przyjazne nastawienie wobec niego jakoś zniknęło, zastąpione kwaśną miną i gardzącymi oczami. Janek miał prawo nie wiedzieć i miał też prawo zapytać, ale mój organizm tego nie rozumiał. Poczułam się zaatakowana, jakby ze mnie zakpił. 

– Który? – prychnęłam. Nie myślałam za długo nad tym, co powiedzieć. Po prostu mówiłam to, co mi ślina na język przyniosła. – Pierwszy uciekł z kraju po tym, jak zdradził mnie dla zakładu. – zaczęłam. – Drugi zginął niedługo po tym, jak wyznałam mu, że tak naprawdę nigdy go nie pokocham tak, jak on chce. Trzeci natomiast perfidnie mnie zdradził i okłamywał. A czwarty... – zawahałam się. 

Adam tak naprawdę nigdy nie był moim chłopakiem. Nigdy nie oświadczyliśmy światu i bliskim, że jesteśmy w związku. Byliśmy po prostu razem. Nie mieliśmy potrzeby nazywać się chłopakiem i dziewczyną. Byliśmy dla siebie czymś więcej. Bratnimi duszami. 

– Czwarty ktoś wybrał moje życie i życie swoich bliskich niż naszą wspólną przyszłość... – odwróciłam głowę, żeby na niego nie patrzeć. Czułam tylko, jak mocniej ścisnął moją rękę, ale nic nie powiedział. 

Janek cieszył się, że się odwróciła. Nie widziała błysku, który pojawił się w jego oczach. Cień uśmiechu pojawił się na jego ustach, ale czym prędzej go stłumił. Miał wrażenie, że cały świat nagle ożył, że kolory stały się intensywniejsze, muzyka głośniejsza, bardziej skoczna, wesoła. 

– Przykro mi. – odpowiedział po chwili ciszy, a ja tylko kiwnęłam głową. 

Rudy zaczął mną obracać, trzymał mnie blisko i wędrował nami po całym salonie. Przez chwilę miałam wrażenie, że nie było tu nikogo oprócz nas. Wirowaliśmy, aż w końcu złapał mnie nisko za plecy i odchylił w dół, aż moje włosy dotknęły ziemi. Później szybko przyciągnął mnie do siebie i zatrzymaliśmy się, będąc twarzą w twarz, nasze nosy oddzielały milimetry. Oboje ciężko oddychaliśmy zmęczeni tym piekielnym tańcem, ale Janek trzymał mocno moją dłoń i patrzył mi głęboko prosto w oczy. Tak głęboko, że musiałam to przerwać. 

– Wystarczy. – mruknęłam, odpychając go od siebie. 

Dopiero wtedy dotarło do mnie, że muzyka już dawno przestała grać, a poza nami na „parkiecie” nie było nikogo. Wszyscy stali z boku i większość się przyglądała. Widziałam Anielę z otwartymi ustami i Alka, który wyglądał tak, jakby w momencie wytrzeźwiał. Basia załamywała ręce, a Stefan z całych sił próbował zagadać Tadeusza. 

Zamknęłam się w łazience i stanęłam przed lustrem, mocno trzymając się umywalki. Musiałam jakoś złapać oddech, unormować go. Dopiero po chwili byłam w stanie normalnie odetchnąć. Przemyłam twarz zimną wodą i w ciszy stałam i wgapiałam się w swoje własne odbicie. 

Kiedy stamtąd wyszłam, nie zwracałam uwagi na nikogo. Szłam prosto do mojego pokoju, jakbym miała klapki na oczach i nie widziała nic wokół poza moimi drzwiami. Panowała tam przyjemna ciemność, a z salonu słychać było tylko przytłumione rozmowy. Dopiero kiedy podeszłam bliżej, podskoczyłam wystraszona. 

Aniela Miller siedziała na moim łóżku, paliła papierosa i patrzyła w okno. 

– Mogę jednego? – westchnęłam zrezygnowana, siadając na podłodze i opierając się o łóżko. Blondynka podała mi papierosa, którego za chwilę również odpaliła. 

– Wyjaśnij mi tylko, proszę, co to do cholery było? – mimo że jej nie widziałam, to czułam jej wzrok na sobie. Wypalała mi oczami dziury z tyłu głowy. 

– Też chciałabym wiedzieć. – prychnęłam. – Zrobił to specjalnie. On zawsze wszystko robi specjalnie. 

– Wrócił stary, dobry Janek. – zaśmiała się, a ja popatrzyłam na nią wzrokiem dającym od razu do zrozumienia, że „stary dobry Janek” to chyba kara gorsza od tańca z pijanym Maćkiem. 

– Stary uśmiech cwaniaczka też już wrócił. – przewróciłam oczami. – Co ja miałam kiedyś w głowie, Aniela? Dlaczego mnie przed tym nie broniłaś? 

Miller nie odezwała się ani słowem, tylko popatrzyła na mnie z ukosa zabójczym wzrokiem, co miało dać mi do zrozumienia, że chyba powinnam jeszcze raz zastanowić się nad tym, co powiedziałam. 

– Czuję się, jak w innym świecie. – westchnęłam, wypuszczając dym. – Jakbym cofnęła się w czasie. 

– Ja też. – zakpiła. – Mam wrażenie, że jakbym dopiero co pilnowała Maćka po alkoholu, a teraz znów to robię. 

Nie to miałam na myśli, ale trudno się było z nią nie zgodzić. Więcej nie poruszyłyśmy tematu dziwnego tańca, ale poruszyłyśmy wiele innych. Do końca przyjęcia siedziałyśmy w moim pokoju, przyłączyły się do nas Basia, Maryśka i Marianna. Razem odpoczywałyśmy od mężczyzn za drzwiami i wtedy po raz pierwszy od paru godzin naprawdę szczerze czułam się dobrze.

Rozmawiałyśmy naprawdę intensywnie. Jednak w pewnym momencie wyłączyłam się z rozmowy, żeby usłyszeć piosenkę wydobywającą się zza drzwi. A jej słowa ściskały moje serce:

Pytasz co zrobię i dokąd pójdę,
Dokąd mam iść, ja wiem...
Dziś dla mnie jedno jest wyjście,
Ja nie znam innego,
Tym wyjściem jest, no, mniejsza z tem.
Jedno jest ważne - masz być szczęśliwa
O mnie już nie troszcz się,
Lecz zanim wszystko się skończy,
Nim los nas rozłączy,
Tę jedną niedzielę daj mi.

To ostatnia niedziela
Dzisiaj się rozstaniemy,
Dzisiaj się rozejdziemy
Na wieczny czas.
To ostatnia niedziela,
Więc nie żałuj jej dla mnie,
Spojrzyj czule dziś na mnie
Ostatni raz.

__________________________________

Dzień dobry, kochani!

Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał! Czekam na wasze komentarze, które uwielbiam czytać! <3 Nie szczędźcie słów, w końcu trochę się nie widzieliśmy, nie? XDD

Mimo że jego plan był w mojej głowie już od bardzooo dawna, to dopiero teraz, pisząc go, moje serce doszczętnie się połamało (wiecie jak bardzo kocham Adama). Dodałam też scenki z dzieciństwa chłopaków, bo wiem, że je uwielbiacie i chcieliście więcej <3

Bardzo was przepraszam, że rozdział nie pojawiał się przez tak długi czas. Mam jednak nadzieję, że zrekompensowałam wam to trochę jego długością i akcją.

Rozdział był już napisany od jakiegoś czasu, ale nie miałam kompletnie kiedy go poprawiać. Czas leci mi bardzo szybko i nie wyrabiam się ze wszystkim, głównie prywatnie. Miałam ambicje dodać go w maju i jestem świadoma, że udałoby mi się to, gdyby nie fakt, że zaczęłam wtedy prawo jazdy ☠️

Także mały skrót tego co u mnie: pasek na świadectwie siedzi bam, wreszcie mam wywalone, bo w zeszłym tygodniu jeszcze musiałam zapieprzac na 6 z pp XD Powoli kończę jazdy, Krakowiacy strzeżcie się i lepiej uważajcie na pasach a wszyscy możecie mocno trzymać za mnie kciuki. Do tego za niecałe dwa tygodnie będę pełnoletnią, a za niecałe trzy będę to opijać hehe 🤣 Nie pamiętam, czy chciałam wam przekazać coś jeszcze

Przepraszam za wszelkie literówki.

Do zobaczenia i do następnego!

słowa: 26 834
data: 19 czerwca 2023

Continue Reading

You'll Also Like

Kołomyja By suspendu

Historical Fiction

5.9K 258 26
Ubylinka to wieś położona w zachodniej części Wołynia. Zamieszkiwana zarówno przez Polaków, jak i Ukraińców, staje się tyglem nienawidzących się ugru...
37.6K 2K 40
Witajcie u podwalin Uniwersum Bohuna. Co wydarzyło się niecałe ćwierć wieku po Kozackiej Brance?. Przekonacie się sami ! Opowiadanie to będzie opisem...
95.4K 3.4K 110
Ben Sofija - niewolnica greckiego pochodzenia, córka handlarza i szwaczki, starsza siostra... Ben Sofija - urodzona w 1507 roku jako najstarsze dziec...
Szczurzy Towarzysze By lomba

Historical Fiction

8.9K 614 54
Następca tronu Monako zostaje porwany przez kapitana statku pirackiego. W zawiłych okolicznościach nie zostaje jednak sprzedany ani wymieniony na oku...