Musiała odwracać wzrok, kiedy weterynarz wbijał igłę prosto w kark kota i dokładnie przecierał mu zaropiałe oczy jakimś specyfikiem. Już od samego początku dał jej niezłą reprymendę za zwykłe przyniesienie go na rękach, pomimo możliwych uszkodzeń wewnętrznych. Całe szczęście, późniejsze badania je wykluczyły i starszy mężczyzna postanowił tylko podać mu krople odrobaczające.
Ruth była obecna przy całej wizycie i z lekkim niepokojem musiała stwierdzić, że kocur zaczął na nią po prostu syczeć. Miała wrażenie, że przez przywiezienie go do weterynarza, całkowicie ją znienawidził. Odmawiał też podawanego jedzenia, chociaż z pewnością był głodny.
- On chyba nie je karmy - stwierdziła, na co lekarz przyjrzał jej się z pytaniem w oczach. - Próbowałam dawać mu mokrą z różnych firm, ale nawet ich już nie wącha.
- Mówiła pani, że kot jest z ulicy, prawda?
Przytaknęła, obserwując, jak kocię powoli obchodzi cały stół weterynaryjny. Mężczyzna spróbował go pogłaskać, ale tylko na niego syknął. Ruth od razu domyśliła się, że nie lubił pieszczot. Albo po prostu się bał.
- Czy ktoś karmił go przed panią?
- Nie wiem. Niczego nie zauważyłam - odparła szczerze. - Ale mógł zjeść jakieś śmieci, więc...
- Układ pokarmowy jest w porządku - przerwał jej, zanim dokończyła zdanie. - Tak naprawdę cały wydaje się zdrowy, jedynie trochę wygłodniały i odwodniony. Podstawowe zastrzyki już dostał, więc zalecałbym tylko kąpiel, systematyczne karmienie i ciepły kąt do spania.
- A co z...?
- Być może nauczył się żywić ludzkim jedzeniem, kiedy dostawał tylko to. Proszę się nie martwić i stopniowo przyzwyczajać go do suchej i mokrej karmy. W najbliższych dniach proszę podawać mu chociażby ugotowany ryż z mięsem, oczywiście bez żadnych przypraw. - Spojrzał na nią sugestywnie. - Wskazówki odnośnie domowego jedzenia dla kociąt znajdzie pani w internecie.
- Ale ja nie mogę zabrać go do domu - oznajmiła poważnie.
- Jest zaszczepiony, a pchły za niedługo się wytracą, nie powinien sprawiać problemów. Poza tym jest jeszcze mały, więc łatwiej nauczyć go załatwiania się do kuwety.
- Nie o to chodzi... Ja po prostu nie nadaję się do opieki nad zwierzętami - mruknęła, powoli zaczynając irytować się jego gadką. - Chodzę do pracy i czasami nie wracam do domu w nocy.
- W takim razie proszę oddać go do schroniska.
Powiedział to tak, jakby to było takie proste...
***
Przyjrzała się obdrapanemu z tynku budynkowi, już z parkingu słysząc jazgot pozamykanych psów. Widząc w jakim stanie było jedyne schronisko w okolicy, aż zrobiło jej się niedobrze.
Z grymasem spojrzała na leżącego obok niej kota, który coraz śmielej przewracał się na fotelu. W przepływie zdrowego rozsądku, chciała po prostu zamknąć go w zakupionej od weterynarza klatce i zanieść do jego nowego domu, ale zrezygnowała, gdy tylko spojrzał na nią tymi intensywnie żółtymi ślepiami. Kryła się w nich prośba, a także nieco irytacji, że w ogóle się jeszcze zastanawiała.
Po chwili namysłu, bardzo delikatnie pogłaskała go po główce i ponownie uruchomiła samochód. Wracając do kamienicy, wciąż biła się z własnymi myślami, ale wyglądało na to, że nie miała już zbytnio wyboru. Kot nieco się do niej przywiązał, ona zaczęła nadmiernie się nim martwić i jakoś samo tak wyszło, że jednak zabrała go do swojego mieszkania.
W pierwszych kilku minutach machał niespokojnie ogonem, a potem jak gdyby nigdy nic wskoczył na jej kanapę z wyraźną potrzebą odpoczynku. Ruth oddała kluczyki sąsiadowi, jeszcze raz wylewnie mu dziękując, potem zabrała miskę sprzed drzwi budynku i przygotowała karton jako prowizoryczną kuwetę.
O tym, że nie ma żwirku, piasku, ani niczego sensownego do środka zorientowała się dopiero po wniesieniu go do łazienki. Wyłożyła więc środek stosem papierowych ręczników i zgodnie z zaleceniami weterynarza, umieściła tam kota, żeby się oswoił.
- Tu się załatwiasz, okej? - szepnęła, ale kocur tylko spojrzał na nią z niechęcią. Miała wręcz wrażenie, że z niej kpił...
Od razu wyskoczył z kartonu i powolnym krokiem wrócił na kanapę. Ruth pomyślała o tym, że wypadałoby zrobić mu jakieś posłanie, więc wygrzebała z szafy jakiś stary koc i położyła go w rogu saloniku. Niestety gdy przeniosła na niego kota, znów wrócił na swoje miejsce. Domyśliła się, że nie odpuści.
Westchnęła ciężko, domyślając się, jak okropną będzie właścicielką. Kompletnie nie była przygotowana na jakiekolwiek zwierzę w domu, a teraz nagle zdecydowała się przygarnąć bezdomnego czarnego kocura. Nie wspominając nawet o tym, że wydała na niego sporo pieniędzy u weterynarza i kupując wcześniej karmę w zoologicznym, która koniec końców znalazła się u jej sąsiadki.
- Matko, ty nawet nie masz imienia - zauważyła, nakładając trochę ugotowanego mięsa do jego miski. - I niby jak mam cię nazwać, co?
Kot poruszył ogonem, z uwagą jej się przyglądając. Pomyślała, że zaczął się niepokoić jej gadaniem, więc momentalnie się zamknęła. Wciąż niezbyt chętnie do niego podchodziła i go dotykała, więc z daleka obserwowała, jak rozciąga się na siedzeniu. Był... czarny. Nic dziwnego, że żadne inne imię nie wpadło jej do głowy.
- Może Black? - Kot zerknął na nią przelotnie i choć doskonale wiedziała, że nie mógł wiedzieć, o co jej chodzi, potraktowała jego spokój jako zgodę.
***
Zapamiętała polecenia Colta z wiadomości, którą jej wysłał, więc następnego dnia wstała o wiele wcześniej niż zwykle. Nie dość, że miała zjawić się godzinę wcześniej w pracy, to jeszcze postanowiła jak najszybciej kupić kuwetę dla swojego nieplanowanego gościa. Oczywiście zoologiczny był jeszcze zamknięty, więc najpierw zrobiła szybkie zakupy w pobliskim markecie, a dopiero potem pofatygowała po potrzebny asortyment. Niestety okazało się, że wszystkie kuwety zostały wyprzedane. Każdy przyjmował do domu bezdomnego kota, czy jak?
Celowo szukała jakichkolwiek niespodzianek po swoim mieszkaniu, ale z ulgą stwierdziła, że nic takiego nie zauważyła. A może to nie było normalne, że nawet nie zsiusiał się przez noc? Kiedy zerknęła na znudzonego kocura, uzmysłowiła sobie, że mógł się załatwić dosłownie w każdym zakamarku i po prostu tego nie dostrzegła. Postanowiła martwić się tym później, bo dość szybko okazało się, że musiała się zbierać.
Niepewnie zerknęła na Blacka na kanapie, po krótkim namyśle postanawiając chociaż go pogłaskać. W nocy czytała pełno artykułów na temat kotów i potrzeba udomawiania jakoś została jej w pamięci. Niestety, choć wcześniej kocur nie wydawał się agresywny, tym razem mocno ugryzł ją w palec. Syknęła z bólu, wpatrując się w niego z niedowierzeniem. Kot tylko oblizał swój pyszczek i ponownie położył się spać.
Wyszła więc z mieszkania z zaklejonym na palcu plastrze, nie chcąc niczego pobrudzić choćby maleńką ilością krwi. Nie spotkało się to z aprobatą jej szefa, który najwyraźniej oczekiwał jej nieskazitelnego wyglądu podczas zwykłej biurowej pracy. Przełknęła jego niezadowolenie i starając nie przejmować się żadnymi ciekawskimi spojrzeniami kolegów, zabrała się do pracy.
O tym, że rana po ugryzieniu magicznie zniknęła, dowiedziała się podczas krótkiej przerwy na drugie śniadanie. Dla pewności obejrzała swój kciuk jeszcze raz, jednak naprawdę nie zauważyła żadnego nacięcia, czy dziury po zębach. Koniec końców wzruszyła tylko ramionami, myśląc, że cała ranka tylko jej się przewidziała.
Cóż... Gdyby wiedziała, co naprawdę się stało, jej kot już dawno wylądowałby z powrotem na ulicy.
***
Wróciła do domu, niosąc ze sobą parujące pudełko z obiadem. Tym razem wzięła nieco większą porcję, jakoś średnio zważając na fakt, że weterynarz stanowczo odradzał jej karmienia małego kota doprawionym, ludzkim jedzeniem. Była na tyle zmęczona, że nawet nie przeszło jej przez myśl, szukać jakichś specjalnych przepisów i dodatkowo coś gotować.
Już od samego korytarza poczuła się nieco dziwnie. Cała kamienica wydawała jej się zbyt cicha, jak na tę porę roku. Często widywała przecież sąsiadów chodzących na spacery z dziećmi i wnukami. Nawet w nocy nie było tu tak spokojnie, jak w tamtym momencie.
Jej niepokój zaczął rosnąć z każdym krokiem pod swoje drzwi. W duchu śmiała się z własnej głupoty, ale gdy weszła do przedpokoju i usłyszała czyjeś kroki, włosy stanęły jej dęba. Tam. Ktoś. Był.
Ze sto myśli jednocześnie przeleciało jej przez głowę, kiedy próbowała to jakoś wytłumaczyć. Niestety zamiast tego, jeszcze bardziej zaczęła obawiać się możliwego złodzieja, albo gorszego świra. Bardzo powoli weszła w głąb mieszkania, łapiąc po drodze parasolkę. Może i była to marna broń, ale potrafiła mocno przywalić.
Problem w tym, że w salonie nikogo nie było. Dla pewności sprawdziła jeszcze w kuchni, łazience i sypialni, choć serce waliło jej tak mocno, jakby zaraz miała zemdleć. Dopiero po chwili dostrzegła kota leżącego na kanapie. W pierwszym momencie przyszło jej do głowy, że to jego kroki ją przestraszyły, ale był przecież zbyt mały, żeby tak głośno tuptać. Poza tym, na pewno nie zostawiła otwartego okna. A firany nie były do połowy przysłonięte.
Nie znalazła żadnych śladów włamania, czy poprzestawianych przedmiotów. Jedynymi poszlakami był sam kot oraz okno. Zerkając jednak na Blacka, od razu wmówiła sobie, że słyszała kroki z ulicy. Wygodniej było jej wytłumaczyć to w ten sposób, niż bać się przebywać we własnym domu i doszukując się wszędzie czyjejś obecności.
Szybko pozbywając się swoich wątpliwości, przełożyła trochę obiadu do kociej miski, resztę zostawiając dla siebie. Postanowiła zrobić sobie jeszcze trochę mrożonej herbaty, ale gdy tylko odwróciła się w stronę blatu, nagle poczuła tak ogromny strach zaciskający się na jej szyi, że aż zamarła.
Cień z żółtymi ślepiami wpatrywał się wprost na nią.
__________
Ojoj, nasza Ruth chyba ma kłopoty...
Do następnego!💕