Transcripts

By letsflytotokyo

27.3K 1.3K 1.4K

Pierwsza część trylogii Melancholy. (ZAKOŃCZONE) Emmett Harris nienawidzi wszystkiego i wszystkich. A w szcze... More

ZWIASTUN I INFO
prolog
pierwszy
drugi
trzeci
czwarty
piąty
szósty
siódmy
ósmy
dziewiąty
dziesiąty
jedenasty
dwunasty
trzynasty
czternasty
piętnasty
szesnasty
siedemnasty
osiemnasty
dziewiętnasty
dwudziesty
dwudziesty pierwszy
dwudziesty drugi
dwudziesty trzeci
dwudziesty czwarty
dwudziesty piąty
dwudziesty szósty
dwudziesty siódmy
dwudziesty ósmy
trzydziesty
trzydziesty pierwszy
trzydziesty drugi
trzydziesty trzeci
epilog
podziękowania
zapowiedź części II

dwudziesty dziewiąty

430 27 24
By letsflytotokyo

Emmett

Około dwudziestej podjeżdżam pod dom Julii. Dopiero kiedy luzuję ucisk moich dłoni na kierownicy zdaję sobie sprawę z tego, że ręce mi się trzęsą. To całe wyjście mimowolnie mnie stresuje, chociaż tak właściwie nie mam ku temu logicznych powodów. 

Prawda jest taka, że o wiele bardziej wolałbym spędzać z nią czas sam na sam. Tak od zawsze wyglądała nasza znajomość, co z kolei spowodowało, że zaczęło rodzić się we mnie przekonanie, że będzie tak już zawsze. Co, jeżeli jej znajomi mnie nie polubią? 

Wzdycham głęboko w celu uspokojenia swoich myśli. Uchylam okno, żeby zapalić papierosa. Podpalam go, po czym wystukuję wiadomość sms. 

Nie mija nawet minuta, a zauważam wybiegająca zza drzwi grupę. Wśród nich jest Xavier, którego imię zdążyłem już zapamiętać, Peggy, niska brunetka i Julia. Wszyscy są ubrani bardzo ekscentrycznie. Xavier ma na sobie koszulkę z prześwitującej siatki i fioletowe dzwony, a na lekko przydługich włosach zaplótł warkocze. Peggy wygląda trochę jak hipiska, a jej druga znajoma ma na sobie jedynie górę od kostiumu kąpielowego i krótkie spodenki. Julię zauważam dopiero pod koniec, bo podąża za nimi, nieudolnie starając się wcisnąć na stopę jeden z sandałów. Jej widok wręcz zapiera mi dech w piersiach. I to dosłownie, bo na parę sekund po prostu zapominam o oddychaniu. Przypominam sobie o tej czynności dopiero wtedy, kiedy zaczynam się dusić. 

Powiedzenie, że wygląda pięknie, byłoby w tym przypadku obrazą. Wygląda jak pieprzona bogini. Długie blond kosmyki opadają jej na nagie ramiona. Ma ma sobie długą, białą sukienkę, której materiał rozwiewa się na wietrze. Przyłapuję się na myśleniu, w jaki sposób mógłbym z niej ją zdjąć. 

Kiedy wsiadają do samochodu, w dalszym ciągu jestem nieco oszołomiony. Ona siada z przodu, i kiedy dobiega mnie znajomy zapach truskawek, całkowicie tracę rachubę. 

— Cześć — mówi uprzejmie, po czym daje mi szybkiego całusa w policzek. Reszta osób pakuje się na tył auta. 

— Hej — rzucam. To tylko jedna sylaba, ale mojemu głosowi jakimś cudem udaje się złamać.

— Dzięki za podwózkę, Emmett — słyszę dobiegający mnie zza pleców głos Xaviera. 

— Nie ma sprawy.

Wrzucam pierwszy bieg i zaczynam jechać przed siebie. Kilka godzin temu ustaliliśmy wspólnie, że podjadę po ich czwórkę i zaparkujemy samochód gdzieś w okolicach mojego bloku, bo z stamtąd jest zaledwie pięć minut na pieszo od plaży przy Fremont. Wszyscy znajomi Julii mieszkają w tej lepszej części Portland, co oczywiście mnie nie dziwi. Są bogaci i pochodzą z dobrych domów, w których zapewne bardzo wiele się od nich wymaga, a stres związany z wygórowanymi oczekiwaniami regulują wlewaniem w siebie ogromnych ilości alkoholu. 

Trójka osób siedzących z tyłu zaczyna rozmawiać między sobą, a niebieskowłosy chłopak wyciąga z torby butelkę jabłkowej wódki. Zastanawiam się w jaki sposób nawiązać rozmowę z Julią. Obecność jej znajomych nieco mnie przed tym onieśmiela. 

— Jak ci idzie nauka? — W końcu to ona decyduje się zacząć rozmowę. 

— Kiepsko — przyznaję z kwaśnym uśmieszkiem. — Szczególnie biologia. 

— Zawsze możemy pouczyć się razem — zauważa. W odpowiedzi posyłam jej rozbawiony uśmiech. Aż za dobrze pamiętam każdą sytuację, w które próbowaliśmy razem przysiąść do nauki. Zawsze kończyło się to na jej łóżku. 

Przerzucam wzrok z powrotem na drogę i nagle zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele bardziej wolałbym spędzać teraz z nią czas sam na sam. Przez ostatnie kilka dni ledwo ją widywałem i zdążyłem cholernie stęsknić się za jej widokiem. I dotykiem. I w sumie wszystkim, co związane z nią. 

Po drodze wstępujemy jeszcze na stację benzynową. Kupuję paczkę fajek na zapas i zgrzewkę piwa. Potem zostawiamy samochód przy moim osiedlowym parkingu i kierujemy się w stronę wiaduktu. Dołączamy się do grupy osób, które znam tylko z widzenia, i które też zmierzają w stronę Fremont. Idę tyłem, a osobom przede mną najwyraźniej coraz bardziej udziela się ekscytacja spowodowana ostatnim dniem liceum, bo krzyczą i wiwatują między sobą.

Julia idzie obok mnie i dorównuje mi kroku. Chcę złapać ją za rękę, ale nie mam pojęcia, czy powinienem. Jest wpatrzona przed siebie, a na jej ustach pozostaje lekki uśmiech. 

To już ostatnia prosta. Idziemy schodami w dół i stamtąd widać już tłum ludzi ustawionych przy plażowym ognisku i słychać głośną, imprezową muzykę wydobywającą się z głośników. Słońce powoli zachodzi za horyzont, a ja przypominam sobie ostatni raz, kiedy tutaj byłem. Ta najbardziej magiczna noc w moim życiu. Noc, której nigdy nie zapomnę. 

I może właśnie dlatego rozciągający się przede mną obraz wprawia mnie w lekkie zawiedzenie. Bo ten durny kawałek piasku przy rzece i betonowa konstrukcja mostu z autostradą były od zawsze naszym miejscem. W nocy zawsze było tu spokojnie, i na początku, zanim ją poznałem, przychodziłem tu zupełnie sam. Była jedyną osobą, której pokazałem to miejsce. Teraz jest tutaj zupełnie inaczej i czuję się, jakby odebrano temu miejscu jego magię. Wszędzie porozstawiane są kolorowe leżaki i minilodówki powypełniane alkoholem. Na samym środku pali się nienaturalnie duże ognisko i przywleczone zostały kłody drzew, które służą teraz kilkunastu osobom za siedzenie. Na piasku walają się puste butelki i śmieci. 

— Emmett, wszystko okej? — pyta Julia, nieśmiało dotykając opuszkami palców mojego ramienia. — Idziemy? 


Julia

— Tak, chodźmy. — Na te słowa kładzie rękę na moich plecach i razem zaczynamy kierować się w stronę ogniska. 

Ana, Xavier i Peggy nieco się od nas oddalili i stoją teraz przy grupce zespołu tancerzy. Wyciągam z przewieszonej przez ramię torby srebrną piersiówkę i biorę łyka wódki. Emmett posyła mi fałszywie poważne spojrzenie, a ja odpowiadam mu przymrużeniem oczu. 

— Tylko uważaj, żeby to nie skończyło się tak, jak u Bruce'a — komentuje. Na wspomnienie tamtego feralnego wieczoru nie mogę powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. 

— Tamten gin z tonikiem mnie powalił, więc dzisiaj stawiam na zwykłą wódkę — odpowiadam rozbawiona. — Na zdrowie. 

Nie piję alkoholu zbyt często. Może właśnie dlatego za każdym razem, kiedy jednak się na niego decyduję, zazwyczaj mocno przesadzam. Właśnie dlatego przemyślałam sytuację zawczasu i postanowiłam wziąć ze sobą piersiówkę, dzięki czemu będę w stanie kontrolować wypite przeze mnie ilości. 

Emmett wyciąga piwo z plecaka i otwiera je przy użyciu zapalniczki. Przez chwili stoimy tak w ciszy, popijając swoje trunki i wpatrując się w spokojną taflę wody na rzece. 

— Tęskniłem za tobą — wypala nagle. — A to miejsce wcale nie jest takie fajne, kiedy są tutaj inni ludzie. 

Nie za bardzo wiem, jak zareagować na to spontaniczne wyznanie. Przez cały tydzień czekałam na to, aż do mnie zadzwoni, ale on tego nie zrobił. Widywaliśmy się jedynie na korytarzu, i pomimo tego, że pozornie wszystko było między nami w porządku, z dnia na dzień rosły we mnie coraz większe wątpliwości. W dalszym ciągu nie wiem, co tak naprawdę nas łączy, a to uczucie przyprawia mnie o ból głowy. Kim my tak właściwie jesteśmy? Parą? Przyjaciółmi, którzy  raz na jakiś czas się całują? A może czymś zupełnie innym? 

Otwieram usta, żeby coś odpowiedzieć, ale w tej samej sekundzie czuję, jak ktoś uwiesza się na mojej szyi. 

— Jules, potrzebuję cię! — wykrzykuje dramatycznie, zawieszając mi ręce na szyi. Posyłam mu uważne wspomnienie. Jest już mocno wstawiony. — Nie mam partnera do szot-siatkówki. 

Na te słowa przewracam oczami. Szot-siatkówka to gra, którą wymyślił sam Xavier, i z której jest nieco za bardzo dumny. Zasady są dosyć proste: gra się w siatkówkę po dwie osoby, ale para, która straci punkt, musi każdorazowo wypić po szocie wódki. Z niewiadomych mi powodów ten koncept już w pierwszej klasie liceum zaczął cieszyć się ogromną furorą wśród licealistów. 

— Xavier, nie wiem, czy... 

— Proszę! — jęczy. — Jesteś w to najlepsza, a ja nie mogę znowu przegrać i ośmieszyć się przed wszystkimi, bo to prawdopodobnie ostatni raz, kiedy w to razem zagramy.

Ma rację. Szot-siatkówka to najgłupsza i najbardziej bezsensowna gra, na jaką kiedykolwiek ktokolwiek wpadł, ale czuję, że będzie mi brakować naszych wspólnych rozgrywek. No i faktycznie jestem całkiem niezła w siatkówkę. Posyłam pytające spojrzenie w stronę Emmetta, ale on jedynie lekko się do mnie uśmiecha. W końcu zrezygnowana kiwam głową w stronę Xaviera. 

— Wybacz — rzucam na odchodne, kiedy niebieskowłosy ciągnie mnie w stronę rozstawionej bliżej wydm siatki. 

Naszymi pierwszymi partnerkami są dwie dziewczyny ze szkolnego chóru. Pokonujemy je w niecałe pięć minut, podczas których udaje nam się zdobyć dziesięć decydujących punktów. Kiedy odchodzą od boiska zaczynają się już lekko zataczać. Następnie udaje się nam wygrać jeszcze z dwoma parami. W końcu wypijam ostatni łyk z mojej piersiówki i zdaję sobie sprawę z tego, że w niecałe trzydzieści minut wypiłam moje całonocne zapasy alkoholu. Zaczynam czuć znajome mi dzwonienie w uszach i ogarniającą mnie lekkość. 

W końcu po drugiej stronie siatki pojawiają się nasi kolejni przeciwnicy. Mrużę oczy i uświadamiam sobie, że przed nami stoi Chloe. Towarzyszy jej wysoki, opalony blondyn, którego za cholerę nie kojarzę. Czy on w ogóle chodzi do naszej szkoły? 

Xavier posyła mi bojowe spojrzenie. Przechyla głowę lekko w bok. Niemalże niewidocznie kiwam głową. Jesteśmy w stanie zrozumieć się bez słów, i właśnie przekazaliśmy sobie, że mamy zamiar bezwzględnie ograć tę sukę. 

Rozciągam ręce w nadgarstkach i przybieram postawę do przyjęcia piłki. Ich serw jest pierwszy. Blondwłosy chłopak jako jedyny z naszej czwórki się uśmiecha i wydaje się świetnie bawić, podczas kiedy dla reszty z nas jest to coś bardziej w stylu igrzysk śmierci. Na początku idzie nam mniej więcej po równo, ale w drugiej połowie zaczynają zdobywać przewagę. Jestem zmuszona pożyczyć alkohol od Xaviera, bo sama nie mam już czym zapijać przegranych punktów. Chloe patrzy na mnie z zacięciem i widzę, że zrobi wszystko, żeby mnie pokonać. Jakby zależało od tego jej życie. 

W końcu z wynikiem dziewięć do dziewięciu rozgrywam ostatni serw. Biorę głęboki wdech przez nos. Alkohol coraz mocniej buzuje mi we krwi i obraz przede mną zaczyna już lekko się rozmazywać, ale staram się wytężyć swoje zmysły. Podrzucam piłkę i uderzam w nią środkiem nadgarstka. Udaje mi się ściąć uderzenie i blondyn nie jest w stanie nawet podbiec w tamtą stronę. Wygrana jest nasza. 

— Woohooo! — zaczyna wiwatować Xavier. Padamy sobie w ramiona, ledwo łapiąc równowagę. 

— Mi chyba już wystarczy — decyduję opadając na piasek. 

Przecieram oczy. Wszystko wokół mnie wiruje, a to zły znak. Czuję suchość w ustach. Nagle zauważam wyciągniętą w moją stronę opaloną dłoń. Niewiele myśląc łapię za nią i pozwalam podnieść się do pozycji stojącej. 

— Dzięki za grę — blondyn uśmiecha się, pokazując przy tym rząd śnieżnobiałych, równiutkich zębów. — Masz niezłą wprawę. 

Dopiero teraz jestem w stanie przyjrzeć mu się z bliska. Wygląda jak żywcem wyciągnięty ze słonecznego patrolu. Ma na sobie czerwoną koszulkę na ramiączkach i jest widocznie umięśniony. Rozjaśnione przez słońce pasemka opadają mu na czoło. 

— Całe gimnazjum byłam w drużynie siatkarskiej — wypalam. W zasadzie to nawet nie wiem, dlaczego postanowiłam podzielić się z nim tą informacją. Ale pomimo tego, że chłopak najwyraźniej przyszedł tu z Chloe, wygląda na bardzo sympatycznego. W jego uśmiechu widzę dziecięcą radość. 

Nawet nie zauważam, kiedy robi krok w moją stronę. 

— Też jesteś z Lincoln High School? — pyta. Zdaję sobie sprawę z tego, że w jego głosie słychać silny akcent. Chyba australijski, ale być może to sobie wmawiam, bo po prostu bardzo przypomina mi Australijczyka.

— Tak — rzucam. — A ty? Skąd się tutaj wziąłeś? 

— Nieudana randka z tindera — tłumaczy, przysuwając swoje wargi do mojego ucha. Na te słowa wybucham niepohamowanym śmiechem. W zasadzie sama nie wiem, czy bardziej śmieszy mnie fakt, że Chloe postanowiła tutaj przytargać jakiegoś nieznajomego chłopaka poznanego w internecie czy też to, że sparowała się z kimś tak bardzo różnym od niej samej. Przecież ten chłopak wygląda na najmniej poważną osobę na świecie. 

Kiedy odsuwa swoją głowę kątem oka zauważam sylwetkę Emmetta. Stoi kilkanaście metrów od nas. Ma ręce schowane w kieszeniach bluzy i przygląda nam się z ustami zaciśniętymi w cienką linię. 

— A ty? — pyta blondyn, badając mnie przenikliwym spojrzeniem. — Jesteś tutaj z kimś? 

— Ech... — Zakładam kosmyk włosów za ucho, uśmiechając się niepewnie. — Tak jakby. Nie do końca. 

— Czyli jesteś wolna? 

— Hm?

— Pytam, czy jesteś wolna. — Jego uśmiech poszerza się jeszcze bardziej. — Bo jeżeli tak, to bardzo chciałbym cię gdzieś zabrać. 

Nerwowo rozglądam się naokoło. Jego bezpośredniość nawet mi imponuje, ale pomimo wszystko czuję się lekko niezręcznie. Łapię kontakt wzrokowy z Emmettem, ale w tej samej chwili on odwraca wzrok. 

Zaczynam zastanawiać się nad odpowiedzią, ale w tej samej chwili w naszą stronę podbiega Peggy. Najwyraźniej musiała zauważyć, że wyglądam na nieco zażenowaną całą tą sytuacją. Rudowłosa staje u mojego boku i rzuca chłopakowi wyzywające spojrzenie. 

— Sprzymierzasz się z przeciwnikiem? — pyta mnie, obejmując moją szyję ramieniem. 

— Cześć, jestem Will — rzuca blondyn, całkowicie ignorując dziwne zachowanie mojej przyjaciółki. Znowu szeroko się uśmiecha i wyciąga w jej stronę dłoń. 

— Hej — odpowiada obojętnie Peggy. Jego radosny humor nie wydaje jej się udzielać, bo w dalszym ciągu jest bardzo uważna. — Jules, wszystko okej? Idziemy do reszty? 

— Miło było cię poznać, Will — rzucam w stronę blondyna. 

— Ciebie też, Jules. 

Kiedy stajemy przy ognisku nagle przytomnieję i przypominam sobie o Emmettcie. Zaczynam szukać go wzrokiem. W końcu go zauważam. Stoi razem z Brucem, a w ręce trzyma puszkę piwa. Wygląda na niewzruszonego. 

— To w sumie dosyć miłe — wcina Peggy, na co posyłam jej pytające spojrzenie. — No wiesz, że Harris tutaj przyszedł. W końcu zrobił to dla ciebie. 

Marszczę brwi, próbując jakoś poukładać sobie w głowie jej słowa. Dla mnie? Czy to w ogóle możliwe? Fakt, nie znosi takich imprez, i jego nagła deklaracja, że ma zamiar się dzisiaj pojawić, bardzo mnie zaskoczyła. Ale stwierdziłam, że po prostu coś mu się odmieniło. Nawet przez sekundę nie pomyślałam, że mógł zrobić to... dla mnie. 

— Powinnaś z nim w końcu porozmawiać, wiesz? — Peggy kładzie mi rękę na ramieniu. — I powiedz mu w końcu, co do niego czujesz. 

— To nie takie proste, Peggy — lamentuję, chowając twarz w dłoniach. Na te słowa moja przyjaciółka parska niepohamowanym śmiechem. — No co?!

— Jakiś czas temu usłyszałam od niego dokładnie to samo. — Rudowłosa krzyżuje ręce na klatce Piersiowej. — "To nie takie proste, Peggy" — recytuje celowo obniżonym głosem. 

— Nie mam pojęcia, o czym teraz do mnie mówisz — przyznaję zmieszana. 

— To było jakieś dwa tygodnie temu — wzdycha. — Wychodziłam ze szkoły nieco później, bo zostałam dłużej na zajęciach z fotografii. Kiedy zobaczyłam twojego lowelasa w towarzystwie Chloe nie mogłam się powstrzymać przed tym, żeby podsłuchać ich rozmowę. 

— Jesteś nienormalna — wcinam. 

— Dasz mi dokończyć? — pyta kąśliwie. — Kiedy Chloe powiedziała Harrisowi, że chce od niego zobowiązania, on powiedział jej, że nic z tego nie będzie, bo kocha ciebie.

Zastygam w bezruchu. Słowa mojej przyjaciółki docierają do mnie z pewnym opóźnieniem. Powiedział jej o tym? On, pieprzony Emmett Harris, który prędzej chyba skoczyłby w to pieprzone ognisko, niż przyznał się do posiadania jakichkolwiek uczuć? To niemożliwe. Jak...? 

— Porozmawiaj z nim, Jules — dodaje Peggy, tym razem już o wiele poważniej. Następnie kładzie swoje dłonie na moich plecach i popycha mnie w tamtą stronę. 

Zbieram w sobie wszystko, co mam, żeby dodać sobie więcej odwagi. Alkohol buzujący w mojej krwi na szczęście mi to ułatwia. Niepewnym krokiem podchodzę w ich stronę. Bruce uśmiecha się do mnie szeroko, ale w spojrzeniu Emmetta zauważam dziwną obojętność. 

— Możemy porozmawiać? — pytam drżącym głosem. Jego spojrzenie nieco mnie peszy, ale nie mam zamiaru się wycofać. Nie teraz. 

— Ta — rzuca, po czym skinieniem głowy pokazuje mi, żebym poszła za nim. Całkowicie skołowana zaczynam więc iść, wbijając wzrok w jego plecy. Czuję, że bije od niego dziwny chłód. W końcu zatrzymujemy się bliżej wydmy. Emmett wyciąga z kieszeni bluzy paczkę papierosów i zapalniczkę. — A więc? — pyta, wkładając jednego papierosa do ust. 

— Zaczekaj. Jesteś na mnie zły? — pytam zmieszana. Cała pewność siebie, którą zbierałam w sobie idąc w jego stronę, zdążyła już całkowicie wyparować. 

— Nie — odpowiada z sarkastycznym uśmiechem. — Dlaczego miałbym? 

Ale jego spojrzenie mówi zupełnie co innego. Nienawidzę, kiedy patrzy na mnie w taki sposób. I może to kwestia alkoholu, a może tego, że jest tak cholernie obojętny, ale momentalnie czuję zbierające się w kącikach moich oczu łzy. Odwracam głowę, bo nie chcę, żeby to zauważył. 

— Dlaczego miałbym być zły o to, że flirtujesz z jakimś chłopakiem, skoro nawet nie jesteśmy razem? — dodaje, wbijając wzrok w piasek. 

— Emmett, ja nie—

— Nie mogę ci tego zabraniać — przerywa mi. — W końcu jestem tylko gościem, którego kilkukrotnie pocałowałaś. Nic więcej. 

— Słucham? O czym ty teraz w ogóle mówisz?

Nie jestem w stanie zrozumieć nic z wypowiadanych przez niego słów. Jest taki zdystansowany. Stoi jakieś dwa metry ode mnie, ale mam wrażenie, że dzielą nas setki kilometrów. 

— Nieważne — wzdycha. — Zapomnij o tym. 

Odwraca się na pięcie i zaczyna iść w stronę ogniska. 

— Klasyczny Emmett — krzyczę, na tyle głośno, żeby mnie usłyszał. — Odchodzisz, kiedy zaczyna robić się poważnie. 

Na te słowa na chwilę nieruchomieje. Odwraca się w moją stronę, a w jego oczach widzę ból. A ja zaczynam żałować swoich słów niemalże od razu po wypowiedzeniu ich na głos. Dlaczego mu to wypomniałam?

Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym samym momencie zauważam, że kilkadziesiąt metrów dalej, przy krzakach i małej zatoczce niedaleko tamy zaczyna robić się zamieszanie. Kilkanaście osób staje nieruchomo nad zbiornikiem wody. Słyszę, jak kilka osób krzyczy z przerażenia, a jeszcze inne rzucają się do ucieczki. Wyczuwam, że musiało stać się coś bardzo złego. Momentalnie trzeźwieję. 

Emmett też to zauważa. Staje w miejscu, ale po chwili zaczyna biec w kierunku grupy ludzi. Szybkim krokiem kieruję się w tę samą stronę. Być może ktoś jest ranny? Z każdą sekundą jestem coraz bardziej przerażona, ale czuję, że muszę tam iść. Po drodze niemalże wpadam na uciekającą dziewczynę, która jest biała jak ściana. 

— Nie, nie, nie — powtarza sama do siebie, a jej wzrok jest całkowicie pusty. 

Widzę, jak Emmett przedziera się przez tłum ludzi. W końcu staje nad zatoką i momentalnie zgina się w pół. Zaczyna brakować mi oddechu. Mimo wszystko idę nadal.

Zbliżam się do grupy ludzi. Jedna osoba wymiotuje, jeszcze inna mdleje. Wokół jest strasznie duszno. Emmett nagle się prostuje, odwraca w moją stronę, a w jego oczach widzę nieopisane przerażenie. 

— Julia, nie — protestuje, kiedy próbuję zbliżyć się do zbiornika wody. Łapie mnie za ramiona, przysuwa do siebie i zaczyna odciągać mnie w przeciwną stronę. 

— Co tam jest? — pytam na bezdechu.

— Nie zbliżaj się tam — nakazuje. Przy użyciu siły odwraca mnie tyłem od całego zdarzenia. 

— Dlaczego? Ktoś jest ranny? — Mój głos coraz bardziej się łamie. Wszystko z każdą chwilą staje się mniej realne. Mam wrażenie, że nie jesteśmy już w rzeczywistości, a w jakiejś pierdolonej symulacji. 

— Spójrz na mnie, proszę. — Zaciska palce na nagiej skórze moich ramion. — Nie odrywaj ode mnie wzroku. I oddychaj. 

Posłusznie wykonuję jego polecenia. Biorę głębokie wdechy nosem i wydycham powietrze ustami. 

Zauważam Peggy, która siedzi na piasku i patrzy pustym wzrokiem w dół. Bruce pochyla się obok niej. Jest kompletnie blada. Chcę do niej podbiec, ale nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Widzę też Xaviera i Anę. Obejmują się w ciasnym uścisku. 

I nagle czuję, że muszę to zobaczyć. A więc wyrywam się z ramion Emmetta i zaczynam biec w tamtą stronę. Próbuje mnie zatrzymać, ale jestem od niego szybsza. Przedzieram się przez tłum ludzi. 

W zbiorniku wodnym dryfują białe zwłoki Bruna. 

Upadam kolanami na piasek. 




 








Continue Reading

You'll Also Like

293K 24.8K 45
- Jesteś słodki, Luke. - Słyszałem żałosny, beznadziejny, irytujący, prawa ręka diabła... Ale słodki? Uderzyłaś się w tę piękną główkę? - Nie. Skąd...
161K 4.8K 22
"Każdy z nas potrzebuje sekretnego życia." Osiemnastoletnia Madeline West uchodzi za dziewczynę, która nie boi się wyrazić swojego zdania, a tym b...
182K 7.9K 42
Shawn Mendes, dla swoich fanów prawdziwy ideał, dla znajomych król imprez, dla kobiet obiekt westchnień. Powracając z trasy koncertowej do swojego ro...
120K 5K 38
Życie Priscilli wywraca się do góry nogami, gdy jej narzeczony ucieka sprzed ołtarza, po drodze czyszcząc konto bankowe i sprzedając wspólne mieszkan...