Spokojnie jak na wojnie

By Karolina_eM

169K 5.9K 13K

Młoda brunetka wkracza w dorosłość w najgorszym czasie - w czasie wojny. To właśnie wtedy w jej życiu nastają... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Dodatek | Hanna Miller
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
✨ROK✨
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56

Rozdział 49

2.4K 72 177
By Karolina_eM

ᴅᴏ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀʟᴜ ᴘᴏʟᴇᴄᴀᴍ „ʟᴇᴛs Fᴀʟʟ ɪɴ Lᴏᴠᴇ ғᴏʀ ᴛʜᴇ Nɪɢʜᴛ”
ᴜᴡᴀɢᴀ ʙᴏ ᴅʟᴜɢɪ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀʟ
___________________

Czerwiec 1941

Siedziałam sama w rikszy i mocno trzymałam ręce na kolanach, żeby sukienka, którą miałam na sobie, przestała się unosić na skutek wiatru, jaki trafił w moją osobę przez to, że Paweł pędził jak oszalały.

– Jak będziesz jechał jeszcze szybciej, to w końcu albo ja spadnę, albo ty! – zawołałam głośno, żeby mnie usłyszał, tym samym nie mogąc wytrzymać ze śmiechu.

– Jeśli ja spadnę to ty też! – zauważył.

Kazik miał przez ostatni tydzień za zadanie naprawić rikszę Macieja Dawidowskiego, która w jakiś niewyjaśnionych okolicznościach trafiła do wody w moim ukochanym parku. Teraz chłopak właśnie ją sprawdzał przed oddaniem koledze, a ja miałam być ponoć dobrą partią do sprawdzenia tego, czy wszystko gra. Tak też jeździł ze mną już jakąś dobrą godzinę po lesie i świetnie się przy tym bawiliśmy. Tak, jesteśmy pełnoletni. Tak, żyjemy w bestialskich czasach. Tak, jesteśmy tylko młodymi ludźmi.

Gdy przez pół godzinie nie wracaliśmy, do lasu zawitali Henryk, Maciej i o dziwo również Janek. Niestety ani ja, ani Paweł nie mieliśmy zamiaru odstąpić im pojazdu, więc w sumie to trzydzieści minut stali i siedzieli pod drzewami, patrząc na nas jak na irytujących pięciolatków.

– Czy ja mogę wreszcie sprawdzić, czy jest wszystko dobrze? – westchnął zmęczony Dawidowski, podnosząc się z ziemi. - Przypomnę, że to moja riksza!

– Ale ja ją muszę dokładnie obejrzeć! – oburzył się Kazimierz.

– Jeździsz w tę i z powrotem od godziny! – zbulwersował się dryblas. – Złaź, Paweł!

Alek chyba naprawdę się już zdenerwował, bo zaczął nas po prostu gonić. Tak też za każdym razem, kiedy on nas doganiał, Paweł przyspieszał. W końcu jak na udaną zabawę przystało, musiał się pod koło zawieruszyć jakiś kamień, tak też tym sposobem całkiem niespodziewanie poleciałam na ziemię.

– Przeżyłam! – zawołałam, śmiejąc się razem z Pawłem, po czym podniosłam się do siadu, a pozostała trójka wybuchnęła śmiechem.

Na całe szczęście maszynie nic się nie stało, bo widziałam, jak Kazimierz zbladł, gdy Maciej z mojej mizernej postaci przeniósł na niego swoje oskarżycielskie spojrzenie.

– Wstawaj z tej ziemi, Anka. – prychnął przyjaciel i podał mi rękę, żeby pomóc mi się podnieść.

Zaproponował mi, że weźmie mnie na barana, na co ja ochoczo się zgodziłam. Czułam się znowu jak ta szesnastolatka, którą niegdyś byłam zabawiana przez kolegów swojego starszego brata. Zawsze mile wspominałam te czasy, kiedy świetnie bawiłam się w towarzystwie tylu starszych ode mnie chłopców, a i oni zawsze byli zadowoleni, kiedy spędzałam z nimi czas.

Okularnik pozostał kierowcą rikszy i jechał tym razem już bardzo powoli niedaleko za nami, jakby bał się nas wyprzedzić, żeby znowu nie narazić się na gniew Alka. Ten za to mocno mnie trzymał, kiedy ja świetnie bawiłam się, wymachując rękami w stronę chłopaków.

– Ile wy macie lat? – zakpił Heniek, kręcąc głową z politowaniem.

– Oj, już nie udawaj takiego świętego. – prychnęłam, zeskakując z pleców Maćka. – Jest czerwiec! – zawołałam, patrząc uśmiechnięta w błękitne bezchmurne niebo. – Ten czas, kiedy każdy wyczekuje na wakacje, zawsze wzbudza we mnie wewnętrzne dziecko.

– W Alku i Pawle najwidoczniej też. – dodał Rudy, kiwając na chłopaka, który właśnie podjechał.

Dawidowski odszedł ode mnie i poszedł w kierunku Kazika, żeby wreszcie móc na spokojnie zobaczyć, jak ma się jego riksza. Henryk też odbił się od drzewa i bez słowa poszedł w ich kierunku. Ubrany był w beżową koszulę z krótkim rękawem i spodnie na szelkach, przez co sam kojarzył mi się z młodzieńczymi czasami.

– Co tu robisz? – zagadnęłam Janka. – Nie jesteś z Władzią? – zapytałam, opierając się o drzewo, o które wcześniej opierał się mój drogi przyjaciel. – Tadeusz mówił, że mieliście dziś iść na piknik czy coś tam. – wzruszyłam niedbale ramionami.

Patrzyłam prosto przed siebie na trójkę chłopaków śmiejących się do siebie co jakiś czas. Nie potrafiłam, a może też nie chciałam spojrzeć na Janka, który stał obok mnie, mimo tego, że doskonale czułam na sobie jego wzrok. Stałam do niego bokiem, w czasie kiedy on z rękami w kieszeniach, bawiąc się kamykiem pod nogą, co jakiś czas zerkał na mnie na dłuższą chwilę.

Ciężko było mi określić, co z nami było. Od tamtej rozbitej na dwa etapy kłótni, kiedy to niby mieliśmy się pogodzić, ale było to tak nieszczere i absurdalnie głupie, że chyba oboje uważaliśmy, że jeżeli jakiś problem między nami był, to nie został wtedy rozwiązany, miałam wrażenie, że coś się zmieniło. Może pociąg, który jakiś czas temu ugrzązł w miejscu i nie potrafił poruszyć się dalej, właśnie wtedy drgnął i trafił na właściwe tory. Bo od tamtej pory miałam wrażenie, że było lepiej. Potrafiliśmy zamienić ze sobą parę słów, nie skacząc sobie przy tym do gardeł, czasem nawet śmialiśmy się do siebie całkiem szczerze. Tamte przeprosiny z jego strony były wymuszone i nieszczere, ja sama go nie przeprosiłam, choć powinnam, bo zachowywałam się wobec niego równie okropnie, do czego nie potrafiłabym się nigdy przed nim przyznać, ale chyba oboje nie mieliśmy zamiaru przepraszać się na serio. Było to coś, co powinno mieć miejsce, ale czy na pewno? Z pewnością nam obojgu lepiej by się spało mając stuprocentową pewność, że nie przeklinamy siebie w nocy, ale żadne z nas też nie miało odwagi przeprosić. Więc trwaliśmy w takim dziwnym stanie, ale na szczęście był to dobry stan.

– Od rana ma straszną migrenę. – odparł, wzruszając ramionami. – Powiedziała, że nie ma zamiaru nigdzie wychodzić.

– Szkoda. Pogoda jest idealna na piknik. – powiedziałam, naprawdę szczerze zawieszona, bo żal było nie wykorzystać tak cudownej pogody.

– Tak. – westchnął lekko, przytakując głową na moje słowa.

– Wszystko wygląda naprawdę porządnie. – powiedział Dawidowski, otrzepując ręce. – Anka, na pewno nic ci nie jest?

– W porządku. - zaśmiałam się. – Bardziej się bałam o rikszę niż o siebie. – Paweł zalał się wstydliwym rumieńcem na te słowa. – Heniek, a co ty tu robisz w ogóle?

– Miałem iść do Orszy, ale spotkałem tę dwójkę po drodze i namówili mnie, żeby tu przyjść. – wzruszył ramionami. – Szczerze to nie żałuję, bo dawno się tak nie uśmiałem.

Pogadaliśmy jeszcze trochę, po czym Wierzba poszedł razem z Pawłem pieszo, bo mieli razem po drodze, a mnie i Janka Maciej załadował na rikszę. Szybko dałam im obu do zrozumienia, że nigdzie z nimi się nie wybieram. Rudy był trochę markotny przez ten piknik z Władzią i Alek próbował go jakoś rozchmurzyć, ale nie było to łatwe i w końcu się poddał. Ja, gdy tylko znaleźliśmy się niedaleko ulicy Anieli, poprosiłam, żeby mnie wysadził. Chciał mnie podwieźć pod same drzwi, ale chciałam się przejść, więc pojechali obaj, machając mi dopóki nie zniknęłam im z pola widzenia.

Powoli szłam na odpowiednie piętro. Dawno nie odwiedzałam Anieli w ich mieszkaniu, jakoś od dłuższej pory wszyscy przyzwyczailiśmy się do tego, że to każdy przychodzi do nas. Miller już w ogóle, bo albo przychodziła do mnie, albo do Tadeusza więc była u nas bardzo częstym gościem. My nie mieliśmy w sumie większej potrzeby odwiedzania jej w domu, a i ona za tym nie przepadała. Zostało jej to jeszcze z czasów, kiedy żyła Hanna Miller, bo nienawidziła wtedy zapraszać kogoś do siebie. Zawsze się bała, że będzie poniżana w jakiś sposób przez matkę w towarzystwie lub jeszcze gorzej, matka zacznie poniżać jej towarzystwo. Inaczej sprawa miała się teraz, kiedy była sama z kochanym ojcem, ale nadal jakoś tego nie lubiła. Od niektórych rzeczy nie da się odzwyczaić, a nawet jeśli, to potrzeba na to czasu.

Aniela naprawdę się zdziwiła, kiedy zobaczyła mnie w drzwiach swojego mieszkania. Ubrana była w zwiewną żółtą sukienkę w drobne białe groszki, co idealnie pasowało do jej rozpuszczonych loków.

– Co ty tu robisz? – zapytała, wpuszczając mnie do mieszkania.

– Też cieszę się, że cię widzę. – prychnęłam. – Chciałam cię odwiedzić, co się tak dziwisz.

– Chcesz herbaty? – zaśmiała się, idąc razem ze mną w kierunku kuchni. – Mamy też lemoniadę.

– Nalej mi tej lemoniady, bo na dworze jest tak ciepło. – zaśmiałam się.

Przyjaciółka podała mi do rąk szklankę w tym samym momencie, kiedy do salonu wszedł pan Stanisław Miller. Zmarszczyłam brwi, widząc jego opatrzona i unieruchomioną lewą rękę. Córka szybko do niego podeszła i poprowadziła go w stronę sofy, jakby to nogę miał chorą, a nie rękę.

– O dzień dobry, Anastazja. – uśmiechnął się w moją stronę. – Co cię do nas sprowadza?

– Dzień dobry, proszę pana. – uśmiechnęłam się do niego. – Przyszłam do Anieli tak po prostu. – wzruszyłam ramionami. – Co się panu stało, panie Stanisławie?

– A tam. – machnął zdrową ręką. – Nic poważnego. Takie czasy.

– Anka, poczekasz na mnie w moim pokoju? – zapytała Aniela, odwracając się w moją stronę. – Zmienię tylko tacie opatrunek i przyjdę.

– Kochanie, a może Anastazja by mi zmieniła? – zapytał, patrząc na nią. – Wiesz, w końcu ona się na tym zna.

– Tatko sugeruje, że źle zmieniam opatrunek? – oburzyła się lekko i założyła ręce na piersi.

· Ależ skąd, dziecinko. – zaśmiał się. – Ale raz na jakiś czas przyda się profesjonalista. Poza tym Aneczka na pewno nie pogardzi możliwością praktyki, prawda? – zapytał mnie z jakimś niemym błaganiem w oczach, a ja próbowałam nie wybuchnąć śmiechem

Aniela przyniosła mi nowy opatrunek i inne potrzebne rzeczy. Siedziała na fotelu obok i bacznie przyglądała się każdej mojej czynności, każdemu ruchowi. Pan Stanisław nie odzywał się ani słowem, nawet nie drgnął, kiedy musiałam dotknąć jego rany. Nie była ona świeża, ale zdecydowanie nie była też stara.

– Dziękuję bardzo, słońce. – uśmiechnął się do mnie.

Pocałował jeszcze Nikę w policzek, jakby na pocieszenie i potem powoli odszedł, zamykając się jak zawsze w swoim gabinecie.

Przyjaciółka ponownie zaproponowała, żebyśmy przeniosły się do jej sypialni. Odłożyłam swoją szklankę na stolik i usiadłam na jej miękkim łóżku, wdychając zapach tego pomieszczenia, który pachniał tak cudownie, jak sama Aniela Miller. Do tego z uchylonego okna słychać było gwar ulicy.

– A więc co się stało twojemu tacie? – zapytałam, powoli otwierając dotychczas przymknięte oczy.

Widziałam, że nie była chętna do rozmawiania na ten temat, zwłaszcza dlatego, że próbowała niezauważenie przewrócić oczami, a potem zmarszczyła trochę brwi.

– Nic wielkiego. – mruknęła. – Postrzelili go całkiem przypadkiem podczas łapanki, a wychodził wtedy z niemieckiej dzielnicy. Żołnierz, który to zrobił, tak się trząsł, gdy się dowiedział, że to on, że tata myślał, że zemdleje.

– Kiedy to było? – przyglądałam jej się uważnie, jakbym chciała sprawdzić, w którym momencie zacznie coś kręcić, a łatwo mi to przychodziło, znając dokładnie jej mimikę.

– Nie wiem, nie męcz mnie Anka, proszę. – westchnęła, ukrywając twarz w dłoniach. – Może z dwa tygodnie temu.

– Nie powiedziałaś nikomu. · oznajmiłam. – Tadeusz też pewnie o niczym nie wie.

– No ale po co mu to widzieć? – sapnęła, jakbym kazała jej przebiec co najmniej dziesięć kilometrów. – Powiedz mi, po co?

– A dlaczego mu nie powiedziałaś? – prychnęłam.

– A co by zrobił? – zakpiła. – Poszedłby i zabił tego Niemca, co do niego strzelił? Nie rozumiem, o co ci chodzi. – westchnęła ciężko. – Nic się nie stało, po co drążyć temat.

– Jak się dowie, że mu nie powiedziałaś, to się wścieknie. – dodałam na koniec. – Dobrze wiesz, że się martwi. Jestem pewna, że z chęcią przychodziłby tu i pomagał ci z ojcem, przynosiłby nowe opatrunki i robił zakupy.

– Anka, do cholery jasnej! – zdenerwowała się. · Nie potrzebuję niańki! Daję sobie świetnie z tatą radę. Nic mu nie jest, czuje się dobrze. – powtórzyła już któryś raz. – Poza tym wiesz, że Tadeusz ma teraz dużo na głowie i jest zapracowany. Większość czasu spędzają z Orszą w tym ich warsztacie, na co mu więcej obowiązków.

Nastała chwila ciszy, w której obie zbieraliśmy myśli. Nie rozumiałam, dlaczego nie powiedziała Tadeuszowi, a ona nie rozumiała, dlaczego tak mi zależało na tym, żeby mu powiedziała. Pamiętam, jak sama nie mówiłam Jankowi o tym, że coś mi się stało, że ktoś mi coś zrobił, łatwo tłumacząc to tym, że był zmęczony, ma dużo na głowie to nic takiego. A potem on się o tym dowiadywał i kłóciliśmy się, bo nie mówiliśmy sobie o takich rzeczach, chociaż były one ważne. Nie chciałam, żeby losy Tadeusza i Anieli potoczyły sje tak samo jak te moje. Nie zasługiwali na to. Od zawsze byli sobie pisani, każdy to wiedział. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby oni mieli rozstać się przez błędy, które my popełnialiśmy z Jankiem. Byłam tu teraz od tego, żeby przed takimi błędami ich chronić, żeby dzięki własnemu doświadczeniu odciągać ich od złych rozwiązań.

– Muszę ci coś powiedzieć. – zaczęła nagle, a ja od razu na nią spojrzałam ciekawskim wzrokiem.

– Chyba wiesz o tym, że jak tak zaczyna się rozmowę to znaczy, że nie będzie zbyt miło? – zakpiłam, biorąc łyk lemoniady, bo zaschło mi w gardle z emocji.

– Uspokój się, jesteś przewrażliwiona. – zaśmiała się, a ja od razu zgromiłam ją wściekłym skojarzeniem. – Jestem pewna, że się wściekniesz i na mnie nakrzyczysz, ale muszę ci o tym powiedzieć, bo cię potrzebuję. – zaczęła gestykulować rękoma, co oznaczało, że się stresowała.

Coraz bardziej mi się to nie podobało, czułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła i musiałam jak najszybciej odłożyć szklankę, bo ręką tak mi się trzęsła, że obawiałam się, iż jej zawartość zaraz wyląduje na mnie.

– Chryste, muszę zapalić. – oznajmiła, wypuszczając ciężko powietrze.

Wstała z miejsca i szybko wygrzebała z szafki paczkę papierosów. Wyjęła jednego i włożyła do ust, po czym zerknęłam na mnie, ale nawet nie zdążyłam zareagować, bo od razu z powrotem ją schowała.

Podeszła na chwilę do okna spokojnie i swobodnie paląc. Miałam świadomość tego, że próbowała się w ten sposób na chwilę uspokoić, trochę zmniejszyć stres. Dym powoli wydostawał się z pomiędzy jej pełnych ust, co było naprawdę hipnotyzujące.

– Pamiętasz Kajka? – zapytała.

– Kajtka? – zdziwiłam się. – Co to za głupie pytanie? I czemu pytasz o to przy podobno poważnej rozmowie? – zakpiłam. – On pewnie znakomicie czuje się w Brwinowie z Kasią i Piotrusiem.

– Anka, do cholery jasnej, Kajetana Wyszetropa! – zawołała oburzona.

Wytrzeszczyłam oczy i po prostu wybuchłam śmiechem. Tak bardzo nie mogłam się powstrzymać. Postać Kajetana całkowicie wymazała mi się z pamięci, może też dlatego, że nie miałam okazji go spotkać osobiście, a może dlatego, że sądziłam, ba, byłam pewna, że jest to rozdział zamknięty.

Anieli chyba również udzielił się mój nastrój, bo sama zaczęła się śmiać, ale nie mogła nie przyznać, że to było przezabawne.

– Dobrze, pamiętam, to ten twój niedoszły narzeczony? – zapytałam, chcąc się upewnić, a ona tylko przytaknęła głową. – Co w związku z nim?

– Pamiętasz, jak mówiłam ci, że ożenił się z Zosią - Żydówką? – zapytała, patrząc mi prosto w oczy, a ja zadrżałam.

Widziałam jakiś niebezpieczny błysk w jej oku, gdy wypowiadała słowo „Żydówka". Ani trochę mi się to nie podobało, a wiedziałam doskonale, że to nie koniec, a dopiero początek.

– Mieszkali w jakiejś kamienicy w mieszkaniu, które dostał od rodziców. – zaczęła. – Jakieś dwa tygodnie temu coś się tam zaczęło dziać, dostał informację, że dozorca, który jest volksdeutschem, donosi na ludzi, który ukrywają Żydów, a w tej kamienicy oprócz Kajtka i Zosi była taka rodzina. – przymknęła na chwilę oczy, robiąc niedługą przerwę. – Mieli gdzieś wyjechać na tydzień, żeby przeczekać. Szli do samochodu, kiedy Zosia przypomniała sobie, że czegoś nie zabrała. Kajtek nalegał, żeby się nie wracała, bo nie ma po co, ale ona bardzo bała się, że pod ich nieobecność splądrują mieszkanie. Wychodząc z mieszkania trafiła na Niemców.

Czułam, jak ponownie żołądek podnosi mi się do gardła. Aniela podeszła i usiadła obok mnie na łóżku. Patrzyłam na nią przerażona opowieścią, a ona pustym wzrokiem patrzyła na ścianę przed sobą.

– Zabrali ją razem z tamtymi Żydami do getta. – oznajmiła.

– Mój Boże... – zakryłam twarz dłonią. – To okropne. Chociaż prawda jest taka, że i tak im się udało, że trafili do getta. Mogli ich zabić na miejscu.

– Kajetanowi nic nie zrobili tylko dlatego, że dzięki rodzicom uchodzi za dobrego Polaka, podziwiającego Niemców i zawsze chętnego by im pomagać. – zakpiła. – I o dziwo ten przykładny Polak w okupowanym kraju ożenił się z Żydówką!

– Nikt nie wie, kiedy wzięli ślub. – odparłam, widząc oburzenie na jej twarzy. – Mogli się pobrać przed wojną, wtedy można powiedzieć, ze Niemcy nie mogą mu tego zarzucić.

– Spotkałam go niedawno. Jest załamany. – powiedziała i w tym momencie spojrzała na mnie. – Muszę iść do getta.

Zamurowało mnie. Na początku miałam ochotę się zaśmiać, ale jej mina, jak i sama sytuacja była zbyt poważna, więc szybko przybrałam na twarz przerażony wyraz. Nie wierzyłam w to, co powiedziała.

– Aniela, czy ty siebie słyszysz? – zapytałam, marszcząc brwi. – Wiesz, jakie to jest niebezpieczne?

– Wszystko jest teraz niebezpieczne! – prychnęła, wstając z miejsca. Zaczęła krążyć po pokoju. – Muszę tam iść, obiecałam Kajetanowi. Chcę tylko ją znaleźć, żeby dowiedzieć się, w jakim jest stanie.

– I co to da?

Czyn był naprawdę szlachetny i nie dziwiłam się, że jej na tym zależało. Gdybym była na jej miejscu z pewnością również chciałabym to zrobić za wszelką cenę. Jednak jakie miało to przynieść skutki?

– Znajdziesz ją, porozmawiasz, może pomożesz. – powiedziałam. – Ale potem stamtąd wyjdziesz i ona znowu zostanie sama.

– Nie zostanie.

– Co masz na myśli? – zdziwiłam się. – Aniela...

– Wyciągnę ją stamtąd, obiecałam to sobie. – oznajmiła, widząc moją zatroskaną minę. – Nie mogę jej tam zostawić. Nie zrobię tego za pierwszym razem, ale zrobię to.

– To naprawdę niebezpieczne. – powtórzyłam. – Czy ty komuś o tym mówiłaś?

Zamilkła i spojrzała na mnie z dziecięcą nadzieją. Widziałam ten jej błagalny uśmiech błąkający się po twarzy i miałam ochotę uderzyć się w twarz.

– Wiem tylko ja, prawda?

– Przecież nie powiem Tadeuszowi! – zawołała błagalnie. – On mi w życiu nie pozwoli, nie zgodzi się. A ja muszę to zrobić, to moja misja.

– A Orsza? - dalej miałam złudną nadzieję ją przekonać. – On może pomóc. W każdym razem dobrze by było, gdyby wiedział.

– Orsza? - zakpiła. – On ma większe sprawy na głowie. Poza tym nie będzie się mieszał w sprawę Żydówki, która jest zwykłą cywilką, żoną mojego niedoszłego narzeczonego, z którym mam z ledwością kontakt.

– Czyli co? Będziesz robić samowolkę? – prychnęłam. – I ja mam ci w tym pomóc?

– To powinien być twój najmniejszy problem, Anka. – przewróciła oczami. – Przypomnę ci, że pomogłam ci jak tylko mogłam, kryłam cię i byłam twoim aniołem stróżem podczas twojej samowolki, gdy umyślało ci się zabawić się z jakimś Niemcem i go kropnęłaś. A potem chciałaś strzelić sobie w łeb!

– Przestań! – krzyknęłam, czując, że wspomnienia tamtego wieczora niebezpiecznie napływają do mojej głowy, a nie były to magiczne chwile. – Dobrze, mam wobec ciebie dług, nikomu nie pisnę słowa.

– Ja nie powinnam cię nawet szantażować, ty powinnaś mi wyświadczyć przyjacielską przysługę. – powiedziała nieco urażona.

– Moją przyjacielską przysługą powinno być odwiedzenie cię od wszystkiego, co może zagrażać twojemu życiu, ale nie pozwalasz mi na to. – sprecyzowałam. – Dobrze, mów już jaki masz plan.

Kąciki jej ust nieznacznie drgnęły, gdy zobaczyła, że uległam, a w momencie kiedy nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się na usta, ona już bez skrupułów uśmiechnęła się do mnie szeroko. Założyłam ręce na piersi i przewróciłam oczami, czekając, aż zacznie mówić.

– Na razie nie wymyśliłam nic nadzwyczajnego. – odparła, wzruszając ramionami. – Wiem tylko, że chcę tam iść jak najszybciej. Najlepiej dzisiaj.

– Dzisiaj? – zdziwiłam się. – Nie będziesz mieć żadnego czasu, żeby się przygotować, Aniela...

– Nie mam na co się przygotowywać. – prychnęła. – Potrzebuje tylko kogoś, kto mi pomoże i nie chodzi tu o ciebie. – sprostowała, widząc, jak miałam już coś powiedzieć. – Potrzebuję Heńka. On ma możliwości, może da radę pomoc mi się jakoś przedostać do getta.

– Nie ma mowy. – powiedziałam stanowczo, wstając z miejsca. – Nie pozwalam ci mieszać w to Heńka. – spojrzałam jej poważnie w oczy. – On ma zbyt wiele do stracenia na tym. My mamy.

– Co sugerujesz? – zakpiła, marszcząc brwi. Moja odpowiedź wyraźnie była jej nie w smak i nie starała się tego ukrywać. – Że życie Heńka jest więcej warte niż tych Żydów, co? Od kiedy pleciesz takie głupstwa, Anka?

– Nic takiego nie powiedziałam! – zawołałam zbulwersowana. – Doskonale wiesz, jaką rolę pełni Heniek dla nas wszystkich. To dzięki niemu możemy sprawnie działać, jest ważnym trybikiem w tej całej maszynie. Poza tym ma za dobre papieru i tożsamość, której nie może ot, tak zaprzepaścić. – nie dochodziło do mnie to, że naprawdę nie zauważała tak prostych rzeczy.

Henryk był moim najbliższym przyjacielem i nie mogłam narażać go na takie niebezpieczeństwo i na niepotrzebne problemy bez większego powodu. Miał swoje ważne rzeczy do zrobienia i nie był nam potrzebny. Może był to kaprys Anieli, ale bardziej stawiałam na to, że był jedyną opcją, która przychodziła jej do głowy. Na ułamek sekundy w głowie błysnęło mi wspomnienie tego czegoś, co było między nimi dawno temu. Karciłam się bardzo za tą haniebną myśl, że Aniela może chciałaby w ten sposób umożliwić sobie spotkanie z Heńkiem, chociaż doskonale wiedziałam, że jest zapatrzona w Tadeusza jak w święty obrazek i kochała go nad życie, a i również Wierzba miał na oku dziewczynę, przez co jeszcze bardziej było mi wstyd, że w ogóle o czymś takim pomyślałam.

– No to proszę, niech święta Anka powie, jaki ma pomysł. – zakpiła, klaskając w dłonie. – Bo ja już innego nie mam. Nie jestem Tadeuszem, nie mam miliona kontaktów, które w każdej potrzebnej chwili mogę uruchomić.

– Ale ja mam. – uśmiechnęłam się chytrze, gdy zapaliła mi się lampka nad głową. – W końcu jestem jego siostrą, nie? – zaśmiałam się. – Co powiesz na pomoc Adama? Mam prawie stuprocentową pewność, że ma znajomości, które nam pomogą.

– Nie wierzę w ciebie. – uśmiechnęła się, kręcąc głową. – Jesteś pewna, że go zaproponowałaś, bo ma znajomości czy tak po prostu?

– Co masz na myśli? – prychnęłam.

– Tylko zapytałam. – próbowała się nie uśmiechać, ale fatalnie jej to wychodziło. · Dobrze, załatw Adama. Na dziś. Jak najszybciej.

***

Pierwszym celem moich poszukiwań stał się sklep. Niestety za bardzo wierzyłam, że będzie tak łatwo jak zawsze i ku mojemu rozczarowaniu w sklepie była Bogumiła. Nie miałam odwagi nawet wejść do środka, bo wiedziałam, że raczej nie byłabym mile powitana. A gdybym już zapytała o Maryśkę, to w ogóle mogłabym nasłuchać się zbyt wielu krzywdzących i nieprawdziwych oszczerstw wobec tej kochanej brunetki i wobec samej siebie.

Niestety nie miałam pojęcia, gdzie indziej miałabym jej szukać. Pomyślałam o tym, że mogłabym iść do mieszkania Adama, bo może tam byli, ale nie lubiłam tam chodzić bez potrzeby, gdy nie było zajęć lub gdy nie byliśmy tam wcześniej umówieni. Do tego wierzyłam, że nie ma ich tam, bo z resztą co mieliby tam robić?

Szłam w kierunku parku, bo miałam nadzieję, że może tam kogoś z trójki Maryśka, Stefan, Adam odnajdę. Łudziłam się też trochę, że Stefek zabrał dziewczynę na jakiś spacer czy też piknik.

O dziwo nie znalazłam ich może w parku, ale niedaleko. Jakiś Niemiec sprawdzał ich dokumenty. Widziałam, jak Stefan wyprostowany jak struna próbuje opanować nerwy, a w tym czasie Marysia rozmawia z żołnierzem. Chwilę patrzył to na nich to na papiery, po czym rzucił nimi w nich i zaśmiał się złośliwie. Marysia w ostatniej chwili zdołała mocno złapać chłopaka za rękę, bo inaczej z pewnością zrobiłby coś głupiego. Mężczyzna odszedł do pozostałych kompanów i oddalili się, więc ja szybko podeszłam do przyjaciół.

– Nic wam nie zrobił? – zapytałam, podchodząc do nich, na co Stefan trochę się rozchmurzył.

– Nie, sprawdził nam tylko dokumenty. – powiedziała brunetka, chowając ów papiery do wnętrza torebki.

– Szukałam was. – przeszłam do razu do rzeczy. – Nie było cię w sklepie i szczerze brakło mi pomysłów, gdzie możecie być. Miałam nadzieję, że wybraliście się do parku.

– Właśnie chcieliśmy się przejść na długi spacer. – uśmiechnął się figlarne Stefan w stronę Marysi. – Potrzebujesz czegoś?

– Potrzebuję Adama. – sprecyzowałam, a Stasik zaśmiała się pod nosem na moje wyznanie.

– Do czego? – uśmiechnęła się.

– Nie mogę powiedzieć. – mruknęłam. – Wiecie gdzie go znajdę?

– A któż to wie? – wzruszyła ramionami. – Prędzej on znajdzie ciebie niż ty jego.

– Proszę, naprawdę jest mi potrzebny jak najszybciej.

Chwilę patrzyła na mnie badawczym wzrokiem, chciała chyba się upewnić, że na pewno jest mi tak potrzebny, jak mówię. Stefek zaczął mi mówić, że nie mają pojęcia, gdzie Adam może się podziewać o tej porze, bo on wiecznie gdzieś się szlaja i nikt nie może go znaleźć.

– Poszukaj go przy jakiejś restauracji. – powiedziała nagle Marysia. – Mówił mi coś, że ma po coś iść, ale nie zapamiętałam, do której.

– Maryśka, dziękuję! – zawołałam, uściślając mocno przyjaciółkę.

Życzyłam im jeszcze miłego dnia, bo nie wiedziałam, czy będę mieć jeszcze dziś okazję ich spotkać, chociaż potem przypomniałam sobie, że obiecaliśmy we czwórkę pomóc dziś w szpitalu przy praniu bandaży. Pielęgniarki ostatnio na zajęciach szukały chętnych, a my z radością się zgodziliśmy. Niestety wojna i inne wypadki, których nadal było dużo pomimo wojny, były wystarczającym powodem, żeby uzasadnić, dlaczego były potrzebne bandaże i to w dużych ilościach. Pielęgniarki nie nadążały z praniem, a higiena była przecież niezbędna.

Szłam dość szybkim krokiem przez miasto w kierunku pierwszej restauracji, jaka przyszła mi do głowy. Mijałam zabieganych przestraszonych ludzi, mijałam skaczące z radości dzieci, mijałam zakochane pary. Gdyby tak można było postawić ławkę na środku ulicy i siedzieć na niej cały dzień, by móc obserwować ludzi, jestem pewna, że skorzystałabym z takiej przyjemności. Cudownie było przyglądać się ludziom, których się nie znało i zwracając uwagę tylko na ubiór, ruch, wyraz twarzy i czasem okoliczności wymyślać długą historię życia takiej osoby. Od przeszłości po przyszłość. Każdy człowiek to inna historia, każdy tworzy swoją. Nie ma dwóch takich samych, bo nie ma dwóch takich samych ludzi. Mogłabym zatracać się w tym bez końca i byłoby to najciekawszą czynnością w całym moim życiu.

Los był dla mnie nadzwyczaj łaskawy, bo tuż przy pierwszej restauracji zauważyłam opierającego się o mury budynku z papierosem między palcami i gazetą w drugiej ręce Adama. Miał na głowie kaszkiet, który przysłaniał mu oczy, zapewne, żeby nie raziło go to dające się we znaki dzisiejsze słońce.

Zrobiłam krok w jego stronę i zawahałam się. Nie wiedziałam, czy powinnam do niego podchodzić. Prawda była taka, że nie wiem, co tu robił i może nie powinno mnie tu być. Jednak potem szybko do głowy przyszło mi, że pewnie gdybym szła tu zupełnie przypadkiem i bym go zauważyła to też bym podeszła, więc to jego wina, że jeżeli chciał zrobić coś ważnego, to wybrał złą lokalizację.

– Serwus. – uśmiechnęłam się, podchodząc naprzeciwko niego.

– Słyszałaś, że podobno do mody wracają koronkowe rękawiczki? – zapytał jak gdyby nigdy nic, zerkając na mnie spod czapki i unosząc jedną brew. – Czytam tę stronę trzeci raz, mógłbym ci wyrecytować nazwę każdego haftu.

– Jesteś niedorzeczny. – zaśmiałam się, bo nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się na usta. – Co tu robisz?

– O to samo chciałem zapytać ciebie, ale cóż damy mają pierwszeństwo. – westchnął, zginając gazetę i wkładając ją do wewnętrznej kieszeni w kurtce.

Naprawdę dziwiłam się, czemu ma na sobie tę swoją ulubioną kurtkę, skoro na zewnątrz było dla ciepło. Rozumiałam, że prawie nigdy się z nią nie rozstawał, ale jednak gdy na niego patrzyłam, czułam, jak od razu pocą mi się ręce. Większość Warszawiaków chodziła w koszulach z krótkim rękawem.

– Dobrze, zaraz mi opowiesz. – przewróciłam oczami. – Jesteś mi potrzebny. Teraz.

– Tego się chyba nie spodziewałem. – prychnął. – Do czego?

– Powiem ci po drodze. – oznajmiłam, wyciągając ramię w jego stronę. – No chodź.

Uśmiechnął się do mnie mrużąc oczy, po czym wyrzucił papierosa i przydeptał go butem. Podał mi swoje ramię i ruszyliśmy. Od razu zaznaczyłam, że zanim mu coś powiem czekam, aż wyjaśni, co tu robił.

– Miałem się z kimś spotkać, ale spóźnia się już prawie czterdzieści minut i nie mogę dłużej czekać. – powiedział. – Umówimy się kiedy indziej.

– Czyżby z jakąś dziewczyną? – uśmiechnęłam się figlarnie, ale nie śmiałam na niego spojrzeć, bo on cały czas patrzył na mnie.

– Słońce ci szkodzi, Anastazja. – zakpił.

Chciał, żebym mu powiedziała, co od niego chcę, ale dałam mu jasno do zrozumienia, że nie jest to sprawa do odgadywania na ulicy podczas spaceru i poprosiłam, żebyśmy poszli w jakiejś mniej zaludnione miejsce. Doskonale wiedziałam, że jakieś takie miejsce zna, więc gdy zaczął się kierować w jakimś nieznanym mi kierunku, zaufałam mu i o nic nie pytałam.

Weszliśmy do środka jakiegoś budynku. Był pusty i stary, o czym świadczył wszechobecny kurz i pajęczyny, do tego rujnujące się ściany, gdzieniegdzie były nawet dziury. Można było stwierdzić, że budynek ucierpiał zapewne podczas bombardowania na początku wojny.

– Nikt nas tu nie powinien znaleźć. – oznajmił Adam, siadając na jakimś worku naprzeciwko mnie, gdy ja rozkładałam się po wnętrzu. – No chyba że komuś też przyjdzie pomysł się tu ukryć tak jak nam. – wzruszył ramionami. – O, Horacy!

Spojrzałam na niego, zdziwiona jego nagłym wybuchem swego rodzaju entuzjazmu. Przewróciłam oczami z uśmiechem na ustach, gdy zobaczyłam, że trzyma w rękach jakiegoś szarego szczura.

– Horacy? – zaśmiałam się.

– Tak go nazwałem. – prychnął. – Chyba nie myślisz, że jestem tu pierwszy raz tak jak ty. Znam to miejsce już trochę, więc znam też lokatorów.

– Skąd wiesz, że to akurat ten szczur?

– Bo ma na głowie czarną kropkę. – przewrócił oczami, jakby to było najgłupsze pytanie, jakie usłyszał. – Chcesz go pogłaskać?

– Ja.. Chyba nie.. – odparłam niechętnie.

– Nie bój się, nie gryzie. – zaśmiał się. – A przynajmniej nie powinien. Mnie nie gryzie, bo go karmię.

Szczerze to miałam ochotę dotknąć Horacego, ale mój lęk przed szczurami jednak wygrał. Nie miałam też odwagi powiedzieć Adamowi, że to nie obrzydzenie do szkodników, a strach jest powodem tego, że trzymałam się z daleka. Chłopak wypuścił szczurka, a on pognał gdzieś daleko.

– Mów wreszcie. – zagadnął.

– Moja przyjaciółka musi się dziś pilne dostać do getta. – wyjaśniłam bez ogródek. – Nie mamy takich znajomości, żeby same to załatwić, więc przyszłam z tym do ciebie.

Czułam się głupio pod jego spojrzeniem, gdy ja trudziłam się z doborem słów, żeby źle ich nie interpretował, a on po prostu milczał z tym swoim poważnym wyrazem twarzy i stoickim spokojem w oczach.

– Jestem pewna, że masz odpowiednie znajomości. – dodałam. – Może nawet sam byłeś w getcie. Proszę, Adam, pomóż nam.

– Po co chcecie iść do getta? – zapytał, marszcząc brwi. – To nie jest nic miłego, tym bardziej bezpiecznego. Bez powodu się tam nie idzie.

– Ja nie chcę, Aniela musi tam iść. – sprostowałam. – A ja muszę jej to umożliwić w jak najbezpieczniejszy sposób, żeby nic jej się nie stało. – chłopak założył ręce na klatkę piersiową, oczekując dalszych wyjaśnień. – Musi odnaleźć tam jedną dziewczynę.

– Nie powiesz nic więcej? – mruknął, wstając z miejsca, na którym siedział.

– Jeśli się zgodzisz, to może powiem. – prychnęłam.

– Znam człowieka, mogę to załatwić. – kiwnął głową. – Na kiedy?

– Na już. – odparłam z powagą. – Aniela musi być tam najszybciej, jak się da, czyli jeszcze dziś.

– Nie oczekujesz zbyt wiele?

– Oczekuję tego, co możesz zrobić, bo sam dobrze wiesz, że jest to jak najbardziej możliwe. – teraz to ja założyłam ręce na piersi. – Proszę, Adam. Tylko ty możesz nam pomóc.

– Zgoda. – westchnął.

Podszedł do mnie i wyciągnął dłoń w moją stronę. Spojrzałam na niego, ale on był jak najbardziej poważny. Zaśmiałam się pod nosem i pokręciłam głową, ale podałam mu dłoń. Uścisnął ją mocno, a potem uniósł do ust i pocałował.

– Miło się z panną robi interesy. – zakpił. – A tak poważnie, widzimy się za dwie godziny koło sklepu Maryśki.

– Tak jest, szefie. – zaśmiałam się, a on tylko się uśmiechnął.

Nałożył na głowę kaszkiet, po czym pytając, czy potrafię sama dotrzeć do domu, wyszedł i poszedł w stronę, którą tylko on zna. Jeszcze chwilę stałam w mieście z głową pełną myśli, po czym sama wyszłam i powoli, cały czas zastanawiając się, czy idę w dobrą stronę, dotarłam do punktu wyjścia.

***

– Szczerze, to nie wierzyłam, że ci się uda. – zakpiła Aniela, trzymając mnie za rękę, kiedy obie wyszłyśmy z jej mieszkania.

Przebrana była w inną sukienkę, w trochę przygaszonych kolorach, jakby chciała się wpasować w klimat getta, co na mój gust nie za bardzo jej wyszło, bo jej loki nadal były nienaganne, buzia piękna i czysta, a ręce nie znały trudu pracy.

Sama od razu po spotkaniu z Adamem poszłam do Miller, bo nie chciałam czekać, wprawdzie nie miałam też na to czasu. Omówiłyśmy co i jak, próbowałam jeszcze raz dyskretnie ją namówić, żeby komuś zwierzyła się ze swojej misji, ale dalej była nieugięta. Postanowiłam nie walczyć i zadbać o nią i jej wyprawę. W końcu najważniejsze dla mnie w tym momencie było to, żeby nic jej się nie stało.

Prawda była też taka, że jeżeli akcja będzie udana, to nikt się nie dowie. My będziemy szczęśliwe, wszyscy będą szczęśliwi, a prawda nie będzie musiała oglądać światła dziennego. Jeżeli jednak coś poszłoby nie tak i nie daj Boże Anieli coś by się stało - cała magia pryśnie. Wtedy będziemy zmuszone powiedzieć wszystkim, co zrobiłyśmy. Dowie się pan Miller, dowie się Orsza, dowie się Tadeusz. I jestem pewna, że któryś z nich rozszarpały mnie na strzępy i nie zdziwiłabym się, gdyby tą osobą był mój własny brat. Kochał Anielę tak samo mocno jak mnie i mamę, była najważniejszą osobą w jego życiu i nie pozwoliłby, żeby włos spadł jej z głowy. Tak więc w sumie zaczęłam się przekonywać, dlaczego Nice tak bardzo zależało na tym, żeby nikt nie wiedział.

Ciemny szatyn dalej w kaszkiecie stał z jakimś innym mężczyzną koło sklepu macochy Marii Stasik. Palił resztkę papierosa, a drugi czytał szeroko otwartą gazetę. Doskonale się wtapiali w tłum. Na pewno bardziej niż takie dwie panny jak my.

– Serwus ponownie. – zagadnęłam go, podchodząc.

– No, prawie na styk. – mruknął z papierosem między zębami, patrząc tym samym na zegarek. – Dobrze, że wiem, że nie lubisz się spóźniać. – uśmiechnął się do nas. – Dobra, zbieramy się. – kiwnął na mężczyznę, a ten od razu złożył gazetę. – Plan omówimy w innym miejscu.

Szliśmy w milczeniu. Adam z kolegą szli na przodzie, my z Anielą trochę dalej od nich z tyłu. Staraliśmy się wyglądać naturalnie, ale ciężko stwierdzić, czy tak faktycznie wyglądało.

Dotarliśmy w milczeniu, bo Nela nie odezwała się do mnie ani słowem, co wynikało z faktu, że była teraz jednym wielkim kłębkiem nerwów, do miejsca, które było jakąś opuszczoną uliczką, między dwiema starymi kamienicami. Nie było tu nic oprócz paru cegieł i pustaków, jakiś desek i gruzu.

– Dobrze, tu możemy wszystko omówić. – kiwnął głową Adam na swojego znajomego. – Aniela, ty chcesz iść do getta, tak? – blondynka przytaknęła głową. – Byłaś tam kiedykolwiek?

– Pierwszy raz tam będę. – przyznała zgodnie z prawdą. Widziałam, jak nerwowo bawiła się palcami.

– Widać. – mruknął. – Na początek pasowałoby cię trochę ubrudzić… – westchnął, rozglądając się wokół.

– Ubrudzić? – zdziwiła się i spojrzała na mnie, a ja tylko wzruszyłam ramionami.

– Myślisz, że w getcie wyglądają jak ty tu teraz? – prychnął kolega, który dotychczas milczał. – Pasuje, żebyśmy ci trochę czymś sukienkę przybrudzili, bo takiej czystej to oni tam chyba nie widzieli od dnia założenia getta.

Przyjaciółka spojrzała na mnie błagalnie, bo, mimo że założyła jedną ze słabszych sukienek to nadal żal jej było ją brudzić. Zresztą komu by nie było.

– Buzię ci oszczędzimy, jak coś to będzie, że dbasz mocno o higienę albo dopiero cię przywieźli. – mruknął, rzucając znienacka w Anielę ziemią. – Chodź no tu, pobrudź się trochę tym kurzem. A jak nie to zakryj buźkę, będę dalej rzucał.

Wściekła jak osa, po tym, jak niemal cudem grudka ziemi nie trafiła ją w twarz, podeszła gromiąc mnie wzrokiem i zaczęła nacierać sukienkę z grymasem na twarzy.

– I pamiętaj, żeby się tam z nikim nie ściskać, żebyś wszy nie złapała. – dodał, kiedy Aniela ledwie powstrzymując wybuch i nie wiadomo, czy bardziej krzyku czy płaczu, brudziła ubranie. – Szkoda by było obcinać te loki.

– Aniela, jaki miałaś plan? – zapytał Adam.

– Wejść, znaleźć Zosię, dowiedzieć się od niej, jak się czuje i zapewnić ją. – wzruszyła ramionami. – Bo wiecie, ja dziś idę tam głównie po to, żeby się zapoznać i wiedzieć, jak do niej dotrzeć. – spojrzała na nich poważnie. – Muszę tam wejść jeszcze kolejny raz, żeby ją stamtąd wyprowadzić.

– Nie ma mowy, wyprowadzenie kogoś z getta jest zbyt nierozsądne i groźne. – zaprotestował mężczyzna.

– Wyciągniemy ją jutro. – zarządził Adam, na co drugi dziwnie na niego spojrzał.

– To ty dowodzisz czy ja? – zakpił, zakładając ręce na klatkę piersiową. – Czemu ja mam tam wchodzić?

– Bo znasz getto jak własną kieszeń. – prychnął. – Do tego obiecałeś. Masz mi pomóc, sam masz tam coś do załatwienia, oboje to wiemy.

Mężczyzna jeszcze chwile gromił Adama wzrokiem, toczyli jakąś niemą walkę między sobą, ale w końcu ustąpił i chłopak mógł kontynuować. Blondynka posłała mi porozumiewawcze spojrzenie, a ja tylko wzruszyłam delikatnie ramionami.

– Nie mamy za wiele czasu. – westchnął. – Będziecie się musieli wyrobić w dwie godziny, nie będziemy bardziej ryzykować. Aniela musisz się skupić i szybko znaleźć tą dziewczynę. – popatrzył na nią uważnie. – Staraj się dokładnie zapamiętać drogę. Jak wrócisz, postaramy się ją zapisać.

– Masz opaskę. – kolega podał Anieli do ręki opaskę na ramię z niebieską gwiazdą Dawida. – Założysz, jak będziemy wchodzić, nie wcześniej. Potem, na litość boską, nie zapomnij jej zdjąć.

Omówiliśmy jeszcze dokładniej poszczególne kwestie, Miller dogadała się ze swoim towarzyszem, co zrobią, jak dostaną się do getta. Próbowała też mu opisać Zosię, żeby się dowiedzieć, czy może ją gdzieś spotkał, albo chociaż kojarzy ją z widzenia, ale niestety mężczyzna nie przypominał sobie takiej kobiety.

Potem wreszcie ruszyliśmy na miejsce, w którym znajdowało się przejście do warszawskiego getta. Nasz przewodnik nakazała Nice wejść jako pierwszej, co posłusznie, choć niezbyt pewnie zrobiła, potem to on zniknął.

Spojrzałam na Adama lekko zmartwionym wzrokiem. Czułam, jak trzęsą mi się ręce z nerwów, a brzuch bolał mnie se stresu i strachu. Byłam się o Anielę, bałam się, że coś jej się może tam stać, że zrobi coś głupiego. Chłopak chyba to zauważył, bo delikatnie złapał mnie za rękę i ścisnął ją, po czym błądził kciukiem po moich knykciach. Daje wzrok miał wbity w przejście, jakby próbował zobaczyć, czy kogoś w nim jeszcze widać.

– Teraz zostało nam czekać. – westchnął, spoglądając na zegarek na ręce. – Odliczamy równe dwie godziny, po tym czasie przyjdziemy tu z powrotem.

***

Pov.Aniela

– Spróbuj nie rzucać się w oczy i uważaj na siebie. – powiedział mężczyzna, który wszedł zaraz za mną. – Widzimy się za jakieś półtorej godziny. Powodzenia.

– Dziękuję. – westchnęłam.

Mężczyzna odszedł w swoją stronę, a ja wreszcie miałam okazję spojrzeć na miejsce, w którym byłam. Patrzyłam wprost na ulicę z kamienicami i czułam się, jakbym znalazła się w komplecie innej rzeczywistości. Wystarczyło tylko zerknąć i od razu w oczy rzucała się wszechobecna bieda, brud i nieszczęście. Czułam się jak małe dziecko, kiedy pewnego dnia dowiaduje się, że coś jest kompletnie inne, niż sobie wyobrażało. To tak jakbyście poraz pierwszy w życiu spróbowali krówki i tym samym dowiedzieli się, że jest miękka i ciągnąca się, a nie twarda jak cukierki. Tak samo czułam się w tej chwili.

Nigdy nie wyobrażałam sobie, że życie w getcie wygląda dobrze. Że jest tu przyjemnie i ludzie chętnie zgadzają się na życie w nim. Wiedziałam, że coś jest na rzeczy, skoro Niemcy wysiedlali ludność żydowską do specjalnego oddzielonego miejsca. Coś musiało być na rzeczy w tym, że ci ludzie za nic nie chcieli do tego miejsca trafić. Chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę, dlaczego tak to wyglądało. Czasami po prostu myślałam, że oni kierują się zasłyszanymi plotkami i przez to tak boją się getta - a przecież nie taki diabeł straszny, jak go malują. Tak myślałam, wierzyłam w to. Wierzyłam, że Żydzi uwierzyli w jakąś głupią bajkę o tym, że getto jest straszne, że żyją tam jak w innym, niższym świecie.

Teraz byłam w getcie. Widziałam je na własne oczy i zrozumiałam, że wraz z wkroczeniem do tego miejsca, moja bańka mydlana pękła. Przestałam wierzyć w wyolbrzymione słowa i głupie plotki. Przestałam wierzyć w bezpodstawny strach przed tym miejscem. Zaczęłam natomiast wierzyć w to, że jest to coś na kształt zniszczonego kawałka ziemi, który nadaje się tylko dla Żydów lub szkodników.

Głupio wierzyłam, że nie może być tak źle. Że tak naprawdę człowiek nie jest w stanie skategoryzować długiego człowieka. Że nie potrafi uważać się za Boga i mówić, kto jest gorszy a kto lepszy. A wszystko to okazało się prawdą. Dotarło do mnie, że zapewne wielu ludzi myśli tak jak ja. Że oni też złudnie wierzą w to, że człowiek nie może człowiekowi zgotować piekła. Że nie może być tak źle. Dotarło do mnie też to, że tylko zobaczenie tego na własne oczy jest w stanie całkiem obalić te poglądy. A to, żeby wszyscy to zobaczyli i poczuli na własnej skórze było niemożliwe.

Po pierwszym szoku wreszcie się ocknęłam. Jakaś mała dziewczynka niedaleko, patrzyła wprost na mnie. Miała długie dwa ciemne warkocze, a w ręce szmacianą lalkę. Miałam z nią kontakt wzrokowy tak długo, że zdawało mi się, że potrafi czytać mi w myślach. Ciężko opisać, co poczułam. W jej ciemnych oczach widziałam nieme błaganie o pomoc, o uwolnienie z tej klatki i zabranie do bezpiecznego miejsca - ale nie mogłam zrobić nic takiego. Prawdopodobnie jej matka pociągnęła ją za rękę i zakryła w szczelnym uścisku, z przestrachem na mnie patrząc. Wtedy rozejrzałam się ponownie i postanowiłam wreszcie ruszyć na poszukiwania Zofii.

Przeszłam trzy kamienice od góry do dołu, ale w żadnej z nich jej nie było. Pytałam ludzi, ale połowa z nich nie była chętna do rozmowy ze mną, inna część jej po prostu nie znalazła, a jeszcze inna obiecała, że da mi znać, jak ją spotkają. Tyle że ja nie miałam na to czasu. W jednym z mieszkań spotkałam dziewczynę może rok młodszą ode mnie, która powiedziała, że zna dziewczynę, o której mówię. Podała mi miejsce, w którym zazwyczaj można ją znaleźć i w którym prawdopodobnie też mieszka. Chciałam dać jej za to pół chleba, który przyniosłam dla Zosi, ale nie chciała go ode mnie przyjąć. Zamiast tego dałam jej drożdżówkę, którą wepchnęła mi Anastazja, żebym dała ją komuś. Widziałam, że dziewczyna walczyła ze łzami w oczach. Przyjęła ode mnie prezent i zaczęła jeść. Widziałam, że bardzo chciała ją pochłonąć niemal jednym gruzem, ale nie była w stanie. Do tego wstydziła się tego, że widzę ją w takim stanie - w stanie, kiedy człowiek już nad sobą nie panuję, bo liczy się tylko to, żeby móc coś włożyć do buzi. Postanowiłam pozwolić jej zjeść bez zbędnego wstydu, podziękowałam jej więc i wyszłam.

Po jakimś czasie odnalazłam wskazaną kamienicę. Była obskurna, zniszczona, brudna i nie miała warunków mieszkalnych, jak większość budynków w tym miejscu. Wychodząc po schodach, bałam się, że coś spadnie mi na głowę, widziałam bowiem gruz zsypujący się w niektórych miejscach. Dotarłam do mieszkania, w którym było dziewięcioro ludzi, w tym czworo małych dzieci. Oprócz dzieci była tam starsza kobieta, jej córka i mąż córki. Do tego wszystkiego ona - Zofia Wyszetrop.

Dzieci siedziały na ziemi, bawiąc się szmacianymi zabawkami. Babcia leżała w łóżku przykryta grubym kocem, mimo tego, że był czerwiec, a na zewnątrz było naprawdę ciepło. Kobieta i mężczyzna siedzieli przy stole. Ona się modliła, on po prostu patrzył na dzieci. I tam gdzieś pod oknem, z kolanami blisko klatki piersiowej siedziała ta drobna dziewczyna. Przed oczami stanął mi jej obraz sprzed ołtarza, w białej sukience, kiedy przyrzekała miłość i wierność Kajetanowi. Nie wyglądała jak wtedy. Nie była tą samą Zosią.

Postanowiłam zapukać w otwarte drzwi, żeby choć jedno z nich na mnie spojrzało i żebym mogła się wyzbyć poczucia, jakobym była jakimś włamywaczem. Spojrzeli na mnie kobieta i mężczyzna przy stole.

– Kim jesteś? – zapytał mężczyzna, wstając od stołu.

– Nie bójcie się. – powiedziałam od razu. – Szukam Zosi. – wskazałam na dziewczynę, która w tym samym czasie podniosła głowę.

– Aniela? – zapytała, powoli podnosząc się.

Widziałam w jej oczach łzy. Chciałam ją przytulić, ale miałam pewną rezerwę po ostrzeżeniach od Adama i dziewczyna też nie była do tego chętna. Wiedziałam, że czuła się źle z tym, jak wygląda. Jeszcze niedawno była elegancką panią z zawsze dokładnie wyczesanymi włosami, a teraz stała przede mną rozczochrana w czymś na kształt warkocza i brudnej sukience z chustką narzuconą na chude ramiona.

Złapałam ją za rękę, a ona uśmiechnęła się do mnie w podzięce. Przerażał mnie dotyk jej wątłej dłoni.

– Przyniosłam dla was trochę jedzenia. – westchnęłam, chcąc przerwać ciszę. – Nie wiedziałam, gdzie mam cię szukać. – zwróciłam się do Zosi. – Zaczęłam się bać, że cię nie znajdę, bo nie mam za wiele czasu. – wyłożyłam na stół wszystko, co miałam. – Jedzcie, to dla was wszystkich.

Dzieci pośpiesznie zasiadły przy stole. Kobieta kazała im najpierw zmówić modlitwę, co posłusznie uczyniły. Potem łapczywie jedli chleb, a Zosia, zanim zjadła swoją część, poszła nakarmić starszą kobietę w łóżku. Czułam się okropnie, patrząc na to wszystko. Patrząc na nich. Patrząc na los, jaki ich spotkał.

– Muszę z tobą porozmawiać, dopóki mam jeszcze trochę czasu. – oznajmiłam, kiedy dziewczyna skończyła jeść.

Wyjaśniłam jej, skąd się tu wziąłem, opowiedziałam, co wiem od Kajetana i oczywiście musiałam jej powiedzieć, jak czuje się jej mąż. Potem przeszłam do dalszego planu, jaki mieliśmy, czyli planu wyciągnięcia jej stąd. Na razie tylko sobie o tym gdybyliśmy, chociaż każdy z nas wiedział, że wcielimy ten plan w życie. Jednak na razie nie wiedział o tym nic sam Kajtek, ale byłam pewna, że zgodzi się od razu, bo z pewnością sam myślał już nad tym, jak zabrać Zosię z getta. Widziałam przerażenie w jej oczach, ale nie dziwiłam się mu w żadnym stopniu, bo sama byłam tym wszystkim przestraszona. Wizja tego miejsca, tego, jak musiało wyglądać jej życie w getcie, jak w ogóle wygląda życie w getcie mroziła mi krew w żyłach. W pełni rozumiałam też jej strach przed planem ucieczki, bo niestety prawda była taka, że nie mogliśmy mieć pewności, że się uda. Najlepszą opcją w razie nieudanej akcji mogła być ponowna rozłąka z Kajetanem i zostanie w getcie na dłuższy czas, o najgorszej nikt nie chciał mówić, tym bardziej słyszeć, ale każdy o niej myślał.

Spojrzałam na zegarek na nadgarstku i postanowiłam iść. Zamieniałam jeszcze dwa słowa z Zosią, która dziękowała za wszystko oraz z kobietą i mężczyzną, którzy dziękowali za jedzenie. Serce mi się krajało na ich widok i gdzieś w głowie powstała mi myśl, że przecież ich też mogę stąd zabrać, ich też mogę uratować, chociaż widziałam, że to niemożliwe. Nie byłam w stanie zabrać ich wszystkich, nie miałam takiej mocy.

Nie bez trudu trafiłam z powrotem w miejsce spotkania. Starałam się na brudno szkicować na skrawku papieru drogę z mieszkania, w którym była Zosia. Później mieliśmy ją przerysować na większą i dokładniejszą kartkę, żeby być w pełni przygotowanymi.

– Dobrze, że jesteś punktualnie. – powiedział kolega Adama, którego imienia z Anastazją nie znałyśmy. – Pamiętasz drogę?

Wyjęłam dłoń z kieszeni sukienki i pokazałam mu papierek w dłoni. Uśmiechnął się pod nosem.

– Mądrze. – kiwnął głową.

Podeszliśmy do dziury, przez którą wcześniej wchodziliśmy do środka getta. Mężczyzna rozejrzał się parę razy i zaczął zdejmować opaskę z ręki.

– Na co czekasz? – prychnął. – Zdejmuj ją, bo zapomnisz i będzie po nas.

Posłusznie wykonałam polecenie. Szczerze mówiąc, w pewnym momencie zapomniałam o tej opasce, więc odetchnęłam na myśl, że tu ktoś ze mną i mnie pilnował. Pewnie zauważyłabym ją dopiero po wyjściu z getta, a wtedy mogłoby być już za późno.

***

Pov.Anastazja

– Gdzie oni są? – powiedziałam, kręcąc się w tę i we wte.

– Mają jeszcze pięć minut, spokojnie. – prychnął Adam.

– Jak na wojnie.

Uśmiechnęłam się, bo zdałam sobie sprawę z tego, jak dawno tego nie mówiłam. A przecież kiedyś powtarzaliśmy to niemal kilkanaście razy dziennie i nigdy się nie nudziło. Zawsze ciężko było mi się oswoić z uczuciem przemijania i nigdy nie chciałam zrozumieć tego, że wszystko musi przeminąć. Tak samo też teraz nie mogłam znieść myśli, że czasy, kiedy beztrosko mówiliśmy w naszej grupce nasze powiedzonko, chyba przeminęły na zawsze.

– Co? – zakpił ciemny szatyn. – Na wojnie nigdy nie jest spokojnie. To bez sensu.

– Sam jesteś bez sensu. – prychnęłam, kręcąc pogardliwie głową, a on wybuchł śmiechem.

Wtedy właśnie usłyszeliśmy szelest, przez co oboje spojrzeliśmy na siebie już całkiem poważnie. Po chwili pojawili się nasi towarzysze. Aniela wyglądała na lekko skołowaną, przybitą tym wszystkim, ale kolega, który jej towarzyszył, nie wywoływał takiego samego wrażenia. Pewnie był już tam wielokrotnie i widok tego, co tam jest, nie wywiera już na nim takiego wpływu jak za pierwszym razem.

– Aniela. – dopadłam do niej i wzięłam ją w objęcia. – Wszystko dobrze?

Gładziłam ją delikatnie ręką po włosach, a ona położyła swój policzek na moim ramieniu i mocno mnie obejmowała.

– Tak, wszystko w porządku. – odparła cicho. – Znalazłam ją, Anka. Znalazłam.

– To wspaniale. – ucieszyłam się. – Mam nadzieję, że nic jej nie jest i jest zdrowa.

– Anka tam jest… Tam jest strasznie. – szepnęła, jakby nie miała siły mówić. – nie potrafię tego opisać. Jak można tak…

– Już spokojnie, Aniela. – powiedziałam, tym samym chcąc zakończyć temat.

Bałam się, że Miller zaraz się rozklei, a wiedziałam, że bardzo tego nie chciała. Nienawidziła, gdy inni ludzie widzieli ją bezsilną. Jeszcze nie było źle, gdy był to ktoś jej bliski jak ja, rodzice czy Tadek. Ale wiedziałam, że nie wybaczyłaby sobie, gdyby Adam a co najgorsze ten jego znajomy zobaczył jak płacze. Nie darowałaby sobie tego i wypominała do końca życia.

– Pamiętasz drogę, Aniela? – zapytał wreszcie Adam.

Dziewczyna wyjęła i przekazała mu karteczkę z naszkicowaną nieudolnie trasą, jaką się poruszała. Przyglądał jej się chwilę, a potem schował do kurtki.

– Jutro ją stamtąd wyciągniemy. – oświadczył. – Spotkamy się, wtedy wszystko omówimy i narysujemy porządną mapkę. – dodał. – Na dziś wystarczy, idziecie już.

– Dziękuję, Adam. – uśmiechnęła się do niego Nela. – Naprawdę.

– Nie dziękuj. – kiwnął nam głową, co tym samym oznaczało, że pora iść.

Zaczęłyśmy iść z blondynką powoli chodnikiem w kierunku jej kamienicy. Byłam ciekawa, co siedzi w jej głowie, bo byłam też pewna, że roi się tam od przeróżnych myśli.
Aniela była zdecydowanie silniejsza psychicznie ode mnie, więc fakt, że ją to tak bardzo przybiło, sprawiał, że drżałam na myśl, jak ja bym to przeżyła.

– Jak się czujesz? – zapytałam, gdy nie odzywałyśmy się już przez kilka minut.

– Nie chcę rozmawiać o tym na ulicy. – posłała mi poważne spojrzenie. – Będziesz się dziś jeszcze widzieć z Adamem?

– Będziemy dziś razem w czwórkę w szpitalu pomagać przy bandażach. – oznajmiłam. – A co?

– Pytam z ciekawości. – odparła. – Szczerze, nie wierzyłam, że się uda. – wzruszyła ramionami. – Adam przypomina mi trochę Tadka. Mało mówi, ale dużo myśli. Nie musi się odzywać, żeby pracować.

– On tak naprawdę jest całkiem towarzyski. – mruknęłam. – Ale to prawda, że przeważnie jest cichy i poważny.

Aniela w tamtym momencie pomyślała tylko o jednym - przeciwieństwo Janka Bytnara. Samo jej to wpadło, nawet się nad tym głębiej nie zastanawiała. A najlepsze było to, że Anka też o tym pomyślała i wiedziała doskonale, że jej przyjaciółka też, po tym dziwnym chwilowym błysku w jej oku.

Zastanawiałam się, czy ktoś zwrócił uwagę na to, że Nika jest brudna. Wprawdzie nie wyglądała, jakby wytwarzała się w błocie, ale było widać, że nie jest czysta. Może po prostu byli do tego przyzwyczajeni. Może wyobrażali sobie, że zaatakował ją jakiś Niemiec i w trakcie ucieczki tak się pobrudziła.

Przechodziłyśmy właśnie na drugą stronę ulicy, kiedy zwróciłam uwagę na scenę, która rozgrywała się niedaleko nas. Dwóch żołnierzy oglądało dokumenty pewnej kobiety. Potem zwyczajnie wzięli ją pod ręce i zaczęli prowadzić w stronę samochodu, który był niedaleko zaparkowany, a w którym siedział inny żołnierz, zapewne wyższy rangą. Kobieta trochę się szamotała, ale koniec końców pozwoliła się prowadzić. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że rozpoznałam w tej kobiecie Władysławę.

– Aniela. – powiedziałam, łapiąc ją za nadgarstek. – To Władzia?

– Żartujesz? – prychnęła, a potem przetarła dłonią twarz. – Anastazja, ja wiem, ja naprawdę rozumiem, jak wielką krzywdę wyrządziła ci Władzia, ale przestań wszędzie się jej doszukiwać. Masz jakąś niezdrową obsesję na jej punkcie. I nie mówię tego dla żartów, Anka.

– Nie mam żadnej obsesji, Aniela. – oburzyłam się.

– Anka, nie mogę cię słuchać. – mruknęła. – To naprawdę nie jest normalne. Martwię się o ciebie. Powinnaś o tym zapomnieć, a ty za wszelką cenę sobie o tym przypominasz. – chyba nic sobie nie robiła z mojego grymasu, który jasno mówił, że gada jakieś głupoty. – Chodźmy stąd, bo to podejrzane jak tak stoimy.

– Zaraz. – prychnęłam.

Na początku zaczęłam szukać wzrokiem jakiejś rikszy, żeby udać, że na takową czekamy, ale kiedy zauważyłam, że nie ma tu ani jednej, zrezygnowałam. Wtedy przykucnęłam i odwiązałam swojego buta, którego potem zaczęłam udawać, że wiąże.

– Was denkt ihr euch? (Co wy sobie myślicie?) – prychnęła kobieta, kiedy dwaj żołnierze prowadzili ją w stronę auta.

– Herr von Benckendorff hat uns befohlen, Sie herzubringen. (Pan von Benckendorff kazał nam panienkę przyprowadzić.) – odpowiedział jeden, a ta przewróciła oczami.

– Das ist dumm! Hier sind viele Leute! Denkt ihr manchmal nach? (To głupie! Tu jest pełno ludzi! Czy wy czasami myślicie?)

Żaden z nich nie zdążył odpowiedzieć, bo dziewczyna stanęła przed drzwiami samochodu, z którego patrzył na nią w oficerskiej czapce młody mężczyzna z nienagannie ogolonym zarostem i nieskazitelnie białymi zębami.

– Guten Morgen. – uśmiechnął się do niej.

– Was willst du? (Czego chcesz?)

– Höflicher. (Grzeczniej.) – prychnął. – Ich sehe dich nicht normal, also muss ich es so machen. (Nie widuję cię normalnie, więc muszę w taki sposób.)

– Du weißt genau, warum. (Doskonale wiesz dlaczego.) – odparła ściszonym głosem. – Du wirst alles ruinieren. (Zepsujesz wszystko.)

– Das interessiert mich nicht. Ich habe dieses Recht. (Nie interesuje mnie to. Mam takie prawo.)

– Vergiss nicht, auf wessen Befehl ich das tue. (Nie zapomnij, na czyj rozkaz to robię.) – zwęziła brwi, a na jej usta wkradł się mały zwycięski uśmiech. – Meinen Vater, der dich einfach wegschicken kann. (Mojego ojca, który z łatwością może cię odesłać.)

– Vergiss nicht, mit wem du redest, Lisa! Du bist meine Verlobte! (Nie zapomnij, z kim rozmawiasz, Lisa! Jesteś moją narzeczoną!)

– Vergiss nicht, dass du der Verlobte von Martens bist. (Nie zapomnij, że jesteś narzeczonym von Martens.) – prychnęła przypominającym ostrym tonem.

– Oder hast du den Polacker wirklich gemocht? (A może tobie się naprawdę spodobał ten Polaczek?) – zaśmiał się. – Vielleicht sollte ich mich darum kümmern. (Może powinienem się tym zająć?)

– Hör auf. Du wirst meine Tarnung ruinieren. (Przestań. Zepsujesz mi przykrywkę.) – oburzyła się.

Zerknęła przez ramię na chodnik i właśnie wtedy mignęły jej sylwetki dwóch młodych dziewczyn, z których jedna wiązała buta.

– Da sind zwei seiner Freundinnen. (Tam są dwie dziewczyny, jego przyjaciółki.) – szepnęła jeszcze ciszej. – Ich kann nicht mehr reden. (Nie mogę dłużej rozmawiać.)

– Ja, ja. (Tak, tak.) – prychnął. – Geh weg, Władzia! (Idź precz, Władzia!) – dodał, strasznie łamiąc to imię.

Wstałam na równe nogi, a Aniela tylko odetchnęła ciężej, jakby miała mnie już całkiem dość.

– No i dało ci to coś?

– Nie słyszałam ani słowa. – odparłam zdenerwowana. – Ale przysięgam ci, Aniela, to ona, na litość boską.

– Idziemy, Anastazja. – zadecydowała Miller, głosem nieznoszącym sprzeciwu.

W tym samym momencie kątem oka dostrzegłam, że żołnierze odprowadzali dziewczynę, która z pewnością była Władzią i nie dam sobie wmówić, że tak nie było.

Dalszą drogę przemierzyłyśmy bez słowa. Chodziły mi po głowie różne myśli, głowie chyba o tym, jak Nika powiedziała, że mam obsesję. Poczułam się wtedy tak bardzo skołowana. Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi. Przecież nie mówię jak nakręcona o Janku i Władzi, przecież staram się o nich nawet w ogóle nie myśleć, ba, nie myślę o nich prawie wcale, chyba że ktoś o nich wspomni! Poza tym dałabym sobie rękę uciąć, że to była właśnie ona. Może Aniela nie miała nastroju na takie gadanie, ale wcale nie poprawiła mojego takimi słowami. A wręcz przeciwnie, pogorszyła go.

Kiedy weszłyśmy do mieszkania, zza drzwi do sypialni rodziców usłyszałyśmy tylko wesołe powitanie pana Millera, a potem zaszyłyśmy się w pokoju blondynki. Pierwsze czym się zajęła to zmiana ubrania. Ja natomiast odpadłam na łóżko i gapiłam się w sufit.

– To getto.. To było okropne. – podniosłam głowę, gdy usłyszałam jej cichy głos.

Była już przebrana, a w rękach ściskała dopiero co zdjętą, brudną sukienkę. Patrzyła na nią dziwnym pustym wzrokiem.

– To wygląda jak klatka..

– Złota? – wypaliłam, bo dosłownie to było pierwsze, co przyszło mi do głowy, gdy usłyszałam to słowo. Gdy tylko dotarło do mnie, co powiedziałam, chciałam się zapaść pod ziemię. Już. Teraz. – Pałac w Wersalu nazywali złotą klatką.

– Jak możesz porównywać Wersal do getta? – oburzyła się Aniela.

– Nie śmiem porównywać. – zaczęłam się tłumaczyć. Momentalnie zrobiło mi się gorąco, czułam wstyd samą sobą i byłam na siebie wściekła. – To było pierwsze, o czym pomyślałam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.

– Zastanów się czasem, zanim coś powiesz. – zgromiła mnie wzrokiem.

Wtedy znowu poczułam się taka mała. Pod jej ciężkim i oskarżającym spojrzeniem, czułam, że brakuje mi oddechu, że grunt pod stopami się zapada. Świat znowu stał się przytłaczający, myśli natrętne i głośne. Naprawdę nie chciałam jej zdenerwować, bo doskonale widziałam, jak wiele kosztowała ją ta wyprawa. Wiedziałam też, że potrzebowała szczerej rozmowy, musiała się wygadać. Ja tylko palnąłam głupotę, nie chciałam, żeby to potoczyło się w taki sposób.

Naucz się trzymać język za zębami.

– Przepraszam, Aniela, nie chciałam. – powiedziałam, wbijając wzrok w podłogę.

– Daj spokój. – westchnęła, siadając obok mnie na łóżku. – Najchętniej nigdy więcej nie wracałabym do getta, ale muszę wyciągnąć stamtąd Zosię. – oznajmiła. – Tam jest tak… Niewyobrażalnie. Mieszka w mieszkaniu z jakąś rodziną. Cały ten budynek wygląda, jakby zaraz miał się zawalić. Gdy szłam po schodach, bałam się, że coś mi spadnie na głowę.

– Dobrze, że nic sobie nie zrobiłaś. – odparłam. – Wtedy byłby większy problem.

– Nie wiem, czy będę w stanie dzisiaj zasnąć.. – opadła plecami na łóżko tak jak ja kilkanaście minut wcześniej. Jej włosy rozrzuciły się na pościeli.

– Zawsze mogę poprosić, żeby Tadeusz został z tobą na noc. – powiedziałam to pół żartem pół serio.

– I co mu powiem? – zakpiła. – Zostań ze mną na noc, bo boję się spać sama?

– Może powiedz mu, gdzie byłaś. – wzruszyłam ramionami.

– Anka, dość. – mruknęła. – Myślałam, że skończyłyśmy ten temat.

– Zawsze warto spróbować. – zaśmiałam się, po czym wstałam z miejsca. – Powinnam się zbierać.

– Byłaś ty dziś w domu w ogóle? – prychnęła.

– Oprócz poranka to nie. – powiedziałam, śmiejąc się. – Boże, dobrze, że mama jest w piekarni, bo by mnie udusiła. – spojrzałam na zegarek. – Masz jakiś obiad? Jestem głodna. – zaśmiałam się, łapiąc się za brzuch.

Dziewczyna już nie mogła się powstrzymać i wybuchnęła śmiechem, a ja razem z nią. Potem podniosła się z łóżka i złapała mnie za rękę, po czym zaczęła ciągnąć przez korytarz do kuchni. Puściła mnie i zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Mruczała coś pod nosem o tym, że ojciec o tej godzinie zawsze jest już po obiedzie, więc z pewnością coś jadł, co znaczy, że jakiś obiad musi być. Dla sprostowania dodała też, że pan Stanisław załatwił jakąś gosposię, która codziennie gotuje im obiady i przynosi je. Jednak nie raczyła się już pochwalić swoimi umiejętnościami kulinarnymi, o których każdy wie, na jakim są poziomie, co też jest powodem zatrudnienia gosposi.

– Smacznego. – powiedziała, stawiając przede mną talerz z zupą.

– Ty nie jesz? – zapytałam, gdy usiadła naprzeciwko mnie przed pustym stołem.

– Nie jestem głodna. – wzruszyła ramionami.

Chwilę taskowałam ją wzrokiem, ale wróciłam do jedzenia. Doszłam do wniosku, że po tym, co dziś widziała, musiało odebrać jej apetyt. W sumie to wcale jej się nie dziwiłam, bo gdybym ja przez to przeszła, to śmiem twierdzić, że było by ze mną podobnie.

Gdy zjadłam, Aniela pozmywała, potem napiła się szklankę wody i wyjęła papierosy. Chciała nawet wyjść na balkon, który znajdował się w salonie, ale jakoś nie widziałam u niej większych chęci na poruszanie się. Zaciągała się w milczeniu papierosem, wyglądała jak całkowicie zahipnotyzowana. Mnie samą ten obraz hipnotyzował.

– Muszę się zbierać, idę do szpitala. – chrząknęłam, a Miller spojrzała na mnie, jakby nagle przypomniała sobie o mojej obecności.

– Pozdrów wszystkich. – uśmiechnęła się, wypuszczając dym z ust.

Kiwnęłam głową, szepcząc ciche "dobrze", po czym ruszyłam w stronę drzwi. Trzymałam dłoń na klamce, kiedy ona pojawiła się w korytarzu.

– Dziękuję, Anastazja.

Odwróciłam się do niej. Opierała się o framugę, podpierała sobie rękę, w której trzymała papierosa.

– Dziękuję za to, co dla mnie zrobiłaś. – dodała. – Szczerze nie wierzyłam, że Adam pomoże.

– Szczerze to ja też nie. – uśmiechnęłam się. – Poszłam na żywioł, miałam nadzieję, że nie usłyszę odmowy z jego strony.

– Zastanawiam się, czy bardziej pomógł mi, czy tobie. – powiedziała to, patrząc mi prosto w oczy, jakby chciała się dostać do mojej głowy i odczytać każdą pojedynczą myśl, która po niej krążyła.

– Pomógł nam. – odparłam. – Serwus.

Wyszłam szybko z mieszkania i zamknęłam za sobą drzwi. Chwilę stałam, opierając się o nie plecami i ciężko oddychając. Potem poprawiłam ręką włosy, które trafiły na moją twarz i ruszyłam do wyjścia.

***

– Nie wiedziałem, że tych bandaży jest aż tyle. – mruknął Stefan, kiedy wykręcał z wody kolejną sztukę.

– Jak na ironię to jest ich nadal za mało. – prychnął Adam.

Stałyśmy z Maryśką dalej od nich, więc w sumie to słyszałyśmy tylko głośniejsze wypowiedzi. Siedziałyśmy już na trawie, bo zaczęło nam być niewygodnie na niewygodnych metalowych krzesłach, które przyniosły nam pielęgniarki, gdy przyszliśmy. Szorowałyśmy właśnie kolejną porcję bandaży.

– Czemu to my musimy babrać się w tej wodzie? – zakpiłam, wkładając do misy kolejny ubrudzony krwią bandaż. – Dobrze, Stefanowi jeszcze wybaczę, bo on się trochę babra, ale Adam? On tylko rozwiesza bandaże do wyschnięcia!

– Przecież matka by go chyba udusiła, jakby ze zniszczonymi dłońmi wrócił. – prychnęła Maryśka, przewracając oczami. – A jakby się jeszcze dowiedziała, że prał własnymi gołymi rękami to by na zawał padła.

– O czym ty znowu pleciesz, Maryśka? – spojrzałam na nią ze zmarszczonymi brwiami, opuszczając bezsilnie ręce do wody. Chwila przerwy na opowieść na pewno się przyda.

Marysia oparła ręce na brzegu swojej misy, tak że krople z jej mokrych dłoni skapywały z powrotem do misy, wydając przy tym przyjemny dźwięk. Ona sama patrzyła na mnie tak, jak zawsze, gdy pytałam ją o coś, co dla niej było czymś oczywistym, więc dla mnie też powinno. No cóż, problem był taki, że nie było niczym oczywisty, bo uwaga - nie wychowałam się z nimi.

– Dotykałaś kiedyś dłoni Adama, Anastazja? – zapytała, świdrując mnie wzrokiem.

To pytanie było dla mnie tak irracjonalne, że miałam ochotę zaśmiać jej się tak bardzo kpiącym śmiechem prosto w twarz, ale nie zrobiłam tego tylko dlatego, że zaczęłam się zastanawiać nad jej słowami, co szczerze zbiło mi z tropu.

Była jakoś końcówka maja, byliśmy w szpitalu, mieliśmy właśnie kilka godzin na zajęcie się swoimi podopiecznymi. Pan Zbysiu wyszedł do łazienki, powiedział, że nie potrzebuje mojej pomocy, bo nie jest aż tak starym dziadem, że mu panna musi pomagać do wychodka iść. Odsłoniłam firanki, żeby wpuścić więcej światła do sali. Słońce pięknie świeciło, na zewnątrz było przyjemnie i ciepło, chciałam, żeby i mój podopieczny poczuł tę wiosenną atmosferę.

Stałam w oknie, przypatrując się przypadkowym ludziom, których pewnie nigdy więcej nie zobaczę, kiedy usłyszałam pukanie. Zmarszczyłam brwi nieco zdezorientowana, bo byłam niemalże pewna, że drzwi pozostały otwarte, kiedy pan Zbysiu wychodził. Odwróciłam się więc, ale na mojej twarzy od razu wykwitł uśmiech dezaprobaty, gdy w drzwiach zobaczyłam Adama.

Od jakiegoś czasu zajmował się swoją nową podopieczną na tym samym piętrze w sali obok. Stało się tak na skutek śmierci jego poprzedniego podopiecznego. Bardzo poruszyła go śmierć jego pana Witolda. Przez kilka dni nie był sobą, był strasznie osowiały, nie odzywał się praktycznie w ogóle, cały czas spędzał w samotności. Zdążyło mu już to przejść, chociaż nadal widać, że jego oczy nieco bardziej się szklą za każdym razem, kiedy przekracza próg szpitala.

Jego nowa podopieczna – pani Konstancja – przez cały personel szpitala została uznana za najpogodniejszego człowieka w tym budynku. Jak na staruszkę miała mnóstwo energii, a jej entuzjazm udzielał się dosłownie każdemu. Może też dlatego stał teraz przede mną uśmiechnięty Adam.

Nim zdążyłam się odezwać, kiedy porwał mnie w ramiona. Jedną ręką objął mnie w pasie, drugą złapał moją dłoń i trzymał niby to delikatnie, ale czułam, jak bardzo silny był to uścisk. Zaczął wirować ze mną w tańcu, a mogłabym nawet przysiąc, że słyszałam muzykę, choć jeżeli takowa była to wyłącznie w mojej głowie. Moja sukienka wraz z moim warkoczem oraz jego włosy wirowały, gdy obracał nas z niewyobrażalną prędkością. Oboje nie mogliśmy się powstrzymać od głośnego śmiechu. Stopy wręcz mnie parzyły za każdym razem, gdy dotykały podłogi, a prawda była taka, że w wyniku obrotów częściej znajdowały się nad ziemią niż na ziemi.

Chyba pierwszy raz wtedy miałam okazję dotykać jego dłoni, które już kiedyś z jakiegoś dziwnego powodu zwróciły moją uwagę, a może po prostu akurat ten moment tak zapadł mi w pamięć. Dłonie miał duże i silne, ale w żadnym wypadku nie wydawały mi się groźne czy niebezpieczne. Były za to niezwykle zadbane i delikatne, nie widać na nich było oznak ciężkiej pracy, co wcale nie pasowało do osoby Adama, jego charakteru, postawy i całokształtu.

Zaczął w końcu obracać nas w drugą stronę, bo chyba oboje poczuliśmy, że jeszcze kilka obrotów w prawo, a może skończyć się to nieciekawie. Wtedy w drzwiach usłyszeliśmy klaskanie.

Adam zatrzymał się nagle i oboje spojrzeliśmy w stronę pana Zbysia w drzwiach. Chłopak dalej trzymał mnie tak, jakby był gotowy w każdej chwili znowu rozpocząć ten szalony taniec. Momentalnie od siebie odskoczyliśmy. Poprawiłam włosy i wzięłam warkocz na ramię, potem szybko spostrzegłam swoją chustkę na podłodze koło łóżka. Adam niestety nie był w stanie tak samo jak ja dyskretnie poprawić włosów, więc z takimi rozczochranymi patrzył na starszego pana i uśmiechał się głupio.

Dzieci. - skwitował mężczyzna, podchodząc do swojego łóżka. – Bardzo ładnie tańczycie. Tylko pracujcie nad dyskrecją, bo wasze śmiechy słychać w całym szpitalu. – zaśmiał się. – A śmiech panny Anastazji słyszeli też z pewnością i poza budynkiem.

Ja już.. – Adama podrapał się zażenowany po karku. – Pani Konstancja pewnie czeka.

Wyszedł posyłając mi głupkowaty uśmiech, a pan Zbysiu pożegnał go machnięciem ręki. Chwilę patrzył w drzwi, w których dopiero co zniknął chłopak, a potem przeniósł swój wzrok na mnie.

Tobie to się chyba śpieszy do urodzenia tego Piłsudskiego, moje dziecko. – zaśmiał się.

· Panie Zbysiu! – zawołałam oburzona, choć nie mogłam się nie zaśmiać, bo wiedziałam, że ten człowiek specjalnie robi mi na złość.

Dziewczyna dalej wyczekująco na mnie patrzyła, a ja nie miałam pojęcia, ile czasu minęło, bo poczułam się na chwilę, jakbym opuściła swoje ciało. Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele na wspomnienie tamtego dnia.

– Tak, dotykałam. – prychnęłam, uśmiechając się kpiąco. - Co w związku z tym?

– Zwróciłaś na nie uwagę? – została, ale nawet nie dała mi odpowiedzieć. - Z pewnością zwróciłaś, każdy zwraca. – wzruszyła ramionami. – Nie zastanawiałaś się, dlaczego chłopak, który wygląda jak żywcem wyrwany z powieści przygodowej ma dłonie wypielęgnowane jak panienka z szanowanej angielskiej szlachty?

Nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam się mimowolnie uśmiechać na jej przepiękne porównanie i ona chyba też już dłużej nie mogła, bo sama zaczęła się śmiać.

– Adam od zawsze widział dla siebie w życiu dwie ścieżki. – zaczęła, ponownie zaczynając prać bandaże, co zwiastowało długą i ciekawą historię. – Sport i medycynę. Jeżeli chodziło o medycynę, chciała być chirurgiem. Jego matka od zawsze o tym marzyła, może też dlatego właśnie ten konkretny zawód tak go fascynował. – machnęła ręką, zapominając o tym, że dopiero co wyjęła ją z wody, przez co się ochlapała. – Natomiast jeżeli chodzi o sport, marzył o boksie. – wtedy spojrzała prosto na mnie, a ja widziałam, jak jej oczy się zaświeciły. – Na jego nieszczęście bądź też i szczęście w obu tych zawodach głównym elementem były dłonie, sprawne dłonie. Problem tkwił w tym, że w boksie musiały być sprawne, żeby potem trochę oberwać, a w chirurgii musiały być sprawne i tylko sprawne. – zauważyła. – On byłby doskonałym bokserem. Boże, Anka, gdybyś ty tylko zobaczyła, ile on ma siły. – skrzywiłam się trochę, co ona od razu zauważyła i zaczęła tłumaczyć. – Adam nigdy nie bił się od tak, nienawidzi przemocy, więc też nie stosuje jej bez większego powodu. Zawsze bił się tylko wtedy, gdy naprawdę była taka potrzeba. Raz sprał starszego rok chłopaka, bo ukradł starszej pani torebkę. Lubił boks, nie lubił nigdy samego zadawania bólu, ale lubił się bić. – uśmiechnęła się, widząc, że zrozumiałam. – A z drugiej strony był chirurg i matka, która zawsze chciała, żeby nim został. Od małego dbała o jego ręce. Dlatego też zawsze, kiedy był po jakiejś bójce, ostro mu się dostawało. Niestety nie dało się połączyć tych dwóch powiązanych ze sobą a zarazem skrajnie od siebie różnych pasji i musiał z czegoś zrezygnować. – westchnęła. – I zrezygnował z boksu. Zrozumiał, że bójki na dłuższą metę nie dają przyszłości, że może na tym ucierpieć. A chirurgia była mu pisana w gwiazdach, zawsze go interesowała. Wiem, że czasem żałuje, że musiał tak wybrać, bo lubił to, naprawdę to lubił. Ale wiem też i on też to wie, że to nie było dobre. – przez chwilę milczała. – Czasem jeszcze się zdarza, że musi kogoś pobić i wiem, że wtedy jest w jakimś stopniu dumny z tego, że w młodości zanurzył się w świecie boksu. A chirurgiem będzie świetnym, wie to każdy.

– Dłonie dla chirurga są wszystkim. – zmarszczyłam brwi.

– Dla boksera też. – zauważyła. – I dlatego to się wyklucza. Nie mógł połączyć dwóch pasji, bo w boksie łatwo stracić sprawność rąk, która jest niezbędna w chirurgii.

– Mógł wybrać sam boks. – odparłam. – Czemu tego nie zrobił?

– Bo zawsze wyżej w jego hierarchii było ratowanie ludzkiego życia i zdrowia, niż niszczenie go. – wzruszyła ramionami. – Boks był pasją, ale medycyna miłością, zakorzenioną w nim od dziecka. Poza tym złamałby matce serce.

– Chirurgia jest bezpieczniejsza niż boks, chociaż tyle. – prychnęłam.

– Nikt ci nie obije mordy. – zakpiła. – Chociaż, kto wie, co pacjentowi przyjdzie do głowy.

Obie zaczęłyśmy się śmiać, aż chłopaki odwrócili się w naszą stronę. Stefek zaczął coś gadać, nawet nie słyszałyśmy co i chyba ten fakt, że w jego mniemaniu go ignorowałyśmy, sprawił, że przybiegł do nas i zaczął nas chlapać wodą. Więc my nie zostałyśmy mu dłużne. Nawet Adam się przyłączył, gdy Maryśka wylała mu trochę wody na głowę. Czułam się jak dziecko, gdzieś nad jeziorem, gdzie każdy bawi się w wodzie i wszystko jest piękne i beztroskie. Bo właśnie tak się poczułam. Beztrosko.

***

– Nie wierzę własnym oczom! – powiedział teatralnie Tadeusz, kiedy wchodził do mieszkania. – Co się stało, że zjawiłaś się w domu?

Siedziałam właśnie na kanapie z wyciągniętymi nogami i czytałam gazetę. Spojrzałam na niego z politowaniem, bo naprawdę nie chciało mi się wierzyć, że Tadek sam z siebie chce się w to bawić, ale widząc, że wziął się pod boki i wyraźnie czekał na jakąś odpowiedź, zrozumiałam, że jednak naprawdę muszę przez to przejść.

– Przypomnę ci, że tu mieszkam. – prychnęłam, wstając z miejsca.

Zaraz za nim do mieszkania wszedł też Maciej Dawidowski, a nawet i Heniek Wierzbowski.

– Zapomniałem o tym, przez to, że od rana cię tu nie było. – zmarszczył brwi. – Gdzie ty byłaś tyle czasu? Mama mówiła, że nie wiedziała cię w piekarni, martwiła się.

– Przecież nic mi nie jest. – przewróciłam oczami. – Spędziłam dużo czasu z Anielą, potem byłam pomóc w szpitalu. O co tyle hałasu?

– Właśnie, co z Anielą? – zapytał Maciej, siadając na fotelu.

– A co miało być? – zdziwiłam się, poczułam jak przechodzi mnie dreszcz.

– Byliśmy wszyscy w piekarni, bo Maciek chciał iść po Basię i ją odprowadzić. – zaczął Tadeusz. – Pomyśleliśmy, że przyjdziemy tutaj trochę porozmawiać. Zadzwoniłem do Anieli, żeby też przyszła, ale ona powiedziała, że źle się czuje. – zmarszczył brwi. – Powiedziałem, że jeżeli coś się stało, to przyjdę i jej pomogę, czy chociaż dotrzymam towarzystwa, ale zarzekała się, że nie trzeba, jest zmęczona i zaraz położy się spać.

– Od rana bolała ją głową, dostała jakiejś strasznej migreny. – powiedziałam, ciężko przełykając ślinę. – Nie dziwię się, że wolała zostać w domu, na pewno jest zmęczona. – wzruszyłam ramionami. – Będzie ktoś jeszcze?

– Janka nie będzie. – odparł szybko Henryk, czytając mi wręcz w myślach. – A teraz zabieram cię w tej chwili do pokoju, bo jesteś mi potrzebna.

– Ale że już? – oburzył się Alek. – Dopiero przyszliśmy, czy Anka nie może chociaż raz z nami posiedzieć w spokoju? – zakpił. – Poza tym nie było jej cały dzień w domu, może wypadałoby posiedzieć trochę czasu wspólnie?

– Alek, weź, zjedz coś i nie pieprz, bo robisz się denerwujący. – fuknął blondyn.

Sam fakt, że użył takich słów, wskazywał, że to nie jest jakąś tam pogadanka, tylko faktycznie zapowiada się ciekawa rozmowa.

Złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę mojego własnego pokoju, po czym praktycznie wepchnął do środka. Westchnął ciężko, przecierając twarz dłońmi, a ja stwierdziłam od razu, że będzie dość interesująco. Usiadłam na swoim łóżku, a on dalej stał w miejscu i wpatrywał się w bliżej nieokreślony punkt.

– Jesteś zdenerwowany i.. zmęczony, chyba. – powiedziałam, widząc jego zmarszczone brwi i podkrążone oczy. – Połóż się.

Chwilę stał, jego wyraz twarzy wyraźnie wskazywał, że się zastanawia. W końcu westchnął i pokiwał głową. Położył się na łóżku, a swoją głowę ułożył na moich kolanach.

Szczerze się trochę zdziwiłam, ale w sumie dlaczego? Przecież był młodym chłopakiem, który potrzebował chwili wytchnienia, odpoczynku i troski. Był młodym chłopakiem, który na swoich barkach miał naprawdę zbyt ciężkie sprawy. Był tylko młodym chłopakiem.

– Anka, mam już dość. – powiedział, patrząc w sufit, a ja gładziłam dłonią jego włosy. – Mam dość udawania Szwaba. Mam dość szlajania się z nimi. Mam dość słuchania o tych wszystkich okropnościach i udawania, że mnie to bawi i cieszy. – słyszałam ból i gorycz w jego głosie, przez co czułam jak kraje mi się serce. – Nie potrafię tak. Jak długo można uśmiechać się do nich i udawać, że wszystko jest wspaniałe?

– Heniek, wiem, że jest ci bardzo ciężko, rozumiem to. – zaczęłam, próbując dobrze dobierać słowa. – To nie łatwe zadanie, nie każdy potrafiłby to zrobić. Ale musisz pamiętać, dlaczego to robisz, dla kogo i po co. Takie myśli przychodzą zawsze, raz są słabsze raz mocniejsze, ale nie można się im poddawać. – westchnęłam. – Nie każdy ma tyle odwagi co ty, nie każdy jest na tyle silny. Nawet nie wiesz, jak dużo ci wszyscy zawdzięczają. Ile ja ci zawdzięczam. – złapałam go za rękę, ale patrzyłam prosto w drzwi. – Jesteś przykładem człowieka, który zawsze myśli racjonalnie, który nie robi nic pochopnie, nie poddaje się emocjom i nigdy nie oczekuję czegoś w zamian za pomoc prosto z serca. Jesteś przykładne Heniek, przykładem też dla mnie, bo sama nie raz chciałam taka być. – zerknęłam na niego z małym uśmiechem, ale on dalej w skupieniu słuchał i patrzył się w nicość. – Nie możesz się poddać. Nie możesz poddać się tym myślą. Jak ty się poddasz, co nam pozostanie? Co mi pozostanie? Kto będzie mnie ocalał przed złem czyhającym na każdym kroku? Kto będzie mnie ratowała przed demonami z przeszłości? Kto będzie ganił i beształ, gdy będę łamać obietnice?

– Wolałbym cię już nie musieć za nic besztać ani ganić. – zakpił, a ja wybuchnęłam śmiechem.

– Skup się na mojej przemowie. – prychnęłam. – Zrozum, musisz zawsze przypominać sobie, po co to wszystko. A wtedy będzie lepiej. Może nie od razu, ale w końcu będzie.

Nastała przyjemna cisza. Wierzbowski zamknął wreszcie oczy i oddychał spokojnie. Patrzyłam na niego z uśmiechem, bo przypominały mi się czasy, gdy byliśmy dziećmi.

– Jak już tak rozmawiamy od serca, to chyba muszę ci coś powiedzieć. – westchnęłam, a ten od razu zmarszczył brwi, ale nie otworzył oczu. – Tylko niech to pozostanie wyłącznie między nami. Aniela niby była przy mnie wtedy i wie, co mówiłam, ale ona i tak mi nie wierzy.

Chłopak odetchnął ciężko, jakby doskonale już wiedział, co się święci. Otworzył oczy, przetarł twarz dłońmi i podniósł się z moich kolan. Ja natomiast wstałam i zaczęłam krążyć po pokoju, żeby móc spokojnie pozbierać myśli i trochę zająć czymś moje ciało. Heniek pozostał na łóżku, siedział z rękoma opartymi łokciami o kolana i patrzył na mnie w milczeniu.

– Gdy szłyśmy dziś z Anielą, zauważyłam dziewczynę. – powiedziałam, a on zmarszczył brwi. Może nie tego się spodziewał, ale nie miał pojęcia, że w sumie to o czym myślał, nadejdzie kilka słów później. – Rozpoznałam ją. To była Władzia. Jestem pewna, przysięgam.

– Wiedziałem. – mruknął, chowając twarz w dłoniach. – Do cholery, wiedziałem. Jaki ty możesz mieć obecnie inny temat, na który nie chcesz, żeby ktokolwiek coś wiedział? Czemu tylko ze mną o tym rozmawiasz?

– Bo ci ufam. – powiedziałam stanowczo. – I wiem, że wysłuchasz mnie do końca. Wiem, że cokolwiek ci powiem, ty nie wyjdziesz, nie wyśmiejesz mnie, nie zaczniesz mówić, że zwariowałam. Jesteś moim wsparciem, Heniek. Dlatego ci o tym mówię, bo tylko tobie mogę powiedzieć. – poczułam nagła słabość w moim głosie. – Wszyscy mają już tego dość. Ja też mam dość, ale muszę o tym przecież komuś powiedzieć, bo nie dam rady. Aniela mówi, że oszalałam, że mam obsesję. Jak mogę z nią o tym porozmawiać, skoro wiem, że nie posłucha mnie tak jak ty? Nikt inny mnie tak nie wysłucha, wiesz o tym.

– Anastazja, mów dalej, proszę. – westchnął, robiło mu się żal, słysząc bezsilność w moim głosie. Robiło mu się żal, bo doskonale wiedział, że wszystko co powiedziałam, było prawdą.

– Przesłuchiwali ją żołnierze. – dodałam po chwili. – Potem poprowadzili ją do jakiegoś samochodu, gdzie też siedział żołnierz. Rozmawiali, ale nie mam pojęcia o czym, bo nie słyszałam. – byłam taka zła na siebie, że nie byłam w stanie usłyszeć choćby słowa. – Na ulicy było głośno, do tego Aniela cały czas mi gderała nad uchem, że powinnyśmy już iść. – mruknęłam. – Uwierzy mi Heniek, to nie było jak zwykle sprawdzanie dokumentów. – oparłam się o ścianę i założyłam ręce na piersi. – Niby się szarpała, niby wydawała się zdenerwowana, ale to wszystko było takie…

– Sztuczne. – dokończył.

Spojrzał mi prosto w oczy i domyślił się, że właśnie o to słowo chodziło, ale wstyd mi go było użyć. Naprawdę nie chciałam wyjść na uprzedzoną. Na kogoś, kto szuka tylko problemu, tylko jakiejś małej skazy na tej dziewczynie. Ale ja szukałam tylko prawdy, bo każdy na nią zasługiwał. Ja od zawsze chciałam tylko prawdy. Choć sama często ją ukrywałam dla siebie.

– Nie potrafię tego opisać, chciałabym, żebyś mógł to zobaczyć na własne oczy. – westchnęłam. – Wierzysz mi?

– Oczywiście, że ci wierzę. – prychnął zdziwiony. – Powiedz mi, co dalej?

– Ja nie mogę tego tak zostawić, bo rozsadzi mi głowę. – zaśmiałam się już całkiem opadła z sił, a chłopak tylko kręcił głową z politowaniem, ale sam się uśmiechnął. – Musimy się czegoś dowiedzieć. Ty i ja. Oboje wiemy jak.

– Oj, zaczęło ci już brakować tych kłamstw, co? – zakpił, a na moich ustach pojawił się drobny, chytry uśmiech.

– Zaczął mi już doskwierać brak prawdy. – poprawiłam go, na co on tylko uśmiechnął się zawadiacko i opadł plecami na łóżko.

Ciężko mi stwierdzić, ile jeszcze siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy. Na zewnątrz dziwnie pociemniało, co szczerze zdziwiło nas oboje, bo przecież dziś był taki ładny dzień. Postanowiliśmy oboje wreszcie wrócić do reszty. Rozsiadłam się wygodnie koło Maćka na kanapie, a ten objął mnie ramieniem i mocno ścisnął, przez co się zaśmiałam a on razem ze mną. Tadeusz wydawał się zamyślony, a Heniek próbował z nim jakoś rozmawiać, ale chyba mówił do ściany.

– Janek mówił mi ostatnio, że poszedłby z nami na jakieś ognisko. – westchnął Dawidowski, mówił niby to do siebie, ale tak, żeby każdy go słyszał. – Wspominał to ognisko w Brwinowie. – zaśmiał się, a ja mi uśmiech sam wykwitł na twarzy, bo też doskonale pamiętałam tamten wieczór przy ognisku. – Ale wtedy był klimat!

– Zwłaszcza jak Florian oświadczył, że jedzie następnego dnia na wojnę i Kasia dopiero co się dowiedziała. – zakpił Tadeusz, a Wierzbowski oburzył się, że na jego pytania tak szybko nie odpowiadał.

Wtedy zadzwonił telefon, a wzrok wszystkich spoczął na młodym Zawadzkim. Westchnął ciężko i podniósł się z fotela, po czym złapał za słuchawkę. Usłyszeliśmy mrukliwe „Zapytam”, a potem jego wzrok padł na mnie.

– Maryśka pyta, czy mogłabyś przyjść na chwilę jej w czymś pomóc. – oznajmił. – Teraz.

– Oczywiście, już idę. – uderzyłam specjalnie Alka w udo, zanim wstałam, a ten zaczął krzyczeć na mnie i grozić, że mi odda.

– Ale się nasiedziałaś w tym domu. – prychnął Henryk.

– Może weź coś, co możesz na siebie narzucić. – zaproponował brat. – Zbiera się na deszcz, takie ciemne chmury się pojawiły. Trochę pokrapuje.

– Idę na chwilę. – prychnęłam. – Poza tym to  letni deszcz, nic mi nie będzie. – widziałam, że niewystarczająco ich zapewniam. – Nie bawię się zapalenia płuc. – teraz już byli chyba świadomi tego, że wiem dokładnie, o co im chodzi.

Wyszłam z domu i faktycznie na zewnątrz pociemniało. Na jeszcze niedawno błękitnym niebie kłębiły się szare groźne obłoki i zrobiło się duszno. Czuć było też, że zaczyna pokrapywać, ale akurat w tym momencie drobne kropelki, które spadały były niezwykle orzeźwiające.

Szłam dość wolno, choć powinno mi się śpieszyć, ale nie chciałam iść szybciej, bo duchota odebrałaby mi oddech, gdybym biegła do sklepu. Już teraz czułam się trochę tak, jakbym była na pustyni i czekała tylko na zbawienny deszcz. Myślę, że większość przechodniów była tego samego zdania, bo każdy, gdyby tylko mógł, wylałby na siebie kubeł wody. W końcu pomyślałam, że wezmę rikszę i nie dość, że będę szybciej u Maryśki to schłodzę się też delikatnym wiatrem, który towarzyszy jeździe. Miałam szczęście, bo akurat nadjechał jakiś chłopak. Był chyba młodszy ode mnie, a przynajmniej na takiego wyglądał. Zagadywał mnie trochę i opowiadał dowcipy, a ja śmiałam się głośno. Po którymś żarcie doszło do mnie, że chyba coś jest na rzeczy, że tak ze mną rozmawia, więc ucieszyłam się, jak dostaliśmy do celu, bo bałam się, że dalej już nie będzie dla mnie tak miło a wręcz niezręcznie. Uśmiechnęłam się do niego, podając mu pieniądze, a on trochę za długyi trzymał moją dłoń, gdy je odbierał. Odetchnęłam z ulgą, gdy wreszcie odjechał, bo widziałam też niestety jego maślane oczy. Nie chciałabym go ponownie spotkać, mimo że wydawał się naprawdę miłym chłopcem.

Weszłam do sklepu bez większych obaw, bo wiedziałam, że w środku jest Maryśka, a nie jej przybrana matka. Stała odwrócona plecami do drzwi. Miała na sobie bladoróżową koszulę z krótkim rękawem w drobne białe kwiatki i szarą spódniczkę. Włosy natomiast miała upięte na głowie w koronę. Odwróciła się do mnie słysząc, że ktoś wchodzi i uśmiechnęła się szeroko.

– Miałam właśnie do ciebie dzwonić, że już nie jesteś potrzebna, bo chłopaki akurat przyszli. – oznajmiła, a w tym samym czasie jak na zawołanie z zaplecza wyszli Stefan i Adam.

– Miło z twojej strony, że mówisz mi, że jestem niepotrzebna. – prychnęłam. – A zdradzisz, co chciałaś?

– A tam, jakieś głupoty. – fuknęła, machając niedbale ręką, po czym przejechała ręką po dekoldzie. – Nie chciałam sama tu siedzieć, to zadzwoniłam, bo wiedziałam, że nie odmówisz.

– A wy co chłopaki, wykorzystała was? – zaśmiałam się. – Zajęliście moje miejsce.

W tym momencie wszyscy zwróciliśmy głowy w stronę okna, bo na zewnątrz lunął deszcz. Przechodnie, którzy jeszcze byli na ulicy zanim zaczęło padać uciekali teraz w popłochu, a tylko nieliczni wydawali się być zadowoleni z tego, że będą mokrzy. Widać też było kilkoro dzieci, które zaczęły się bawić w deszczu.

– Zdążyłam w sam raz. – zaśmiałam się. – Jak się trochę uspokoi muszę wracać. Nic tu po mnie.

– Oj, nie obrażaj się. – przewróciła oczami Stasik. – Stefan, gdzie dałeś krówki, które dziś zdobyłam?

– Zdobyłaś?

– Maryśka podobno wymieniła je w zamian za dwa gołębie. – zakpił Adam, siadając na taborecie obok mnie. – Chcesz usiąść? Mogę ci przynieść z zaplecza.

– Nie, nie trzeba, siedz. – uśmiechnęłam się. – Co ona wam kazała robić, że jesteście tacy spoceni?

– Kazała nam przestawiać miliard rzeczy w kantorku. – prychnął. – A tam w dodatku taka duchota, jakby powietrze tam nie docierało.

– Moi biedni chłopcy. – zakpiłam, przejeżdżając mu ręką po włosach. – Powinniście żądać zapłaty.

– Zapłaty to mogę żądać jedynie ja. – odezwała się Maryśka, patrząc na Adama. – Stefan do cholery, czy ty mi je na złość schowałeś?

Jeszcze trochę się przedrzeźniali, ja też się przyłączyłam, ale głównie zależało mi na tym, żeby przeczekać ten najgorszy deszcz tu i wrócić do domu, bo naprawdę miałam ogromną ochotę spędzić wieczór z Maćkiem, Tadkiem i Heńkiem. Więc kiedy tylko ulewa ustała i z nieba spadały tylko pojedyncze krople, postanowiłam się pożegnać.

Na zewnątrz było już ciemno, bo przez ciemne chmury, które dalej były nad miastem noc jakby nadeszła szybciej, a do tego dochodził fakt, że była prawie ósma.

– Muszę was pożegnać. – oznajmilam. – Nasiedziałam się tu, a i tak nic nie zrobiłam. – prychnęłam, patrząc na Maryśkę, a ta tylko wzruszyła ramionami.

– Odprowadzę cię. – zaproponował Adam, wstając z krzesła.

– Nie ma potrzeby. – pokręciłam głową. – Jesteście zmęczeni, powinniście też już iść.

– Jest ciemno, ty jesteś kobietą a ja dżentelmenem, więc nie protestuj. – mruknął chłopak, zbierając tylko swoją kurtkę z wieszaka.

Westchnęłam ciężko, bo wiedziałam, że ta bitwa była przeze mnie przegrana. Pożegnałam się jeszcze, ściskając mocno Marysię i oboje wyszliśmy ze sklepu. Wszędzie unosił się magiczny zapach świata zaraz po deszczu i czuć było wszechobecne orzeźwienie.

Ciemny szatyn zarzucił sobie kurtkę na plecy, ale dalej trzymał ją jedną ręką, drugą dłoń miał w kieszeni, więc wyglądał jak żywcem wyciągnięty z jakiejś gazety. Brakowało mu tylko przekrzywionego kapelusza. Ja za to szłam obok niego i co jakiś czas wystawiałam dłoń przed siebie, żeby poczuć jak kapie na nią kropelka deszczu. Szliśmy w ciszy ramię w ramię.

Ostatnimi czasy często zdawałam sobie sprawę z tego, że przy Adamie nigdy nie myślę o Janku. Rzecz jasna teraz to robiłam, ale chodzi o to, że Bytnar i Władzia dość często zaprzątali moje myśli, zwłaszcza przed snem. Prawie każdy w jakimś stopniu chce się ode mnie wywiedzieć, jak się czuję w związku z tą sprawą, mimo że minęło naprawdę sporo czasu. Każda rozmowa z Rudym sprawiała, że widziałam go w tych przeklętych drzwiach z rzuconym przeze mnie swetrem w rękach. A przy Adamie.. Przy Adamie nie było Janka, nie było Władzi, nie było żadnego swetra. Przy nim czułam się tak, jakby Janek nigdy nie istniał. Czułam się tak, jakby ktoś dosłownie wymazał z mojej pamięci jego osobę i wszystko, co kiedykolwiek mnie z nim łączyło. Może było to dlatego, że Adam nigdy ze mną nie rozmawiał na ten temat, oprócz momentu, kiedy spotkał mnie zapłakaną i przemoczoną do suchej nitki.

– Zamyśliłaś się. – zaśmiał się chłopak, a ja podskoczyłam zaskoczona, bo szczerze zapomniałam, że z nim szłam.

– Wybacz, mówiłeś coś? – zerknęłam na niego, a ten dalej patrzył na drogę i uśmiechał się pod nosem.

– Jeszcze nie. – wzruszył ramionami. – Lubię, jak pada taki drobny deszcz i panuje taka cisza.

Musiałam mu w duchu przyznać rację, bo taka atmosfera bywała tylko po deszczu. Nie było słychać nic oprócz tego, jak stawia się kroki na mokrzejszym miejscu albo ewentualnie kropel spadających wysoko z dachu. Teraz czuć było, że za niedługo znowu zacznie mocniej padać, bo krople, które spadały raz po raz, powoli zamieniały się w najdelikatniejszą mżawkę.

– Anastazja. – mruknął Adam, wzrok dalej miał utkwiony w ciemną przestrzeń przed nami. – Ja chyba się w tobie zakochałem.

Stanęłam w miejscu, więc on lekko zdziwiony zrobił to samo. Zmarszczyłam brwi, jakbym próbowała zrozumieć dokładnie jego słowa i wszystko, co miało miejsce w tym momencie. Dzieliły nas od siebie dosłownie centymetry, więc musiałam unieść głowę, żeby móc patrzeć na jego twarz. Staliśmy pod latarnią, więc jej światło oświetlało jego sylwetkę, dzięki czemu mogłam wyczytać emocje z jego twarzy i pierwszy raz nie mogłam się dowiedzieć, co czuje, bo emocji było tam pełno.

Nie mogąc dłużej skakać wzrokiem po jego twarzy, po prostu mocno się do niego przytuliłam. Słyszałam szybkie bicie jego serca, co mąciło mi myśli. Adam delikatnie objął mnie rękami i położył policzek na mojej głowie.

– Wybacz mi. – westchnął. – To naprawdę do mnie niepodobne, ale nie mogłem już dłużej wytrzymać. Wiem, że dalej siedzi w tobie to wszystko, co się stało i że potrzebujesz czasu, że minęło go dość mało. – miałam wrażenie, że zaprzeczał wszystkiemu, ci dopiero sobie wywnioskowałam, gdy szliśmy w ciszy. – Ale nie mogłem już dłużej iść z tobą ramię w ramię, wiedząc, że nie mogę wziąć cię za rękę. Nie mogłem patrzeć jak jesteś smutna, wiedząc, że nie mogę cię przytulić. Normalnie dalej siedziałbym cicho, ale pierwszy raz czuję się tak, jakby to wszystko chciało mnie żywcem rozerwać. – mówił, mówił i cały czas mówił, jakby nie był sobą. – Przepraszam cię, ale musiałem to z siebie wydusić. Może ulży mi trochę fakt, że teraz ja będę sobie cierpiał dalej, ale ty przynajmniej będziesz o tym wiedzieć. – próbował się zaśmiać, ale było to zbyt nerwowe.

Serce biło mi jak oszalałe, przez co nie mogłam zamknąć oczu, bo cały czas wybijało mnie z rytmu. Delikatna mżawka odeszła w niepamięć, teraz po prostu oboje staliśmy przytuleni do siebie w deszczu. Czułam, jak mokre włosy przyklejają mi się do twarzy, tak samo zresztą, jak materiał sukienki, który powoli przyklejał mi się do ciała. I mimo że deszcz był chłodny i orzeźwiający, to ja cała płonęłam. Wszystko we mnie płonęło.

Bo wiedziałam, co czuł Adam. Bo czułam to samo.

– Ja w tobie chyba też, Adam.

Podniosłam głowę, a ten z włosami przyklejonymi do czoła przyglądał mi się rozkojarzonymi oczami. Złapałam jego twarz w dłonie i stojąc na palcach wypiłam się w jego usta. Miałam zaciśnięte oczy, ale wiedziałam, że dalej patrzył na mnie jeszcze bardziej zdziwiony. Dopiero po chwili odwzajemnił mój pocałunek i przycisnął mocno do siebie.

I jedynym świadkiem była ta migająca latarnia nad nimi.

Adam czuł się, jakby ktoś go obuchem uderzył w głowę. Nie spodziewał się, że Anastazja w ogóle mu odpowie, szczerze miał taką nadzieję, bo nie wiedział, co zrobiłby, gdyby wprost udzieliła mu negatywnej odpowiedzi. Tak to w ciszy po prostu odprowadziłyby ją do domu i żyłby spokojnie. Ale w życiu nie wyobrażał sobie, że Anka odpowie mu twierdząco! Że powie, że też się zakochała! Że powie mu to w taki sposób! Na litość boską, niech tylko go nie wini za to, że tak długo stał jak słup, gdy go całowała. Jej słowa słyszał tak, jakby stała po drugiej stronie miasta, a co dopiero….

Kiedy wreszcie zabrakło nam oddechu, oderwaliśmy się od siebie. Dalej trzymałam ręce na jego mokrej od deszczu twarzy. Oparliśmy się o siebie czołami i patrzyliśmy sobie w oczy, śmiejąc się do siebie głupio, bo żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć.

Chłopak jakby przypomniał sobie o tym, że cały czas w ręce ma kurtkę i rozłożył ją nad nami jak parasol. Zaczęłam się śmiać, a on razem ze mną. Nie mogłam się nie uśmiechać, patrząc mu prosto w oczy, kiedy widziałam, jak emanowało od niego szczęście. Ja sama czułam się, jakbym cała się świeciła.

– Jeśli będziesz chora.. – zaczął, a ja przewróciłam oczami.

– Jeśli będę chora, przynajmniej będę wiedzieć, że mnie odwiedzisz. – wzruszyłam ramionami, a on uśmiechnął się z politowaniem. – Chodźmy.

Zaczęliśmy powoli iść dalej, Adam wciąż trzymał nad nami swoją kurtkę, żebyśmy jeszcze bardziej nie przemokli. Nie miałam pojęcia, ile czasu staliśmy na tym deszczu, ale nie żałuję ani jednej sekundy. Serce biło mi jak oszalałe, ale było to całkiem usprawiedliwione. Dawno nie czułam tylu emocji, dawno nie czułam takich wypieków na twarzy. Miałam wrażenie, że nawet nie dawno, a nigdy. Nigdy się tak nie czułam.

Myślałam o tym, jak uśmiech wykwitł mi niechcianie na usta, gdy myślałam o tym, co stało się przed chwilą. Myślałam o tym, że widzę jak obok mokry od deszczu Adama uśmiecha się do siebie. Myślałam o tym, jak bezpiecznie się przy nim czułam i jak spokojna byłam. Zawsze czułam, że przy nim nic mi nie grozi. Zawsze czułam, że nawiązaliśmy jakąś wspólna nic porozumienia. Że lubię go, chociaż nawet nie potrafię określić, dlaczego. Że czuję się przy nim dobrze i nie potrafię uzasadnić, co jest tego powodem. Że mogłabym z nim rozmawiać godzinami i nigdy by mi się nie znudziło.

Zatrzymaliśmy się w końcu pod moją kamienicą. Staliśmy na wprost siebie w milczeniu, ale oboje się do siebie uśmiechaliśmy. Dalej trzymał nad nami swoją kurtkę, co rozśmieszało mnie, gdy tylko sobie o tym przypomniałam.

– Chciałabym się jeszcze o coś zapytać, bo całkiem wyleciało mi z głowy. – zaśmiał się.

– Jeżeli tym razem wyskoczysz nagle z tym, czy chcę jechać z tobą na drugi koniec świata, to będę musiała się zdecydowanie dłużej zastanawiać. – zakpiłam, a on tylko pokręcił głową.

– Moja mama już od dawna męczy mnie tym, żebym zaprosił cię do nas na kolację. – oznajmił, a ja zmarszczyłam brwi i popatrzyłam na niego jak na kretyna. – Uwierz mi, że czuję się dokładnie tak jak ty teraz, nie mam pojęcia, czemu jej na tym zależy, ale odkąd cię poznała to chyba jej największy cel w życiu. – prychnął, a ja już nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam śmiechem. – I w sumie to o tym chciałem z tobą porozmawiać od początku, to wcześniej… To samo tak..

– Adam. – przechyliłam głowę na prawo i położyłam dłoń na jego policzku, przez co on skupił swój czujny wzrok na moich oczach. – Nigdy nie tłumacz się z uczuć. Tym bardziej, gdy są odwzajemnione.

Stanęłam na palcach, żeby móc delikatnie pocałować go w usta, co zdążył odwzajemnić, ale nie na długo, bo ja szybko się odsunęłam. Uśmiechnęłam się do niego ostatni raz, po czym poszłam w kierunku drzwi do kamienicy. Stanęłam na schodku i odwróciłam się do niego, a on dalej stał w tym samym miejscu jak posąg, bo nawet wyraz jego twarzy nie bardzo się zmienił, może oprócz tego, że uśmiechał się tak jakoś inaczej, tak czule.

– Wracaj już do domu, bo zmarzniesz i nie będzie żadnej kolacji. – prychnęłam, a on przewrócił oczami.

Weszłam do środka i odetchnęłam. Oparłam się o drzwi mokrymi plecami i zakryłam twarz dłońmi. Korytarz był pusty, więc było tylko słychać mój ciszy, głupi śmiech, bo nie potrafiłam go powstrzymać tak samo, jak tego, że tak szeroko się uśmiechałam.

Powoli przemierzałam schody, bo miałam nadzieję, że trochę opadną ze mnie emocje, zanim stanę w progu mieszkania cała mokra, z twarzą wręcz czerwoną od rumieńców, jakimś szaleńczym uśmiechem i obłędem w oczach. Było mi gorąco, tak jakbym wcale nie stała na deszczu raptem paręnaście minut temu.

W końcu zapukałam do drzwi mieszkania, bo na moje cholerne szczęście drzwi były zamknięte. Gdy Tadeusz stanął w drzwiach, nie potrafiłam zrobić nic więcej, jak głupio się uśmiechnąć i wzruszyć ramionami.

– Anastazja, czy ty jesteś normalna? – zapytał Tadek, marszcząc brwi. – Gdzie ty byłaś? I czemu jesteś do cholery cała mokra! Jeśli znowu będziesz miała zapalenie płuc to…

– Nie będę, nie panikuj, Tadeusz. – zaśmiałam się, a Alek stojący przy oknie próbował opanować śmiech. – Byłam u Maryśki, przecież wiesz. Chciałam przeczekać ulewę, co też zrobiłam, a gdy wracałam, znowu zastał mnie deszcz.

– Zrobię ci herbaty, bo mnie przecież rozerwie zaraz. – mruknął, ale nikt do końca nie wiedział, czy mówił to nadal do nas, czy bardziej do siebie.

Podeszłam do Macieja, który patrzył na mnie jak na małe dziecko upaprane farbami, ale nic nie komentował. W końcu nie należał do osób, które by kogoś oceniały, a z pewnością nie wtedy, kiedy jest dobrze. Bo prawda jest taka, że gdy było źle to Maciek mógł zwyzywać cię od góry do dołu, ale tylko po to, żeby dotarło do ciebie, że pora się za siebie wziąć. Wiem z autopsji.

– Janek tu był. – oznajmił, gdy ja przywoływałam w myśli słowa Adama. – Pani Zdzisława kazała mu przynieść jakieś słoiki po marmoladzie, bo uznała, że wam się przydadzą. – wzruszył ramionami. – Miał zostać dłużej, bo padało, ale wtedy zapytał, gdzie jesteś. – zmarszczyłam brwi. – Powiedzieliśmy, a on pytał, co ty tam robisz w taką pogodę, ale my wiedzieliśmy tyle co on. Spochmurniał wtedy, posiedział z nami chwilę i poszedł.

Słowa Alka docierały do mnie wolno, bo w tym samym czasie gdy je przetwarzałam, widziałam przed oczami, jak pocałowałam Adama i jak płonęło moje serce. Rudy pytał się o mnie, a ja w tym samym czasie byłam najszczęśliwszą osoba na ziemi.

– Nie wiem, czy wiesz, ale z tego okna dużo widać. – odchrząknął jak gdyby nigdy nic. – A przynajmniej tyle, że wiem, że nie wracałaś sama. No i nie z Maryśką.

– Głupi jesteś. – burknęłam, uderzając go w ramię i poszłam do kuchni po herbatę, którą zrobił mi brat. Potem od razu udałam się do swojego pokoju.

Miałam dziś zdecydowanie intensywny dzień.

I choć przed snem wspominałam tylko najpiękniejsze chwile, które dziś przeżyłam z Adamem, mając nadzieję też o nich śnić, to w snach towarzyszyły mi wyłącznie dzisiejsze okropności.

***

Następnego dnia...

W podskokach weszłam do kuchni, w której siedział Tadeusz wraz z mamą i zajadali kanapki z marmoladą. Popatrzyli na mnie dość dziwnie, więc ja też przez chwilę zmarszczyłam brwi, ale potem potrząsnęłam głową i szybko się do nich dosiadłam. Wzięłam z talerza kanapkę prawdopodobnie przyszykowaną dla mnie i wzięłam jej gryza, ale reszta dalej na mnie patrzyła.

– Co ty taka w skowronkach? – zdziwił się Zośka.

– To już nie można mieć od rana dobrego humoru? – prychnęłam na jego docinkę.

Normalnie powiedziałbym, że przyzwyczaiłam się do tego typu uszczypek między nami, ale prawda była taka, że rzeczywiście dziś wyjątkowo czułam w sobie mnóstwo pozytywnej energii, a w moim sercu była po prostu kolorowa wiosna.

– U ciebie to się rzadko zdarza. – zakpił, biorąc łyk herbaty.

– Dodajcie sobie spokój, chociaż przy śniadaniu. – westchnęła Leonka, a ja zgromiłam Tadeusza wzrokiem. – Anastazja, przyszła jakaś wiadomość do ciebie. Ktoś zostawił na wycieraczce.

– Ale tak na noc? – zapytałam, a Zawadzki omal się nie udławił.

– Anka, ty się ocknęłaś do końca? – mruknął, gdy wreszcie udało mu się przełknąć. – Ktoś zapukał, a jak mama otworzyła drzwi, to nie było nikogo poza kopertą.

– Wiem, domyśliłam się. Nie musisz być taki złośliwy, Zosieńko. – fuknęłam, wstając na chwilę od stołu.

– Jest na stoliku w salonie. Nie zaglądaliśmy. – oznajmiła, a ja kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam.

Weszłam do salonu na bosaka i podeszłam do stolika. Otworzyłam kopertę, na której widniał napis Anastazja i wyjęłam z niej małą kartkę.

Zabierz Anielę i o jedenastej widzimy się niedaleko sklepu Maryśki. Znajdziemy się.

A.

Zgięłam szybko kartkę i ponownie włożyłam do koperty. Zastanawiałam się co z nią zrobić...

– I co tam jest? – usłyszałam głos Tadeusza dochodzący z kuźni.

Cholera. Przecież nie mogę mu powiedzieć, że to wiadomość odnośnie spotkania przed akcją wyciągnięcia Zosi z getta, której pomysłodawczynią i główną realizatorką jest Aniela.

Zaczęłam się rozglądać po salonie, ale nic mi to nie dało, bo oczywiście musiał być obecnie gorący czerwiec, więc kominek się nie płacił i nie mogłam w nim spalić tego listu. Pomyślałam więc, że po prostu spalę go za pomocą świeczki, ale nie mogłam zrobić tego w tym momencie, bo byłoby to podejrzane. Musiałam go schować i spalić jak będę sama w swoim pokoju.

– To ze szpitala, mieliśmy dziś iść jeszcze pomóc przy bandażach, ale okazuje się, że już nie trzeba. – skłamałam, Boże wybacz mi, ale to przez Anielę Miller.

Wróciłam do kuchni, skończyliśmy jeść wspólnie śniadanie, później jeszcze chwilę rozmawialiśmy. Mama opowiadała dużo o Basi i piekarni, tym jak Maciek często przychodzi w sumie bardziej tylko po to, żeby zobaczyć Sapińską niż żeby pomagać, prędzej przeszkadza. Basia czuje się w piekarni świetnie, stali klienci też od razu ją polubili, ponoć na początku mylili ją nawet ze mną. Dobrze też radzi sobie z Niemcami, bo zna niemiecki i umie się dogadać.

– Zajrzę do Anieli. – oznajmiłam, idąc przez salon do pokoju. – Wczoraj miała tę migrenę, może dziś też ma, to trochę się nią zajmę.

– Może poczekasz na mnie? – mruknął Zawadzki. – Chyba też powinienem ją odwiedzić, w końcu jesteśmy razem.

– Tadek, nie ma potrzeby. – wzięłam się pod boki. – Boję się, że jeżeli ma dalej migrenę, to działałbyś jej tylko bardziej na nerwy. – zakpiłam, a on przewrócił oczami. – Jak wszystko będzie dobrze, to przyprowadzę ją tu później.

Uśmiechnął się trochę na te słowa, podszedł do mnie i poczochrał mi włosy, na co ja krzyknęłam wściekła. W pierwszej chwili moim jedynym marzeniem stało się odpadnięcie go i wyrwanie mu tych jego włosów dosłownie włosek po włosku, ale opamiętałam te szatańczą myśl. Przynajmniej na chwilę obecną.

– A ty będziesz siedzieć cały dzień w domu? – zostałam, gdy zmierzył do swojego pokoju.

– Muszę opracować akcje, Heniek wczoraj podał nam potrzebne informacje, więc mogę działać. – oznajmił. – Jak skończę, to pewnie pójdę do Orszy mu to przedstawić, ale właśnie nie wiem, kiedy skończę.

Kiwnęłam głową, że zrozumiałam i weszłam do swojego pokoju. Szybko zaczęłam szukać w szafie, czegoś, w co mogłabym się ubrać. Wybrałam na szybko jakąś beżową koszulę, do tego szarą spódniczkę i przebrałam się w nie. Potem naprawiam swoje włosy i zaplotłam w warkocz.

Przypomniałam sobie o liście, który miałam chowany w staniku, na czas śniadania, kiedy wolałam, żeby już nigdy nikt go nie znalazł. Wyjęłam z szuflady zapalniczkę i zapaliłam nią świeczkę. Potem wzięłam ją bliżej okna, które otworzyłam i powoli zaczęłam palić listy, przyglądając mu się dokładnie jak płonie. Potem czekałam, aż spłonie na spodku od filiżanki, która błąkała się samotnie w pokoju.

Gdy skończył się proces spalania, posprzątałam szczątki listu, zgarnęłam torbę i wyszłam z pokoju. Byłam już przy drzwiach wejściowych, kiedy z kuchni wyszła pospiesznie mama.

– Zaczekaj, kochanie, to wyjdę z tobą. – uśmiechnęła się do mnie. – Odprowadzisz mnie pod piekarnię i pójdziesz do Anielki.

Czemu akurat teraz, mamo? Nie mogłam tego powiedzieć głośno, bo wolałam nie narażać się na jej gniew, ale w całym moim ciele brzmiało tylko to jedno pytanie. Było przed dziesiątą, każda minuta była dla mnie na wagę złota. Miałyśmy być z Anielą punktualnie o jedenastej, a wiem, że u niej w mieszkaniu upłynie nam dużo czasu, więc wolałam wyjść wcześniej, żeby go trochę nadrobić. No cóż, wyszło jak zawsze.

– Dobrze, mamo. – westchnęłam, zdejmując torbę z ramienia. – Tylko pośpiesz się, proszę.

– Od kiedy ci się tak śpieszy? – fuknęła na mnie, grzebiąc w torebce. – Gdzie ja podziałam dokumenty…? – zaczęła rozglądać się po salonie, a ja myślałam, że zaraz trafi mnie szlak. Jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy, cholera jasna. – O, są!

Resztkami sił powstrzymywałam się od krzyknięcia „Mamo!”, bo widziałam, jak z chwili na chwilę uciekał mi czas. Ona za to powoli chowała jakieś rzeczy do torebki, które nawet nie wiem, czym były i na co były jej potrzebne w tej torebce. W końcu skończyła i mogłyśmy wyjść.

Nigdy nie miałam problemu ze spokojnym spacerowaniem. Zawsze też lubiłam spacery z mamą, w ogóle z całą rodziną. Odprężało mnie to, do tego nadarzała się okazja do miłej rozmowy. Jednak teraz miałam ochotę jak najszybciej wyprzedzić mamę i po prostu pójść do Miller, ale Leonka chyba miała zdecydowanie plany na spacerek. Pogoda była faktycznie idealna dla spacerowiczów i żal było z niej nie korzystać, ale czemu akurat w tym momencie?

– Kręcisz się i wiercisz jakbyś miała robaki. – mruknęła wreszcie, marszcząc brwi. – Cóż ci się dzieje, Anastazja?

– Po prostu chciałabym być jak najszybciej u Anieli, bo jestem ciekawa, jak się czuje. – uśmiechnęłam się nerwowo, zaciskając mocniej rękę na torbie.

– Pośpiech zazwyczaj nie jest dobry. – skwitowała. – Proszę cię, nie wypruj jak strzała, gdy tylko zostawisz mnie pod piekarnią, bo jeszcze przyniesiesz sobie jakieś nieszczęście.

– Nie bój się mamo, jestem ostrożna na tyle, na ile mogę. – chciałam ją uspokoić, chociaż nie wiem, czy faktycznie to coś dało, bo tylko uśmiechnęła się do mnie lekko, ale nic nie odpowiedziała.

W końcu dotarłyśmy na miejsce, pożegnałyśmy się i wreszcie mogłam ruszyć do Anieli. Szłam dość szybko, mocno zaciskając rękę na pasku torby. Wiał przyjemny wiatr, więc czułam, jak latają mi włosy wokół twarzy. Cieszyłam się, że ubrałam się w miarę lekko, bo nie było mi gorąco. Ponownie pogoda była piękna, czerwiec nas rozpieszczał.

Zapukałam do drzwi i czekałam, aż ktoś otworzy. Pamiętam jeszcze czasy przed wojną, kiedy państwo Miller mieli służącą, chociaż Hanna była jej przeciwna. Jednak pan Stanisław czasem potrzebował pomocy w swoim gabinecie, żeby ktoś posegregować papiery, poszedł na pocztę wysłać jakieś ważne listy, poszedł po coś do kogoś, więc ta służąca do jakiś czas u nich bywała. Wtedy też nikt nie czekał tyle pod drzwiami, bo ona od razu otwierała. Ja natomiast muszę czekać, aż Aniela łaskawie zechce do nich podejść i je otworzyć, bo w końcu to takie ciężkie.

– O serwus. – mruknęła, wyglądała na dość zmęczoną, chociaż był początek dnia. – Nie spodziewałam się, że będziesz tak szybko. Wchodź.

Zamknęłam za sobą drzwi i skierowałam się prosto za nią do kuchni. Nie było tam nikogo, więc zgadywałam, że pan Stanisław jest w gabinecie albo u siebie w sypialni. Aniela natomiast właśnie słodziła kawę w filiżance.

– Chcesz też? – zapytała.

– Nie chcę. – zmarszczyłam brwi. – Chyba wiesz, po co tu jestem, chociaż mam wrażenie, że wydaje ci się, że przyszłam poplotkować.

– Anka, spałam może ledwo dwie, trzy godziny, proszę cię, daj mi żyć. – burknęła, biorąc w dłonie filiżankę. – Chodźmy do mnie.

Bez słowa wstałam i pierwsza poszłam do jej pokoju, bo ona szła jak stara babcia z tą filiżanką w ręce. Już nawet nie chodziło o to, że bała się wylać kawę, jej się po prostu nie chciało iść szybciej. Kiedy w końcu dotarła, zamknęła drzwi i usiadła na łóżku obok mnie.

– Nie mogłam spać w nocy. – westchnęła, przykładając filiżankę do ust. – Cały czas miałam przed oczami obrazy z getta. Nie mogłam się ich pozbyć.

– Wiem doskonale, o czym mówisz. – mruknęłam. – Dostałam liścik od Adama, mamy się spotkać punkt jedenasta. Znajdziemy ich koło sklepu Maryśki.

– Nic więcej nie wiesz? – odebrała, ale widząc, że kręcę głową tylko przytaknęła. – Błagam, Boże, pozwól nam ją stamtąd uwolnić.

– Będzie dobrze. – uśmiechnęłam się pokrzepiająco.

– Muszę powiedzieć Adamowi, że niedaleko będzie czekać Kajtek, żeby mógł od razu zabrać Zosię. – oznajmiła. – Rozmawiałam z nim jeszcze wczoraj o tym, zaplanowaliśmy wszystko, więc mam nadzieję, że Adam się zgodzi.

– Omówimy plan, na pewno coś wymyśli. Poza tym, Kajtek tak czy siak tam będzie, bo już się tak umówiliście, więc Adam nie ma za dużo do gadania. – zakpiłam. Gdybyśmy to Tadkowi tak mieszały w planach akcji, to byłabym pewna, że byłby zdolny zabić nas wzrokiem.

***

Aniela była ubrana w tę samą sukienkę co wczoraj. Nie wiedziałam, czy bardziej chodziło jej o to, że ona była już brudna, czy raczej o to, żeby szybciej rozpoznała ją Zosia.

Kiedy byłyśmy już blisko sklepu Maryśki, zauważyłam dwóch mężczyzn. Jeden czytał ogłoszenia, drugi w kaszkiecie palił papierosa i czytał gazetę. Spojrzałam na Anielę, żeby wiedziała, że to oni.

Przechodząc koło pierwszego, który czytał ogłoszenia i był niewątpliwie kolegą Adama, dotknęłam go niby to przypadkiem w ramię. Obejrzał się za nami, kiedy my dalej szłyśmy prosto. Kiwnął na Adama i po chwili w odstępach kilku minut poszli za nami. Czekałyśmy na nich w składzie, który pokazał mi Adam. Szczerze wątpię, że tak miało wyglądać nasze spotkanie, raczej mieliśmy się tu udać wszyscy razem. Jednak tak było bezpieczniej, a sam plan tego wytworzył się w mojej głowie sam z siebie, gdy tylko ich zobaczyłam. Jednak mam coś z brata stratega.

Aniela siedziała na worku, ja stałam nad nią z założonymi rękami. Podpierała łokcie na kolanach i kreśliła jakieś szlaczki butem na ziemi. Dopiero po kilku chwilach rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i do środka wszedł Adam, a za nim jego znajomy.

– Serwus. – przywitał się ciemny szatyn.

Podszedł koło mnie i pogładził mnie niepozornie dłonią po plecach, a ja czułam, jak po całym moim ciele rozlewa się ciepło. Szczerze raczej się tego nie spodziewałam. Nie wiedziałam, czy jestem czerwona na twarzy, miałam szczerą nadzieję, że nie, ale czułam też, że patrzy na mnie Aniela Miller, więc sama patrzyłam w całkiem inny punkt.

– Nie spodziewałem się, że w taki sposób tu dotrzemy, jestem zaskoczony. – prychnął Adam, rozkładając na ziemi kartkę, na której były już mniej więcej naszkicowane najważniejsze budynki, które by dobrze zarysowane na wczorajszym szkicu Anieli. – Musimy narysować dokładniejszy plan.

Nika na szczęście miała kartkę, na której wszystko rysowała, więc było łatwiej. Pierwsze piętnaście minut upłynęło nam na rysowaniu. Adam chciał być dokładny, żeby niczego nie pomylić. Aniela natomiast w pewnych momentach nie była do końca pewna, jak wyglądała droga, więc albo włączał się ten drugi, powszechnie przeze mnie i Aniele zwany oczywiście „kolegą Adama” lub „kolegą”, albo musieliśmy zrobić chwilę przerwy, żeby blondynka mogła sobie na spokojnie przypomnieć.

W końcu, gdy to mieliśmy z głowy, zaczęliśmy myśleć nad tym, co i jak. Tu straciliśmy najwięcej czasu, bo każdy w sumie miał inny pomysł, ale finał był taki sam. Musieliśmy z tych pomysłów wybrać albo najlepszy, albo stworzyć wspólnie jeden doskonały plan. W grę wchodziła tylko druga opcja, bo do każdego pojedynczego ktoś miał jakieś zastrzeżenia.

Plan tak na dobrą sprawę nie był wcale skomplikowany. Zosia nie wyróżniała się jakoś bardzo wyglądem, na pierwszy rzut oka raczej nikt nie krzyknąłby „Patrzcie, Żydówka!”, a to stawiało nas na lepszej pozycji. Plan był taki, że Aniela wraz z koleżką pójdą do getta. Tam blondynka znajdzie Zosię, da jej wcześniej przygotowaną, czystą sukienkę, w którą się przebierze, żeby po wyjściu wyglądać jak zwykła osoba na ulicy. My z Adamem będziemy zabezpieczać wyjście, to jest ja będę stać na czatach nieco dalej, a on bliżej, żeby w razie potrzeby dać znak tamtej dwójce. Potem gdy Zosia już wyjdzie z getta, podejdzie do chłopca rozdającego gazety nieopodal, żeby wyglądało to naturalne, potem trochę się przejdzie i zaraz znajdzie się przy Kajetanie, który będzie czekał nieco dalej. Pomacha na umówioną wcześniej rikszę i odjadą. Koniec.

– Wzięłam z domu chleb i trochę kiełbasy dla tej rodziny, z którą mieszkała Zosia. – oznajmiła Nela. – Wolę o tym powiedzieć teraz, żeby potem nie było niedomówień.

– Masz opaskę? – zapytał kolega. – Nie zapomnij wspomnieć tej dziewczynę, żeby zdjęła swoją, jak tylko wyjdzie.

– Nie zapomnę. – przytaknęła Aniela. – Kiedy idziemy?

– Za dziesięć minut wyjdziemy. – mruknął chłopak, patrząc na zegarek. – Zaczniemy punkt dwunasta, może o pełnej godzinie przypisze nam więcej szczęścia.

– Zabobony. – zakpiłam, przewracając oczami. – I to wcale nie tak, że samej zdarza mi się w nie wierzyć. – dodałam, widząc kpiący wyraz twarzy Anieli.

– Tonący brzytwy się chwyta. – prychnął Adam.

Przeczekaliśmy jeszcze parę minut, po czym wyszła najpierw Aniela z kolegą, za kilka następnych ja z Adamem. Spotkaliśmy się ponownie przy wejściu do getta, już po tym, jak Miller jakimś cudem odnalazła Kajetana i wytłumaczyła mu, jak ma wyglądać akcja. Życzyliśmy im obu powodzenia, chociaż nie wiedziałam, czy to coś dało, bo widziałam, jak zestresowana była Aniela, mimo że na naszych aukcjach sabotażowych nigdy tak nie wyglądała. Gdy zniknęli po drugiej stronie popatrzyłam, zmartwiona na Adama, ale on miał twarz skupioną, jakby cały czas analizował w głowie nasz plan. Spojrzał na mnie i przymknął powoli oczy, jakby mówił „Będzie dobrze, nie martw się” i chyba nawet w to uwierzyłam, bo sama przymknęłam na chwilę oczy. Potem już nie czekając dłużej, poszłam na swoją pozycję. Kupiłam gazetę od chłopaka, od którego potem miała ją kupić też Zosia i oparłam się o ścianę najbliższego budynku, po czym otworzyłam gazetę na pierwszej stronie i zaczęłam czytać artykuł. Nieciekawy swoją drogą.

Minęło piętnaście minut, a mnie nudził już tekst o innowacyjnym proszku do prania, chociaż plakat promocyjny był całkiem ciekawy. Podeszłam do dwóch starszych panów, który siedzieli na ławce pod sklepem i poprosiłam ich o papierosa, uśmiechając się przy tym miło. Oczywiście mi go dali, nie obyło się też bez zagadywania mnie, że co tu robię sama i że pewnie czekam na jakiegoś kawalera. Chwilę się pośmiałam, potem jednak wróciłam na swoje miejsce, bo doskonale wiedziałam, że jestem na poważnej i dość niełatwej akcji, więc muszę być skupiona i nie mogę sobie pozwolić na dłuższe pogawędki z miłymi panami.

Kolejne prawie pół godziny minęło mi dość powoli. Przejrzałam całą gazetę, potem wróciłam do niej od nowa, żeby poczytać tekst drobnym druczkiem, na który normalnie nie zwraca się uwagi. Gdy jednak skończyłam również to, po prostu przyglądałam się ludziom na ulicy. Mili panowie już poszli, więc nie mogłam sobie słuchać, o czym rozmawiają, za to po ulicy kręciło się dużo ludzi. Wpadła mi myśl, co zrobimy, jeśli nagle pojawi się łapanka. Wiadomo, że będziemy starali się ukryć jak najszybciej, chyba jedyną dobrą opcją dla Zosi będzie szybko wejść z powrotem do getta i po prostu chwilę przeczekać. Miałam jednak nadzieję, że ten scenariusz nie będzie miał miejsca.

Zobaczyłam kątem oka twarz Adama, więc złożyłam gazetę. Rozejrzałam się tak niby od niechcenia, a potem ruszyłam w jego stronę. Byli tam już Aniela z przebrana Zosią i kolega, który właśnie się żegnał i ulatniał się z tego miejsca, żeby nie było tu tłumu ludzi. Aniela tłumaczyła dziewczynie co i jak, ona za to słuchała uważnie, chociaż dalej trzęsła się może to ze stresu a może ze strachu. Adam nie odzywał się ani słowem, patrzył tylko uważnie, odwracał się też w stronę ulicy i patrzył, czy chłopiec z gazetami dalej stoi w odpowiednim miejscu.

Wyszliśmy razem, Adam wziął mnie i Anielę pod ręce i poszliśmy w lewo, Zosia na prawo. Mieliśmy się zatrzymać niedaleko przy ogłoszeniach, żeby niby coś poczytać, a tak naprawdę zobaczyć, jak idzie Zosi.

Właśnie w momencie, kiedy odwróciliśmy się w jej stronę zobaczyliśmy Kajetana, który przeszczęśliwy biegł w jej stronę z szeroko otwartymi ramionami. Ścisnęłam mocniej rękę Adama, wszyscy zamarliśmy. Nikt za bardzo nie zwracał na nich uwagi, w końcu takie przywitanie nie było bardzo szokujące, może po prostu nie widzieli się dawno, może myśleli, że nie będzie dane im się już spotkać, może to jakaś daleka rodzina. Miałam nadzieję, że właśnie tak tłumaczą to sobie ludzie wokół.

Myślałam już o tym, że powinniśmy ruszyć trochę dalej i nie stać tak w miejscu, bo przecież Kajtek zaraz weźmie rikszę i odjadą, może nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale jakoś poszło. Wtedy usłyszeliśmy przeraźliwy wrzask.

– Żydówka!! – krzyknęła kobieta, wskazując palcem na Zosię, w objęciach męża.

Byłam pewna, że dokładnie w tym samym momencie cała nasza trójka dostrzegła opaskę z gwiazdą Dawida na ramieniu dziewczyny.

Oboje zerwali się do biegu, ale już nadbiegali dwaj żołnierze w niemieckich mundurach. Podskoczyłam, gdy padł pierwszy strzał, a Zofia padła na ziemię. Już miałyśmy obie krzyknąć, ale Adam zasłonił nam szybko dłońmi usta i pociągnął do drzwi sklepu, przy którym staliśmy. Wprowadził nas do środka, dalej zasłaniając nam usta i próbował przekręcić w przeciwną stronę do okna, ale stawiałyśmy zbyt duży opór.

Nie miałam odwagi spojrzeć na Anielę, ale wiedziałam, że dalej patrzyła w okno. Tym bardziej, kiedy za parę sekund usłyszeliśmy drugi strzał. Wtedy chłopak powoli zabrał dłonie. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, więc przyłożyłam twarz do klatki Adama, a on bez słowa mnie objął. Blondynka stała nieruchomo, jakby szatyn dalej trzymał dłoń na jej twarzy. Usta miała lekko rozwarte, a po policzkach spływały jej łzy. Gdy spojrzałam na nią, miałam ochotę rozpłakać się już całkiem. Nie chciałam wiedzieć, co siedziało w jej głowie.

Już nie chodziło tylko o to, że ich zastrzelono. Nie chodziło o to, że nasza akcja się nie powiodła. Chodziło o to, że Aniela czuła się winna. Cholernie winna. Gdy spojrzała na ramię Zosi i zobaczyła na nim opaskę, grunt załamał się jej pod nogami. Pamiętała o swojej, zdjęła ją. Pamiętała też o jej, bo powiedziała przecież, żeby ją zdjęła, ale Zosia musiała zapomnieć. Powinna dopilnować, żeby ją ściągnęła. Powinna dostać ją do ręki, dopiero wtedy ją wypuścić. Nigdy nie powinna zobaczyć tej opaski na jej ramieniu.

Zaczęła żałować tego wszystkiego. Chciała zbawić świat. Chciała uratować Żydówkę z getta. Chciała pozwolić jej na ucieczkę i spokojne życie z mężem za granicą. Chciała uwolnić ją z piekła, które śniło jej się przez całą noc i nie pozwalało spać. Przez piekło miała przecież na myśli tylko getto! Nie chciała odbierać jej życia. Nie chciała, żeby odchodziła z tego świata. Nie o to piekło jej chodziło! Bóg źle ją zrozumiał. Oszukał ją, a może to ona niepotrzebnie bawiła się słowami. Nie to piekło…

Ale czy piekieł może być kilka?

– Aniela… – westchnął Adam, kiedy milczeliśmy przez następne pięć minut. – Tak bardzo mi przykro.

Chciał dotknąć jej ramienia, nawet wyciągnął ku niemu rękę, ale ostatecznie zrezygnował. Sama już się od niego odsunęłam i powoli, jakbym nie chciała spłoszyć dzikiego zwierzęcia, podchodziłam do Miller.

– Anastazja, zabierz mnie już stąd. – powiedziała ochrypłym głosem. Ręce zacisnęła mocno na ramionach, widziałam, że wbijała w nie paznokcie. Może chciała w ten sposób odwrócić uwagę swojego ciała i sprawić, żeby bardziej zajęło się bólem fizycznym, niż psychicznym i łzami. Aniela nigdy nie lubiła płakać przy ludziach. – Adam, dziękuję ci bardzo za starania. To był naprawdę dobry plan. Jesteś dobrym człowiekiem.

– Nic dobrego z tego nie wynikło. – zmarszczył brwi. – Powinnaś odpocząć. Sen dobrze ci zrobi, jeżeli oczywiście zdołasz zasnąć.

– Chodź Aniela, pójdziemy na razie do mnie. – złapałam ją za rękę, a ona tylko delikatnie pokiwała głową. Dalej patrzyła w jeden punkt za oknem. Dalej stała w tym samym miejscu.

W końcu zrobiła kilka kroków. Objęłam ją ramieniem i poprowadziłam do wyjścia. Poprosiłam, żeby chwilę na mnie poczekała, bo musiałam jeszcze skoczyć do Adama.

– Też bardzo ci dziękuję. – westchnęłam, zerkając co jakiś czas na Anielę. – Bez ciebie nawet nie miałybyśmy możliwości zajrzeć do getta.

– Co dobrego z tego wyszło, Anastazja? – odparł. – Nie powinienem mieszać się w takie akcje, nie powinienem też mieszać w nie was.

– Przestań. – ucięłam, łapiąc go mocno za rękę. – To nie nasza wina. Skąd mogliśmy wiedzieć. Wszystko było dobrze zaplanowane, zabrakło nam szczęścia od losu.

– Szczęścia to nie mamy od września trzydziestego dziewiątego. – zakpił. – Idź już, nie każ jej dłużej czekać.

– Powiedz swoim rodzicom, że przyjdę dziś na kolację. – wypaliłam, kiedy już miałam się odwracać. – Chcę wymazać to z pamięci choć na chwilę. Albo przynajmniej przyćmić przyjemnymi wspomnieniami.

Wydawał się dość mocno zdziwiony, ale nie wiedziałam, czy bardziej faktem, że się na tę kolację zgodziłam, czy tym, że zgodziłam się na nią tak szybko. Sama nie wiedziałam, co tak bardzo mnie ciągnęło w jego stronę, ale coś głęboko we mnie wręcz krzyczało, że mam tam iść. A że zdarzało mi się czasem słuchać tego, co mówi mi serce, a nie rozum i duma, to decyzja zapadła sama.

Już bez słowa wyszłam ze sklepu, ponownie objęłam Nikę ramieniem i powoli prowadziłam w kierunku mojej kamienicy. Nie odzywałyśmy się przy tym przez całą drogę, co nawet mnje nie dziwiło. Widziałam za to, że policzki blondynki w ogóle nie schły i co chwilę pojawiły się na nich nowe łzy. Miała też rumieńce na twarzy, a jej oczy robiły się powoli czerwone.

W końcu dotarłyśmy do drzwi. Szukałam w torbie kluczy, kiedy tuż obok mnie wydobył się nagły szloch. Zdumiona spojrzałam na Nelę, która z zasłoniętą dłońmi twarzą płakała, jak rzadko jej się zdarzało. Chciałam się do niej odezwać, ale wiedziałam też, że o wiele lepiej byłoby, gdy już znajdziemy się w mieszkaniu. Weszłyśmy i dziewczyna od razu opadła na fotel i już w ogóle się nie kryła. Podeszłam do niej i pogłaskałam ją po głowie, a ona przycisnęła twarz do mojego ciała. Sama czułam, jak wracają do mnie wszystkie emocje, a przed oczami znowu stanęła mi scena uciekających Zosi i Kajetana.

– Anka, powiedz mi dlaczego…? – wyszlochała. – Do cholery, czemu musiał ich spotkać taki los. Czemu teraz, gdy byli znowu razem, znowu wolni…

– Cicho, Aniela, już spokojnie. – wyszeptałam, pociągając nosem. Łzy napłynęły mi do oczu i walczyłam sama ze sobą, żeby nie spłynęły mi po policzkach.

Przez kolejne dziesięć minut tylko do siebie szeptałyśmy. Miller ani razu nie odsunęła ode mnie twarzy, a ja czułam, że moja koszula w miejscu, w którym były jej oczy, robiła się wilgotna. W końcu odsunęła się ode mnie i poprosiła o chusteczki. W tamtym też momencie otworzyły się drzwi do mieszkania.

– O, ale niespodzianka. – zaśmiał się Tadeusz, otwierając drzwi. – Boże Święty, co się stało?

Stanął jak wryty przed nami. Patrzył to na mnie to na Anielę i to właśnie na niej dłużej zatrzymywał swój wzrok. Badał jej czerwone policzki, podpuchnięte przekrwione oczy, mokre rzęsy i policzki, rozczochrane włosy.

Cholera.

Żadna z nas nie odpowiadała. Aniela wyglądała, jakby Tadeusza w ogóle nie było w pokoju, chociaż patrzyła na niego przerażonymi i trochę zdenerwowanymi oczami. Ja sama czułam, jak wszystko co dziś jadłam podniosło mi się do gardła. Gdyby w tym momencie do mieszkania weszło Gestapo zwymiotowałabym. I nie kłamię.

– Anka, Aniela, co się tu do cholery wyprawia?! – krzyknął, a ja przymknęłam oczy.

Kurwa.

– Aniela! – wrzasnął, a ona zmarszczyła brwi. – Stało ci się coś? Jesteś ranna?

– Nie jestem, Tadeusz, przestań! – warknęła.

– To wytłumaczcie mi, czemu się tak wyglądacie!

– Przestań się drzeć! – widziałam, jak cała się trzęsła, nie mówiąc już i samych dłoniach. – Nic nam nie jest, nie musisz wszystkiego wiedzieć!

– Co? – zakpił, marszcząc na chwilę brwi, jakby się przesłyszał.

Miałam ochotę wykrzyczeć mu teraz wszystko, co się stało, wszystko co widziałyśmy kilkadziesiąt minut temu. Chciałam mu powiedzieć, bo zasługiwał na prawdę! Ale przysięgałam Anieli, że mu nie powiem, a nie mogłam złamać obietnicy. Z bólem serca patrzyłam na scenę, która rozgrywała się przede mną.

– Żartujesz sobie? – podskoczyło mu ciśnienie. – Wchodzę do mieszkania i widzę cię tu, kiedy wczoraj cały dzień wymigiwałaś się od spotkania, skarżąc się migrena, a teraz wyglądasz jak siedem nieszczęść! – odparł, ale dziewczyna nie wydawała się poruszona. – Jestem twoim chłopakiem, chcę wiedzieć, co się z tobą dzieje! Powinienem wiedzieć!

– To co, to ja teraz muszę ci o wszystkim mówić? – prychnęła. – Musisz wszystko wiedzieć, tak? Za kogo ty się uważasz, Tadeusz?! – Boże, błagam, skończ to, bo boję się, jak może się to potoczyć. – Za Boga?! Wszechwiedzącego?! Wszechmogącego?! Przestań się we wszystko mieszać! To moje życie!

– Aniela, kurwa, przestań się tak zachowywać! – przeklął, więc wiedziałam, że jest już na skraju. – Ja się o ciebie martwię!

– O gówno się martwisz, a nie o mnie! – wrzasnęła, gwałtownie wstając z fotela. – Nienawidzę z tobą szczerze rozmawiać, bo z tobą się nie da szczerze rozmawiać! Dlatego nie będziesz wiedział nic, czego nie będę chciała ci mówić! Jesteś okropny, jeżeli myślisz, że muszę mówić ci wszystko. Będę mówić, to co chcę i w nosie mam to, co ty chcesz wiedzieć.

Tymi właśnie słowami zakończyła tę drastyczną wymianę zdań i wyszła z mieszkania trzaskając drzwiami. Zośka ciężko dyszał, jakby przebiegł kilometrowy odcinek, a ja sama stałam nieruchomo w tym samym miejscu z wytrzeszczonymi oczami.

Niedomówienia nie były kłamstwem, dopóki ktoś się nie dowiedział o tym, że niedomówienia są niedomówieniami. Kiedy ktoś się dowiaduję, że o czymś mu nie mówisz, automatycznie jest to kłamstwo z twojej strony. Okłamujesz kogoś, nie mówiąc mu o tym, o czym wiedzieć powinien. A ja sądziłam, że Tadeusz powinien wiedzieć o sytuacji z Zosią, Kajetanem i gettem. Powinien to wiedzieć, chociażby dlatego, że wywarło to duży wpływ na Anielę. Z pewnością będzie przez to długo cierpieć i się obwiniać, dlatego powinna mieć przy sobie kogoś, kto pomoże jej się z tym uwikłać. I miała mnie, ale ja nie potrafię wszystkiego. Tu był potrzebny właśnie Tadek, osoba, która ją kocha całym sercem i którą ona kocha. Jego słowa wpłynęłyby na nią inaczej niż moje, powiedziałby też zdecydowanie coś innego niż ja, lepiej dobrałby słowa.

Za wszelką cenę chciałam uniknąć tego, żeby oni popełnili mój błąd – kłamstwo. Liczne kłamstwa w związku moim i Janka, czy to z jego strony, czy z mojej, doprowadziły do tego, że nasz związek się psuł, aż w końcu całkiem przestał istnieć. Bałam się tego, że tak samo może być z nimi. W końcu wszystko zaczyna się od jednego kłamstwa. Nikt nie mówił, że oni muszą skończyć jak my, wierzyłam też, że tak nie będzie, bo mają zdecydowanie inne temperamenty niż ja i Rudy, ale jednak miałam taką obawę. Skoro wiedziałam, jakie skutki może mieć kłamstwo, chciałam wynieść z tego wnioski i tym samym pomóc im. Prawda była też taka, że mogłam w tej chwili powiedzieć dosłownie wszystko Zośce. Zacząć od rannego pana Stanisława, o którym też nie wiedział, przejść przez pomoc Adama i jego kolegi, wizytę w getcie, żeby zakończyć na śmierci przyjaciół Anieli. Ale wtedy utraciłaby jej zaufanie, a tego mogłabym sobie nie darować do końca życia. Była dla mnie ważna i nie mogłam pozwolić sobie na to, żeby mnie znienawidziła. Tadeusz był moim bratem, więc wiedziałam, że kiedyś mi wybaczy. Ale Aniela mogłaby tego nie zrobić.

– Może się wreszcie odezwiesz, co? – łypnął, na mnie wściekłym wzrokiem. – Wiesz o wszystkim, o czym nie wiem ja, prawda? – przełknęłam ślinę. Nie musiałam odpowiadać, on przecież świetnie znał odpowiedź. I to nie dlatego, że właśnie czułam, jakby czytał mi w myślach. – Oczywiście, że wiesz. Ty zawsze wszystko wiesz. – zakpił.

– Naprawdę chciałabym ci powiedzieć, ale nie mogę, uwierz mi. – powiedziałam zachrypniętym głosem, próbując się usprawiedliwić. – Obiecałam.

– Skończ temat. – odciął się, podnosząc rękę. – Muszę zostać sam i przemyśleć to gówno.

– Jeżeli chcesz się wygadać, porozmawiaj ze mną. – było mi go tak cholernie szkoda, a tym samym tak bardzo było mi wstyd za to, że nie mogłam mu pomóc inaczej.

– Przecież słyszałaś dokładnie każde słowo. – prychnął. – Nie ma już co dodawać.

Tymi słowami kończąc wszedł do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Patrzyłam na drewno zaszklonymi wzrokiem. Boże, dlaczego zawsze coś musi pójść nie tak. Przetarłam twarz dłońmi, rozejrzałam się po salonie, żeby pozbierać myśli, a potem zgarnęłam torbę i poszłam do swojego pokoju.

***

Siedziałam przed lusterkiem i wypalałam papierosa. Patrzyłam się w swoje odbicie, żeby stwierdzić, czy na pewno dobrze wyglądam w rozpuszczonych włosach i czy aby ich jednak nie spiąć w warkocz. Opadały kaskadami na moje plecy i ramiona okryte moją ulubioną fiołkową sukienką. W tle, mimo że miałam zamknięte drzwi, słyszałam chłopaków – Janka i Maćka, którzy przyszli w sumie bardziej po prostu posiedzieć, a trafili na wzburzonego Tadka i musieli bawić się w pocieszycielki, więc przez ubiegłe pół godziny słuchali nerwowych zeznań Zośki na temat kłótni. Warto zaznaczyć, że często coś dopowiadał, czego raczej tam nie słyszałam, ale on uważał, że czytał to z twarzy Anieli.

Wzięłam kilka kosmyków za ucho, uśmiechnęłam się do samej siebie, wzięłam z podłogi torbę i wyszłam z pokoju.

– I jak, wygadałeś się już przyjaciółeczkom? – zakpiłam, a Maciek zacisnął mocno usta, żeby się nie zaśmiać. – Chryste, nie patrz tak na mnie, rozładuj emocje.

– Anastazja, idziesz gdzieś? – zapytał Rudy, przyglądając się mi i torbie.

– Idę.

– A chcesz się może podzielić tym, dokąd? – zaśmiał się.

– Obiecałam Basi, że zajrzę do niej do piekarni, bo nudzi jej się i chciałaby pogadać. – wzruszyłam ramionami.

Nie kłamałam nawet w jednym procencie. Zanim pójdę, tam gdzie miałam pójść, naprawdę miałam zatrzymać się trochę w piekarni. Dlatego też wyszłam znacznie szybciej, niż powinnam, właśnie po to, żeby poświęcić czas Sapińskiej.

– I idziesz tam tak ubrana i z torbą? – prychnął, już nie śmiał się tak jak przed chwilą.

– A czy wy musicie wszystko wiedzieć? – warknęłam, biorąc się pod boki.

– Obie zachowujecie się dokładnie tak samo, Anastazja! – zawołał znowu powoli denerwujący się Tadeusz.

Tak, oczywiście, jeszcze tylko tego mi brakowało, żeby porównał mnie do Anieli i nawiązywał do sytuacji sprzed niecałych dwóch godzin, żeby chyba specjalnie się ze mną kłócić, bo chyba próbuje właśnie w ten sposób wyładować swoje emocje.

– Nie zaczynaj. – prychnęłam. – Nie mieszaj mnie w to. To wy dwoje się pokłóciliście, ja w tym nie brałam udziału.

– Idziesz do Adama, prawda? – zapytał Dawidowski, a ja spojrzałam na niego lekko oszołomionym wzrokiem. Alek, czemu mi to robisz.

– Idziesz do Adama? – zdziwił się już ponownie na pozór łagodny Zawadzki i odwrócił się do mnie.

– Tak, idę do Adama. – przewróciłam oczami i ruszyłam do drzwi, bo nie miałam zamiaru dalej prowadzić tej rozmowy. Złapałam już nawet za klamkę. – Jak nie wrócę przed godziną policyjną, to nie czekajcie.

– Jesteś pewna, że będziesz tam bezpieczna?

Miałam ochotę zaraz komuś strzelić w łeb i nie wiem, czy bardziej sobie, że słuchałam słów Bytnara, zamiast wyjść czy bardziej Maćkowi, że tak perfidnie powiedział to przy wszystkich. Byłeś moim przyjacielem, Alek.

– Jestem tam codziennie od prawie roku. – przypomniałam, nawet się nie odwracając. – Czuję się tam tak samo bezpiecznie, jak w każdym innym miejscu. Znam wszystkich ludzi i spędzam z nimi mnóstwo czasu. Chcesz jeszcze wiedzieć, Janek? Czy mogę już iść, bo chciałabym poświęcić wystarczająco dużo czasu Basi?

Czekałam dosłownie pięć sekund na odpowiedź, której nie usłyszałam i wprawdzie też nie oczekiwałam usłyszeć. Wyszłam z mieszkania i szybkim krokiem zeszłam po schodach, po czym wyszłam z kamienicy.

Raz-dwa znalazłam się w piekarni, w której w obecnej chwili nie było nikogo. Od razu poszłam na zaplecze i właśnie tam w drzwiach stanęłam jak wryta.

Basia wraz z Anielą siedziały obie na taboretach. Kiedy weszłam, przerwały rozmowę i patrzyły na mnie tak samo zdziwione, jak ja. Chociaż Basia wydawała się za chwilę sobie przypomnieć, że przecież mnie zapraszała.

– Musiałam z kimś pogadać, a nie miałam zamiaru do was dzwonić, żebyś przyszła. – od razu oznajmiła Miller.

Westchnęłam ciężko, rzucając torbę na podłogę. Basia poszła po trzeci taboret dla mnie, a potem wszystkie trzy się sobie przyglądałyśmy.

– Chłopaki do niego przyszli, może mu ulży. – prychnęłam. – Mnie też się za ciebie oberwało.

– Widocznie Tadeusz szukał kolejnej ofiary do wyładowania swoich emocji. – wzruszyła Aniela, zaciągając się papierosem.

– Nie zrzucaj winy na niego, bo dobrze wiemy, że to twoja wina. – powiedziałam z powagą. – Mogłaś mu powiedzieć od razu. Mogłaś mu powiedzieć, teraz gdy pytał, co się stało. Ale ty wolałaś brnąć w to dalej i zakopać nas wszystkich w tym błocie.

– Anka ma rację, Aniela. – poparła mnie Sapińska, za co byłam jej wdzięczna. – Nie musiałaś go okłamywać. Sama podjęłaś taką decyzję i teraz masz konsekwencje. Anastazja się na tym zna. – zakpiła.

– Mogłaś sobie oszczędzić. – przewróciłam oczami, ale obie się tylko zaśmiały, więc i ja się uśmiechnęłam.

Jeszcze przez chwilę kontynuowałyśmy zdecydowanie najgorętszy temat, potem rozmawiałyśmy o głupstwach. Najpierw o tym, że Miller chciała ostatnio kupić nowe pończochy i obleciała chyba całą Warszawę i żadnych nie znalazła. Potem o tym, jak Basia musiała rozprawić się z Niemcem w piekarni, który za wszelką cenę chciał zajrzeć na zaplecze, na którym akurat ukrywał się Dawidowski. A potem zaczął się mój temat.

– A w ogóle to gdzie ty się wybierasz? – zagadnęła Nika, lustrując mnie od góry do dołu.

– Na kolację. – zaśmiałam się. – Muszę odpocząć po całym tym dniu.

– Ja bym dziś odpoczęła jedynie z butelką pożądanej wódki. – prychnęła, wkładając między zęby nowego papierosa.

– A dokąd? – ożywiła się Basieńka. – Do Adama?

I wtedy spojrzałam na nią najbardziej niezrozumiałym spojrzeniem, jakim chyba kiedykolwiek kogokolwiek obdarowałam. Nie miałam pojęcia czy ja się przesłyszałam, czy ona tak sobie po prostu to powiedziała. Zmarszczyłam brwi, a na swoim profilu czułam palące spojrzenie Anieli.

– Maciek mi powiedział. – wzruszyła ramionami, jakby dosłownie czytała mi w myślach i odgadła, na jakie pytanie odpowiedzi oczekuję.

– Cholerna pepela! – zawołałam. – Nigdy więcej nic mu nie powiem.

– No nareszcie! – Miller uśmiechnęła się szeroko w moją stronę. – Jeny, jak się cieszę!

– O czym wy mówicie? – mruknęłam coraz bardziej zbulwersowana, bo uśmiechały się jak głupie do sera i trajkotały jak przekupki.

– Zakochałaś się! – zawołały obie w tym samym czasie, po czym jedna zdziwiona spojrzała na drugą.

– Już myślałam, że po Janku zamkniesz się w sobie całkiem i nie będziesz nikogo do siebie dopuszczać, a to byłby najgorszy scenariusz. – powiedział Nela. – Poza tym wszyscy wiemy jak, cierpiałaś, gdy dowiedziałaś się, że Janek tak szybko związał się z Władką.

– To naprawdę szczęście, że w twoim sercu zakwitło nowe uczucie. – rozpromieniła się mała blondynka. – Jesteś taka radosna już od jakiegoś czasu. Adam albo musiał się naprawdę mocno starać, albo musi mieć w sobie coś niezwykłego, że tak szybko potrafił cię zauroczyć po tak bolesnym rozstaniu.

Uśmiechnęłam się pod nosem, bo pamiętałam dokładnie każdy szczegół tego, jak się poznaliśmy. Pamiętam, że mówił do mnie „panienko” i że za każdym razem, jak się tak do mnie zwracał, szybciej biło mi serce. Pamiętam, że gdy pytał o miejsce, miałam ochotę go wyśmiać, bo tak mnie to zirytowało, a jednak tak bardzo zapadło mi w pamięci.

– Może chcesz opowiedzieć coś więcej, Anka, co? – zaśmiała się dziewczyna mojego brata, patrząc znacząco na dziewczynie po jej lewej stronie.

– Moje źródło powiedziało mi tylko o tym, że wczoraj razem wracaliście. – wzruszyła ramionami Basia, a ja wybuchłam śmiechem na słowa „moje źródło”. – Niestety Maciek nie widział nic więcej.

– Jesteście niedorzeczne. – pokręciłam głową.

– Oh, błagam cię, każdy doskonale wie, że jesteś najbardziej ciekawską osoba na świecie i że gdyby chodziło o którąś z nas, to nie dałabyś nam spokoju, dopóki byśmy ci wszystkiego nie opowiedziały. – prychnęła Aniela. – Ja z chęcią posłucham, zawsze lubiłam romanse. Do kina nie chodzę, więc mogłabyś mi zrobić przyjemność.

– Idę od was, bo poziom irracjonalności w tym pomieszczeniu przekroczył dopuszczalną ilość. – zakpiłam, podnosząc torbę. – Spóźnię się zaraz.

– O tak, oczywiście, biegnij. – zaśmiała się Sapińska. – Książę z bajki nie będzie czekał.

Wystawiłam im język, kiedy wychodziłam a one się zaśmiały. Potem jeszcze wołały za mną jakieś głupstwa, a ja tylko pokręciłam głową, śmiejąc się pod nosem. Nie wiedziałam, ile mam jeszcze czasu, bo nie miałam żadnego zegarka, więc szłam normalnym tempem, obserwując ruch na ulicach. O tej porze zawsze było mniej przechodniów niż w południe, a mimo to, czuć było, że miasto żyje. Żyje ciężko, ale żyje. Chociaż w sumie, co to za życie….?

Przed drzwiami mieszkania stałam jak na szpilkach. Zapukałam raz i czekałam, nasłuchując jakichś dźwięków, ale nic nie słyszałam. Nie wiedziałam, czy pójść jeszcze raz, czy czekać dalej, ale gdy tylko podniosłam pięść, by ponownie zapukać, drzwi się otworzyły.

– Serwus. – uśmiechnął się Adam, a ja odpowiedziałam mu tym samym. – Zapraszam.

W środku już pachniało jedzeniem, a ja dopiero teraz poczułam, że jestem głodna. Zżerał mnie stres, więc nawet nie zwracałam na to uwagi.

Weszliśmy oboje do salonu. Słyszałam głosy w kuchni, więc zgadywałam, że właśnie trwa przygotowywanie posiłku. Usiadłam na sofie, a on obok mnie na fotelu. Popatrzył na mnie, a potem przymknął oczy.

– Mama jeszcze coś robi z jedzeniem, a Jacek chciał jej pomóc, ale raczej jej przeszkadza. – zaśmiał się. – Ojca jeszcze nie ma, miał dziś zajęcia w szpitalu z jakimś innym rocznikiem.

– A ty czemu nie pomagasz przy kolacji, na którą sam mnie zaprosiłeś? – uniosłam brew, drażniąc się tym.

– Mówiłem ci, że to mama od początku nalegała, żebym cię tu ściągnął. – prychnął. – Teraz pewnie gotuje jakieś nie wiadomo co, bo tyle na to czekała.

– Mam wrażenie, że gdyby nie pani Krysia, to by mnie tu teraz nie było. – zakpiłam.

– I dobrze myślisz, bo pewnie bylibyśmy teraz na wieczornym spacerze po parku. – powiedział, jak gdyby nigdy nic. – Oczywiście w towarzystwie Maryśki i Stefana, ale oni pewnie już na początku by się odłączyli.

Popatrzyłam na niego niedowierzając, potem zaśmiałam się i pokręciłam głową, a on tylko wzruszył ramionami.

– Adam, mama się pytanie, kiedy Anastazja przyjdzie, bo nie wie, czy ziemniaki już gotować. – chłopiec wybiegł z kuchni i wziął się pod boki, oczekując odpowiedzi.

– Cześć, Jacek! – zaśmiałam się, wychylając się zza postaci ciemnego szatyna.

– O, cześć, Anka! – uśmiechnął się do mnie szeroko, a potem czym prędzej pobiegł z powrotem do kuchni.

Adam wstał z fotela i podszedł do fortepianu, który stał w rogu pomieszczenia. Usiadł przy nim i odwrócił się do mnie, kiwając głową, żebym do niego dołączyła. Usiadłam obok niego, a on zaczął klikać w pierwsze lepsze klawisze.

– Umiesz grać?

– Kiedyś umiałam, ale dawno nie grałam, więc nie wiem, czy dalej umiem. – prychnęłam. – Zgaduję, że ty umiesz.

– Jak byłem mały, miałem zajęcia z fortepianu dwa razy w tygodniu, czasem trzy. – wzruszył ramionami. – Rodzice chcieli mieć utalentowanego syna. Przychodziła tu taka kobieta, miała może tyle lat co my teraz może więcej i uczyła mnie, jak grać. – zrobił pauzę i prawą dłonią zagrał jakąś krótką melodię. – Nigdy jej nie lubiłem. – zaśmiał się, a ja razem z nim.

– Wszyscy w waszej rodzinie umieją grać? – naprawdę mnie to ciekawiło.

Adam pochodził z rodziny inteligenckiej, jego rodzice byli bardzo dobrze wykształceni, tak samo dzieci. W takich rodzinach zazwyczaj kładło się nacisk na dobre wychowanie, edukację i wszechstronne uzdolnienie.

– Oprócz śledzia, bo za nic do głowy nie wchodziły mu nuty. – zakpił. – Mamę aż głowa bolała, gdy zaczynał grać, więc mu odpuścili.

– Zagrasz coś?

Chwilę się zastanawiał, po czym położył obie dłonie na klawiszach i zaczął wygrywać melodię. Wsłuchiwałam się w nią w milczeniu i próbowałam przypomnieć sobie, skąd ją znam. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to znana melodia piosenki Ta ostatnia niedziela.

– Chcesz zagrać? – spojrzał na mnie, dalej nie przerywając gry. Pokiwałam głową i powoli, czekając na odpowiedni moment, dołączyłam do niego.

Teraz nie pora szukać wymówek
Fakt, że skończyło się,
Dziś przyszedł drugi, bogatszy i lepszy ode mnie
I wraz z Tobą skradł szczęście me.

***

– Naprawdę bardzo dziękuję za zaproszenie i pyszną kolację. – uśmiechnęłam się, kiedy wszyscy skończyliśmy jeść i zaczęliśmy rozmawiać.

Adam, który siedział na wprost, zerknął na mnie i lekko zmarszczył brwi, gdy zobaczył, że jestem naprawdę zestresowana. Niestety nie potrafiłam tego kontrolować, rzadko też bywałam w takiej sytuacji, bo na ostatniej takiej „zapoznawczej” kolacji byłam, kiedy byłam z Heńkiem Wierzbowskim, bo z Jankiem jej nie mieliśmy, w końcu nasi rodzice doskonale się znali.

– Cieszę się, że ci smakowała, Anastazja. – uśmiechnęła się do mnie pani Krysia.

– Ja pomagałem! – zawołał uradowany Jacek, który teraz pałaszował kawałek ciasta.

– A może powiecie nam, kochani, kiedy zostaliście parą? – widziałam wielki entuzjazm w oczach pani Krysi, prawie taki sam, jaki zawsze widziałam w oczach matki Henryka. Nie odstraszało mnie to w żaden sposób, wręcz przeciwnie, wiedziałam, że okazuje mi w ten sposób szacunek i radość z tego, że jestem.

– Nie, nie, my nie jesteśmy… – czułam się zakłopotana jak nigdy, czułam też, jak robi mi się gorąco, zwłaszcza w okolicy policzków.

– Mamo. – westchnął Adam, przecierając twarz dłonią. – Niechże ojciec coś powie.

– Myślałby kto, już będziesz na mnie ojca nasyłał. – oburzyła się kobieta. Jacek z zawadiackim uśmiechem przyglądał się tej sprzeczce, jakby była jakimś przedstawieniem teatralnym. – Tylko zapytałam, bo pamiętam, jak Anastazja pierwszy raz się tu pojawiła. Cały dzień potem byłeś taki dziwny, wiedziałam, co się święci. – wzruszyła ramionami, nie śmiałam spojrzeć na Adama, głównie dlatego, że nie chciałam być jeszcze bardziej czerwona, ale wiedziałam też, że właśnie przeklina swoją matkę. – Pozbieram naczynia.

– Pomogę pani. – powiedziałam ochoczo.

Potrzebowałam wreszcie ruchu, wiedziałam, że to trochę uspokoi moje emocje. Niestety nie pomogło mi to za bardzo, bo o ile nie było mi już gorąco i duszno, o tyle ręce dalej mi się trzęsły. Najpierw pozanosiłyśmy talerze, potem zostały już tylko filiżanki. Było ich nie do pary, więc ja zanosiłam ostatnią. Właśnie wtedy mój stres postanowił pokazać się wszystkim i filiżanka wypadła mi z dłoni prosto na ziemię, gdzie roztrzaskała się na kawałki.

– O mój Boże, bardzo przepraszam. – schyliłam się, żeby pozbierać rozbite kawałki.

– Zostaw, zrobisz sobie krzywdę, dziecko. – powiedziała przestraszona pani Krysia. – Ja pozbieram, nie martw się.

– Ja… Ja może już pójdę. – zmieszałam, kiedy kobieta sprzątała resztki filiżanki. – Naprawdę nie chciałam. – szukałam wzrokiem swojej torby.

– Nie przejmuj się, to tylko filiżanka. – uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco pan Mirek. – Widać, że jesteś zestresowana. Może jesteś też zmęczona, pora odpocząć.

– Mam nadzieję, że zostaniesz na noc. – powiedziała stanowczo mama Adama. – Bałabym się pozwolić ci wracać samej do domu, jesteś taka drobna. Mój syn pewnie by cię odprowadził, ale wtedy byłabym się, że w drodze powrotnej coś mu skoczy do głowy i nie wróci na noc. – spojrzała karcącym wzrokiem na szatyna, który stał obok mnie, a ja się zaśmiałam. – Adaś, przygotuję ci kanapę do spania.

– Nie trzeba. – odparłam szybko. – Możemy spać razem. Już spaliśmy ze sobą. – dopiero gdy zobaczyłam dość zszokowane twarze jego rodziców, dotarło do mnie znaczenie moich słów. – Nie, nie, nie w tym sensie! – zawołałam przestraszona.

Adam już nie wytrzymał i wybuchnął chyba najgłośniejszym śmiechem, jaki kiedykolwiek u niego słyszałam. Sama już nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam się śmiać. Najbardziej jednak cieszyła mnie myśl, że Jacek nic nie zrozumiał, bo gdyby było inaczej, chyba zapadłabym się pod ziemię.

Później chłopak zaproponował, żebyśmy poszli do jego pokoju. Jego młodszy brat trochę marudził, mówił, że miał nadzieję, że w coś razem zagramy. Zrobiło mi się go nawet trochę szkoda i miałam ochotę przekonać Adama, żebyśmy jednak chwilę w coś zagrali, ale widząc jego nieugięta minę, nawet nie stawałam do walki.

Siedziałam na jego łóżku, na wpół leżąc, z rękami opartymi za sobą. Ciemny szatyn stał oparty o parapet okna. W pokoju było ciemno, nie świeciliśmy światła, widok umożliwiał tylko świecący za oknem księżyc. Chłopak trzymał w ręce paczkę papierosów, wyjął z niej jednego i podpalił zapalniczką. Zerknął na mnie i rzucił mi paczkę.

– Ja nie wiem… – westchnęłam, obracając małe pudełeczko w rękach.

– Nie będę ci mówił, czy możesz palić, czy nie, czy ci wystarczy, czy możesz jeszcze jednego. – zakpił. – Tak niczego się nie nauczysz. Wręcz przeciwnie, będziesz cały czas szukać kogoś, kto powie ci, czy możesz, zamiast wiedzieć to samemu. Sama powinnaś decydować, żeby wiedzieć, ile możesz a ile nie. Jesteś niezależna, Anka.

– Nikt nigdy mi tego tak nie tłumaczył. – prychnęłam.

– Bo nikt nie chciał, żebyś paliła choćby świadomie. Wszyscy ci tego zakazują, mówiąc ci, że to dla twojego dobra. – bawił się papierosem między palcami i uważnie na mnie patrzył. – Ty sama przecież doskonale wiesz, że to niezdrowe. Ale jeżeli jest to twój sposób na stres, nie można ci tego zakazać. To ty masz wiedzieć, kiedy zapalić, kiedy wziąć jeszcze jednego, a nie wszyscy wokół ciebie.

Zaśmiałam się, bo Adam powiedział głośno dokładnie to, czego ja nie miałam odwagi nigdy przyznać. Takie myśli kłębiły się w mojej głowie za każdym razem, kiedy ktoś mówił, że miałam nie palić. Nie byłam uzależniona, paliłam, gdy miałam ochotę. Najzabawniejsze było to, że mówiła tak głównie Aniela, która sama potrafiła wypalić paczkę na dzień.

Wyjęłam jednego papierosa i rzuciłam paczkę dalej na łóżko. Wstałam i podeszłam do chłopaka, włożyłam do ust papierosa i nachyliłam się, żeby go zapalił. Zaciągnęłam się i wypuściłam dym, uśmiechając się do niego zawadiacko. Położył mi wolno dłoń na policzku, na co ja na chwilę przymknęłam oczy. Czułam, jak jego chłodna ręka chłodzi mój ciepły policzek. Potem nachylił się i pocałował mnie delikatnie. Gdy skończył, oparłam się obok niego tak samo, jak on o parapet i położyłam swoją głowę na jego ramieniu. W ciszy paliliśmy i napawaliśmy się swoją obecnością.

– Przed wojną byłem zakochany. – zaczął tak po prostu, a ja otworzyłam oczy i spojrzałam na niego wyżej, ale widziałam tylko, jak w jego oczach odbija się palący papieros. – Byłem pewien, że spędzimy razem resztę życia, że weźmiemy ślub i założymy rodzinę. Nie bardzo się przejmowaliśmy tym, że każdy mówił o polityce i wojnie. A potem wybuchła wojna. Oboje byliśmy pewni, że pójdzie szybko i dalej będziemy mogli żyć przyszłością. – nie uśmiechał się, na jego twarzy był bardziej grymas mieszanki złości i żalu. – W styczniu czterdziestego Niemcy wystrzelali całą jej kamienice w odwecie za zabójstwo przez naszych jakiegoś żołnierza.

Otworzyłam usta ze zdziwienia i patrzyłam na niego jak na całkowitego głupca. Próbowałam jeszcze raz przeanalizować jego słowa, ale ich sens pozostawał niezmienny.

Blondynka właśnie w tej chwili uświadomiła sobie ważną rzecz. To nie mógł być przypadek. Cała kamienica została rozstrzelana za jednego Niemca, najprawdopodobniej tego, którego zabiła Anastazja.

– To z pewnością chodzi o tego Niemca.. – powiedziałam sama do siebie po cichu. – Przeze mnie życie straciło tyle osób.. – poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach. – [...] Gdybym nie zabiła Niemca, nie zginęliby ci ludzie.

Poczułam łzy pod powiekami, zacisnęłam usta i odwróciłam się w stronę okna, żeby nie musieć na niego patrzeć. Boże, dlaczego każesz mi wracać do tych okropnych wspomnień? Dlaczego każesz mi wracać do grzechów, których krzyż łamie mi kręgosłup? Dlaczego każesz mnie teraz, gdy jestem szczęśliwa?

– Tak bardzo mi przykro, Adam… – zamknęłam oczy, a łzy popłynęły po moich policzkach.

– Nie płacz. – odwrócił się do mnie zdziwiony. – Nie o to mi chodziło. To stare dzieje, chciałem, żebyś wiedziała.

– Przepraszam… – wyszeptałam, wtulając się w niego, a on powoli objął mnie ramieniem.

– Obiecałem sobie wtedy, że w trakcie tej wojny już się nie zakocham. – mówił tak cicho, jakby chciał, żebym słyszała go wyłącznie ja. Żeby nie słyszał go nawet Bóg. – Cóż, nie wyszło.

Nie mogłam się powstrzymać i zaśmiałam się przez łzy, a on tylko mocniej mnie przytulił.

Wtedy poczułam, że nawet grzechy przy nim są lżejsze.

______________________

Witam was, kochani! Oto pierwszy rozdział w tym roku!

Koniecznie dajcie znać, jak wam się podobał! Czekam na wasze komentarze!

Rozdział z opóźnieniami, bo gdy byłam już praktycznie na końcu zepsuły się myślniki i musiałam je poprawiać ☠️☠️

Miłego dnia wam życzę!

dodany: 19.02.2022
słowa: 24 302

Continue Reading

You'll Also Like

Kołomyja By suspendu

Historical Fiction

5.9K 258 26
Ubylinka to wieś położona w zachodniej części Wołynia. Zamieszkiwana zarówno przez Polaków, jak i Ukraińców, staje się tyglem nienawidzących się ugru...
40.2K 1.2K 46
Aysen Mihrisah - kobieta, która została podarowana w prezencie Sehzade Mustafie od Hatice Sultan i Ibrahima Paszy. Swoją urodą zwróciła uwagę na sieb...
Tysiąc Łez ✔️ By Lilian

Historical Fiction

157K 9.6K 110
Tom I "Raj nieżywych dusz" Imperium Osmańskie w drugiej połowie szesnastego wieku swą potęgą zadziwiało wszystkie wielkie monarchie Europy. Chrześcij...
13.8K 439 11
A co gdyby Vince miał wpadke w wieku 18 lat? Co gdyby urodziła mu sie córeczka o imieniu Hailie? historia w pełni zmyślona tylko postacie są z pierwo...