Rozdział 20

669 29 0
                                    

Czkawka

Przez pół drogi rozmawiałem z Eretem. Chcę go lepiej poznać. W końcu postanowił przyłączyć się do Jeźdźców smoków. Udowodnił, że można mu ufać.

Opowiedział czym się wcześniej zajmował, co robił, a to przypomniało mi Dagurze, przez odnalezieniem Heather. Był taki sam, tylko gorzej mu szło łapanie smoków. Opowiedział dla kogo pracował. Wspomniał o Drago Krwawej dłoni czy jakoś tak. Już samo to, że kazał powiesić Astrid w pod sufitem na łańcuchu i torturować budzi we mnie furię, a to co robi smokom pogarsza moje myślenie na jego temat. Powiedział jak ją znalazł i oddał w ręce łowców. Miałem ochotę wrzucić go do lodowatej wody, ale obronił się tym, że chciał jej później pomóc. Opowiedziałem mu o Berk. O tym, gdzie teraz zamieszka jeśli będzie chciał. Zgodził się, ale nie obiecał, że na pewno u nas zostanie.
Tematu Astrid nie poruszał, za co jestem mu ogromnie wdzięczny. A ja nie poruszałem tematu Brietty, więc... no. Temat, który lepiej omijać został ominięty.

Szczerbek ląduje w centrum wioski. Ściągam maskę i przytwierdzam do siodła.

– To jest to całe Berk?

– Jest większa. – odpowiadam brunetowi i schodzę z Szczerbatka. – Zaraz dostaniesz kosz ryb. – głaszczę przyjaciela po ciemnych łuskach, a on uśmiecha się patrząc swoimi wielkimi zielonymi oczami w moje.

Nagle słyszę dobrze znany mi śmiech. Odwracam wzrok w stronę kuźni skąd słychać radość i widzę tatę i Pyskacza, który przybija ząb niebieskiemu Zębiroku Zamkogłowemu.

– Oto i on! Chluba Berk!

Wszyscy skupiają na mnie oczy i choć się przyzwyczaiłem, jakoś nie specjalnie lubię być w centrum uwagi.

– Wreszcie raczył stawić się jak reszta. Hura! – Wchodzę do kuźni, a Pyskacz uderza mnie lekko młotkiem w naramiennik.

– Coś mnie zatrzymało. – odpowiadam pośpiesznie idąc do ojca. – Yyy, tato, zamienimy słówko? – Przedzieram się przez wiszące i stojące przedmioty zagracające kuźnię.

– Tak cię coś świerzbi, żeby mi coś powiedzieć? – Kładzie mi swoje silne ręce na ramionach. Obejmuje jednym i prowadzi do okienka, gdzie przyjmuje się zamówienia.

– Nie to o czym myślisz, ale tak. Świerzbi.

– Och, to zacnie! – Rzuca mi siodło i w ostatniej chwili je łapię nim obrywam w twarz. – No, lekcja pierwsza: Dobry wódz dba o swoich ludzi.

No rzesz, znowu o byciu wodzem? Nie chodzi mi o przejęcie dowództwa.

– Patrz. Czterdzieści jeden! – woła stając przed okienkiem.

– Moglibyśmy pogadać na osobności? – proszę, ale mnie nie słucha.

– Czterdzieści jeden!

Wiking spośród wielu wyłania się i pędzi do okienka. Ojciec mruga do mnie, a ja mało co nie wychodzę z siebie.

– Teraz ja! Cały dzień tu stoję. Chcę takie wysokie siodło z mnóstwem ćwieków i żeby miało wielgachny pojemny schowek.

A ja bym chciał mieć prawo decydować o swoim życiu i mieć prawo wyboru.

Nastaje cisza. Wszyscy patrzą na mnie, a ja zdaję sobie sprawę, że powiedziałem to na głos. Ojciec patrzy na mnie w zdumieniu, podobnie jak ten wiking składający zamówienie.

O rany!

– Oczywiście! Zrobi się. – zapewniam Wandala, przy okazji się uśmiechając. Odciągam ojca od wikingów i ciągnę za sobą w głąb kuźni. – Tato, serio to co chcę ci powiedzieć jest trochę ważniejsze od robienia siodeł.

War Of HeartsWhere stories live. Discover now