Rozdział 13

671 40 1
                                    

Astrid

Jestem w kłębkach nerwów. Boję się o mamę i o to czy Wichura dotarła na Berk, albo coś jej się stało. Nadal jednak czuję, że istnieje nadzieja. Mama wciąż jest między nami i jest czas. Jeszcze jest czas.

Silna dłoń mojego ojca dotyka mojego ramienia. Czuwam przy mamie i wpatruję się w jej twarz, by dobrzej ją zapamiętać. Każdą rysę. Każdą zmarszczkę.

– Nie poddawaj się – szepczę. Nie kieruję słów tylko do mamy trwającej we śnie, ale i taty stojącego przy moim boku. Jeśli on przestanie wierzyć to co z niego za mąż?!

Nagle słyszę coś z daleka. Jakby coś wewnątrz mnie krzyczało, że zbliża się to na co tak wiernie czekam. Ojciec chce podejść do okna, ale powstrzymuję go i proszę by usiadł przy małżonce. Sama kieruję się do okna i błagam bogów, bym się nie przesłyszała.

Ciemność nad oceanem jak i całą wyspą. Prawie nie widać gwiazd, gdyż chmury zasłaniają większość nieboskłonu.
Księżyc wyłania się zza jednej i jest jedynym blaskiem nocy. Dowodem na to, że jeśli jest i on to musi być też słońce, które wstaje każdego poranka. Słońce jest jak nadzieja. Niezawodna.

Czy mam jakiś dowód?

Oto drugi hałas wywołany strzałem plazmy Nocnej Furri i lecącego na smoku jego jeźdźca. Obok niech pędzi moja Wichura. Lecą z prędkością światła. Kąciki moich ust się unoszą. Serce wali mi w piersi, gdy aplikują całą parą w stronę wyspy.

Zrywam się do biegu. Znikam z pokoju w jednej sekundzie. W drugiej zbiegam po schodach i wybiegam z domu. Krzyczę na całe gardło imię swojej najlepszej smoczej przyjaciółki. Macham rękoma by zwrócić jej uwagę.

– Wichura! – wołam ją.

Ląduje przede mną, a ja czuję jak pieką mnie oczy. Rozkładam ręce by się wtuliła we mnie cała. Już moment później głaszczę jej zimne łuski, przyciskając polik do jej kolca.

– Moja dziewczynka. Jesteś niesamowita. Jestem z ciebie taka dumna!

Skrzeczy trącając mnie i prosząc o więcej czułości. Nie odmawiam jej tego. Całuję jej nos.

Mija dłuższa chwila, gdy Wichura wreszcie pozwala mi się odsunąć i spojrzeć na tych, których sprowadziła pod moją prośbą.

Moje załzawione oczy sprawiają, że rozmywa mi się obraz. Nie muszę wiedzieć kim są ci, którzy stoją przede mną.

Czuję jak czyjeś ramiona obejmują mnie i pozwalają uwolnić łzy. Kryję twarz w jego szyi. Przyciska mnie bardziej do siebie. Czuję zapach jego włosów. Pachną solą morską oraz lasem. Wciągam powietrze przez nos i wolno wypuszczam.

– Jesteś.

– Jestem – odpowiada mi szeptem.

Nie widzieliśmy się jeden dzień, a witamy się jakbyśmy się nie widzieli rok.

Głaszcze mnie po włosach. Składa delikatny całus na czubku mojej głowy. Odsuwam się od niego na tyle by spojrzeć mu w oczy.

– Wiesz jak pomóc mojej mamie, prawda?

– Tak mi się zdaje – Ściąga torbę ze Szczerbatka. Krótko witam smoka drapaniem pod brodą, przy czym zaglądam do wnętrza niewielkiego bagażu. – Chodźmy – łapie mnie za rękę i ciągnie do drzwi. Otwieram je i wchodzimy do domu. – Czy gorączka spadła chociaż trochę?

– Ciągle jest wysoka.

– Potrzebuję jakąś miskę.

Bez wahania podaję mu naczynie z tłuczkiem. Wyjmuje karteczkę na której zapisany jest przepis. Stawia na stole różne flakoniki i zioła zawinięte w czystą białą szmatkę. Czuję intensywny zapach. Staję obok niego. Przyglądam się jak wlewa i wrzuca różne mikstury z przyprawami.

War Of HeartsWhere stories live. Discover now