Rozdział 2

836 37 4
                                    

Kilka dni później

Czkawka

Szczerbatek uwielbiał służyć za urządzenie budzące człowieka. Normalnie lizał tak długo, aż nie wstałem i nie odpędziłem go, całkiem obudzony. I tak codziennie. Byliśmy nocnymi markami, dlatego pobudki o wczesnej porze były ciężkie.

– Zjemy coś i lecimy. – rzuciłem do smoka schodząc na dół. Oczywiście tata już wstał. Odgłosy z kuchni oznajmiały, że szykował śniadanie. – Cześć tato.

– Cześć – odparł krótko. Wziąłem miskę ryb i postawiłem przed mordką. Oblizał się zachwycony tym co dostał. – Późno wróciłeś do domu.

– Skąd możesz wiedzieć. Skoro nie interesuje cię moje zdanie, skoro ja cię nie obchodzę to nie powinno cię obchodzić, kiedy wracam do domu. – Spojrzał na mnie przez ramię. – Ale tak było zawsze. Przyzwyczaiłem się, że moje zdanie się nie liczy.

Zmarszczył brwi kiedy odpowiedziałem. Postawił na stole dwa talerze z nałożoną jajecznicą. Postawił dzban z mlekiem, oraz pokrojony wcześniej chleb.

Usiedliśmy do stołu.

– Nie przeżywaj tego tak bardzo. – Miałem złapać widelec, ale mój wzrok zatrzymał się na ojcu. Nie patrzył na mnie. Wziął się za nalewanie mleka. – Chcesz?

– Nie, nie chcę. – Wbiłem wzrok w talerz. Wziąłem trochę jajecznicy na widelec i wpakowałem do ust. Tata umiał gotować, ale nie umiał innych rzeczy, typu rozumienia mnie, lub uszanowania moich decyzji. – Możesz mi powiedzieć co ci nie pasuje?

– Nie wiem, o co ci chodzi. – Spokojnie mi odpowiedział, ale skłamał. Wiedział o co mi chodzi i chciał odbiec od tematu.

– Wiesz.

– Czkawka – oparł sztućce o talerz i pochwycił kubek. – Nie chodzi o to, że coś mi nie pasuje. Chodzi o twoje życie. Twoją przyszłość. Przyszłość Berk.

– Naprawdę? – Popatrzył na mnie jakbym spytał o coś idiotycznego. – Więc, dlaczego próbujesz mi ustawić wszystko po swojemu?

– O Thorze trzymaj mnie. Wcale tego nie robię. – Przewraca oczami i wraca do posiłku.

– Robisz. Specjalnie zaprosiłeś Albrechta, żeby przywiózł ze sobą tą... Valerię. Łazi za mną odkąd przypłynęła na Berk. Wiesz jak mi głupio, gdy muszę ją spławić?

– To jej nie spławiaj, proste. Daj jej szansę. To dobra dziewczyna.

Prychnąłem. Opadały mi ręce.

– Nie wątpię. Zrozum tylko, że nic do niej nie czuję. Nie... nie potrafię na nią spojrzeć jak na...

Astrid.

– Jak na...?

Tata wyrwał mnie z krótkiego zamyślenia.

– Jak na kogoś w kim jest się zakochanym.

– Ty nigdy nie byłeś zakochany. Daj sobie czas.

Nigdy nie byłem. Być może trochę się pozmieniało...

– To się nie zmieni. Nie ożenię się z nią.

– Nie stawiam cię jutro przed ołtarzem, ale za jakiś czas się pobierzecie. Nie wracajmy do tego. I zacznij jeść bo wszystko ci wystygnie.

Wstałem, chciałem odejść od stołu, ale ojciec krzyknął moje imię.

– Czkawka!

– Daj mi spokój!

War Of HeartsWhere stories live. Discover now