Rozdział 8

669 40 0
                                    

Astrid

Z trudem otwieram oczy. Nad sobą mam zwyczajny sufit. Przekręcam głowę na bok i po krótkim przeleceniu wzrokiem dochodzę do wniosku, że jestem w jakiejś chacie. Mój nos wyczuwa gęsty zapach ziół. Nie to, że śmierdzi, ale nie jestem po prostu przyzwyczajona. Jedyne co oświetla pomieszczenie to promienie słońca wpadające przez niewielkie uchylone okno. Staram się podnieść, ale nagle przeszywa mnie piekielny ból w nodze. Chwytam się miejsca i wyczuwam coś miękkiego.

Mam okład. Ktoś obejrzał moją ranę. Mam ściągnięte leginsy! Nie nie nie. Gdzie ja jestem?!

Zaciskam zęby i powoli wstaję z łóżka.

Staram się znaleźć część ubrania, ale nigdzie jej nie ma.

Wychodzę na zewnątrz. Wciągam świeże powietrze do płuc. Muszę na chwilę przystanąć. Noga naprawdę ostro daje o sobie znać.

Obracam się. Uderza we mnie piękny widok zapierający dech w piersiach. Błyszczący ocean w świetle słońca. Wyspa. Wioska, która znajdowała się metry pode mną. Ludzie, o ile to rzeczywiście są ludzie, wyglądają z tej wysokości jak mrówki. Budowle przyciągają wzrok swoją budową i kolorami. I Smoki. Masa smoków.

To się nie może dziać. Gdzie ja jestem i co tu robię? Super, że ktoś okazał mi pomoc i się mną zaopiekował, nawet bym podziękowała, tylko nikogo tu nie ma. Nikogo. Nawet nie ma Wichury.

Chcę krzyknąć, zawołać ją. Znów jestem uwięziona. Jak zejdę bez smoka z tak wysoka? Zabiję się jak nic.

Nagle coś ląduje za mną, a ja prawie podskakuję. Szczerbatek. Podnoszę spojrzenie i napotykam twarz jeźdźca.

– Czkawka – szepczę imię i cofam się kilka kroków do tyłu. Popełniam olbrzymi błąd, bo docieram do krawędzi i prawie spadam.

– Astrid, uważaj!

Dłoń szatyna łapie mnie i przyciąga do siebie stawiając stabilnie na podeście.

– Uważaj. – Łapię się kurczowo ramion chłopaka i spoglądam za siebie. Prawie zakręciło mi się w głowie. – Nic ci nie jest?

Kręcę głową po czym spoglądam w zielone oczy. Intensywny kolor przenika mnie na wylot, a ja czuję nagły spokój.

– Nic. Dzięki.

Uśmiecha się. Patrzę ponad jego ramię na chatę.

– Czkawka, co ja tutaj robię? I co ty tu robisz? I co to za miejsce? Gdzie Wichura?

– Spokojnie. Zaraz wszystko ci opowiem, ale najpierw się odsuńmy od krawędzi. – Przechodzimy na środek. Czkawka podchodzi do Szczerbatka, który domaga się pieszczot z mojej strony. Nie mogę mu odmówić i głaszczę go po ciemnych łuskach. – Powinnaś oszczędzać się puki nie wydobrzejesz. Jesteś poważnie ranna.

– Skąd wiesz? – Nie wiem, czemu jestem tym tak bardzo zaskoczona.

– Bo widziałem tą ranę wczoraj wieczorem. Była naprawdę głęboka. Gothi powiedziała, że wyjdziesz z tego, ale powinnaś odpoczywać.

Ten dom na pewno należy do Gothi. Lekarki, szamanki lub jakiejś babki która zna się na chorobach. Nie ważne. Muszę jej podziękować.

– Wystraszyłaś mnie na śmierć. Bałem się, że...

Nasze spojrzenia się spotykają. Czkawka się zacina, a coś we mnie pragnie usłyszeć koniec zdania. Jednak go nie kończy.

– Nieważne. Dobrze, że się obudziłaś.

War Of HeartsWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu