CHAPTER TWENTY SEVEN.

Start from the beginning
                                    

      Odwróciła głowę w jego stronę, a na jej twarzy wypisane było politowanie.

      — Oczywiście, że nie. Ale nie to, a ty mnie nie interesujesz. Pytam dlatego, że jakoś musimy zacząć, a nie ma to jak rozpocząć od ignorancji — uśmiechnęła się niewinnie, przestępując z nogi na nogę. — Co powiedziała ruda? Wiesz w ogóle czy jest już na wolności?

      — Mówisz tak, jakby wyszła z Azkabanu.

      — Nasze życie to jeden wielki Azkaban, zwłaszcza, gdy nie możemy dostać tego, czego pragniemy.

      — Swoją drogą...

      Wyłączyła się, chociaż właśnie miał zaczął odpowiadać na zadane przez nią pytanie. Jej spojrzenie padło na coś, czego nazwy nie potrafiła określić, ale nawet nie starała się tego robić. Zaskoczyła ją cisza, którą zastała, gdy wróciła z powrotem na ziemię. Troy wydawał się być zajęty sobą, stał przy niej, odwrócony do niej bokiem i czytał w spokoju skrawek pergaminu, który wydawał się przejść wiele od momentu, w którym został oderwany od reszty zwoju. Przez chwilę zmarszczyła brwi z – w jej wykonaniu wręcz komicznym – niezrozumieniem. Wyrwała mu przedmiot z dłoni i odeszła parę kroków dalej.

      Prześledziła wzrokiem tekst napisany najzgrabniejszym pismem, jaki widziała kiedykolwiek. Musiała zrób i to kilka razy, żeby przyswoić sobie informację w nim zawartą.

      — Idę więc do Albusa Dumbledore'a. Natomiast ty –  rób swoje.

〃〞

      Gdy po Hogwarcie rozniosła się wiadomość na temat śmierci Marty Warren wbrew wszelkim pozorom nie zapadła grobowa cisza, a stało się jeszcze głośniej niż zawsze. Walburga obserwowała cały ten tłum dzieciaków, które z przerażeniem oraz ciekawością przewijały się przez Pokój Wspólny Slytherinu. Jej spojrzenie w pewnym momencie padło na twarz zmęczonej życiem Adeliny Shelwood, która siedziała na głównej sofie z twarzą wtuloną i poduchę na oparciu. Nie spała, gdyż jej klatka piersiowa unosiła się niemiarowo. Wyglądała bezbronnie w porównaniu do grupki Ślizgonów, którzy siedzieli w kole, jakby omawiali spotkanie ich małej sekty.

      Orion Black owinięty szmaragdowym kocem z wyszywanym drzewem genealogicznym rodu Blacków. Hannah Kohl z wymiętym krawatem zawiązanym wokół nadgarstka. Charles Mulciber z zagadkowym wyrazem twarzy, chociaż w jego spojrzeniu jak zawsze można było dostrzec nutę ciepła. Abraxas Malfoy z tym swoim pewnym siebie uśmieszkiem na twarzy, chociaż tak naprawdę był tak wielkim tchórzem, że w obliczu morderstwa jego dusza conajmniej kilka razy opuściła ciało chłopaka z przerażenia tym, co się stało.

      I ona stojąca za oparciem sofy z miną, jakby to ona przewodziła tej zbrodni. Chociaż gdyby to faktycznie Walburga się jej dopuściła to na pewno nie pozostawiłaby po sobie żadnych znaczących śladów. A tutaj Dziedzic Slytherina nie popisał się swoją inteligencją.

      Po Tomie Riddle'u nie było ani śladu. Możliwe, że jako Prefekt zdecydował się zostać w miejscu śmierci mugolaka dłużej, aby dopilnować, żeby nikt postronny nie był zbytnio nim zainteresowany. Być może właśnie starał się w jakiś sposób dowiedzieć, kto mógł to zrobić. Być może już wiedział i aby zyskać większe – o ile jest to możliwe – poparcie nauczycieli, przekazał w ich dłonie mordercę.

      — Myślicie, że znajdą sprawcę?

      Orion zdecydowanie nie wydawał się dotknięty. Był niczym małe dzieciak, którego za bardzo ciekawiły rzeczy, które w teorii i praktyce raczej powinny go odpychać.

      — Nie możemy chociaż przez chwilę porozmawiać o czymś, czym nie jest śmierć niewinnej istoty? — jęknęła sennie Adelina.

      — A będziesz rozmawiać ze mną o tym, gdy całe zamieszanie zaniknie?

𝐓𝐎 𝐄𝐍𝐃.♕ TOM RIDDLE ERAWhere stories live. Discover now