we'll carry on

1K 121 37
                                    

cause all of the stars
are fading away
just try not to worry
you'll see them some day
take what you need
and be on your way
and stop crying your heart out
•••••

- Nico, mon cher, czy mógłbyś spróbować zrobić jakąś łagodniejszą minę? Pięknie pan wygląda, niemalże jak Ares, taki nachmurzony, ale to jest sztuka o muzyce i miłości, nie wojnie. Jakoś tak bardziej uduchowienie.

"Uduchowione to będą gęby Drew Tanaki i Silena Beauregard, jak nie przestaną kłapać i wybiję im zęby" pomyślał z przekąsem brunet, ale spróbował rozluźnić mięśnie twarzy, jak go proszono.

Ten dzień zaczął się beznadziejną bezsenną nocą (nic nowego), poprzedzoną awanturą z ojcem (tym bardziej nic nowego), a także serią niezrozumiałych wiadomości ze strony Percy'ego o prawie czwartej nad ranem, w których jego przyjaciel wyraził nadzieję, że Nico z jakiegoś powodu przywłaszczył sobie pałki perkusyjne Jasona.

- Oczywiście, że je mam. Planowałem jeść nimi sushi, bo akurat nie mam pałeczek, a później wydłubać sobie oczy, żeby nie musieć już więcej oglądać twojej szpetnej mordy - sarknął zaspanym głosem, chociaż przecież spać wcale nie mógł i to od naprawdę dawna. - Percy, jest cholerna czwarta w nocy. Po co ci o tej godzinie durne pałki perkusyjne durnego Jasona? Albo wiesz co? Nie chcę wiedzieć.

- No właśnie, durnego. Debil je gdzieś... - zaczął relacjonować Jackson, który z jakiegoś powodu brzmiał całkiem rześko, można by powiedzieć, że zbyt rześko, ale nie dane mu było dokończyć.

- Dobranoc.

Nico się rozłączył, mając nadzieję, że Jason obudzi się ze swoją zgubą wbitą w nozdrza, ewentualnie, jeżeliby się tak nie stało, to, że on, Nico, zdoła własnoręcznie zadośćuczynić sprawiedliwości i uszkodzi go w ten lub inny sposób przy najbliższej sposobności.

Nastał nowy poranek pełen bólu i cierpienia, czyli nie inny niż miliard poranków, które już przeżył, a wraz z nim konieczność założenia garnituru. W pierwszej chwili po obudzeniu ze snu, który spokojnie można by nazwać drzemką, Nico pomyślał, że w nosie ma zajęcia, w nosie ma apel, na którym miał tego dnia grać, w nosie ma Hélène Madeleine i jej głupi chór, a już zupełnie w nosie to ma Willa Solace'a, który marszczył czoło, gdy pojawiał się ma horyzoncie, i patrzył na niego wyczekująco. Ta maskarada trwała już zdecydowanie zbyt długo i gdyby nie niechęć do jakiejkolwiek interakcji nie tylko z blondynem, ale i jakąkolwiek inną jednostką, zapewne złamałby się i podszedł do niego, tylko po to, by zdjąć czapkę, pokazać, że w środku nie ma królika, więc William nie musi się już dalej tak gapić. Tak, zdecydowanie miał to wszystko w nosie, tak głęboko, jak Jason powinien mieć swoje głupie pałki perkusyjne.

Jednoczenie gdzieś z tyłu obolałej głowy kołatała mu myśl, że ten okropny dzień jest zwieńczeniem tygodni mąk z sekcją muzyczną. Parę godzin cierpień i będzie wolny, no prawie biorąc poprawkę na libacyjne plany Grovera, który również cieszył się z nadchodzącego wyzwolenia. Nico westchnął ze słodko-gorzką mieszanką bólu egzystencjalnego pomieszanego z ulgą. Ta samotna myśl wyciągnęła go z łóżka.

Ubrał się w wymuszony przez wizję Hélène Madeleine garnitur w kolorze szarym niczym jego przyszłość, ale krawat wrzucił do plecaka, myśląc, że jeżeli coś okręci tego dnia jego szyję, to chyba tylko sznur.

Metro było tego dnia równie przepełnione i duszne jak zwykle. Ludzie szturchali go, przydeptywali, nie mówiąc "przepraszam", a mimo tego Nico lubił ten środek transportu. Nawet gdy po plecach zaczęła spływać mu strużka potu, a on sam pomyślał, że nienawidzi życia i jak tak dalej pójdzie, to naprawdę wciągnie z plecaka ten głupi krawat i się powiesi na barierce w założeniu służącej do pomagania w utrzymywaniu równowagi, lubił metro. Ten portal między dwoma piekłami; domem rodzinnym a szkołą. Z dwojga złego chyba wolał szkołę. Nawet gdy usypiał z głową na podręcznikach, a wszyscy wrzeszczeli, wszyscy... po prostu istnieli, bo tyle wystarczało do emocjonalnego wykańczania go. Liceum było piekłem, piekłem obowiązkowym, który każdy musiał przetrwać i na które Nico szczególnie nie narzekał. Środowisko pracy wśród ludzi jak każde inne; każde będzie okropne i każdego będzie nienawidził. Nie było, o czym mówić. Rycząca kultową melodię "Highway to Hell" słuchawka wyleciała mu z ucha, gdy wysiadający tłum, wypchnął na stację. Nico lubił to uczucie bycia niesionym na fali. Metro pożerało, wciągało w ocean jak fala odpływowa. Zanosiło na stację w centrum Manhattanu tłumy ludzkiego, żywego piachu. Po pewnym czasie wysuszoną plażę znowu zalewała fala, ocean łez, bo metro zanosiło z jednego piekła do drugiego. Metro; jedyny moment, kiedy człowiek nie był ani poddany byciu bezwładnie rzucanym po morskim dnie, ani deptanym przez stópki małych plażowiczów i ostre brzytwy promieni słonecznych. Jedynym moment, gdy naprawdę był na fali.

Po chwili jakimś cudem odnalazł w tłumie Percy'ego, który na niego czekał. Przywitali się typowymi gestami, to znaczy Nico kopnął go, ale tak po bratersku (celując w podeszwę buta, a nie na przykład kostkę), a Jackson bez słowa podał mu paczkę ulubionych papierosów. Mieli taki zwyczaj, że jeżeli nie byli tragicznie spóźnieni i warunki pogodowe nie zagrażały w większym stopniu życiu, to szli na oddaloną o przecznicę od ich szkoły ulicę, siadali na krawężniku między stojakiem dla rowerów a koszem na śmieci (idealna przestrzeń dla dwóch osób) i próbując zabić w sobie poranną obrzydliwość, gapili się na ludzi, psy, witryny, pojazdy i wszystko inne, co się nawinęło i co dało się skrytykować.

- Dobrze ci w garniaku. Prawie nie wyglądasz, jakbyś miał czternaście lat.

- Jak ci obiję ryj, to będziesz prawie nie wyglądać, jak człowiek, którego nos był kiedykolwiek prosty.

Percy wzruszył ramionami.

- Poproszę. Kiedy ty będziesz miał próbę generalną ze swoim kółkiem adoracji klatki piersiowej Hélène Madeleine, ja będę pisał sprawdzian u erynii. Że też nasza lokalna Afrodyta nie potrzebowała gitarzysty. Wolałbym już pomęczyć się w ten sposób. Plus jest taki, że ty napisać będziesz musiał drugi termin, a ja na próby chodzić nie będę.

- Nie denerwuj mnie. Jestem jak cholerny Syriusz Black z piątej części "Harry Pottera", pojawiłem się, uratowałem tym kretynom tyłki, a teraz zniknę za zasłoną... przeuniwersyteckiego cierpienia. Wolałbym już pisać matmę. To przynajmniej przydałoby mi się na studia.

•••••

Nico z ulgą przyjął fakt, że jego krawat będzie mógł spokojnie sczeznąć w plecaku, ponieważ romanistka na jego widok oświadczyła, że wygląda niezwykle romantycznie i bardzo jej się to podoba. Gdyby tylko mógł, zamiast gromów Giaura, rzucać spojrzenia bliższe werterowskim uniesieniom.

Z rozdrażnieniem przyjął tę uwagę, ale faktycznie spróbował jakoś uspokoić poirytowane wszechobecnym harmidrem oczy. Nie było to szczególnie trudne, zważywszy na anomalię, jaka skutecznie odwróciła jego uwagę od ciskania gromami w każdego, kto tylko się nawinął. Otóż do auli, w której odbywały się próby, wsunął się niemożliwie osowiały i spóźniony Will Solace. Jeszcze poślizg czasowy można by jakoś tłumaczyć; różne rzeczy chodzą po ludziach, ale fakt, że nie wbiegł, przepraszając, jak gdyby co najmniej doprowadził do zagłady połowę planety, był cokolwiek dziwny. Nico przyjrzał się mu, chociaż od dobrych dwóch tygodni starał się nie nawiązywać z nim kontaktu wzrokowego, obawiając się, że to mogłoby doprowadzić do kolejnej wymiany bezcelowych zdań. Jakoś miał wrażenie, że tym razem Solace nie zwróci na to uwagi.

Podobnie wyglądał wtedy, kiedy zaczęli rozmawiać na kanapie w domu Rachel Elizabeth Dare, nowej przyjaciółki Percy'ego. Przygnębiony, rozbity, wyrwany ze swojej utopijnej wizji wszechświata, który zbawić można za pomocą ciężkiej pracy i wyrzeczeń. Skonfundowany faktem, że nie jest w stanie zrobić tyle, by dać sobie radę z bieżącymi sytuacjami.

Trochę bardziej niż zwykle rozczochrany William przeszedł przez scenę, wymijając Cecila, obok którego jeszcze niedawno zawsze siadał. Zajął miejsce w pierwszym rzędzie krzeseł koło grupki ludzi, których di Angelo bardziej kojarzył, niż znał. Przywitał się z nimi, a gdy jego spojrzenia wracało do tępego wpatrywania się w scenę, ich oczy spotkały się na mikrosekundę, czyli wystarczająco długo, by Nico zobaczył to, co już wcześniej zauważał i co go tak potwornie denerwowało w osobie blondyna. Will był po prostu okropnie zmęczonym człowiekiem.

*w mediach "stop crying your heart out" oasis
bardzo dobra piosenka na egzystencję w tym podłym wszechświecie

welcome to the black parade |•| solangelo AUWhere stories live. Discover now