and other times i feel like i should go

1K 134 95
                                    

i thought i told you to leave me
while i walked down to the beach
tell me, how does it feel
when your heart grows cold?

•••••

W poniedziałek Will wkroczył do szkoły z ważącym ze sto kilogramów plecakiem oraz duszą na ramionach i naprawdę nie potrafił określić, co bardziej mu ciąży.

Przetarł zmęczone oczy i przez kilka sekund tylko stał w holu, kręcąc głową, mając nadzieję, że gdy wszystkie stawy wskoczą na swoje miejsca, to i myśli w jakiś magiczny sposób mu się uporządkują. Trochę nie zadziałało, ale zanim zdążył się z tym pogodzić, ktoś brutalnie na niego wpadł, popychając na najbliższą ścianę.

— Kurwa, człowieku, nie stercz na środku — burknął nieznajomy chłopak, zrywając się na równe nogi i wracając do poprzedniego, szalonego biegu.

— Kurwa, człowieku, miej oczy — mruknął Will raczej do siebie niż do chłopaka, którego i tak już nie było w zasięgu jego wzroku, po czym stwierdził, że Nico di Angelo ma na niego zły wpływ, demoralizuje go, wpuszcza do jego umysłu jakieś złe, nihilistyczne myśli, przez które niedługo zacznie bezpodstawnie obrażać ludzi, nienawidzić promieni słonecznych i mówić "to okropne, zepsute społeczeństwo, którego wszyscy jesteśmy produktem, równie zgniłym produktem". Uśmiechnął się niekontrolowanie przez tę myśl.

Pożałował w myślach chłopaka, który przed momentem prawie go rozdeptał. Tak się spieszył, choć do dzwonka było jeszcze parę minut. Pewnie miał mieć lekcje z Erynią na trzecim piętrze, a strach przed spóźnieniem paraliżował jego umiejętności socjalne (w końcu nie każdy wrogo nastawiony człowiek musiał być takim nienawidzącym wszystkiego, co żyje, dupkiem jak pewien ciemnooki muzyk, niektórzy po prostu głupieli wobec stresu). Biedny.

Po daniu sobie solidnej reprymendy za takie burczenie na ludzi z rana – w końcu był poniedziałek, a w poniedziałki Solace szczególnie nie lubił być wkurwianym i wkurwiać, życie było wystarczająco frustrujące i bez tego, Will ruszył już bardziej dziarskim krokiem w kierunku laboratorium chemicznego. I on nie mógł się spóźnić. W końcu ślęczał nad zadaniami, a dokładniej to nad zdecydowanie zbyt wieloma zadaniami z moli do prawie trzeciej nad ranem. Przynajmniej miał ten pierwiastek satysfakcji, bo gdy w końcu skończył, wysłał wszystko na grupę z zajęć – dobrze wiedział, że pewnie dwie trzecie nie będą miały pracy odrobionej, przy czym duża część z winy trudności zagadnienia – i niespotykanie duża ilość osób postanowiła się pofatygować z podziękowaniami. Will lubił pomagać. Wiele osób pewnie nazwałaby go altruistą, ale on sam uważałby z tym określeniem. Lubił pomagać i lubił być docenianym, nie przecenianym, po prostu niewykorzystywanym, a jednocześnie przydatnym.

— Ohohoho, przybywa nasz młody bóg chemii — Grover wydawał się niebywale żywy jak na ósmą rano. Normalnie o tej porze zwykł drzemać na krześle (zawsze przychodził przed czasem, naprawdę ewenement u człowieka tak bardzo nieogarniętego i wiecznie na haju), zajmując brudnymi buciorami stołek Solace'a. Raz przyłapała go na tym akcie zniewagi mebla Minerwa, ich chemiczka, a efektem tego nieprzyjemnego starcia była większa farsa, niż gdy nie do końca kontaktujący Underwood pomylił drzwi z oknem i próbował dojść, dlaczego nie mają opcji uchylnej. — Tak sobie pomysłem, że skoro ty jesteś taki dobry z chemii, ja się znam na roślinach, to może zdołalibyśmy mój solo-biznes przerobić na dwuosobową działalność.

— Borze, Grover.

Will pokręcił głową, tym razem już nie próbując odtrącać złych myśli, a jedynie ubolewając nad głupotą oraz przyszłością kumpla.

— Byłoby z tego tyyyyleee hajsu!

Rozmazane spojrzenie i iskierki w oczach wyjaśniły blondynowi, że zdecydowanie pospieszył się z pierwszą oceną. Grover zdecydowanie był na lekkim haju, czyli nie było się o co bać. Wszystko było w swoim normalnym, poniedziałkowym porządku, czyli inaczej mówiąc apogeum, zagładzie, lęku społecznym, w którego szponach ludzie byli wyrwani z weekendowych, domowych kołderek wprost w paszczę tego zepsutego społeczeństwa, którego...

— Niech cię szlag, di Angelo.

•••••

— Jesteś najbardziej krypto-gejem w moim życiu. W życiu bym nie powiedział. Kuźwa, Jason, spójrz na niego.

Percy machnął przed oczyma Nico plastikowym widelczykiem, którym od paru minut masakrował kawałek ciastka. Włoch spojrzał na niego wrogo, choć trudno stwierdzić, czy było to bardziej spowodowane dość niedyskretnym darciem ryja na temat jego orientacji, czy raczej próbą pozbawiania gałki ocznej.

— Nie no, stary, nie bierz tego do siebie. Po prostu jesteś najbardziej męskim mężczyzną, jakiego znam. Ja pierdolę, Nico ma chłopaka. Nico jest gejem.

Jason spojrzał z powątpiewaniem najpierw na pomalowane paznokcie najniższego z ich trójki, a później na Jacksona, który od rana balansował na granicy wybuchu euforii, wybuchu paniki i ogólnie wybuchu (zastępstwo w sali chemicznej na trzeciej lekcji, nie warto wspominać).

— Wow. W życiu bym nie zgadł.

Po czym wyszczerzył się w kierunku Nico, który zamiast odwzajemnić słoneczny uśmiech, zasztyletował go spojrzeniem. A w oczach miał prawdziwe ostrza, nie takie jak to w ręku Percy'ego, plastikowe.

— Mamy chłopaka. Znaczy się, Nico ma chłopaka. Chryste, Nico ma chłopaka. Musisz nam to wszystko opowiedzieć krok po kroku. Jak to jest się lizać z drugim fa... Nie, czekaj, to wiem. Ogólnie, jak to się stało? Myślałem, że nie lubisz naszego medycznego słonka. Poza tym, jak to możliwe, że lecisz na słonecznych facetów, a nigdy nie podobał ci się nasz Jason? W czym on jest niby gorszy? — Przypomniawszy sobie w ciągu ułamka sekundy wszystkie pijackie wybryki Grace'a, Percy pokiwał energicznie głową. — Dobra, nic nie mów, już wiem. Ale mimo wszystko się cieszę. W końcu sobie znalazłeś ktoś, kto cię pokocha i ujarzmi tę niedostępną, czarną duszę tęczowej księżniczki.

Nico energicznie odepchnął swój talerzyk z nieruszonym sernikiem, który ofiarował im pan Brunner, podczas próby na długiej przerwie. Jason z radością przywłaszczył sobie odrzucone jedzenie.

— Ja pierdolę, to nie jest mój chłopak! I nie będzie. A teraz lepiej się zamknij i żryj to świństwo, bo jak nie, to ci wydłubię oko tym pieprzonym widelcem, który swoją drogą jest z pierdolonego plastiku, zanieczyszcza naszą chrzanioną, zepsutą ziemię, bo takie głąby jak ty produkują je na potęgę, tylko po to, by zjeść nimi stary sernik trzema gryzami, a później wywalić je na ziemię i patrzeć jak leżą i czezną. Czezną jak stracone nadzieje na to, że to pierdolone, przegnite do cna społeczeństwo ma jakąkolwiek przyszłość!

w mediach "blue monday" zespołu new order, bo dzisiaj jest blue monday i wartałoby się powiesić~

welcome to the black parade |•| solangelo AUWhere stories live. Discover now