and when you're gone, we want you all to know

1.1K 120 56
                                    

a friend in need's a friend indeed,
a friend with weed is better,
a friend with breast and all the rest,
a friend who's dressed in leather
•••••

— Ale z nich dziwadła — stwierdził Percy, wlokąc się po opustoszałym korytarzu w towarzystwie Rachel Elizabeth Dare.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

— Straszne, ale dzięki temu się wpasowujesz.

Zmierzył ją pochmurnym spojrzeniem, na co ta tylko jeszcze raz wzruszyła ramionami, robiąc minę z serii "nie patrz tak na mnie, przecież mówię samą prawdę".

— Nie w tym sensie — sprostował. — Faktycznie, oni zawsze byli dziwni, ale teraz to biją wszystkie rekordy. Są bardzo... dziwni-dziwni.

— Aaa... — Rachel pokiwała ze zrozumieniem głową i dodała z ironią:

— Było od razu mówić, że dziwni-dziwni. To przecież całkowicie zmienia postać rzeczy. Dziwni-dziwni...

Tym razem burza w oczach Jacksona rozszalała się na dobre. Chłopak spiorunował ją spojrzeniem.

— No dobrze, są niepokojąco zmienieni, frustrująco zdemotywowani, mało rozmowni i przez to bardzo dziwni-dziwni. Czy moja wypowiedź cię teraz satysfakcjonuje?

— Jak nic w tym świecie. — Dare uśmiechnęła się kąśliwie, po czym odrobinę złagodniała. — Może.... No nie wiem... Się pokłócili? Poza tym jest czwartek. Czwartki działają na ludzi jak uczniowie na Pana D.; wkurwiają, ale czego nie zrobisz, muszą istnieć.

Percy pokręcił głową, a następnie popchnął drzwi do holu, do którego nareszcie dotarli. Przeczołganie się z najwyższego piętra do wyjścia zajęło im tym razem tak długo (co pewnie częściowo spowodowane było tym, że Rachel na pierwszym piętrze stwierdziła, że musi iść do łazienki, a że na tymże piętrze damskiej nie było, to zawędrowała do tej dla chłopaków, przez co finalnie musieli dosyć sprawnie uciekać przed woźną, która najwidoczniej nie zgadzała się ze stwierdzeniem, że ponowne wdrapywanie się na górę jest bezsensowną stratą czasu), że naprawdę przekraczało to jego wszystkie dotychczasowe rekordy. A Percy Jackson potrafił się guzdrać jak nikt inny.

— "Pokłócili się" — parsknął na słowa dziewczyny. — My nie jesteśmy babami, żeby strzelać dziwne fochy. Jesteśmy kumplami. Ziomkami. My się nie obrażamy, tylko dajemy po gębach i jest w porządku. To kompletnie nie tak działa. Poza tym, o co niby mieliby się obrażać? O to, że się śmieliśmy z wielkiej miłości Jasona, Piper McClain, która chyba go rzuciła, bo od dwóch dni ani o niej słychu, ani widu? Błagam cię, jak zerwałem z Annabeth, to Nico napisał wiersz pod tytułem "Annabeth to zdzira". Przyszli pod moje okno w środku nocy i zaczęli wrzeszczeć "Annabeth to zdzira, ale nie martw się, stary, masz jeszcze nas, my mamy gitary". I nie, nie byli pijani. A Nico? Że o to, że się nabijaliśmy, że jest gejem? Ale straszne. Mógł się ewentualnie obrazić, jak mu obcięliśmy grzywkę, kiedy spał. Albo jak włożyliśmy go naćpanego do metra ze związanymi sznurówkami i napisem na czole "i need a sugar daddy". Swoją droga, nie mógł go później przez tydzień domyć... Ale przecież nic mu się nie stało. Sam się z tego śmiał. Konkretniej to jak Annabeth dała mi za to w pysk, się śmiał, ale to przecież to samo.

Rachel pokręciła głową, najwidoczniej wątpiąc w ludzkość z naciskiem na płeć przeciwną.

— W takim razie to wina czwartków. Nie widzę innej możliwości. Czwartki i życie. To nie jest dobre połączenie.

welcome to the black parade |•| solangelo AUWhere stories live. Discover now