he said, son, when you grow up

1.6K 165 55
                                    

someone take these dreams away
that point me to another day
a duel of personalities
that stretch all true realities
•••••••

Co ty ćpałeś?

— Tak.

Percy wpakował sobie kolejny kęs nieswojej kanapki do ust. Z niespotykanym nawet jak na swoje standardy (a Jackson zdecydowanie do niejadków nie należał) przełknął ogromny kawałek bułki z pomidorem, by uśmiechnąć się w sposób, w jaki zapewne uśmiechałyby się leniwce, gdyby tylko były ludźmi. Właśnie w takich chwilach czuł się prawdziwie szczęśliwym człowiekiem. Nieważne, że od ponad półgodziny trwały zajęcia, a zarówno on, jak i jego przyjaciel powinni przysypiać w dwóch różnych klasach. Nieważne, że siedzieli na nie do końca czystych kafelkach w toalecie męskiej, która, cóż, różami nie pachniała. Liczyło się tylko to, że byli tam wspólnie. Razem. Byli jak trzej muszkieterowie od Dumasa – jeden za wszystkich! wszyscy za jednego! – z tą jedynie różnicą, że ich trzeci kompan okazał się poniekąd bezużyteczny, bowiem od prawie tygodnia, a dokładniej od zbliżenia do Piper McLean, jego głowa nie bujała już w obłokach, tylko raczej wyleciała na dziewiątą chmurę.

Ale jakimi przyjaciółmi byliby oni, Nico i Percy, gdyby próbowali osłabić euforię swojego najdroższego perkusisty?

Zapewne najnormalniejszymi w świecie, bowiem właśnie to zrobili. Nie wspominając już o tym, jakie piekło zgotowali Grace'owi, gdy ten nie pojawił się na próbie. Nie żeby oczekiwali jakichkolwiek skutków, skruchy czy poprawy, których zresztą nie otrzymali, jednak jako najwierniejsi kumple, najserdeczniejsze mordy i najlepsze ziomki-poziomki musieli uświadomić tego abderytę, że choruje na nadzwyczajny idiotyzm oraz ślepe zauroczenie, a żadne baby nie są im przecież do szczęścia potrzebne, skoro mają siebie.

Wracając do tematu; tak, definitywnie, opierając stopy o ściankę ze sklejki oddzielającą kabiny i jednocześnie wgryzając się w drugie śniadanie pierwotnie należące do Nico, który, co prawda mrucząc pod nosem jakieś złowieszcze obietnice, mu je bez większych oporów oddał, Percy czuł się naprawdę spełniony.

— Nie mam słów, by cię opisać — westchnął Nico. — Ja rozumiem naprawdę wszystko, ale żeby tak przed fizyką? Musiałeś akurat przed fizyką?

Percy nie odpowiedział, ponieważ nadal był zbyt zaabsorbowany pochłanianiem pieczywa.

Ten czwartek naprawdę nie zapowiadał się różowo, a przynajmniej nie w takich barwach widział go di Angelo, czego o Jacksonie zdecydowanie nie można powiedzieć. Nagle, jak gdyby apogeum nieszczęścia jeszcze nie nastąpiło, drzwi do łazienki niespodziewanie trzasnęły, a do środka wtoczyła się mieszanina paru głosów i pobrzękiwania na ukulele. Nico zaklął w myślach, mając nadzieję, że towarzystwo za moment się ulotni i nie dojdzie do żadnej konfrontacji między nimi, bo nawet nie chciał się łudzić, że to ktoś inny. Jak gdyby spędzenie godziny z tym osobnikiem w jednym pomieszczeniu dnia poprzedniego mu nie wystarczyło.

Nie, oczywiście Will Solace musiał mu się wpieprzyć do kibla z tą przeklętą, rozstrojoną pseudogitarą akurat wtedy, kiedy miał ze sobą nie do końca dysponowanego, przyćpanego Jacksona, na którego koszulce znajdowały się wodniste plamy z pomidora, który "uciekł z bułki, zdradził i zaatakował go jak Germanie Rusków dwudziestego drugiego czerwca w czterdziestym pierwszym" (co jak co, ale Pan Brunner powinien być naprawdę dumny ze swojego ulubionego ucznia, skoro jego nauki przypominały mu się nawet w tak prymitywnie kryzysowych sytuacjach).

welcome to the black parade |•| solangelo AUWhere stories live. Discover now